24 kwietnia 2010

Tatry Zachodnie (Grześ)

Pierwszy raz w tym roku powitałem Tatry. Zrobiłem to jednak dość nietypowo, bo z rodzicami...

Miejsce: Tatrzański Park Narodowy

Cel: Grześ (1652 m n.p.m.)

Trasa: Siwa Polana - Dolina Chochołowska [Polana Huciska leśniczówka Chochołowska Polana Trzydniówka Chochołowska Polana] Schronisko PTTK na Chochołowskiej Polanie Bobrowiecki Żleb Grześ [powrót tą samą trasą]

Długość trasy: 20 km

Pogoda: bardzo dobra

Widoczność: dobra

Rozpocznę ten wpis swoją złotą myślą, znaną powszechnie wszystkim: Należy być dumnym z rodziców. Nie piszę o tym bez powodu. Ojciec jako wieloletni honorowy dawca krwi w pełni sobie zasłużył na to miano. Przyszedł taki moment, w którym i ja mogłem z tego skorzystać.

Całą autokarową wyprawę zorganizował Hutniczy Klub Honorowych Dawców Krwi PCK w Krakowie. Na wiele dni przed planowaną wycieczką, z propozycją rodzinnego wypadu wyszedł ojciec, z czego byłem niezmiernie zadowolony. Grze(ś)ch było odmówić.

Nastał dwudziesty czwarty dzień kwietnia. Pogoda od wielu dni utrzymywała się na takim samym, wspaniałym poziomie. Spacer zapowiadał się więc fantastycznie.

Przygody towarzyszyły nam tego dnia od początku. Najpierw jadąc od Zakopanego autokar minął zjazd do doliny i w efekcie dojechaliśmy aż do Witowa, gdzie musieliśmy zawrócić. Druga próba udała się już w stu procentach.

Pierwszą myślą po opuszczeniu autokaru była: Cóż za tłok! I rzeczywiście... Parking pękał w szwach od aut i autokarów. Jeszcze bardziej demotywująca była kolejka po bilet wstępu. Liczyła ona sobie kilkadziesiąt dusz, czekaliśmy w niej ponad 20 minut. Masakra!


Po głębokim wyczekiwaniu mogliśmy w końcu rozpocząć spacer. Dolinę Chochołowską wszyscy doskonale znamy, więc w sumie nie ma co się nad nią rozpisywać. Nieprzyjemny asfalt na początku, potem trochę kamieni, ciągle mijająca ciuchcia oraz bryczki. Świetną sprawą jest możliwość wypożyczenia sobie bicykla. Sam z chęcią przemierzyłbym w ten sposób dolinę. Innym moim spostrzeżeniem był absolutny brak przenośnych ubikacji. W drodze do Morskiego Oka czy Doliny Kościeliskiej jest ich pełno, a tu ich nie było. Bardzo dziwne - zważywszy, że tego dnia przez bramki wstępu przeszło kilka tysięcy turystów. Co do liczby turystów - zdecydowanie odradzam miłośnikom ciszy i spokoju wędrówkę Doliną Chochołowską w weekendy. Kolejną ciekawostką zauważoną na trasie był maszerujący mężczyzna ubrany w stołeczny strój policjanta. Wywołał on początkowo moje wielkie zdumienie, natomiast wszystko wyjaśniło się potem. Tego dnia brał on ślub w kapliczce na Polanie Chochołowskiej. Przyznam, że bardzo mi się spodobał pomysł brania ślubu w takich okolicznościach.


Ogólnie rzecz biorąc po półtorej godzinie dochodzi się do schroniska. Całą rodzinką, przemierzyliśmy tę trasę znacznie wolniej. W moim indywidualnym programie nastąpiły pewne opóźnienia...


Słynna Polana Chochołowska... Pierwszy raz byłem wiosną w Tatrach i niecierpliwie czekałem na widok fioletowego dywanu. Nie zawiodłem się. Widok tysięcy krokusów mnie zachwycił. Z bliska zaś, te kwiatki wyglądają jeszcze piękniej. Wszyscy robili im zdjęcia.

 1) Schronisko na Polanie Chochołowskiej
Po dojściu do schroniska i zrobieniu kilku obowiązkowych fotografii, zostawiłem rodziców i ruszyłem w wyższe partie gór. W moich planach był Grześ, na którym ostatnio byłem we wrześniu 2007 r. Tabliczka przy schronisku informuje, że aby osiągnąć tę górkę należy dreptać 1h 35'. Mi ten odcinek trasy zajął niespełna godzinkę. Nie było to jednak piechurkowanie na luzie. W początkowych odcinkach trasy mój chód bardziej przypominał trupt. Do czasu... Na szlaku pojawił się zmrożony śnieg. Niby nic złego, a jednak... Pod nim czaiła się warstewka lodu. Było więc ślisko i szczególnie niebezpiecznie. Początkowo starałem się skakać się po bocznych kamykach, potem, niestety, śniegu było coraz więcej. W takiej sytuacji ogromnie pomocne okazały się kijki. Bez nich nie wyszedłbym na Grzesia. Przy stromszych podejściach nogi samoistnie zjeżdżały.

1-3) szlak prowadzący na Grzesia
Pierwsze widoczki pojawiły się powyżej granicy lasu. Śnieg zaczął mieszać się wtedy z kosówką. W międzyczasie spotkałem nawet młodzieńca, który oznajmił mi, że zrezygnował z atakowania Grzesia, gdyż wywalił się już trzykrotnie. Miałem nadzieję, że mnie takie przygody ominą. Niewątpliwie łatwiej było wchodzić niż schodzić.



Udało się! Stanąłem na szczycie Grzesia. Jak na dłoni miałem całą panoramę Tatr Zachodnich. Po prostu cudo! Zanim jednak zająłem się szczegółowym obczajaniem okolicznych szczytów, wypiłem kilka łyków mineralnej oraz spożyłem zasłużony posiłek. Teraz czas przyszedł na prawdziwą zabawę. Sprawiła mi ona niezmierną frajdę, gdyż potrafiłem opisać praktycznie wszystkie okoliczne szczyty. Samotnie odstający od reszty Siwy Wierch, potem Orla Perć Tatr Zachodnich z Rohaczami, na pierwszym planie Rakoń i Wołowiec, za nim Jarząbczy i Jakubina, dalej Starobociański, za nim Bystra, pięknie też było widać pasma Trzydniowiańskiego i Ornaku, wyjawił się też Smreczyński Wierch oraz Ciemniak, kończąc na Kominiarskim, który tego dnia towarzyszył mi przez większość trasy.

1-13) panorama 360° z Grzesia
Po zrobieniu krótkiego filmiku oraz groma zdjęć przez wiele minut wpatrywałem się w okalające mnie szczyty. Zawsze twierdziłem, że z Grzesia rozciąga się jedna z piękniejszych panoram tatrzańskich. Uzasadnić ten osąd mogę w bardzo prosty sposób. Panorama z Grzesia pokazuje wielkość i majestatyczność Tatr z racji tego, iż ma tylko 1652 metry. Wszystkie okoliczne szczyty są wyższe, co budzi pokorę i respekt. Ukazuje naszą małość w stosunku do tego wszystkiego...

Patrzyłem tak bardzo długo... Coś pięknego! Czas jednak gonił. Nadeszła pora na najtrudniejszą część tj. zejście. Nogi same zjeżdżały, należało więc przyjąć do tego odpowiednią pozycję. Mój styl wyglądał mniej więcej tak: Ogólnie ciało było obrócone bokiem. Lewa noga wystawiona naprzód, ustawiona była zawsze w środeczku wydeptanej, oblodzonej ścieżki. Gdy tylko natrafiała na lód samoistnie zjeżdżała ciągnąc resztę ciała. Prawa noga z kolei, pozostawiona była w tyle (cała pozycja tworzyła więc spory rozkrok), był to jeden z moich hamulców. O ile lewa noga ustawiona była równolegle do ścieżki, to prawa wprost przeciwnie, czyli prostopadle. Często brnęła w śniegu skutecznie ratując mnie od wywrotki. Najważniejsze zaś były kijki. Mój napęd i hamulec jednocześnie. Raz się nimi odpychałem, a innym razem opierałem na nich cały ciężar ciała skutecznie wytrącając prędkość. W ten sposób zjeżdżałem przez większą część śnieżnej trasy. Była to niesamowita zabawa, z tym jednak zastrzeżeniem, że kilka razy serce podskoczyło mi do gardła. Z kolei w najstromszym leśnym momencie, po prostu kucnąłem sobie na dwie nogi i zjechałem...

Na Polanie Chochołowskiej rzuciłem tylko okiem na pięknie prezentujące się krokusy na tle Kominiarskiego Wierchu. Nie było już czasu na postój, popędziłem ku Siwej Polanie. Na płaskim, siłą rozpędu wyprzedzałem wszystkich jak leciało. W efekcie całą dolinę w powrotną stronę pokonałem w 1h 15'.

Tego dnia zrobiłem najdłuższą trasę spośród wszystkich uczestników wycieczki, w międzyczasie dogoniłem rodziców i jako jedni z ostatnich dotarliśmy na parking przy Siwej Polanie. Wyprawa zakończona pełnym sukcesem!

18 kwietnia 2010

Beskid Wyspowy (Pasmo Łososińskie)

W Krakowie zgiełk, szum, gwar, zero spokoju. Słynny pogrzeb pary prezydenckiej miał być i był kulminacją tych utrudnień. Ostatni dzień żałoby narodowej okazał się więc idealnym dniem aby uciec od tego wszystkiego - gdzieś daleko od miasta.

Miejsce: Pasmo Łososińskie

Cel: Jaworz (921 m n.p.m.)

Trasa: Męcina PKP Babia Góra (728 m) Jaworz Sałasz (909 m) Miejska Góra (716 m) Limanowa

Długość trasy: 16 km

Pogoda: bardzo dobra

Widoczność: dobra

Pasmo Łososińskie - kolejny mniej znany obszar, rzadko odwiedzany przez turystów. Ostoja ciszy i spokoju tuż obok Limanowej.


Wyprawę rozpoczęliśmy w Męcinie, która okazała się małą wioseczką bez żadnych ciekawszych atrakcji. Podejście pod Babią Górę okazało się z kolei typowym leśnym podejściem z kilkoma ostrzejszymi odcinkami. Jej szczyt za to okazał się bardziej interesujący. Znajduje się tam przysiółek pobliskiej miejscowości. Kilka domków, kaplica, a nawet maluch. Gdyby ktoś powiedział Wam, że widział malucha na szczycie Babiej Góry - uznalibyście go za chorego na umyśle, prawda?


A jednak... taka sytuacja okazała się możliwa. Na Babią Górę kursuje nawet Bus Express (niesamowite!), odjeżdżający w dni robocze 4 razy na dzień (w weekendy kursów brak) do Nowego Sącza.


Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej ku najwyższemu szczytowi pasma Łososińskiego. Cała trasa wiodła polno-leśnymi drogami o bardzo nikłym stopniu trudności. Strome fragmenty pojawiały się sporadycznie.


Pogoda po raz kolejny nam dopisała. Świeciło Słońce, wiał lekki wiaterek - było więc w sam raz. Wbrew pozorom pasmo Łososińskie okazało się bardzo widokowe. Mimo 700-, 800-metrowych wzniesień, pejzaży nie brakowało. Już przy podejściu na Babią Górę ukazały nam się gęsto zaśnieżone Tatry, na których warstwa śniegu miejscami dochodziła jeszcze do dwóch metrów. Później, praktycznie na każdej otwartej polanie (które pojawiały się dość często), mogliśmy się delektować widokiem polskich Himalajów.

1-15) widokowe pasmo Łososińskie...
Ponadto towarzyszyły nam liczne motyle cytrynki, a także mrówki. W pewnym miejscu natrafiliśmy na ich wielki mrowisko.

Po minięciu Jaworza, kolejną dłuższą przerwę zrobiliśmy sobie na Sałaszu. Grupa rozpaliła nawet grilla, tak więc nikt nie poszedł w dalszą trasę o głodzie.


Panoramy okolic wciąż nam towarzyszyły. W pewnym momencie widoki otworzyły się także na północną stronę. Gdzieś w oddali widać było Bochnię i Brzesko, a najbardziej charakterystycznym była wodna plama, która okazała się być jeziorem Rożnowskim. Było po prostu pięknie!


Ogólnie rzecz biorąc najlepszą opcją zejścia z Pasma Łososińskiego jest niebieski szlak schodzący do Limanowej. Biegnie on bowiem przez Miejską Górę na której znajduje się prawie 40-metrowy krzyż wraz z platformą widokową. Dochodząc do niego minęliśmy także stok narciarski Limanowa-Ski, na którym dały się zaobserwować resztki śniegu.

2 i 5) Miejska Góra i jej charakterystyczny krzyż
Miejska Góra jest bardzo fajnie zagospodarowana. Przy krzyżu znajduje się mnóstwo ławeczek wraz z tablicą z opisem panoramy rozpościerającej się z platformy widokowej. Widać było Beskid Niski, Sądecki, Gorce oraz Limanową. Tatry schowały się niestety za coraz mniej przejrzystym powietrzem.

 1-5) panorama widziana z Miejskiej Góry
 Po godzinnym postoju zeszliśmy do Limanowej. Warta odwiedzenia jest w niej Bazylika Matki Boskiej Bolesnej znajdująca się tuż przy rynku. Tam wyprawa się zakończyła.















Był to kolejny wspaniale spędzony dzień...