30 czerwca 2012

Tatry Wysokie (Mała Wysoka)

W nogach mieliśmy już 14 km, a za sobą pozostawiliśmy największą tatrzańską dolinę. Pokonaliśmy ponad kilometr przewyższenia w upale oraz duchocie. Mimo wielu trudności udało się osiągnąć Polski Grzebień, z którego pozostawała zaledwie godzinka podejścia na Małą Wysoką. Dopiero tam mieliśmy zaznać kwintesencji widoków. Czy się udało? Zapraszam na drugą część retrospekcji:

Miejsce: Słowackie Tatry Wysokie  

Cel nr 2: Mała Wysoka (2429 m)

Trasy cd.: Poľský hrebeň (Polski Grzebień - 2200 m) Východná Vysoká (Mała Wysoka) Poľský hrebeň Velická dolina Velické pleso Sliezsky dom (Hotel górski "Śląski Dom" - 1670 m) Nižná Velická poľana Starý Smokovec

Długość trasy: 12 km (od Łysej Polany 26 km)

Czas przejścia wraz z odpoczynkami: 6 h (od Łysej Polany 10 h 30')

Pogoda: zmienna, bez deszczu

Widoczność: ograniczona

Pierwsza część retrospekcji dostępna pod linkiem --> Tatry Wysokie (Polski Grzebień)

Z Polskiego Grzebienia dźwiga się ku Małej Wysokiej skalista grań, podcięta od północy urwiskami. Już na początku napotkałem postrzępione skały, przy których musiałem użyć rąk aby się wspiąć. Wspinaczka była bardzo urozmaicona, a po chwili przechodzi się nawet fragment ubezpieczony łańcuchem. Dopiero po kilkunastu minutach ręce mogły odpocząć choć wcale nie był to koniec utrudnień. 

Co najważniejsze, Gerlach się odsłonił. Przez kilka minut mogłem podziwiać jego majestat w całości. Jak się później okazało, była to jedyna okazja aby go ujrzeć...

1) Polski Grzebień, 2-4) szlak na Małą Wysoką
Korzystając z chwili doskonałej widoczności, przystanąłem aby cyknąć panoramę. Jeśli mam być szczery, to były to najlepsze widoki tego dnia. Później, z każdą chwilą chmury zakrywały coraz większą część Tatr Wysokich. 


Dotarłem również do krawędzi przepaści. Rzeczywiście, patrząc w dół można dostać zawrotów głowy. Mała Wysoka za to była już na wyciągnięcie dłoni. Perć prowadząca na szczyt nie była do końca widoczna przez co kilka ścieżek prowadziło równolegle ku górze. Mogę użyć stwierdzenia, iż pozory mylą, bowiem stok już nie tak stromy jak na początku a jednak niebezpieczeństwo wielkie. Ogrom maluczkich kamyczków pokrywa Małą Wysoką, przez co ryzyko poślizgnięcia się nabiera wielkich rozmiarów. Wchodząc na górę nie jest to tak dokuczliwe, jednakże schodząc w dół należy stawiać każdy krok niezwykle ostrożnie. Po swoim przykładzie, mogę zrelacjonować, iż kilka razy byłem bardzo blisko upadku.

Mijając wielu turystów, osiągnąłem szczyt Małej Wysokiej przypominającej nieco piramidę. Wreszcie mogłem usiąść na kamieniu i odpocząć. Pejzaże stały się ograniczone i obejmowały tylko kierunki zachodnie. Patrząc jednak na moją książeczkę z panoramami, muszę podkreślić, że Mała Wysoka słynie z fantastycznych widoków na Tatry Wysokie. Ponadto TANAP zamontował na szczycie trzy metalowe tablice z wyrytymi opisami poszczególnych wierzchołków (zdj. poniżej). Dlaczego w Polsce jest to niemożliwe skoro codziennie bierze się dziesiątki tysięcy złotych z tytułu wstępu do TPN? Poniżej prezentuję widoki jakie udało się zarejestrować z Małej Wysokiej: 

2-6) panorama w kierunku zachodnim z wierzchołka Małej Wysokiej
To co zastałem na szczycie jest tylko wyrywkiem całej panoramy. Wyobraźmy sobie widok potężnego Gerlacha, zaś w odwrotnym kierunku kulminację Łomnicy. Gdzieś w tle Tatry Bielskie, a w kierunku południowym - na dokładkę Sławkowski oraz Staroleśny Szczyt. Liczba wierzchołków dostępna wzrokiem przy dobrej widoczności jest bogata i niezliczona. Kierując wzrok niżej, w oczy rzuca się mieszanina kier, śniegu oraz wody czyli Zmarzły Staw. Na prawo od niego widziałem mnóstwo śnieżnych oczek. Gdy pokrywa stopnieje zamienią się one w Świstowe Stawki. Mogłem też prześledzić naszą trasę. Dolina Białej Wody była rzeczywiście ogromna. Teraz pojąłem jaki kawał drogi przeszliśmy. Ponadto, dopiero na szczycie zrobiło się naprawdę chłodno. W odpoczynku przeszkadzało jednak stado owadów.

Widząc, iż sfera widoków nie ulegnie poprawie, postanowiłem rozpocząć schodzenie. Podczas niego cały czas obserwowałem pobliską Dziką Turnię. Po pierwsze, zaciekawił mnie trójnóg ustawiony na jej wierzchołku, ciekawe po co tam stoi? Po drugie, nagle na wierzchołku pojawiło się dwoje ludzi. Z perspektywy podejścia pod Małą Wysoką wydawało się to czynem niesamowitym, bowiem Dzika Turnia wyglądała bardzo podniośle, a jej pourywane zbocza  tworzyły przepaście i urwiska.

1) Dzika Turnia, 2) Mała Wysoka, 3) Zmarzły Staw pod Polskim Grzebieniem
Na Polskim Grzebieniu nastąpił kolejny postój. Choć przeżywałem déjà vu, nie miałem specjalnie innego wyboru. W kierunku Wielickiej Doliny nastąpił korek, bowiem tuż pod przełęczą znajduje się seria łańcuchów. Mogłem zatem jeszcze raz zarzucić oko na pejzaże rozciągające się z Polskiego Grzebienia. Czynność ta stała się tym przyjemniejsza, gdyż siła chłodnego wiatru nie ustępowała tej odczuwanej na szczycie.

1-7) pejzaże z Polskiego Grzebienia
Gdy ruch turystyczny się przerzedził, rozpocząłem schodzenie. Po pokonaniu łańcuchów, zauważyłem grupkę ludzi, a pośród nich zakrwawioną kobietę. Widok ten nie był przyjemny, jednakże wszystko wskazywało na to, iż pomoc HZS nie będzie konieczna. Kobieta wstała i kontynuowała spacer z bandażem na głowie. Inni, którzy jej pomagali schodzili za to z plamami krwi na spodniach. Co było przyczyną? Otóż to o czym już dziś wspomniałem. Pewien fragment szlaku zielonego, którym właśnie podążaliśmy skryty był płatami śniegu. Aby uniknąć tego zdradliwego zagrożenia, turyści wydeptali obok nową ścieżkę. Pech chciał, że prowadziła ona rumowiskiem małych kamyczków. Turystka wywróciła się tam i uderzyła głową o kamień. Sytuacja ta mogła kosztować ją życie. Kilka chwil później sam omal się nie wywróciłem. Noga po prostu zjechała w dół sprowadzając mnie do parteru. A wszystko to pod obliczem Gerlacha, którego czubek wciąż skryty był w chmurach.

Perć zasypana starym śniegiem
Gdy moje nogi powróciły na właściwą perć, wszystko stało się o wiele przyjemniejsze. Szlak poprowadził nas ku Długiemu Stawowi mającemu wg pomiarów 185 m długości i 5,6 m głębokości. W pamięci ostał mi się zwłaszcza jego kolor, intensywny i soczysty. Wrażenie robił także częściowo zanurzony płat śniegu.

1-2) Długi Staw Wielicki, 3) Tablica usytuowana przy Długim Stawie Wielickim upamiętniająca wybudowanie szlaku w Dol. Wielickiej przez sekcję Śląską Węgierskiego Towarzystwa Karpackiego
W pobliżu stawu zaistniała jedna zabawna sytuacja. Otóż w naszą grupę wmieszał się młody mężczyzna idący z dużym plecakiem, do którego na zewnątrz przymocowany był kubek. Z każdym jego krokiem, kubek odbijał się od innych części plecaka wydając odgłos niczym dzwonki baranów na hali. Istotnie, gdy usłyszałem ten dźwięk po raz pierwszy, pomyślałem najpierw o owcach jednakże jakim cudem te zwierzęta mogły się znaleźć w Dolinie Wielickiej?! Dźwięk ten towarzyszył nam kilka dobrych minut, aż w końcu ktoś nie wytrzymał i kazał mu minąć naszą grupę a najlepiej schować hałasujący przedmiot. Echo baranich dzwonków i tak dochodziło do nas jeszcze przez długi czas. 

Dolina Wielicka odkrywała przed nami kolejne tajemnice. Po minięciu kolejnego płata śniegu (zdj. poniżej) zeszliśmy na jej niższy próg wkraczając do przepięknego Wielickiego Ogrodu. Nagle kamienie pokrywające ziemię znikły, a my ujrzeliśmy płaski taras łąk. Zrobiło się zielono, a krajobraz stał się łagodny. To cudo możemy podziwiać dzięki Węgierskiemu Towarzystwu Karpackiemu, które w 1876 r. wydzierżawiło Wielicki Ogród od ówczesnych właścicieli, a następnie objęło go ochroną. Słowacy przyjmują, że to pierwszy rezerwat przyrody na terytorium ich obecnego kraju.

3) Wielicki Ogród, w tle maleńki Kwietnicowy Staw (słow. Kvetnicové pleso)
Tymi łagodnymi terenami dotarliśmy do Mokrej Wanty. To kolejne ciekawe miejsce w Dolinie Wielickiej. Opisując Mokrą Wantę, przyznam, że przypominała mi pionową ścianę, która lada chwila miałaby się na mnie zsunąć. Co ciekawe, przez cały rok zlatuje z tej ściany woda. Dojrzałem też w niej uchwyty. Istotnie, dla wspinaczy stanowi spore wyznanie. A skąd się wzięła nazwa? W gwarze podhalańskiej wanta znaczy tyle co duży blok skalny. W tym samym momencie, zza kolejnego progu wyłonił się sporej wielkości Staw Wielicki oraz Śląski Dom nie do końca pasujący do otoczenia.

1-2) Mokra Wanta, 3) Wielicki Staw, w tle Śląski Dom
Ujrzałem zatem kwintesencję Doliny Wielickiej. Choć w porównaniu z Doliną Białej Wody jest maleńka, to sławą jej nie ustępuje. Wszystko przez to, że wcina się pod wielkiego kolosa jakim jest Gerlach. Nazwę wywodzi od miasteczka Wielka na Spiszu choć nie do końca wiadomo co oprócz potoku tę miejscowość z doliną łączyło. Faktem za to jest obecność ludzi od wielu wieków. Kiedyś ze względu na kopalnictwo i łowy, zaś później w te strony zaglądało coraz więcej uczonych. Botaników fascynował Ogród Wielicki, zaś geologów ściany w rejonie Mokrej Wanty. W 1751 r. naukowa wyprawa z Wiednia dotarła aż pod Polski Grzebień. Ponad sto lat później, teren ten w opiekę wzięło Węgierskie Towarzystwo Karpackie (MKE). Wierzcie czy nie ale w 1912 r. powstała u wylotu doliny pierwsza w Tatrach skocznia narciarska!

Czy to był koniec atrakcji jakie przygotowała Dolina Wielicka? Otóż nie! Dochodząc bliżej stawu, gdy tylko odwróciłem się do tyłu ujrzałem Wielicką Siklawą będącą urokliwym wodospadem. W tej pięknej scenerii dotarłem na popas przy Śląskim Domu.

1) Wielicka Siklawa, 2) Śląski Dom
Pierwszym budynkiem jaki stanął w okolicy Wielickiego Stawu była 2-izbowa chata kamienna bez podłogi. Działo się to w l. 1871-72, lecz i tak kilka lat później została zniszczona przez lawinę. W l. 1876-1878 MKE zbudowało drugie schronisko mające wysoki standard jak na tamtą epokę. W 1878 r. Tytus Chałubiński pisał:
Obszerna, dachem objęta weranda, na około duże izby, okna, klamki i zamki, piece nawet...
Niestety, budynek spłonął w 1913 roku. Trzecie z kolei schronisko, 8-pokojowe, wzniosła w obecnym miejscu w l. 1894-95 Śląska Sekcja  MKE. Teraz więc już wiadomo skąd na Słowacji wziął się Śląski Dom. Budynek wiele razy poszerzano. W 1908 r. miał już 40 łóżek zaś pół wieku później dobudowano piętro i spadzisty dach z mieszkalnym poddaszem. Liczba miejsc wzrosła do 100, a rozbudowie tej - po raz pierwszy w Tatrach - pomagał śmigłowiec. Natura nie oszczędziła jednak i trzeciego schroniska, które 29 XI 1962 r. padło ofiarą pożaru.


Obecny hotel postawiono w l. 1966-69. Dokładnie 3 VII 1995 r. modlił się w pobliskiej altance ustawionej nad brzegiem stawu Jan Paweł II i poświęcił stojący powyżej schroniska krzyż. Trzy lata później obiekt sprywatyzowano zaś w l. 2009-10, Śląski Dom przeszedł generalny remont. Tak w skrócie przebiegała historia wszelkich schronisk przy Wielickim Stawie. Obecnie, to jedyny (z nazwy) hotel usytuowany tak blisko tatrzańskiej głębi. Jak na hotel przystało, ceny potrafią przyprawić o zawrót głowy. Na tarasie wypoczynkowym, siedziała sobie parka z Krakowa, która przyjechała tu na kilka dni. Za nocleg w 2-osobowym pokoju płacili 80 €/dzień. Na całe szczęście, piękne pejzaże były darmowe toteż siadając na ławce, mogłem cieszyć swoje oczy. Dolina Wielicka była coraz bardziej zachmurzona, zupełnie inaczej niż okolice Popradu. Obok miasta zauważyłem długi pas będący w rzeczywistości lotniskiem. Ogólnie rzecz biorąc, cała Dolina Wielicka jest godna polecenia, tym bardziej, że przy Śląskim Domu zbiega się kilka szlaków turystycznych.


Ostatni etap tj. zejście do Smokowca podzieliłbym na 3 części. Najpierw przedzieraliśmy się wąską ścieżką przez kosówkę. Następnie wkroczyliśmy w regiel górny, którego widok był troszkę przygnębiający. Otóż teren ten został spustoszony przez inwazję kornika. Obok szlaku widziałem mnóstwo powalonych drzew, a las był coraz bardziej przerzedzony... aż w końcu całkiem znikł. Wkroczyliśmy bowiem w strefę wiatrołomu, gdzie ostały się tylko pojedyncze okazy. Automatycznie otworzyły się widoki. Z jednej strony górował masywny Sławkowski Szczyt, którego wierzchołek skryty był w obłokach po czym i te ustały. W kierunku południowym dobrze widoczny był wał Niżnych Tatr.

1-7) w trakcie zejścia do Smokowca
Bardzo zmęczony lecz zadowolony dotarłem do Smokowca - organizmu, na który składają się aż cztery osiedla tj. Górny, Dolny, Nowy oraz Stary Smokowiec. Co ciekawe, ten ostatni ma zaledwie 58 stałych mieszkańców (stan na 2011 r.), choć jeśli wziąć pod uwagę wszystkie podtatrzańskie, słowackie miejscowości to głównym ośrodkiem turystycznym jest właśnie Stary Smokowiec.

Początek osady przyjmuje się na rok 1793, kiedy hrabia István Csáky postawił tu domek myśliwski. Później nastąpił powolny wzrost zainteresowania tym miejscem. W 1805 r. tutejsze kąpiele i "nowe pobudowania" wspomina Stanisław Staszic. Szczyt rozwoju nastąpił w l. 1908-12 kiedy doprowadzono tu szosę oraz kolejkę elektryczną. Obecnie, ocalało w Starym Smokowcu sporo zabytków XIX-wiecznego budownictwa leczniczego i wypoczynkowego. Najbardziej reprezentatywnym miejscem jest słynny Grand Hotel wybudowany w 1904 roku jako pierwszy pod Tatrami hotel o światowym standardzie. Dziś jest to 4-gwiazdkowy ośrodek robiący spore wrażenie, zwłaszcza gdy spojrzymy na jego południowe oblicze. Spacerując po Smokowcu, podąża się de facto od pensjonatu do hotelu i na odwrót. Urozmaiceniem tego jest kościół rzymsko-katolicki Niepokalanego Poczęcia NMP z 1888 roku. Nie można też zapominać o wyciągu na Hrebienok i węźle szlaków, gdzie zaczyna się wycieczki m. in. na Sławkowski Szczyt.

1) węzeł szlaków w Smokowcu, 2) Grand Hotel od tyłu, 3) Kościół rzymsko-katolicki w Smokowcu
Nasza wyprawa zakończyła się na dworcu autobusowym, gdzie czekał nasz pojazd. Smokowiec pożegnał nas widokiem Sławkowskiego Szczytu oraz pędzącej Elektriczki. 


Słowo podsumowania? 26 km, 10 h maszerowania oraz Tatry przedreptane w poprzek. Piękne widoki, moc atrakcji i pogoda, która ostatecznie się nad nami zlitowała. Choć chmurzyło się mocno to kropel deszczu nie uświadczyliśmy. Odkryłem zupełnie nowy zakątek Tatr Słowackich, który mnie urzekł. Na Małą Wysoką muszę też koniecznie wrócić aby zobaczyć pełnię pejzaży. Jednym stwierdzeniem: kolejna, fantastyczna wyprawa. Oby tak dalej!