17 listopada 2012

Brama Krakowska (Wzgórza Tynieckie)

Walory krajobrazowe oraz zabytkowe Tyńca tak bardzo nam się spodobały, że już po niespełna tygodniu powróciliśmy w te rejony, aby kontynuować spacer. Nie ukrywam, że skusiły nas do tego prognozy pogody obwieszczające bezchmurne i słoneczne niebo. Złota polska jesień w pełni, toteż aż szkoda by było jej nie wykorzystać! Z wielką radością w sercach, ruszyliśmy w sobotni poranek w kierunku Tyńca... 

Miejsce: zachodnie krańce Krakowa

Makroregion: Brama Krakowska

Cel: wędrówka Lasami Tynieckimi

Trasa: Tyniec Kamieniołom MPK  ul. Stępice  Guminek (293 m)  przez Lasy Tynieckie  ul. Bagienna  Ostra Góra (285 m)  Rezerwat Skołczanka  Duża Kowodrza (261 m)  ul. Toporczyków  Wielkanoc  ul. Zagórze  ul. Bolesława Śmiałego MPK

Długość spaceru: ok. 6,5 km

Pogoda: wredna

Widoczność: brak

Poprzednia część retrospekcji:  Opactwo Benedyktynów + Grodzisko 

Na miejscu - jak i w całym mieście - zastaliśmy kompletną mgłę. Początkowo, taka sytuacja nas lekko przeraziła, ponieważ zamiast prognozowanej temperatury, dostaliśmy od natury istną epokę lodowcową. W związku z tym, już na starcie uraczyliśmy się ciepłą herbatką wprost z buchającego parą termosu. Z drugiej strony, jesienne zamglenia nie są przecież niczym wyjątkowym. Nawet pogodynka wspominała, że do południa może utrzymywać się taki stan rzeczy. Licząc więc na szybką poprawę, ruszyliśmy szlakiem zielonym, aby jak najszybciej rozgrzać mięśnie.

1-2) w takich warunkach rozpoczęliśmy spacer
Powyższe obrazki przypominają bardziej kadry z filmów grozy bądź z reality show tyczących się przetrwania w bezludnym lesie. Swoją drogą, mogliśmy mieć takie odczucia, bowiem w tą aurę na przestrzeni kilku kilometrów nie spotkaliśmy żywej duszy. Nie mniej, spacerując we dwójkę, czuliśmy się bardzo bezpiecznie. Mogliśmy przeto zagłębić się w żywą dyskusję. Przy doborowym towarzystwie nawet tak mglisty dzień może być więc niezwykle udany.

szlak prowadził w przeważającej części po terenie leśnym
Gdy tylko spoglądaliśmy w górę, ponad koronami drzew nie znaleźliśmy nawet cienia szansy na rozpogodzenia. Pozostawało więc obserwowanie przeciwległego kierunku, bowiem tylko tam mogliśmy zastać oznaki jesieni. Ścieżkę pokrywały niezliczalne połacie listowia, toteż nasz spacer odbywał się pod znakiem charakterystycznego dźwięku szemrzących liści. Z radością, niczym małe dzieci, za pomocą zamaszystych wymachów kończyn dolnych, wprawialiśmy liście w powietrzny taniec.

inny ciekawy widoczek
Przez pierwszą część trasy, krajobraz był dość jednostajny. Szlak urozmaicały liczne tablice informacyjne, z których dowiedzieliśmy nieco więcej o terenach jakie wówczas poznawaliśmy. Ponadto, jedna z nich okraszona była nazwą "Ptasi budzik". Cóż się pod tym kryje? Jak powszechnie wiadomo, bodźcem budzenia się ptaków jest zazwyczaj świt. Istną ciekawostką jest jednak fakt, iż czas rozpoczęcia porannego śpiewania jest zazwyczaj utrwaloną cechą zależną od określonego stopnia rozwidnienia się. Ten specyficzny zegar przyrodniczy jest tak dokładny, że w pewnym przedziale czasowym poranka można dać się obudzić śpiewem wybranego gatunku ptaków. Oczywiście, wraz z postępującymi tygodniami wiosny oraz lata, trzeba odpowiednio skorygować ów czas, gdyż wiadomo, że zmianom ulega wtedy główny czynnik a więc moment wschodu Słońca.

ptasi budzik, zegar dotyczy sytuacji jaka obowiązuje w połowie maja tj. wtedy gdy pierwsze rozwidnienia następują o godz. 4:00 czasu letniego
Szkoda więc, że trafiliśmy na taką aurę wskutek której o ptasim śpiewie mogliśmy tylko pomarzyć.

Osobnej ekspozycji doczekały się również mrówki, które są niezwykle pożytecznymi istotami. Żywią się najczęściej owadami, stąd ich rola w lesie jest bardzo ważna m. in. w likwidowaniu gąsienic szkodników liściożernych. Wyobraźcie sobie, że typowe mrowisko niszczy ok. jednego miliona szkodników w sezonie zaś w czasie ich masowego pojawiania się (tzw. gradacji) nawet dziesięciokrotnie więcej! Stąd też mrówki nazywane są "policją lasu", spełniają rolę porządkującą usuwając padlinę oraz małe, chore osobniki różnych zwierząt.

1-2) właśnie tak wyglądała nasza wędrówka
Kolejny przystanek tyczący się ochrony fauny - wyjątkowo - zapamiętaliśmy nie ze względu na zawarte w planszy informacje lecz wskutek mojego nagłego paraliżu. Do dziś nie wiem co się stało, poczułem silny ból w okolicy pleców, toteż całe szczęście, że tuż obok usytuowana była drewniana ławeczka. Leżałem na niej kilka ładnych minut, gdyż tylko wtedy mogłem odetchnąć od cierpień. Następnie, spróbowałem unieść swój korpus. Początkowo samodzielnie co niestety nie zdało egzaminu, gdyż za każdym razem atak bólu był tak spory, że lądowałem na ławce niczym rażony piorunem. W konsekwencji, doszło do prześmiesznej i przesympatycznej sytuacji kiedy Justynka próbowała ze wszystkich sił pociągnąć mnie ku górze. Nie wiem ile to wszystko trwało aczkolwiek koniec końców ból mięśni grzbietu ustał i mogliśmy kontynuować wędrówkę.

miejsce akcji mej reanimacji 
Jak na złość, chwilkę później nadeszło soczyste podejście pod Ostrą Górę. Biorąc pod uwagę krakowskie warunki, ów stromizna była całkiem konkretna przez co ledwo się na nią wdrapałem. Oj cieszcie się, że nie musieliście słyszeć mego sapania oraz narzekań!

Może więc na odreagowanie, zastanówmy się nad etymologią nazwy "Tyniec".
Pochodzenie nazwy Tyniec wydaje się jednoznaczne. W językach słowiańskich dość często występują miejscowości o nazwach "tyny" i "tyńce" jako oznaczenie miejsca warownego. "ec" jest zdrobnieniem słowa. Ponadto: skandynawskie tun, niemieckie tinz, germańskie tuna mają bardzo bliskie, pokrewne znaczenia, a więc: ogrodzenie, gród, wzniesienie itp. Świadczy to o tym, że musiały się w Tyńcu znajdować umocnienia lub obwarowania co zresztą potwierdzają badania historyczne.
Po Ostrej Górze nastąpiło zejście, które sprowadziło nas do Rezerwatu florystycznego "Skołczanka". Tuż po przekroczeniu jego granic, dostrzegliśmy coś, czego żadnego z nas się nie spodziewało. Otóż we wnęce zbocza, z którego wyrasta wapienna skała, ujrzeliśmy wielki, biały posąg. Ze względu na mgłę nie potrafiliśmy jednocześnie określić co tam się dokładnie znajduje. Prowadził nań długi ciąg schodów. Postanowiliśmy rozwikłać tą zagadkę.

11 listopada 2012

Brama Krakowska (Opactwo Benedyktynów w Tyńcu)

Listopadowy dzień - nieporównywalnie bardziej skromny od najdłuższych w roku - sprawia, że dalekie wojaże choćby z logistycznego punktu widzenia są trudne do zrealizowania. Krakusi mają jednak to szczęście, że już kilka kilometrów od ścisłego centrum - i to w niemal każdym kierunku - znajdą wiele uroczych terenów obfitujących nie tylko w zielone trakty spacerowe ale również i zabytki. Wykorzystując swój zmysł organizacji wycieczek, zaplanowałem spacer po najbardziej na południe wysuniętej części Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej. Co kryje się pod tym opisem? Otóż Wzgórza Tynieckie wraz z prawdziwą architektoniczną i historyczną perłą: klasztorem wzniesionym - tuż nad rzeką Wisłą - na ogromnej wapiennej skale, którą od wieków zamieszkują Benedyktyni. Wszystkie te atrakcje spaja ze sobą wyznakowany na zielono szlak turystyczny. Skoro wiemy już wszystko, czas opuścić wygodne fotele, odstawić pilot do telewizora na bok i wyruszyć, bo jest co w Tyńcu podziwiać! 

Miejsce: zachodnie krańce Krakowa

Makroregion: Brama Krakowska

Cel: poznanie uroków Tyńca

Trasa: Tyniec MPK  ul. Benedyktyńska  Opactwo Benedyktynów  wałem Wisły  Grodzisko (280 m)  ul. Grodzisko  ul. Bogucianka MPK

Długość spaceru: ok. 4 km

Pogoda: wymarzona

Nasza sympatyczna dwójka spotkała się o poranku w Borku Fałęckim, z którego wygodnym i bezpośrednim połączeniem mogliśmy przemieścić się w interesującym nas kierunku. Swoją drogą to niezmotoryzowani dojadą do Tyńca liniami 112 bądź 203. Gdy siedzieliśmy już w autobusie, klucząc wąskimi uliczkami pośród peryferii miasta, podziwialiśmy ustępujące ślamazarnie mgły. Co najważniejsze, spoglądając w górę mogliśmy ujrzeć bezchmurne niebo o zabarwieniu soczystego błękitu. Podziwiając tak krajobrazy, niczym grom z jasnego nieba, zorientowaliśmy się nagle, że autobus nasz będzie jechał przez Skawinę, a więc przez strefę, której nasze bilety miesięczne już nie uwzględniają. Zaczęliśmy się więc nerwowo rozglądać po pojeździe. Oprócz nas, znajdowały się w nim same seniorki zmierzające zapewne na niedzielną mszę. Czy widzieliście kiedyś kanara w moherowym berecie? Pora była dość wczesna, a do tego ten autobus jeździ raz na kilka godzin. Musielibyśmy mieć wielkiego pecha, aby zaliczyć "wpadkę". Szybka wymiana zdań sprawiła, że zrezygnowaliśmy więc z kupna biletów u kierowcy. Nie mniej, przejeżdżając przez Skawinę, zżerały mnie nerwy przez co skrupulatnie analizowałem każdego wsiadającego pasażera pod kątem tego czy może być on kontrolerem. Muszę przyznać, że wychodziły z tego całkiem zabawne "rozkminy" aczkolwiek koniec końców, po ponownym znalezieniu się w granicach Krakowa, mogliśmy odetchnąć z ulgą! 

Po długiej i emocjonującej podróży, radośnie zainaugurowaliśmy spacer, przemierzając ciche i skromne tynieckie uliczki. Asfalt piął się delikatnie ku górze, co oznaczało, że zbliżaliśmy się do pierwszego, i to od razu najbardziej reprezentatywnego wzgórza. Przeto znaleźliśmy się w odległości kilkudziesięciu metrów od bram Opactwa.

Opactwo Benedyktynów skryte za murem drzew
droga prowadząca do bram Opactwa
Co ciekawe, do klasztoru wiedzie aleja lipowa zasadzona po zakończeniu walk toczonych tutaj podczas konfederacji barskiej. Korciło nas bardzo by przekroczyć mury nasiąknięte historią. Nim jednak znaleźliśmy się w sercu Opactwa, ujrzeliśmy posąg Matki Boskiej oraz bramę św. Benedykta zwieńczoną figurą świętego. Brama ta prowadzi do ogrodów, w których znajdują się ślady szańców z okresu wojen szwedzkich. Obecnie, zakonnicy uprawiają w nim owoce, warzywa i kwiaty. Jeden akapit, a aż dwa wątki historyczne! Będzie o czym opowiadać! Rozpocznijmy zatem naszą opowieść o Benedyktynach. 


Skąd w ogóle wzięli się Benedyktyni i jakie zasady są ich mottem? Skoro znajdujemy się pod bramą św. Benedykta to jest to idealny moment, aby przybliżyć jego postać:
Święty Benedykt (ok. 480-547) urodził się w Nursji (obecnie we Włoszech). Początkowo był pustelnikiem. Później jednak stał się mistrzem dla licznie przybywających do niego uczniów. Jest nazywany patriarchą mnichów Zachodu. Reguła jego autorstwa służy benedyktynom, kamedułom, cystersom, trapistom oraz licznym zgromadzeniom żeńskim. Jej podstawowa idea jest zawarta w słowach: "Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony". Benedyktyńską dewizą jest Ordo et Pax - ład i pokój. Jak pisze Benedykt: "trzeba zawsze postępować tak, aby w domu Bożym (czyli w klasztorze) nikt się nie niepokoił ani nie doznawał przykrości".
Gdy posiedliśmy tą elementarną wiedzę, poczuliśmy, iż jesteśmy godni aby wejść do środka. Przechadzając się aleją lipową (w międzyczasie natrafiliśmy na kilka tabliczek, z których mogliśmy się dowiedzieć m. in. o historii tego miejsca) dotarliśmy do krótkiego tunelu prowadzącego wprost na dziedziniec.

Tam, ujrzeliśmy co najmniej kilka ciekawych rzeczy. Naszej uwadze nie umknęły oczywiście wysokie mury obronne oraz zabudowania klasztorne. Nie oszukujmy się jednak, największe wrażenie wywarł na nas kościół św. Piotra i św. Pawła.

1-2) dwa "rzuty oka" na otoczenie wokół dziedzińca
To niesamowite ale już niedługo, miejsce to będzie obchodzić milenium swego istnienia!
Opactwo zostało prawdopodobnie ufundowane przez Kazimierza Odnowiciela w 1044 roku, choć niektórzy historycy przypisują ten akt Bolesławowi Śmiałemu, przesuwając datę powstania na lata 1076 - 1079. Być może temu ostatniemu zawdzięczamy jedynie budowlę tutejszego kościoła. Opactwo było przez wieki znaczącym ośrodkiem życia duchowego i kulturalnego, od początku słynącym z zasobnej biblioteki. Z niej pochodzi wyjątkowo cenny zabytek romański - Sakramentarz tyniecki - włączony do zbiorów Biblioteki Narodowej w Warszawie. Jest to XII-wieczny kodeks pisany złotem na purpurze i ozdobiony całostronicowymi miniaturami.
Początkowo benedyktyni spełniali ważną misję cywilizacyjną poprzez szerzenie oświaty, znajomości pisma, przepisywanie starych dokumentów i dzieł, dzięki czemu wiele z nich ocalało. Ponadto dużą rolę odegrali w krzewieniu nowych sposobów uprawy roli i roślin. W późniejszym czasie mnisi sami, nie zawsze legalnymi drogami, zabiegali o powiększeni swoich posiadłości. W wyniku tego do połowy XV wieku klasztor posiadał olbrzymią fortunę złożoną ze "stu wsi i pięciu miasteczek" (m. in. Skawina, Opatowiec, Tuchów) i zaliczał się do najbogatszych w Polsce - tak pisał o nim Jan Długosz.
Położenie klasztoru sprawiło, że odgrywał on też ważną rolę strategiczną, np. w walkach o tron krakowski w okresie rozbicia dzielnicowego, a kilkaset lat później jako punkt oporu konfederatów barskich. W 1816 roku władze zaborcze usunęły stąd zakonników wskutek ich oświadczenia popierającego stronę polską w czasie wojen napoleońskich zaś 15 lat później zabudowania strawił pożar. Benedyktyni powrócili do Tyńca dopiero w 1939 roku. W latach powojennych często bywał tu Karol Wojtyła.
Wielokrotnie niszczone i odbudowywane opactwo stanowi jedyną w swoim rodzaju mozaikę stylów. W latach 1961 - 1965 odsłonięto fundament i część murów pierwotnej bazyliki romańskiej, odkrywając groby siedmiu opatów z XI, XII i XIII wieku. W jednym z nich odnaleziono bezcenny XI-wieczny złoty kielich z pateną, przechowywany obecnie na Wawelu.
kościół św. Piotra i św. Pawła
Dziś, jest to najstarszy działający w Polsce klasztor. Gdzie zatem byśmy nie spojrzeli, historia, wszędzie historia! Co ważne, nawet miłośnicy krajobrazów znajdą tu coś dla siebie. Otóż, wystarczy zrobić kilka małych kroczków, aby dostać się na taras widokowy. Tam zaś widok jak z bajki!

taki widok czeka każdego, kto tylko zechce wdrapać się na dziedziniec opactwa
Mogliśmy podziwiać malowniczy przełom Wisły. Niezakłócona żadnymi żywiołami aura sprawiła, że rzeka zamieniła się w lustro, w którym przeglądaliśmy płynące po niebie obłoki. Pejzaże upiększały też charakterystyczne, wapienne skałki świadczące dobitnie o tym, że znajdujemy się w granicach Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Gdzieś w oddali dojrzeliśmy także starorzecze Wisły nie mówiąc już o widoku na horyzoncie, który wieńczyły bliżej niezidentyfikowane pasma Beskidów.

W takich warunkach, ilość zdjęć w pamięci aparatu wzrastała w fertycznym tempie. Kandydatów do zamieszczenia w retrospekcji miałem więc mnóstwo. Kilka fotografii szczególnie sobie umiłowałem. Są bowiem dowodem na to, że kiedyś - choć przez chwilę - wszystko układało się po naszej myśli.

pod tym drzewem raczyliśmy się tynieckimi pejzażami
Z tarasu widokowego, ujrzeć można również zabudowania pobliskich Piekar, zaś w oddali długi wał będący Garbem Tenczyńskim. Co ciekawe, na jego grzbiecie dostrzegliśmy charakterystyczną białą kulę będącą radarem, wszak w pobliżu znajduje się lotnisko w Balicach.

widok z tarasu widokowego, w tle Garb Tenczyński
Benedyktyni na terenie opactwa prowadzą szeroką działalność, m. in. wydawnictwo, hotel, restaurację oraz centrum sprzedaży, w którym nabyć można rozmaite specjały wykonane wg zakonnej receptury: konfitury, miody, herbaty, zioła, a także likiery. 

szyld zachęca do zakupów
Skuszeni marką benedyktyńskich specjałów, zajrzeliśmy do ich sklepu. We wnętrzu znaleźliśmy wszystko czego tylko ludzki żołądek może chcieć, aby poczuć się jak w raju. Przeglądaliśmy rozmaite przyprawy oraz herbaty ciesząc wzrok oryginalnymi i tradycyjnymi opakowaniami. Radość kończyła się przy dojrzeniu cen za wymienione produkty, które przewyższały kilkukrotnie te jakie spotykamy w normalnych sklepach. Wiadomo, nie można się temu dziwić aczkolwiek z racji skromnych funduszy, opcja przywiezienia naszym mamom jakiegoś benedyktyńskiego specjału spaliła na panewce. 

Oprócz wiekowych murów, klasztoru oraz kościoła, znajduje się w obrębie dziedzińca jeszcze jeden godny uwagi obiekt. Otóż zaciekawiła nas kołowrotowa studnia "okryta" drewnianym dachem, umocowanym na ośmiu słupach. Co ciekawe, nie użyto ku temu żadnych gwoździ. Przeszło 40-metrową studnię wykuto w skale w 1620 roku, a lustro wody zlokalizowane jest na poziomie płynącej obok Wisły. Skąd jednak pomysł, aby na kilkudziesięciometrowej skale budować ujęcie wody? O pochodzeniu tej tajemniczej studni opowie nam legenda...
Na dworze królewskim mieszkało dwóch przyjaciół Jaśko i Staszko Nałęcz. Mimo, że byli przyjaciółmi, różnili się znacznie charakterami. Jaśko był porywczy, gwałtowny, łatwo wszczynający bójkę, natomiast Staszko, był zawsze pogodny, spokojny i opanowany. Żyli tak przez wiele lat, aż do czasu, kiedy doszło do sprzeczki między nimi. Podczas niej Jaśko wyjął miecz i zabił Staszka. 
Po zabójstwie sąd królewski kazał ściąć Jaśka, ale na prośbę opata tynieckiego, został wydany opactwu tynieckiemu. Za karę miał kopać kilofem studnię, w litej, wapiennej skale, aż do chwili, kiedy ukaże się woda. Kopał tak przez wiele lat, nie wychodząc na zewnątrz. Nawet jedzenie posyłano mu na linie. Ale pewnej nocy ukazał mu się duch zamordowanego przyjaciela, który powiedział, że przebacza mu jego winę. Powiedział mu także, ażeby rano wskoczył do skrzyni, która zostanie spuszczona na odłamki skalne. 
Nazajutrz, gdy spuszczono linę ze skrzynią, Jaśko wskoczył do niej i pojechał w górę. Gdy tylko skrzynia oderwała się od dna studni, ta zaczęła się napełniać wodą. 
słynna studnia
Jak widać, studnia stoi na dziedzińcu klasztornym po dziś dzień... Każdy kto zawita do Tyńca może przeczytać rozszerzoną wersję legendy, która dostępna jest przy obiekcie. Pamiętam, że gdy my zagłębialiśmy się w tą historię, humanistycznie uzdolniona Ju wieki czekać musiała zanim ja - w iście żółwim tempie - doczytam do końca.

Jako, że nasz spacer odbywał się w niedzielę, skorzystaliśmy z okazji biorąc udział we mszy świętej. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bowiem była to jedyna tego dnia liturgia, w której udział wzięli mnisi w swych charakterystycznych strojach. Mogliśmy zatem przyjrzeć się im z bliska.

Oczywiście nie tylko z tego względu dobrze wspominamy ten czas. Otóż wysłuchaliśmy krótkiego acz konkretnego kazania. Właśnie te cechy powinna zawierać dobra oracja, aby słuchacze mogli z niej zapamiętać to co najistotniejsze. O czym była zatem mowa? Ogółem rzecz biorąc - o miłości. O tym, że uczucie to wymaga zaangażowania albowiem tylko wtedy jest ono możliwe. Miłość wszak tak przyjemnie się dla siebie "bierze", a warto czasem zastanowić się nad tym czy sami okazujemy ją w należytym stopniu. Kilka prostych acz prawdziwych słów. Niby trywialna recepta tylko dlaczego tak trudna do zastosowania w realnym życiu?

Uczestniczenie we mszy stało się również okazją to bacznego rzucenia okiem na wyposażenie kościoła. Godnymi uwagi był ołtarz główny z czarnego marmuru, piękne, lipowe, wczesnobarokowe stalle i oryginalna rokokowa ambona o kształcie płynącej na fali Łodzi Piotrowej. Co ciekawe, obie nawy boczne powstały przez połączenie sześciu kaplic. Ich kopuły ozdobione są polichromią z 1754 roku. Podobnie jak klasztor, kościół również stoi na resztkach kilku wcześniejszych świątyń (romańskiej, gotyckiej).

Końcówka liturgii wywołała za to w naszych szeregach szeroki uśmiech. Otóż - tradycyjnie - wyczytywano intencje mszalne na przyszły tydzień. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że niemal na każdy dzień intencja była ta sama i tyczyła się błogosławieństwa międzypokoleniowego dla rodziny Adama. Gdy zatem usłyszeliśmy tą frazę po raz enty, z trudem powstrzymywaliśmy się od śmiechu, bowiem kapłan wymawiał ją w specyficzny sposób.

fasada kościoła św. Piotra i św. Pawła
Znów znaleźliśmy się na pięknym dziedzińcu. Tym razem jednak, nastał moment aby pożegnać się z zabytkowym opactwem. Co ciekawe, nasz spacer trwał już niemal 2,5 h, a my przeszliśmy w tym czasie ledwie kilkaset metrów! Czas więc podkręcić licznik.

4 listopada 2012

Pogórze Rożnowskie (Łowczówek)

Dziś odwiedzimy kolejny, mniej popularny wśród turystów zakątek na bogatej mapie Karpat. Pogórze Rożnowskie - bo o nim mowa - rozciąga się między Dunajcem oraz rzeką Białą na wysokości od Nowego Sącza i Grybowa na południu aż po Tarnów na północy. Jest więc to taki obszar przejściowy między Kotliną Sandomierską a Beskidami. Co turysta może tam ciekawego znaleźć? Z pewnością wiele malowniczych wzgórz rozczłonkowanych przez doliny potoków zasilających wspomniane dwie rzeki. Symbolem i nie lada atrakcją tych rejonów są niewątpliwie dwa zbiorniki wodne znajdujące się na Dunajcu, a więc Jezioro Rożnowskie oraz Czchowskie. Nasza mobilna grupa nie miała jednak w planie ani pływać ani tym bardziej nurkować. Celem był udział w corocznym Zlocie Niepodległościowym w Łowczówku. Co to za wydarzenie i co ono upamiętnia, o tym sukcesywnie będziemy się dowiadywać w trakcie naszej wędrówki, a wiec w drogę!

Miejsce: północna część Pogórza Rożnowskiego

Cel: Poznanie walorów krajobrazowych i historycznych tego miejsca

Trasa: Łowczówek-Pleśna PKP - Pleśna UG  cmentarz wojenny nr 173  cm. wojenny nr 188  Lichwin  cm. woj. nr 187  płd-wsch. zbocze góry Wał (523 m)  cm. woj. nr 186  cm. woj. nr 182  Gródek/Głowa Cukru (cm. woj. nr 185)  droga Rychwałd - Lichwin  Kopaliny (394 m)  cm. woj. nr 171 w Łowczówku  Meszna Opacka  cm. woj. nr 158  Tuchów (cm. woj. nr 160 i 161)  Tuchów PKP

Pogoda: przyjemna

Widoczność: dobra

Całkowicie nietypowo, bo przed budynkiem Dworca Głównego w Krakowie, mniej więcej o 5:30 rano spotkała się nasza kilkunastoosobowa ekipa. Chętnych na wypad w Pogórze Rożnowskie w większej ilości nie było, toteż i specjalne zamawianie autokaru nie miało sensu. Na całe szczęście przez interesujący nas region przebiegała linia kolejowa z Tarnowa do Nowego Sącza.

W pociągu pustki, każdy znalazł wygodne miejsce siedzące przez co sen przychodził z niebywałą łatwością. Ponadto, w trakcie tej długiej jazdy ("tylko" niespełna 3 h - ach, to PKP...) było sporo czasu na przeanalizowanie czekającej nas trasy. Dodatkowo, nasz przesympatyczny przodownik pożyczył nam książeczkę zawierającą opisy miejsc, które mieliśmy w planie odwiedzić. Już po powyższym wykazie widać, że odbyliśmy tego dnia wędrówkę szlakiem cmentarzy pochodzących z okresu I wojny światowej. Czas zatem odkryć jedną z wielu tajemnic Pogórza Rożnowskiego. Otóż jego osobliwością turystyczno-historyczną są ów nekropolie, których zagęszczenie jest tu szczególnie wysokie. Przypominają one o krwawych walkach toczonych na terenie Galicji Zachodniej na przełomie 1914 i 1915 roku, pomiędzy armią rosyjską i armią C.K. Austrii. Usytuowane często w miejscu walki, nieraz zarośnięte drzewami, są ważnym i niezwykle charakterystycznym świadectwem historii tej ziemi. Spoczywają na nich żołnierze różnych narodowości: Polacy, Austriacy, Niemcy, Rosjanie, Węgrzy, Bośniacy, Czesi i Włosi. Dziś, po prawie stu latach od tamtych wydarzeń, znaleźliśmy się w centrum ówczesnego frontu. Z pozoru malownicze Pogórze Rożnowskie nie dawało po sobie poznać, iż kiedyś było świadkiem zaciętych walk. Gdyby nie cmentarze, które dziś stanowią również interesujące zabytki architektoniczne to nikt z nas nie wpadłby na pomysł, że stąpamy po ziemi, która niegdyś ociekała morzem krwi...

budynek stacji PKP Łowczówek-Pleśna
Choć stację kolejową w Pleśnej oraz cmentarz legionistów Polskich w Łowczówku łączy szlak czarny, którego pokonanie zajmuje niespełna godzinę, my obraliśmy wariant okrężny co ilustruje poniższa mapka. Wszystko po to, aby odwiedzić jak najwięcej miejsc pamięci. Organizatorzy przygotowali ku temu kilka zniczy, toteż nasz Klub pozostawił na każdym cmentarzu swój ślad.

I etap naszej wędrówki (z Pleśnej na Łowczówek): czarnymi kółkami są zaznaczone cmentarze wojenne, które odwiedziliśmy zaś duże cyfry ukazują kolejność ich zwiedzania
Ruszyliśmy zatem szlakiem żółtym by już po kilkunastu minutach dojść do pierwszego cmentarza, któremu przypisano nr 173. Co ciekawe, kilka chwil wcześniej - przy głównej drodze prowadzącej przez Pleśną - natrafiliśmy na oryginalny austriacki słupek, który informował o tym, iż w pobliżu znajduje się cmentarz. Ówcześni budownicze, starali się bowiem, aby każda nekropolia było odpowiednio oznaczona.

austriacki słupek informujący o cmentarzu
Drepcząc sobie ku górze, na skraju lasu ujrzeliśmy pierwsze tego dnia miejsce pamięci, toteż ogarnęła nas swoista zaduma. W ciszy wkroczyliśmy do środka by bliżej przyjrzeć się nagrobkom walczących żołnierzy. Ich układ w postaci ziemnych mogił był nieregularny. Krzyże nagrobne wieńczyły żeliwne krzyże maltańskie oraz lotaryńskie. Polegli tutaj zginęli 18 XII 1914 r. oraz 9 V 1915 roku. 
Cmentarz zaprojektował Siegfried Haller. Usytuowany jest  na planie nieregularnego wieloboku, ogrodzony sztachetowym płotem na kamiennych słupach. W ogrodzeniu stylizowana kamienna kapliczka z gontowym daszkiem i tablicą inskrypcyjną, która głosi: 

"Uczcie się od nas swawolni wnukowie ofiarnego obowiązku, gdy nad świętymi granicami Ojczyzny zawisła groźba wroga."
1-4) cmentarz wojenny nr 173 w Pleśnej
Spoczywa tu 34 Austriaków z 14, 59, 81 i 82 pułku piechoty, 2. pułku strzelców tyrolskich i 15. pułku armat polowych oraz 29 Rosjan. Łącznie znajduje się tu 9 mogił zbiorowych, oraz 32 pojedynczych. Na całe szczęście okoliczni mieszkańcy dbają o to miejsce przez co pamięć o poległych nigdy nie zaginie.

Kontynuując wędrówkę szlakiem żółtym, tuż za cmentarzem ujrzeliśmy skromny krzyż milenijny. Nie wywarł on jednak specjalnego wrażenia, toteż ruszyliśmy dalej. Spacerowaliśmy teraz między polami uprawnymi oraz zagajnikami. Mijając jeden z sadów, część grupy nie omieszkała skosztować specjałów wprost z drzewka. Wszystko to w objęciach malowniczych pagórków.

krzyż milenijny tuż obok cmentarza wojennego nr 173 
Nasza dwójka natomiast, ubezpieczając przez większą część dnia tyły grupy, poczęła grać w synonimy. Polegało to na tym, iż rzucało się słówko wyjściowe, do którego musieliśmy znaleźć jak najwięcej innych słów o podobnym znaczeniu. Wymawialiśmy je na przemian, toteż komu pierwszemu skończył się arsenał i nie potrafił już niczego wymyślić - ten przegrywał. Nie obyło się bez kontrowersji i żywych dyskusji pełnych - czasem abstrakcyjnych - argumentów. Hah, każdy sposób był dobry, aby przedłużyć swą szansę na wygraną! Przez tych kilkadziesiąt minut zabawy, stopień naszego poziomu językoznawstwa wzrósł do niebotycznego poziomu! Takie gierki niewątpliwie bardzo umilają spacer czyniąc go jeszcze żywszym i jeszcze ciekawszym. 

1-5) szlak żółty prowadził malowniczymi ścieżkami Pogórza Rożnowskiego
W takiej właśnie aurze dotarliśmy do drugiej nekropolii. Cmentarz oznaczony numerem 188 zlokalizowany został przy jednej z lokalnych dróg w okolicy Rychwałdu. Ów nekropolia zgoła inna od tej poprzedniej, epatowała dostojną skromnością. Choć zawierała "tylko" 4 mogiły zbiorowe, to jednak w ich wnętrzu spoczęło aż 29 żołnierzy armii austro-węgierskiej oraz 22 - armii rosyjskiej.

1-2) cmentarz wojenny nr 188 w Rychwałdzie
Obiekt zawdzięcza swój stan dzięki remontowi mającemu miejsce w latach 1997-1998 sfinansowanego ze środków Austriackiego Czarnego Krzyża (organizacja austriacka zajmująca się m. in. opieką nad cmentarzami wojskowymi).
Miejscowy przekaz mówi, że pochowani tu żołnierze polegli w nocnym starciu, kiedy błądzący w ciemności oddział austriacki wyszedł na linię okopów rosyjskich biorąc je za własne.
Zaprawdę tragizm niektórych losów wojennych potrafi być zatrważający. Są czasem takie historie, do których najlepszym komentarzem jest cisza.

Kilkaset metrów dalej natrafiliśmy na węzeł szlaków. Od naszego żółtego wybiegał niebieski w kierunku Łowczówka (swoją drogą, niedługo do niego powrócimy). Miejsce to upiększone zostało wiatą turystyczną, gdzie nastąpiło drugie śniadanie. Nie mogło oczywiście zabraknąć częstowania smakołykami. Mimo nie najgorszej pogody, herbatka z termosu okazała się bardzo przydatna.

Ponadto, tuż obok znajdowało się kolejne miejsce pamięci. Wyjątkowo, nie było ono związane z I wojną światową lecz z tą mającą miejsce 25 lat później. Otóż wielki głaz oraz skromny kamienny krzyż upamiętniał batalion "Barbara", który "od sierpnia 1944 r. prowadził w ramach akcji "Burza" regularne partyzanckie działania dywersyjno-bojowe z hitlerowskim okupantem na ziemi tarnowskiej."

kolejne miejsce pamięci na trasie naszej wędrówki - tym razem poświęcone wydarzeniom z II wojny światowej
W przeciągu dotychczasowej wędrówki, wzbiliśmy się już jakieś 200 m wzwyż. Prawdziwe widoki rozpoczęły się w okolicach wzniesienia Wał, gdzie ujrzeliśmy daleką panoramę w kierunku południowym obejmującym inne pagórki Pogórza Rożnowskiego oraz majaczące gdzieś na horyzoncie szczyty Beskidu Niskiego.

Pogórze Rożnowskie również potrafi dostarczyć dalekich panoram 
Widząc tak rozległy pejzaż, przez dłuższą chwilę zastanawiałem się co tak majaczy na horyzoncie. Byłem w tych rejonach po raz pierwszy, toteż moja orientacja w przestrzeni praktycznie nie istniała. Czoło grupy, sowicie nas wyprzedziło, a mimo to wciąż kontemplowałem te górki lecz i tak byłem bezradny. Wtem, dzwoni telefon. Odbieram, a tu niespodziewanie nasz przodownik, który niczym jastrząb wypatrzył mą zafrasowaną minę z odległości kilkuset metrów. Dzięki niemu dowiedziałem się o tym, że na wschodzie widzimy m. in. Pasmo Brzanki wliczające się już do Pogórza Ciężkowickiego. Z niedającą się opisać słowami radością mogłem zatem kontynuować wędrówkę. 

w lasku po lewej stronie ukryty jest kolejny cmentarz z I wojny światowej (nr 187)
W ten oto sposób dotarliśmy do nekropolii oznaczonej nr 187. Ku naszej uciesze był to kolejny zadbany obiekt. 
Zaprojektował go Heinrich Scholz. Cmentarz ulokowany jest na planie prostokąta, ogrodzony drewnianym płotem na kamiennych słupach. Na słupach bramy wejściowej ujrzeć można kamienne głowy wojowników w antycznych hełmach. W głębi: duży drewniany krzyż centralny ustawiony na kamiennym kopcu. Na ziemnych mogiłach betonowe stele z żeliwnymi krzyżami maltańskimi i lotaryńskimi wraz z tabliczkami imiennymi. 
1-3) cmentarz wojenny w Lichwinie oznaczony nr 187
Warto dodać, że spoczywa tu 199 żołnierzy austriackich oraz 137 żołnierzy rosyjskich (ogółem zachowanych 71 nazwisk), którzy polegli w walkach 2-5 V 1915 roku. Wewnątrz naliczyć można 33 mogiły zbiorowe oraz 30 pojedynczych. 

Przy cmentarzu szlak żółty krzyżuje się przez chwilę z zielonym. Aby móc odkryć kolejne nekropolie warto przerzucić się na znaki malowane ciemniejszym kolorem. Po ledwie 10 minutach dociera się bowiem do kolejnego obiektu. Nie jest on jednak zlokalizowany bezpośrednio przy szlaku, toteż warto zabezpieczyć się mapą w porządnej skali.