6 lutego 2010

Gorce (bitwa na Starych Wierchach)

Miejsce: Gorce

Cel: polana Stare Wierchy (980 m n.p.m.)

Trasa: Rdzawka Schronisko PTTK Stare Wierchy Bacówka PTTK na Maciejowej (852 m) Stok na Maciejowej Rabka-Zdrój

Długość trasy: 11-12 km

Pogoda: piękna zima

Widoczność: średnia, miejscami dobra

Wciąż daje się we znaki, rujnuje budżety miast, w Krakowie na nią klną, a w górach jest przepiękna - o czym mowa? O naszej (wspaniałej) zimie. Aż żal siedzieć w domu, przecież zimą góry są najpiękniejsze - czas więc w drogę!

Pogoda znów się udała. Druga wycieczka w tym roku i drugi raz mogłem podziwiać bezchmurne niebo będąc w górach. Nie ma to jak szczęście!

Autokar zatrzymał się na stacji benzynowej w Rdzawce skąd rozciąga się wspaniały widok na Tatry (stali bywalcy "zakopianki" dobrze znają to miejsce). Tego dnia były jednak nieco zamglone, zupełne odosobnione od reszty Małopolski do której tak pięknie uśmiechało się Słońce.

Rozpoczęliśmy nasz spacer. Mimo przetartego szlaku "piechurkowanie" okazało się tego dnia dość ciężkie, a wszystko przez grząski śnieg. Jednak nikomu z nas to nie przeszkadzało. Tego dnia na jednego minusa przypadało multum plusów. A były to m. in. wspomniane wyżej słońce, błyszczący śnieg, ośnieżone drzewa, widoki na Beskidy. Bilans więc łatwo policzyć.


Ogólnie niebieski szlak z Rdzawki na Stare Wierchy jest godny polecenia dla początkujących. Podejść jak na lekarstwo, a za to polan widokowych wręcz odwrotnie! Na pierwszą z nich doszliśmy już po pół godzinie marszu. Skierowaliśmy twarze na Tatry, a Słońce wręcz biło nas po twarzy. Bez okularów słonecznych ciężko było cokolwiek zobaczyć. Nie był to już taki widok jak 2 tygodnie temu, jednakże jak zawsze zabawiłem się w rozpoznawanie szczytów. Właściwie mam już stały zestaw szczytów, które rozpoznam z każdej strony. Są to: Hawrań, Łomnica, Kieżmarski, Świnica, Kasprowy, Giewont, Czerwone Wierchy i Bystra.


Maszerować w takim słońcu było czymś pięknym. Nastroje dopisywały. Widokową trasą powoli dotarliśmy do schroniska na Starych Wierchach, w którym to czekała na nas niemała niespodzianka.

Otóż trafiliśmy na wojnę, w której uczestniczyli partyzanci z żołnierzami Wermachtu. Ale żeby to lepiej zrozumieć, cofnijmy się w czasie o 65 lat.

Jest 1945 rok - II wojna światowa. W Gorcach i okolicach stacjonują polscy partyzanci. Pewnego dnia zaatakowali ich niemieccy żołnierze. Nietrudno się domyślić kto wygrał. Niemcy wykurzyli Polaków do lasu, a schronisko na Starych Wierchach spalili...

I właśnie na taką wojnę trafiliśmy - a właściwie to na jej inscenizację, która została wykonana perfekcyjnie. Aby odpowiednio zobrazować wydarzenie, posłużę się relacją p. Roberta Miśkowca.

"Każda scena była poprzedzona wprowadzeniem i rysem historycznym. Zobaczyć można było m.in. odprawę konspiratorów, przysięgę Konfederatów Tatrzańskich i widowiskową strzelaninę koło schroniska.

Niemcy nacierali z kilku stron. Partyzanci uciekli ze schroniska, ostrzeliwując żołnierzy okupanta. Po polanie niosły się serie wystrzałów z karabinów, huk wybuchających granatów, niemieckie okrzyki bojowe i komendy dowódców partyzanckiego oddziału. Pole walki osnuł szczypiący w oczy dym, najpierw z palących się kop siana, potem inny, cuchnący, z ognia, który Niemcy podłożyli pod schronisko, żeby je spalić.


Na zakończenie rekonstrukcji odbył się Apel Poległych, wystąpiła orkiestra straży granicznej, była prelekcja nt. Mieczysława Klempki "Kota" i spotkanie z kombatantami." Teraz więc pora użyć wyobraźni.

A Cóż mogę od siebie dodać? Najbardziej widowiskowa była strzelanina. Wspaniałe wrażenie sprawiała oryginalność strojów i strzelby z okresu II wojny światowej. Wyglądało to wszystko tak realnie, przez chwilę poczułem się jak na prawdziwej wojennej bitwie.


Czułem też jak zamarzają mi dłonie, a to z powodu braku wzięcia rękawiczek. Roztargnienie mimo wszystko czasem daje się we znaki...

Po zakończonej bitwie udaliśmy się Głównym Szlakiem Beskidzkim w kierunku Maciejowej. Na Starych Wierchach było mnóstwo osób, a zwłaszcza młodzieży, wycieczek szkolnych co niewątpliwie bardzo cieszy. Z kolei ja nie skłamię, jeśli powiem, iż to czego szczególnie nie lubię w górach to tłok. Nie było nawet miejsca aby zjeść drugie śniadanie.

Z pustym brzuchem dotarłem do bacówki na Maciejowej. Podczas tej części trasy uwagę zwracały szczególnie drzewa i ich śnieżne wzory.

Bacówka na Maciejowej
Gdy ujrzałem bacówkę przyspieszyłem kroku. Było mi tak zimno, że jak najszybciej chciałem się ogrzać. Po wejściu do drewnianego obiektu poczułem ulgę (zwłaszcza na dłoniach). Usiadłem sobie przy oknie, patrzyłem w Beskidy i jadłem zasłużoną kanapkę. Mogłem wspominać wojnę i cieszyć się cieplutkim słońcem.

Spędziliśmy na Maciejowej ponad godzinę. Przez resztę czasu siedziałem na ławce na zewnątrz. Na koniec nawet położyłem się na niej i zamknąłem oczy. Cudowne uczucie.

Schodząc powoli w dół nacieszyłem oko ostatnimi widokami, zaś dłonią pożegnałem bacówkę. Zejście okazało się bardzo śliskie, jednakże nie schodziliśmy sami. Towarzyszyli nam liczni narciarze korzystający ze stacji narciarskiej Maciejowa-ski. Na chwilę nawet zatrzymałem się i wpatrzyłem w szybko mknące kolorowe kurtki. Poczułem, że fajnie byłoby tak zjeżdżać. No cóż, może za kilka lat...

Widok ze stoku narciarskiego Maciejowa-ski
Ostatnie chwile minęły na ogrzewaniu się w miejscowej knajpie. Powrót autokarem minął spokojnie.

Na koniec: To było cudowne przeżycie, cudowny dzień. Oderwanie się od szarej rzeczywistości... Następna taka chwila dopiero w marcu...