16 lipca 2011

Tatry Zachodnie (Jakubina)

Samemu trudno mi było uwierzyć w ten niezwykły pogodowy fart. Wycieczka na Kościelec przebiegła w doskonałej aurze - był to de facto pierwszy, iście wakacyjny dzień. Gdy już wszystko miało wrócić do normy, okazało się, że i drugi tydzień lipca minął na ulewach. Tymczasem wyprawa na Jakubinę zbliżała się wielkimi krokami. Tutaj moje szczęście osiągnęło niemal apogeum. Otóż nagle 16 lipca powróciło słoneczko. Mogę śmiało nazwać ten dzień, drugim iście wakacyjnym w tym miesiącu. Zresztą powiedzmy sobie prawdę - przez cały lipiec takich słonecznych dni nie było więcej jak pięć. Mogę więc mówić o niesamowitym farcie. Oby tak dalej!

Miejsce: Tatry Zachodnie

Cel: Jakubina (2194 m)

Trasa: Úzka (Wąska) Dolina (890 m) Rázcestie Nižna lúka (944 m) grań Otargańców: [Niżnia Magura (1920 m) Pośrednia Magura (2050 m) Wyżnia Magura (2095 m) Jakubina Jarząbczy Wierch (2137 m)] Kończysty Wierch (2002 m) Trzydniowiański Wierch (1758 m) Dolina Chochołowska Siwa Polana

Pogoda: bardzo dobra

Widoczność: bardzo dobra

Jako, że zdradziłem już stan atmosfery w dniu wycieczki, rzec mogę, że nie mogła się ona nie udać. Tak naprawdę nie było to do końca takie pewne. Otóż przyszedłem na miejsce zbiórki. Kilkoro znajomych już tam czekało. Po jakimś czasie patrzymy na zegarek, a tam godzina szósta, potem pięć minut po szóstej, dziesięć i tak dalej, a autokaru nie było. Zadzwoniliśmy do organizatora i widać, że ten musiał szybko podziałać, gdyż z zaledwie pół godzinnym opóźnieniem wyruszyliśmy z Mistrzejowic. Nie zmieniło to faktu, że sferę aglomeracji krakowskiej opuściliśmy dopiero przed ósmą.

Muszę przyznać, że nigdy nie jechałem takim, na swój sposób dziwnym autokarem. Można powiedzieć, że był on prawie dwupiętrowy. Kierowca usytuowany był bardzo nisko, na wysokości bagaży. Siedzenia zaś tak wysoko, że pierwsze z nich znajdowały się nad kierowcą. W efekcie osoby zasiadające na początkowych miejscach miały za szybą niesamowity widok, gdyż kierowcy widać nie było... Zwłaszcza na ostrych zakrętach można było mieć z tego powodu stracha.

Dojazd był zaprawdę długi, musieliśmy objechać całe Tatry dookoła, aby dotrzeć do ich słowackiej części. Trwająca właśnie wycieczka w Tatry, choć jedna z wielu, była dziś na swój sposób wyjątkowa. Otóż można by jej nadać szyld w stylu - w poprzek Tatr. Właśnie tego dnia mieliśmy zamiar przejść je w poprzek. Od Słowacji ku Polsce.

Pogoda nas rozpieszczała. Już po stronie słowackiej, otaczały nas fenomenalne widoki z Gerlachem czy Łomnicą. Na miejsce dotarliśmy bardzo późno, gdyż ok. godziny 10:30.

Zaczęliśmy na wysokości 890 metrów, nietrudno więc obliczyć, że do pokonania było aż 1300 metrów w pionie. Na dobry początek, króciutka Wąska Dolina doprowadziła nas do Niżnej Łąki. Tam mieliśmy do wyboru aż 3 warianty. Idąc w lewo – Dolina Jamnicka, w prawo – Dolina Raczkowa. Idąc zaś prosto wkraczało się już na grań Otargańców, której kulminacją jest właśnie Jakubina. Dwa pozostałe szlaki utrzymane były w rytmie dolinnym, my zaś zaczęliśmy ostro piąć się do góry, szybko zyskując na wysokości.


Na samym początku szlak prowadził przez wiatrołom, przez co miałem mokre spodnie. Wszystko to za sprawą bujnej trawki, która mogła tam rosnąć, dzięki dostępności promieni słonecznym. Potem wkroczyliśmy już do lasu iglastego. Byłem zaskoczony złym oznakowaniem szlaku, co na Słowacji praktycznie się nie zdarza. Spora ilość drzew objawiała się znakami co kilka minut. Zapewne to było efektem mojego pobłądzenia. Nagle bowiem, ścieżka zaczęła się zacierać, aż całkiem znikła. Nie było innego wyboru, niż iść niemal pionowo do góry. Tak czy siak na szlak by się trafiło, gdyż idzie on granią. Po jakimś czasie udało się wrócić na odpowiednią drogę. Teraz już baczniej patrzyłem na ścieżkę.

Pierwsze widoki pojawiły się po wejściu w piętro kosodrzewiny. Odwracając się do tyłu można było ujrzeć rozległe pasmo Niżnych Tatr. Widok tym bardziej piękny, że na niebie widniało tylko kilka obłoczków. Z kolei po lewej i prawej stronie, zza wspomnianymi wyżej dolinami zaczęły wyrastać kolejne pasma – Barańca i Bystrej.


Pierwszy postój grupa zarządziła na Ostredoku będącym pierwszym szczytem w paśmie Otargańcow. Ogólnie rzecz biorąc to gorąco polecam ten szlak. Zanim dotrze się na szczyt Jakubiny pokonać trzeba kilka szczytów. W praktyce wygląda to tak, że idąc widzimy tylko najbliższy szczyt. Gdy myśląc, że to już Jakubina wchodzimy na niego, a tam następna góra – jeszcze wyższa. I tak sytuacja powtarza się kilka razy.


1-13) pejzaże z grani Otargańców

Ponadto szlaku tego, nie można zaliczyć do najłatwiejszych. Na trasie spotkamy sporo kamieni, ostrych i męczących podejść. Można powiedzieć, że była to prawdziwa wyrypa.

Wielką, ogromną, niesamowitą zaletą tej trasy są naturalnie widoki. Już od początkowych jej faz, wspomniane pejzaże zalewają nas dookoła i co najważniejsze nie opuszczają nas ani na chwilę. Po Bystrej i Barańcu wyłoniła mi się grań Rohaczy, której nigdy nie widziałem od tej strony. Trudno tez nie wspomnieć, o dziesiątkach szczytów po Wysokiej stronie Tatr. Jakubina jako drugi co wysokości szczyt Tatr Zachodnich daje nam nieprawdopodobny obraz. Mnogość szczytów zachwyca.

1-9) Panorama ze szczytu Jakubiny

W tej doskonałej aurze dotarłem na Jakubinę dopiero przed godziną 16. Widać więc, że jest to trasa na dobre 5 godzin, a przecież jeszcze trzeba zejść ku Polsce. Na szczycie spędziłem dobrą godzinę. Pamiętam, że wzmógł się tam silny wiatr, przez co było mi po prostu zimno. Chłód ten jednak był jednym z najprzyjemniejszych w moim życiu, jak na wyciągnięcie dłoni miałem całą kwintesencję Tatr, która rozlana była na cztery strony świata. Chmurek było już więcej, jednakże żaden szczyt nie został zakryty.


Dochodziła godzina 17., a tu wciąż jeszcze spory kawałek był do przejścia. Jakubina nie była końcem szczytowania. Po niej nastąpił Jarząbczy, Kończysty oraz Trzydniowiański Wierch. Cała grupa bardzo się rozciągnęła. Kilka osób zostało wyraźnie z tyłu, toteż postanowiłem się nie spieszyć, tym bardziej, że zejście z Kończystego było pełne drobnych kamyczków, przez co bardzo łatwo było się poślizgnąć.

Dodam też, że żal było schodzić. Było tak pięknie, cudownie. Człowiek znajdował się w zupełnie innym świecie.

1) Jakubina, 2) Starorobociański Wierch, po prawej Bystra, 3) Tatry Zachodnie, 4) po lewej Jakubina, po prawej Jarząbczy Wierch, 5) Starorobociański Wierch

Przy zejściu z Trzydniowiańskiego Wierchu, zaczęło się już ściemniać. W Dolinie Chochołowskiej zapanował już półmrok. Do Siwej Polany doszedłem ok. godziny 20:30. Od grupy dowiedziałem się, że pierwsi byli tu już po 18. Mijały kolejne minuty, a ani ogona ani autokaru nie było. Było to dziwne, gdyż planowo autokar miał wyjechać ze Słowacji przed ósmą.

1-3) widoki z Kończystego Wierchu, 4-9) pejzaże z Trzydniowiańskiego Wierchu

Wraz z oczekiwaniem wzrastał niepokój. Ostatecznie i autokar i ostatni uczestniczy pojawili się niemal o tej samej porze. Z Siwej Polany wyjechaliśmy o 22:00. Szykował się więc rekord powrotu. Jeśli dobrze pamiętam, to najpóźniej w domu zawitałem o 23:50 i było to podczas II Tatrzańskiego Rajdu Piechurków, a więc wyprawy organizowanej na własną rękę. Tutaj niestety trafiliśmy na kierowcę mającego już swoje lata, który „zasuwał jak skurczybyk”.

Niemal w środku nocy, dojechaliśmy do Krakowa. Tam nastąpił jednak skandal. Po dojeździe na al. Solidarności kierowca ogłosił, że dalej pojedzie dopiero po 45 minutach postoju. Większość grupy już wysiadła wcześniej, a w pojeździe została już tylko ekipa z os. Oświecenia. Czekanie było bez sensu, toteż poszliśmy w rejon Strugi, gdzie złapaliśmy taksówkę. Dodajmy, że nie zrzeszoną taksówkę przez co za kilka minut jazdy facet policzył nam, aż 26 zł. W sumie wyszło ok. 9 zł od osoby.

Progi domu przekroczyłem przed godziną pierwszą w nocy. Niezły wynik. Dobrze, że były wakacje i nie musiałem następnego dnia iść do szkoły.

Tym razem zamieszczone zdjęcia zostały wykonane prostym telefonem komórkowym, a więc jakość ich zdecydowanie odbiega od tej zaprezentowanej przy wspinaczce na Kościelec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)