Howerla – ukraińskie Rysy czyli retrospekcja poświęcona wyprawie na najwyższy szczyt naszych wschodnich sąsiadów.
Pasmo: Czarnohora
Administracyjnie: obwód iwanofrankiwski (zachodnia Ukraina)
Trasa: Parking pod Płasem - Zaroślak
Plecy
Howerla (2061 m)
Mała Howerla (1762 m)
Zaroślak - Parking pod
Płasem
Pogoda: wspaniała
Widoczność: wspaniała
Jak Karpaty wielkie i rozległe tak ich ukraińska część dziewicza i
odludna. Od tej reguły jest jednak jeden wyjątek. Nie byle jaki –
najwyższy ukraiński wierzchołek będący niemalże symbolem narodowym. W
przeciwieństwie do innych szczytów, na Howerlę każdego letniego dnia
wchodzi nawet kilkaset osób. Gdy zaś najdzie weekend możemy mówić już o
prawdziwym zatrzęsieniu turystów. Zatem zawsze napotkamy się tam ludzi i
zazwyczaj jest to mieszanka z całego świata.
Ogólnie rzecz biorąc to coś mi się przypomniało. Oglądałem na
Youtube urywek ciekawego teleturnieju „Czy jesteś mądrzejszy od
5-klasisty?”, w którym padło pytanie o najwyższy szczyt Beskidów.
Uczestnik naturalnie poległ, co nikogo nie może dziwić. Mały procent
Polaków zna odpowiedź na to pytanie, a jeśli już to najczęściej
słyszanym odzewem będzie Babia Góra. Dla formalności podam, że jest to
błędna odpowiedź, bo chodzi tutaj o najwyższy Beskidów a nie polskich
Beskidów, a poprawną odpowiedzią jest właśnie Howerla. Stawiam zatem w
ciemno, że zaledwie setny ułamek z tych kilku procent wpadnie na to, że
Beskidy mogą się ciągnąć również na terenie Ukrainy. Myślę, że jest to
interesująca ciekawostka.
Co więcej, Czarnohora zaliczana jest do Beskidów Połonińskich a
zatem jak sama nazwa podpowiada, w najwyższych jej partiach rozkoszować
się będziemy łąkami alpejskimi. Moim zdaniem jest to najlepsza reklama
tego pasma górskiego.
Autokar ruszył w pięknym Słońcu już o 7:40 czasu ukraińskiego.
Teoretycznie, miał do pokonania nie więcej jak 40 km ale biorąc pod
uwagę infrastrukturę jechaliśmy prawie 1,5 h. Im bliżej Howerli, tym
droga była gorsza. Po drodze podziwialiśmy piękne cerkwie w stylu
huculskim a mijając Worochtę natknęliśmy się nawet na kompleks skoczni
narciarskich.
Pierwszy postój nastąpił w Zawoleji. Nazwa tej miejscowości pochodzi od rumuńskiego zavoiu
co w wolnym tłumaczeniu oznacza zarośla ciągnące się na brzegu rzeki co
rzeczywiście by się zgadzało. Tam przekroczyliśmy granicę Karpackiego
Parku Narodowego a zatem należało uiścić odpowiednią opłatę. Po
opuszczeniu bramki wjazdowej, z każdym metrem jechaliśmy coraz wolniej.
Kamienista droga nie pozwalała rozwinąć skrzydeł. W pewnym momencie
zatrzymaliśmy się w środku gęstego lasu po czym opuściliśmy pojazd. W
głąb doliny jechać już się nie dało – wyzwaniu temu sprostają tylko
samochody z naprawdę wysokim zawieszeniem.
Ruszyliśmy dalszą drogą, która zaprowadziła nas do Zaroślaka. Na
Howerlę można dojść od wielu stron jednakże to Zaroślak jest właśnie
takim miejscem skupiającym turystów. Mniej więcej coś jak Kuźnice z
Kalatówkami dla Giewontu. W okresie międzywojennym miejsce to
znajdowało się w granicach ówczesnej Polski i co ciekawe zostało tu
wybudowane schronisko turystyczne mogące pomieścić nawet 150 osób. Życie
turystyczne zatem kwitło, jednakże wszystko przerwała wojna – obiekt
spłonął i nie został odbudowany. Dopiero w latach 70. XX wieku powstał
tu budynek funkcjonujący dziś jako tzw. turbaza. W jej otoczeniu
znajduje się pole biwakowe i punkt służby górskiej.
Dochodząc na miejsce zastałem kilkanaście kramów, w których czekało
pożywienie oraz wiele pamiątek. Szczerze mówiąc bardzo mnie to zdziwiło.
Żeby zaś nie było wątpliwości to kontynuując zabawę w etymologa dodam,
że nazwa Zaroślak pochodzi od ukraińskiego zarosli czyli po prostu zarośla.
Znajdowaliśmy się u źródeł potężnej rzeki – Prutu, która „rodzi się”
w zboczach Howerli. W Zaroślaku początek bierze kilka szlaków
turystycznych wyznaczonych tak jak w przypadku Gorganów – na świeżo –
zaledwie kilka lat temu. Wybraliśmy najkrótszy wariant tj. szlak
niebieski. Wchodząc już bezpośrednio do lasu w oczu rzucił mi się brak
trawy. Nie był to jednak objaw złej gleby. Trawa owszem była, ale w
promieniu kilkunastu metrów na lewo i prawo co oznacza, że rzeczywiście
uczęszcza tamtędy mnóstwo turystów.
Zaskakująco szybko opuściliśmy sferę lasów. Mimo pokonania zaledwie
kilku kilometrów, moje plecy były mokre od potu, a przecież właśnie
wkraczaliśmy na odkrytą przestrzeń, gdzie czyhał na nas pan upał.
Coś ciężko mi się piechurkowało, czyżbym odczuwał skutki
wczorajszego dnia? Powoli i mozolnie stawiałem kroczki patrząc z
wyczekiwaniem ku górze. Warto przy tym dodać, że w ciągu zaledwie 4 km
przebyliśmy ok. 800 metrów przewyższenia, toteż w pewnym momencie
zrobiło się naprawdę stromo. Co kilkanaście sekund robiłem sobie krótkie
postoje na odpoczynek aby móc podziwiać okolice, które z każdą chwilą
robiły coraz większe wrażenie.
 |
1-4) w trakcie podejścia na Howerlę |
Gdy wydawało mi się, że wierzchołek tuż-tuż, nagle okazało się, że
za nim schowała się następna góra – o wiele wyższa i cięższa. Zamiast
Howerli, zdobyłem zatem dopiero jej Plecy. Można ująć, że to
sparaliżowało moje nogi, toteż usiadłem sobie na wystającym kamieniu i
przez kilkanaście minut wpatrywałem się w Gorgany dostrzegając szczyty
zdobyte dnia poprzedniego. Było jak w bajce – dookoła otaczało mnie
czyste i nieskazitelne piękno.
 |
1-5) czarnohorskie widoki |
Po zebraniu w sobie sił, postanowiłem kontynuować wspinaczkę. Teraz
już naprawdę widziałem wierzchołek Howerli i nie było w tym już żadnych
kruczków ani gwiazdek ani nawet smsa nie musiałem wysyłać.
Zawsze wydawało mi się, że gdy oczy widzą cel to nogi automatycznie
szybciej dreptają. Tamtego dnia stało się coś odwrotnego. Zbliżało się
samo południe, toteż zamiast przyspieszyć, zwolniłem. W efekcie jako
jeden z ostatnich mogłem szczytować na najwyższym szczycie Ukrainy.
Nastąpiła jedna z najwspanialszych górskich chwil w moim życiu. Moje
oczy nigdy nie widziały tak wspaniałej panoramy – rozległej i pełnej
niezwykłości. Spoglądając w kierunku północnym w oczy rzucało się
kilkadziesiąt szczytów Gór Pokucko-Bukowińskich. Wędrując w kierunku
zachodnim, następne w kolejności były Góry Hryniawskie, później urzekał
cały kilkunastokilometrowy łańcuch Czarnohory. Następne w kolejności
były Góry Czywczyńskie znajdujące się tuż przy granicy z Rumunią. Widać
zatem, że zbliżamy się ku południu. Tam czekały na nas już Góry
Rodniańskie z najwyższym Pietrosem Rodniańskim mającym aż 2303 m. To nie
koniec rumuńskich Karpat. Dalej objawiały się Góry Marmaroskie, a za
nimi majaczyły gdzieś pasma, o których nigdy w życiu nie słyszałem tj.
Góry; Cyblesz, Gutyj oraz Ouasz. Powracając na Ukrainę, w kierunku
wschodnim widoczny był cały Świdowiec zaś zmierzając z powrotem do
północy podziwiać mogłem rozległe Gorgany. Tak z grubsza to w skład tej
panoramy wchodzi kilkaset szczytów, toteż bez dwóch zdań Howerla jest
naprawdę wyjątkową górą.




 |
1) finalne podejście pod Howerlę, 3) na pierwszym planie widoczne Plecy Howerli, 5) wierzchołek Howerli |
Teraz następuje fundamentalne pytanie, jak to wszystko ogarnąć? Na
dobrą sprawę, człowiek mógłby tu siedzieć i pół dnia a czasu niestety za
dużo nie mieliśmy. Moje oczy z wielką radością zaczęły eksplorować
poszczególne pasma. Moją uwagę zwróciły szczególnie Karpaty rumuńskie.
Kto wie, może kiedyś tam zawitam – z ukraińskiej perspektywy wyglądały
całkiem zachęcająco.
 |
1-12) panorama 360° z Howerli |
Jako, że nigdy nie byłem w Bieszczadach, czarnohorskie połoniny
zaimponowały mi z dwukrotnie większym impetem. Kilkugodzinna wędrówka
odkrytymi połoninami w objęciach takich pejzaży to istotnie wyższy
poziom wtajemniczenia. Gdy dodamy do tego błękit nieba oraz wiatr
skutecznie zwalczający panujący skwar to mówić możemy o karpackim
Edenie. Czarnohora stała się dla mnie czymś więcej niż tylko kolejnym
pasmem górskim. Żadne przymiotniki nie oddadzą tego co tam ujrzałem.
Na wierzchołku, zgodnie z zapowiedziami spotkaliśmy sporo osób.
Oprócz nich, dojrzałem także kamienny obelisk, maszt z poprzyczepianymi
flagami, katolicki krzyż pod którym turyści zostawiają sporo monet oraz
pamiątkową tablicę z napisem – w języku ukraińskim oczywiście –
Na Howerli zebrana ziemia Twoja, Ukraino!.
Sam szczyt zaś znajduje na granicy obwodu iwanofrankiwskiego oraz
zakarpackiego. Przebiegała tędy również granica polsko-czechosłowacka w
okresie międzywojennym.
Na początku retrospekcji napisałem, że Howerla jest swoistym
symbolem narodowym. Czas rozwinąć tę myśl. Usamodzielnienie się Ukrainy
na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku świętowane jest właśnie na
najwyższym jej wierzchołku. Prawdziwe tłumy gromadzą się zazwyczaj dwa
razy do roku: w rocznicę podpisania Deklaracji o państwowej suwerenności
(16 VII 1990 r.) oraz w rocznicę Deklaracji niepodległości (24 VIII 1991 r.).
 |
1-5) "zagospodarowanie" Howerli |
Gdy udokumentowałem całą panoramę, nastał moment na skromny i suchy
obiadek. Gdy już zabierałem się do spożycia okazało się, że nastał czas
by opuścić Howerlę, toteż wszystko musiałem wykonać w pośpiechu. Po
chwili okazało się, że moja eksploracja poniekąd uratowała grupę,
ponieważ dzięki niej wiedziałem co w którym kierunku się znajduje.
Zmierzam do tego, że gdy zaczęliśmy już schodzić moją uwagę zwrócił
fakt, iż nie kierowaliśmy się w stronę Zaroślaka. Jako, że znajdowałem
się na tyłach grupy, a zamek miał kontakt z przodem za pomocą
krótkofalówki, przekazałem mu swoje spostrzeżenia. W efekcie grupa
została zawrócona i szczytowaliśmy na Howerli po raz drugi.
Gdy ekipa zaczęła schodzić już prawidłową ścieżką, zarzuciłem
ostatni raz wzrok na urzekającą panoramę. Patrząc w kierunku
północno-zachodnim, zastanawiałem się czy któraś górka ledwo, ledwo
wystająca na horyzoncie nie należy przypadkiem do polskich Bieszczadów.
Po wnikliwej analizie, stwierdzam jednak, że z najwyższego wierzchołka
Ukrainy, obecnej polskiej ziemi się nie dostrzeże choć warto podkreślić,
że między Howerlą a Krakowem w linii prostej jest ok. 400 km.

Tak żal było opuszczać Howerlę. Chęć pozostania w dotychczasowym
miejscu rozpalała moją duszę. W pewnej chwili, kiedy łapałem – wciąż
jeszcze – rozległe widoki Gorganów, „zamek” musiał mnie poprosić o
szybsze schodzenie.
Po pokonaniu stromizny, znaleźliśmy się na wypłaszczeniu będącym
Małą Howerlą. Rzec można – idealna lokalizacja do kolejnego odpoczynku i
rozkoszowania się alpejskimi łąkami. Co ciekawe, wypatrzyliśmy na
zboczach Howerli pasące się krowy. Jak one tam wlazły?!
Mała Howerla zapisała się w mojej pamięci także jako miejsce bardzo
sympatycznego zdjęcia grupowego, na którym wszyscy w geście triumfu i
chwały unieśliśmy swoje kije turystyczne ku górze.
W pewnej chwili naszą radość zastąpiła chwila refleksji. Otóż na
Małej Howerli usytuowana jest płyta nagrobna z wizerunkiem dwojga
młodych ludzi, którzy zginęli tutaj tragicznie dnia 1 stycznia 2009
roku. Co ważne, ich katastrofa nigdy nie zostanie zapomniana, ponieważ
co jakiś czas, przechodzący tamtędy turyści zostawiają kwiaty bądź
zapalają znicze.
Słonko coraz mocniej przypiekało, toteż wejście w pasmo kosodrzewiny
było dla mnie prawdziwym zbawieniem. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio
miałem tak bardzo rozgrzaną twarz oraz kark. Póki co, boleśniejszych
oznak braku użycia kremu z filtrem nie uświadczyłem.
Mimo postępu dnia i zbliżania się już do mety dzisiejszej wycieczki,
wciąż mijaliśmy sporo turystów – nieraz były to całe rodziny z dziećmi.
Warto przy tym podkreślić, że Howerlę zdobyliśmy w poniedziałek. Ciekaw
jestem czy gdyby była to sobota bądź niedziela to czy znaleźlibyśmy
choć skrawek wolnego miejsca na szczycie.
Po wejściu do lasu, ambrozją dla mnie był tamtejszy strumyk.
Schłodzenie rozgrzanego ciała przyniosło mi znaczącą ulgę. Zaroślak z
kolei stał się dla nas istnym sklepem spożywczym. Prawdziwym hitem było
piwo w plastikowej butelce o pojemności 1,1 albo 1,2 l, które kosztowało
mniej więcej tylko co polskie puszkowe o poj. 0,5 l. Co więcej, wszyscy
obficie je zachwalili toteż od tej pory Zaroślak będzie mi się już
zawsze kojarzył ze stacją benzynową, a ściślej rzecz ujmując –
tankowaniem do pełna. Nie ma się jednak czemu dziwić, ponieważ skwar
wycisnął z nas siódme poty, a uzupełnianie płynów jest rzeczą niezwykle
istotną.
Pozostawało już jedynie dojście do autokaru. Ten ostatni odcinek
pokonywałem w samotności ludzkiej. Dlaczego ludzkiej? Otóż nie do końca
byłem sam, ponieważ przewałęsał się do mnie sympatyczny piesek, który
nie odstępował mnie ani na krok. Niestety nie miałem już żadnego
pożywienia a i zaserwowanie mu choćby kapki wody też było misją
niewykonalną. Ostatecznie czworonogi towarzysz zostawił mnie tuż przed
autokarem, przerzucając się prawdopodobnie na innych turystów.
Nareszcie powróciliśmy do pensjonatu o przyzwoitej porze, dzięki
czemu w końcu mogłem się spokojnie rozpakować. Jak do tej pory Ukraina
uraczyła nas wspaniałą, letnią i upalną pogodą. W związku z tym zapasy
H2O błyskawicznie topniały przez co koniecznie musiałem je uzupełnić. Na
całe szczęście w naszym ośrodku znajdował się słabo zaopatrzony sklep.
Można powiedzieć, że przez ten tydzień Polacy zostawili w nim mnóstwo
hrywien wykupując oprócz wody, także sporo owoców, słodyczy oraz przede
wszystkim tani alkohol. Gdy udałem się po niezbędne produkty okazało
się, że woda mineralna była już na wykończeniu. Zostało zaledwie kilka
półlitrowych butelek. O większych pojemnościach można było tylko
pomarzyć. Ekspedientka zaś podliczała rachunki za pomocą liczydła. Czy
ktoś wyobraża sobie taki widok w Polsce?
W tym miejscu przychodzi kolej na kolejne podsumowanie. Szczerze
mówiąc, mógłbym skopiować odpowiedni fragment z poprzedniej
retrospekcji, ponieważ wycieczka na Howerlę będzie kolejną szczególną
eskapadą pozostającą w mej pamięci na długi okres. Tak jak
podkreśliłem wyżej, do dnia dzisiejszego widoki z Howerli są i będą
najwspanialszymi jakich zaznałem. Coś czuję, że muszę chyba wybrać się
na Łomnicę bądź Gerlach żeby przebić ten olśniewający efekt albo chociaż
żeby na Rysach nie było burzy z gradem tak jak latem 2009 roku. W
każdym razie wieczorem, 22 sierpnia 2011 r. pozostawałem w stanie
pełnego zachwytu i swoistej euforii aż trudno mi uwierzyć, że
skumulowało się tyle pozytywnie cudownych wrażeń. Takie powinny być
każde wakacje!
A o wydarzeniach z dnia następnego, który w niczym nie ustępował wydarzeniom powyżej opisanym przeczytacie już teraz pod linkiem -->
Czarnohora (Pop Iwan)