Można by rzec, że była to pod wieloma względami wyjątkowa wycieczka.
Pierwszy i prawdopodobnie jedyny dłuższy wyjazd mojej klasy w całej liceum.
Całą historię zacznę od tego, że i tak należy się cieszyć, że coś
takiego miało miejsce. Wiele miesięcy temu, kiedy padł pomysł wycieczki,
wszyscy uczniowie byli chętni oprócz wychowawczyni, która już od samego
pomysłu robiła wiele problemów. Oczywiście nie chciała się w to też
mieszać dlatego mieliśmy sami znaleźć odpowiednie miejsce na wyjazd.
Pomysłów brakowało. Ktoś rzucił Kotlinę Kłodzką, w której już kilka osób
było, a ktoś Budapeszt, który kosztował aż 600 zł za jedyne 4 dni. Nic
się w tej kwestii nie kleiło.
Na jednej z kolejnych godzin wychowawczych, rzuciłem do kolegi z
ławki pytając go o to czy był w Słowackim Raju. Padła odpowiedź
twierdząca. Później powiedziałem mu, że chodzi mi po głowie właśnie ten
rejon. Naszą rozmowę przyuważyła wychowawczyni, która szybkim tempem
zapytała jakie mamy propozycje na wyjazd. Rzuciłem więc hasło o
Słowackim Raju i po kilku następnych pytaniach wszyscy wiedzieli już, że
tam byłem i że mogę wymyślić trasy zaś organizacją tj. wynajęciem
ośrodka i transportem zajmie się mój Klub Turystyki Górskiej "Wierch".
Od tego momentu zaczęła się cała karuzela.
Najpierw napisałem program 4-dniowej wycieczki, który w dużym
stopniu przypominał oczywiście wyjazd sprzed dwóch lat. Od siebie
dodałem kolejny wąwóz oraz Zamek Spiski. Następnie oddział poinformował
mnie, że nie będzie problemu z zarezerwowaniem ośrodka i załatwieniem
transportu.
Oprócz napisania programu, wskazałem także ośrodek, w którym
chciałem abyśmy spali. Był to Ranc Podlesok, znajdujący się jakieś sto
metrów od ośrodka dziecięcego Radość, gdzie spałem 2 lata temu. Różnica w
standardach była ogromna. Ten drugi zostawmy w niepamięci, natomiast
ten pierwszy miał boiska do gry w piłkę nożną, siatkówkę, siatkówkę
plażową, badmintona oraz huśtawki, trampolinę, kręgle, a wewnątrz
budynku nawet Wi-Fi! Oczywiście miało to swoją cenę. Uznałem, że skoro
ma być to jedyny wyjazd to warto zapłacić trochę więcej i cieszyć się
niemalże luksusem.
W następnych tygodniach przyniosłem do klasy laptopa i wspólnie ze
zdjęciami opowiadałem o programie wycieczki i jego atrakcjach, a także
ośrodku. Dodam tylko, że pośród zdjęć usunięte zostały na prośbę klasy
wszelkie drabiny aby nie odstraszyć wychowawczyni. Prezentacja się udała
i wszyscy wyrazili akceptację.
Później zaś zbierałem pieniążki, prawie 400 zł od każdego. Jako
łącznik między szkołą a oddziałem PTTK musiałem często między nimi
krążyć. Wyjazd szkolny charakteryzuje się sporą ilością papierkowej
roboty. Kuratorium niestety wymaga...
Kolejną kwestią był przodownik, którego załatwił mi prezes.
Spotkałem się z nim i wspólnie omówiliśmy program. Zakończyło się to
akceptacją, zaś 13 maja w trakcie zebrania, przodownik przyszedł do nas
do szkoły i opowiedział rodzicom co takiego warto wziąć na wyjazd.
Wyjazd zbliżał się więc wielkimi krokami, a wszystko szło w dobrym
kierunku. Aż tu nagle na kilka dni przed wycieczką na lekcje wpadła
dyrektorka dopytując się gdzie jedziemy. Skutkowało to moją wizytą w jej
gabinecie. Rozmowa nie była zbyt ciekawa, gdyż uczestniczyła w niej
także wychowawczyni, a ponadto do dyrektorki nic nie docierało. Absurdem
zaś jej fakt, jak do tego wszystkiego doszło.
Otóż dnia poprzedniego do dyrektorki wpłynął program wycieczki. W
tamtej chwili obecny był też zastępca dyrektorki, który był w Słowackim
Raju. Zaczął opowiadać dyrektorce, że tamtejsze szlaki są przeraźliwie
trudne i on ledwo dał sobie z nimi radę. Pomijam fakt, że zastępca jest
pod sześćdziesiątkę i kuriozum jest porównywanie się do możliwości
osiemnastolatków.
Wróćmy jednak do rozmowy z dyrektorką, która porównywała Słowacki
Raj do Kasprowego Wierchu – kolejny absurd! Mówiłem jej chyba ze trzy
razy, że Słowacki Raj to nie są nawet góry! Przypominam, że jest to
ledwie płaskowyż. Oczywiście nic nie docierało. Cały nasz wyjazd został
zagrożony w ciągu jednej chwili. Naturalne jest też to, że wychowawczyni
we wszystkim popierała dyrektorkę. W sumie nie ma się co dziwić,
pracodawca to pracodawca.
Faktem jednak stała się improwizacja. Zostałem zmuszony do
skorygowania programu. Polegało to na tym, że musiałem dopisać inne
warianty spędzenia dnia. W gruncie rzeczy opierało się to na psychozie
łańcuchowej, w którą wpadło grono pedagogiczne. Warianty musiały być
pozbawione łańcuchów. Broń Boże od łańcuchów! To największe zło tego
świata!
Oczywiście nikt nie pomyślał, że wszelkie sztuczne ułatwienia są po
to aby szło się łatwiej i bezpieczniej. Niestety tak to jest jak ludzie
nie mający pojęcia o sprawie pchają się w nieswoje sprawy.
Napisałem ten nowy program, klasa nie przyjęła go entuzjastycznie.
Oczywiście pierwotne założenia zostały, jednakże psychoza dążyła
ewidentnie w kierunku zepsucia nam wyjazdu.
Nastał ten dzień…
Miejsce: Słowacki Raj
Pierwotny cel: Przełom Hornadu
Zrealizowana trasa: Čingov (parking) Čertova sihoť (822 m) Kláštorisko Podlesok
Pogoda: bardzo dobra
Widoczność: bardzo dobra
W tym miejscu nastąpi ciąg dalszy narzekań.
Gdy kierowałem się rano na jedno z tylnych miejsc w autokarze,
zostałem poproszony przez przodownika o to aby siąść razem z nim w
pierwszym rzędzie. Poczułem się wtedy bardzo przyjemnie. No cóż, nie da
się ukryć, że tej wyprawy nie da się porównać z naszymi klasowymi
tatrzańskimi eskapadami. Wszystko było zrobione tak profesjonalnie.
Niestety zaraz po zajęciu miejsca i wyruszeniu, podeszła do nas
wychowawczyni mówiąc, że ona reflektuje na II wariant z powodu problemów
żołądkowych. W skrócie mówiąc pierwotnym planem było przejście Przełomu
Hornadu zaś II wariantem był nudny szlak równoległy prowadzący
grzbietem.
Nawet w trakcie postoju w Nowym Targu kilka osób poprosiło
przodownika aby nie słuchał wychowawczyni. Niestety, nic się nie dało
się zrobić. Wiadomo kto jest zleceniodawcą, a przodownik wykonuje tylko
usługi…
W autokarze nawet próbowaliśmy z przodownikiem po rozłożeniu mapy
kombinować aby przejść choć maleńki fragment przełomu. Szlaków tam jest
sporo więc wariantów można było wybrać kilka. Niestety wszelkie próby
uatrakcyjnienia dnia spełzły na niczym. Wiadomo kto tego zabronił.
Pogoda była wspaniała, ciepło i ani kropli deszczu na horyzoncie.
Mimo to stała się rzecz straszna. Nasz plan dnia został zmieniony przez
jedną osobę, która w dodatku nawet nie zapytała się nas o zdanie. Jak
dla mnie był to skandal i raczej dzień miałem już zepsuty na dobre, a
przecież niemal wszyscy tak bardzo czekali na Przełom Hornadu…
Na pocieszenie pozostawały fenomenalne widoki Tatr z okien autobusu podczas jazdy przez Słowację.
Piękny dzień, którym powinienem się rozkoszować przemienił się w
udrękę. Wybierając Przełom Hornadu szlibyśmy cały czas na poziom rzeki
tj. po w miarę płaskim terenie. Natomiast nasza zrealizowana trasa
prowadziła przez pierwszą godzinę cały czas pod górę czyli wybraliśmy
szlak nudniejszy i bardziej męczący. Oczywiście wiadomo komu mogę za to
podziękować…
Postoje nastąpiły tuż pod szczytem, gdzie rozpościerał się ładny
widok na fragment Niżnych Tatr oraz przy schronisku w Klasztorisku. Tak
jak przed dwoma laty i dziś wspaniale z niego było widać słowackie Tatry
Wysokie z Gerlachem na czele. Z wielkiej polany przed budynkiem wszyscy
chętnie korzystali grzejąc się w Słońcu. Kto chciał mógł też podejść do
ruin ponad 700-letniego klasztoru.
1-3) pejzaże ze szczytu o nazwie Čertova sihoť, 6) Kláštorisko, 9-13) ruiny klaszotru, 15) widok na Tatry spod Kláštoriska
Stąd do ośrodka pozostawała już tylko godzinka w dół nudną ścieżką
pośród lasu zamiast przepięknym Hornadem i ciekawym szlakiem. Aż smutno
mi się robi, gdy to piszę. Cały mój ból polegał na tym, że wiedziałem co
tak naprawdę klasa traci dlatego też było mi ich po prostu żal. Oni
sami bardziej zadowoleni ode mnie, bo pogoda i towarzystwo, wiadomo o co
chodzi. Wszystko jednak przez to, że nie poznali Przełomu Hornadu.
W ośrodku byliśmy bardzo wcześnie, pozostawało praktycznie ok. 5 h
dnia. Po zakwaterowaniu zaczęliśmy się cieszyć jego urokami. Atrakcji – o
których już pisałem – było mnóstwo. Każdy znalazł coś dla siebie.
Popołudnie mijało w miarę szybko. Nawet po kolacji sporo osób jeszcze
wychodziło poza ośrodek.
Myślę, że rejony zachodu Słońca były dopiero „środkiem dnia”. To co
działo się później zapamiętam na długo. Naturalnie nie będę tego
opisywał, bo wiadomo jakimi prawami rządzą się wycieczki szkolne.
Zdradzę tylko, że w pokera wygrałem 6€, a zasnąłem chyba koło drugiej.
Mimo wszystko nie ma co ukrywać, że pierwszy dzień został zmarnowany.
O wydarzeniach dnia drugiego klasowej wycieczki, szerzej tutaj -->
Słowacki Raj (Veľký Sokol - dzień 2.)