23 czerwca 2011

Góry Izerskie (Wysoka Kopa)

Przed tym sezonem nigdy nie byłem w Sudetach. Nastał 2011 r. a tu proszę - najpierw 4 dni majówki a teraz kolejny wypad, z którego bardzo się cieszyłem. Tym razem udaliśmy się w Sudety Zachodnie...

Po odebraniu o poranku świadectwa oraz dodatkowo wielkiej encyklopedii krajoznawczej Polski (świetna książka!) w ramach podziękowań za wkład w organizację wypadu do Słowackiego Raju popędziłem szybko do domu. Miałem tylko kilka godzin na spakowanie się. Jakby nie patrzeć to był to jak do tej pory mój najdłuższy górski wyjazd. Całe cztery i pół dnia.

O 15:30 siedziałem już w autokarze wraz z moim bagażem podręcznym. Ruszyliśmy w naprawdę długą podróż. W tym miejscu mogę tylko powtórzyć, że autostrada to naprawdę świetna rzecz. Szybko śmignęliśmy przez Katowice, a pierwszą przerwę zanotowaliśmy przy MOP-ie obok słynnej Góry św. Anny. Muszę przyznać, że w pewnym stopniu urzekło mnie to miejsce - oczywiście - ze względu na widoki. Wjeżdżając pod MOP mogłem podziwiać cały Górny Śląsk. Rozległość tych terenów, które ledwo mogłem objąć wzrokiem robiły niesamowite wrażenie. Mógłbym tam stanąć i podziwiać wiele wiele długich chwil.

Z kolei z drugiej strony było podobnie. Teraz z kolei ujrzałem morze równin będących Niziną Śląską. Widok Puszczy Niepołomickiej z Pogórza Wielickiego stał się więc pikusiem przy tym co zobaczyłem. Jednym zdaniem trudno było to ogarnąć!

A po powrocie z całego wypadu sudeckiego wklepałem sobie stronkę z dalekimi obserwacjami właśnie z Góry św. Anny. Co ciekawe przez kilka dni w roku widać stamtąd Tatry. Owe zdjęcia również zrobiły na mnie wrażenie.

Im bliżej Wrocławia tym pogoda się bardziej psuła. W efekcie gdy zjechaliśmy już z autostrady oprócz tego, że zrobiło się ciemniej to zaczęło również padać. W tej niezbyt optymistycznej aurze dojechaliśmy do naszego ośrodka wypoczynkowego Beatka w Świeradowie-Zdroju. Było ok. godziny 22. tak więc podróż trwała naprawdę długo.

Pokoje nie były złe, być może trochę za ciasne ale ważne że prysznic i toaleta w zasięgu ręki. W telewizorze zaś jedynka, dwójka, puls oraz kilka niemieckich kanałów. No to do spania!

Miejsce: Świeradów-Zdrój + Góry Izerskie

Cel: Poznanie uroków Sudetów Zachodnich + zdobycie najwyższego szczytu Gór Izerskich

Trasa: Świeradów-Zdrój - kolejką gondolową na Stóg Izerski (1105 m) Przełęcz Łącznik po przekroczeniu granicy Smrek (1123 m) - Tabulovy Kamen - powrót do Polski na przełęcz Łącznik Suchacz (917 m) Hala Izerska (Chatka Górzystów) Rozdroże pod Kopą Sine Skałki (1122 m) Przednia Kopa (1114 m) Wysoka Kopa (1126 m) nieczynny kamieniołom kwarcu Zwalisko (1047 m) Rozdroże pod Zwaliskiem schronisko na Wysokim Kamieniu (1058 m) Czarna Góra (964 m) Zakręt Śmierci

Czas przejścia: dłuuuugo

Pogoda: wspaniała

Widoczność: bardzo dobra

Po godzinie siódmej powoli się dobudzałem. Śniadanko miało formę stołu szwedzkiego i dla mnie taka forma jest najlepsza. Każdy bierze to co chce. Upodobałem sobie pomidorki, twarożek oraz standardowo szynkę i ser. Chleb całkiem dobry więc można sobie było pojeść.

Po kilkudziesięciu minutach ruszyliśmy przez uzdrowisko ku kolei gondolowej. Co ciekawe w Świeradowie znajduje się pewien ewenement – muzeum szachów. Warto tam wstąpić na chwilkę. Idąc ku naszemu celowi byłem jeszcze trochę śpiący toteż nie bardzo nawet oglądałem się za urokami Świeradowa. Faktem jednak było pięknie świecące Słońce i przyjemna temperatura.

Wjazd kolejką kosztujący około 20 zł mieliśmy już opłacony z góry tak więc przyjemnie było pominąć sobie kilku kilometrów twardej wspinaczki. Po wejściu do wagoniku zaczęliśmy się powoli piąć w górę. Był to wjazd pełen emocji, gdyż z każdą chwilą widoki były rozleglejsze. Byłem tu pierwszy raz, tak więc wszystko dla mnie było nowe, nieodkryte i zaskakujące. Ogarnęło mnie zachwycenie – znów morze równin! To zapewne urok Niziny Śląskiej jak i tej Śląsko-Łużyckiej. Skupiska bloków w bliższej i dalszej oddali sygnalizowały poszczególne miasta. Wrocławia chyba nie było widać ale i tak trudno pragnąć czegoś więcej. Na horyzoncie morze równin zlewało się z niebiosami. Polska to jednak wielki kraj. A wszystko to nie było końcem atrakcji.

Wysiedliśmy tuż przy schronisku na Stogu Izerskim, do którego nawet nie wstępowałem. Ruszyliśmy wielce malowniczym pasmem w kierunku Czech pośród niewysokich iglaczków. Piechurkowało się bardzo przyjemnie. Błękit nieba i soczysta zieleń igiełek to doskonały mix. Po przekroczeniu granicy dotarliśmy na szczyt Smerek, na którym znajduje się wieża widokowa. Fenomenalna sprawa. Teraz to już widać było aż 3 kraje, a w nich jeszcze większe morze równiń, Karkonosze z Śnieżką na czele, okolice Liberca i Harrachova oraz gdzieś w głębi Niemcy. Po prostu nie da się tego opisać, trzeba to zobaczyć.

Na szczycie wieży mocno wiało jednakże mi to nie przeszkadzało. Wspaniale też prezentowało się morze iglaczków. Nie myślałem, że początek wakacji mógłbym mieć tak cudowny. Aż szkoda było wracać.

1-3) pejzaże rozciągające się z wieży widokowej na Smreku, 4) szlak na Smrek

W międzyczasie podskoczyłem też do małego obelisku, zwanego po czesku Tabulowy Kamen. Niby nic wielkiego, a jednak jest to wyjątkowe miejsce. Otóż do 1815 r. właśnie w tym miejscu znajdował się trójstyk historyczny Górnych Łużyc, Czech i Śląska.


Teraz kierowaliśmy się w kierunku Hali Izerskiej. Ogólnie to lubię słowo hala (w znaczeniu górskim). Wyobrażam sobie wtedy szerokie łąki górskie z pięknymi widokami i koniecznie miejscami, gdzie mogę się położyć i cieszyć naturą.

Na niebie pojawiło się więcej chmur, a tu małe zaskoczenie. Przesiąknięta wodą ziemia i błoto. W takich warunkach szlak stawał się doprawdy uciążliwy. Bardzo łatwo było niemiło wdepnąć. Problem miała zwłaszcza czwórka młodych rowerzystów, która tędy podążała. Ogólnie rzecz biorąc Góry Izerskie są rajem właśnie dla cyklistów, ponieważ oplata je sieć szutrowych bądź asfaltowych dróżek idealnych na wycieczki. W całej okolicy napotkać można kilkadziesiąt kilometrów szlaków rowerowych. Naprawdę jest gdzie jeździć.

Błoto zaś pojawiło się stąd, że szlak pieszy zboczył z takiej szutrowej dróżki i prowadził pośród iglaków. Potem okazało się, że lepiej było iść właśnie tymi szutrowymi drogami, gdyż błoto jest niestety czasochłonne.

Odcinek do Hali Izerskiej pokonywałem ponad dwie godziny. W dalszej fazie tego etapu szlak powrócił już na normalne ścieżki także szło się już całkiem dobrze. Teren był również bardzo ciekawy, gdyż poruszałem się przez źródła rzeki Izery, która jest dopływem Łaby, a więc wpada do Morza Północnego. Rezerwat ten był o tyle piękny, gdyż bujne było runo i ściółka. Mnóstwo mchów poprzeplatanych strumyczkami wody sprawiały krajobraz magicznego lasu.

Dochodząc do Hali Izerskiej mijałem coraz więcej rowerzystów. Będąc już na miejscu cyklistów było niemal tyle samo co pieszych turystów. Moje oczekiwania zostały spełnione. Hala Izerska jest przepięknym miejscem na odpoczynek. Wokół chatki wiele miejsca do leżakowania z widokiem na inne pasma Gór Izerskich. Co prawda spotykając tam innych przedstawicieli grupy okazało się, że są tam już niemal od 50 minut jednakże nie przeszkodziło mi to w tym aby leżeć sobie tak niemal godzinę.

1-2) Chatka Górzystów, 3-4) Hala Izerska

Warto podkreślić, że Chatka Górzystów słynnie z bajecznie pysznych naleśników. Większość osób przychodzących bądź przyjeżdżających tutaj zamawia właśnie ten specjał.

Kolejna faza dnia mijała na dojściu do głównego pasma Gór Izerskich. Tam to dopiero zaczęły się widoki! Ponownie bardzo rozległe. Na horyzoncie widać było charakterystyczną górę Ještěd górującą nad czeskim Libercem. Idąc na prawo zaś piękne prezentował się Stóg Izerski i Smrek zaś w dole wielka plama będąca Halą Izerską. Teraz dopiero mogłem sobie uzmysłowić jak wielki kawałek już przeszliśmy. A to nie był koniec.

1-2) szlaki w górach Izerskich są w większości łatwe i przyjazne rowerzystom

Dalej malownicze pasmo poprowadziło nas ku Wysokiej Kopie. Choć jest to najwyższy szczyt Gór Izerskich to mimo wszystko jego wierzchołek jest niemal płaski i trudno go tak naprawdę znaleźć gdyż szlak przechodzi nieco bokiem. Poza tym nie ma tam nawet słupka wysokościowego co jeszcze bardziej utrudnia sprawę. Tak czy siak najwyższy szczyt Gór Izerskich zdobyty!

Kolejną ciekawostką na naszej trasie był nieczynny kamieniołom kwarcu. Oprócz starych i zardzewiałych maszyn oraz sterty kamieni trudno było dostrzec coś innego. Faktem jednak jest to, że kamieniołom ten – o czym przekonałem się dwa dni później – jest doskonale widoczny z innych części zachodnich Sudetów.

Jak by to powiedzieć czas nas gonił, tempo mocno podkręcone. W sumie to troszkę tego żałowałem bo teraz łagodny teren przekształcił się w bardziej skalisty. Co jakiś czas mijaliśmy kulminacje kilkumetrowych skał. Z chęcią zatrzymałbym się przy każdej z nich i próbował wspiąć się na nie ćwicząc przy okazji ręce przed tatrzańskimi wędrówkami. Niestety przez brak czasu takiej możliwości nie było.

Na pocieszenie pozostawały widoki. Mam tu na myśli Wysoki Kamień skąd rozpościera się najpiękniejsza panorama na całe Karkonosze. Genialnie było widać całe pasmo a na jego końcu najwyższą Śnieżkę. Ponadto niedawno zostało tutaj wybudowane schronisko. Obok zaś niego rzeczywiście stoi następny kilkumetrowy kamień. Po wejściu na niego czeka na nas luneta widokowa, z której dokładnie można obejrzeć charakterystyczne szczyty Karkonoszy.


Na koniec wędrówki nastąpiło zejście ku Zakrętowi Śmierci, będącego oprócz niebezpiecznego 180-stopniowego skrętu także kolejnym, pięknym miejscem widokowym na Karkonosze i Kotlinę Jeleniogórską. Spóźnieni o ok. 40 minut powróciliśmy do „Beatki” na obiadokolację.

Pierwszy wakacyjny dzień przyniósł wiele atrakcji i wrażeń. Pogoda dopisała. Radość zaczerpnięta z Gór Izerskich była ogromna. Oby tak dalej!

1 komentarz:

  1. Zaoszczędzone kilka kilometrów twardej wspinaczki, dzięki kolei gondolowej. A przecież to jest właśnie w górach najlepsze.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania =)