Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przehyba. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przehyba. Pokaż wszystkie posty

22 sierpnia 2010

Beskid Sądecki (Przehyba - Krościenko)

Uraczony cudownymi Pieninami oraz równie urokliwym Beskidem Sądeckim obudziłem się pełen szczęścia w niedzielny poranek. Było kwadrans po siódmej, kiedy to wyjrzałem przez okno i w tej chwili jeszcze większy zachwyt ogarnął moją duszę i ciało.

Miejsce: Beskid Sądecki

Trasa: Schronisko PTTK na Prehybie Skałka (1161 m) Krótka Polana Przełęcz Przysłop Dzwonkówka (983 m) Krościenko nad Dunajcem

Długość trasy: 12-13 km

Pogoda i widoczność: wspaniała

Plecak: odrobinę lżejszy

Wczorajszego dnia obcowałem z Tatrami na trzy różne sposoby. Z Wysokiej kulminacja najwyższych tatrzańskich szczytów była pokryta obłoczkami. Na Radziejowej byłoby podobnie gdyby nie fakt oślepiającego Słońca. Będąc za to już w schronisku, praktycznie już po zachodzie, Tatry nareszcie stały się bezchmurne. Uwagę przykuwało także magicznie kolorowe niebo, na którym jawiły się odcienie czerwieni, różu oraz oczywiście błękitu.

Budząc się wcześnie rano, wyjrzałem z ciekawości przez okno. To co zobaczyłem było wspaniałe. Absolutna kwintesencja Tatr bez nawet jednego obłoczka przy olśniewającym niebie. To było to – uczta dla oczu!


Dzisiejsza trasa była o połowę krótsza. Stwarzało to więc sporo możliwości w postaci wolnego czasu. Postanowiłem się nie spieszyć. Najpierw się umyłem, a następnie zjadłem śniadanie. Teraz czas przyszedł na ponowne zwiedzenie najbliższych okolic schroniska. Ponowne, ponieważ robiłem to już kilka razy.



W oczy, rzuca się przede wszystkim prawie 90-metrowa wieża radiowo-telewizyjna. Jest to niewątpliwie znak rozpoznawczy Prehyby. Warto podejść do jej podnóży gdyż obok niej – nieco schowana – znajduje się polana otwierająca panoramę na Kotlinę Sądecką.

Gdy kończyłem mój spacerek (w końcu bez plecaka), reszta mojej grupy opuszczała już Przehybę. Można powiedzieć, że zostałem na samym tyle. Sam bardzo się z tego cieszyłem, gdyż pozwalało mi to delektować się w ciszy i spokoju kończącymi się już niestety wakacjami.

Do Krościenka wyruszyłem przed godziną 10:00. Miałem więc ok. 6 h na pokonanie trasy – pytanie tylko jakiej? Drogowskazy przy schronisku pokazywały, że do Krościenka jest 4 h 30’. Po niecałych 5 minutach marszu ujrzałem już kolejne drogowskazy, które mówiły o 4 h 15’. Zapowiadała się więc jeszcze krótsza droga.


Co jakiś czas zza drzew wyłaniały się Tatry, które towarzyszyły mi przez pierwszą część trasy. Były to kolejne, szczególnie ciekawe widoki, gdyż soczysta zieleń iglaków na tle tatrzańskich grani wyglądała doprawdy fantastycznie.


Tego dnia nie było już tak wielu punktów widokowych. Nie oznacza to jednak, że nie było ich wcale. Praktycznie na każdej polance zatrzymywałem się by odpocząć i popodziwiać widoki. Takie były uroki tego cudownego dnia.

 1-3) Sł. Tatry Wysokie widziane z sądeckiej części Gł. Szl. Beskidzkiego, 6) widoczna wieża na Przehybie

Przy Przełęczy Przysłop natrafiłem na pierwsze domostwa. W ogóle jest to bardzo ciekawe miejsce, gdyż oprócz kilku gospodarstw znajduje się tam jeszcze kaplica drewniana w stylu podhalańskim. W miejscu usytuowania kaplicy, przed wieloma laty stało gospodarstwo, które zostało spalone przez okupantów w czasie II wojny światowej. Jego mieszkańcy spłonęli żywcem. Na samej przełęczy przy rozejściu dróg znajduje się również pomnik pamięci pomordowanych tu partyzantów.


Za przełęczą nastąpiło jedyne tego dnia podejście prowadzące na szczyt Dzwonkówki. Jest to miejsce mi znane, gdyż odwiedziłem je już kilka miesięcy temu podczas pamiętnej wyprawy styczniowej w Beskid Sądecki. Prawdopodobnie była to moja najcudowniejsza zimowa eskapada. Gdy patrzę na tamte zdjęcia to wprost nie mogę uwierzyć, że przeżyłem coś tak niesamowitego. Nieprzypadkowo do nich nawiązuję. Po ponad pół roku powróciłem w to same miejsce – polanę przy Dzwonkówce. Porównując fotografie zimy i lata bez wahania stwierdzam, że zdjęcie ze stycznia ma tak jakby większą moc i siłę przyciągania. Nawet nie chodzi już o to, że letnia fotografia nie ukazała Tatr, które wraz z upływem dnia pokrywały się cirrusami lecz o głębię zdjęcia.


Warto również wspomnieć, że oprócz stałych PTTK-owskich drogowskazów na Dzwonkówce, zauważyć można także znak: „Himalaje – 2 lata”. Na opisywanej polance zrobiłem naprawdę długi popas, który trwał ponad godzinę. Leżenie w tej małej górskiej łączce był bardzo kojący, gdyż Słońce cały czas operowało. Można ująć, że chłonąłem wszelkie promienie słoneczne.

Dalej już spokojnie zeszedłem do Krościenka, gdzie pozostali uczestnicy wyprawy plażowali przy Dunajcu. Z tego co pamiętam powrót minął całkiem spokojnie. Cała dwudniowa wyprawa dostarczyła kolejnych niezapomnianych wrażeń. Być może była to zasługa stałego przyjaciela w postaci dużego plecaka. Wysiłek, który włożyłem w jego niesienie z pewnością dodał wiele uroku, a przede wszystkim satysfakcji. Wszak pokonałem większe niż zazwyczaj trudności i mimo wszystko szczytowałem wiele razy. To wszystko napawa mnie dumą. Mam nadzieję, że w przyszłym roku również doświadczę takiej wędrówki.

2) Dunajec płynący przez Krościenko nad Dunajcem

Wyprawę zorganizowało Koło PTTK Zakładu Stalownia zrzeszone w Hutniczym Oddziale PTTK.

21 sierpnia 2010

Pieniny + Beskid Sądecki (Wysoka + Radziejowa)

Nastał kolejny weekend moich niesamowitych wakacji. W tak cudowną pogodę, aż chciało się uciec z Krakowa jak najdalej...

Cel: Zdobycie najwyższych szczytów Pienin i Beskidu Sądeckiego

Trasa: [część pienińska ->] Jaworki - Schronisko pod Durbaszką Wysoka (1050 m) Przełęcz Rozdziela [część sądecka ->] Bacówka na Obidzy Wielki Rogacz (1182 m) Radziejowa (1262 m) Przehyba (1173 m) Schronisko PTTK na Przehybie

Długość trasy: 22-23 km

Pogoda: cudowna

Widoczność: bardzo dobra

Plecak: ciężki

Można by uznać, że w porównaniu z tatrzańską walką o życie, spokojna i bezpieczna wyprawa w okolice Szczawnicy nie była niczym ciekawym. Prawda jednak była inna, gdyż ta wyprawa na swój sposób była wyjątkowa. Do tej pory przeważającą część mych wypraw z PTTK stanowiły wycieczki jednodniowe. Na palcach jednej ręki mogę wyliczyć wyjazdy wielodniowe. Charakteryzowały się one m. in. faktem, iż wielki i ciężki plecak zawsze zostawał w ośrodku, w którym nocowaliśmy. Tym razem jednak było inaczej.

Nocleg zaplanowany był w bardzo dobrze znanym mi schronisku na Prehybie. Z racji tego, że znajduje się ono na wysokości prawie 1200 m n.p.m. autokar nie mógł tam wyjechać toteż cały ciężar musieliśmy założyć na własne plecy. Przed wieloma laty właśnie tak się chodziło...

Do Jaworek przyjechaliśmy nadzwyczaj szybko, wystartowaliśmy już przed godziną 9. Najważniejszym jednak była wspaniała, ciepła i słoneczna aura. Pogoda była cudowna co doskonale widać na zdjęciach.

4) w dolinie Szczawnica, na ostatnim planie gorczański Lubań (1225 m)
Już z dołu widzieliśmy nasz pierwszy cel jakim był Durbaszka. Brązowy budynek na polanie wyróżniał się w otoczeniu lasu. Z Jaworek prowadzi tam szutrowa droga, idealna na rozgrzanie. Plecak rzeczywiście ciążył, wzięcie kilku litrów wody dawało się we znaki. Początek wyprawy odznaczał się więc spokojnym tempem.

Wraz z podejściem, widoki były coraz rozleglejsze. Pienińskie pagórki wspaniale współgrały z czystym, niebieskim niebem. W dole była Szczawnica, zaś na ostatnim planie pojawiły się Gorce oraz Beskid Sądecki. Co ciekawe, na trasie minęliśmy wannę napełnioną wodą.

2, 5) schronisko pod Durbaszką, 3) w środkowej części z Jarmuta (794 m) z widoczną, białą wieżą

Po ok. 3/4 godziny dotarliśmy do Durbaszki. Po przybiciu pieczątek nastała chwila relaksu. Po zjedzeniu kanapki i nawodnieniu się nie poczułem aby plecak stał się lżejszy. Ciężki trud wynagradzały widoki. Z tego miejsca są one fantastyczne. Wspaniale prezentowały się przede wszystkim Trzy Korony. Bardzo przyjemnie się siedziało w takiej ciepłocie. Co ciekawe, w schronisku gościli także wojskowi.


Dzisiejsza trasa była bardzo długa, postój w schronisku nie trwał zbyt długo. Kolejny etap trasy dalej prowadził pod górę aż na główny grzbiet Małych Pienin. Tam mogliśmy się zachwycać wielkimi łąkami na tle pagórków.


Przez chwilę nastąpiło uspokojenie stopnia trudności trasy. Była to wspaniała chwila na ustatkowanie oddechu. Coraz ciekawej zaczęło robić się wraz z dojściem ku Wysokiej będącej najwyższym szczytem Pienin. Droga nagle zaczęła opadać gwałtownie w dół po czym nagle jak sinusoida zaczęła piąć się do góry w taki sposób, że były momenty, w których musiałem użyć rąk. Mogliśmy się poczuć prawie jak w Tatrach - było naprawdę stromo. Później sytuacja powtarzała się jeszcze kilka razy aż w końcu po specjalnie ustawionych, metalowych schodach dotarliśmy na Wysoką.


Cóż mogę powiedzieć o widokach - były wspaniałe. Przede wszystkim dalekie Tatry, które delikatnie skryły się w chmurach. Dalej masyw Sokolicy i Trzech Koron - kolejna perła Małopolski. W tyle z kolei ujrzeliśmy nasz cel wędrówki czyli wieżę przy schronisku na Prehybie. Widok ten uświadomił mnie, że czeka Nas jeszcze bardzo długa wędrówka. Bujna i soczysta zieleń dookoła zachwycała. Okazała się więc to wspaniała nagroda za trud poniesiony przy wspinaczce na Wysoką.

Zejście z tego stożka nie należało to zbyt bezpiecznych. Chcieliśmy obejść szczyt od południowej strony. Wiązało się to z bardzo stromym zejściem, na którym - niestety - znajdowało się mnóstwo maluśkich kamyczków. W takiej sytuacji nawet najlepszy but nie pomoże skoro nogę nie stawia się na ziemi, lecz na kamieniach. Dodatkowo ciążący plecak naciskał na moje tyły, toteż moje ciało przez cały ten czas miało ochotę bezwładnie polecieć do przodu w dół. Kilka razy rzeczywiście się poślizgnąłem na całe szczęście z pomocą przyszły moje kije. Powolnym tempem udało się pokonać ten trudny moment.


Od tej pory zmieniliśmy kierunek poruszania się ze wschodniego na północny. Praktycznie cały czas towarzyszyły nam pasma Beskidu Sądeckiego. Cel naszej wyprawy wciąż wydawał się daleki. Mam tu na myśli zwłaszcza Radziejową, która dumnie górowała nad pozostałymi szczytami.

Na niebie pojawiły się białe obłoczki co tylko upiększało otaczający nas krajobraz. Wędrówka trawiastymi formacjami działała na wyobraźnię. Pieniny przyciągają swoją magią. Są po prostu wyjątkowe i nietrudno się w nich zakochać.

4) Przełęcz Rozdziela

Około godziny 12. dotarliśmy do przełęczy Rozdziela gdzie zaczynała się sądecka część naszej trasy. Kolejna obszerna łąka była idealnym miejscem na spoczynek i posiłek. Gorce z Lubaniem i Turbaczem, Szczawnica oraz Trzy Korony były doskonale widoczne. Było czym nacieszyć oko.


Dzień wydawał się szybko mijać. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do przełęczy Obidza, obok której znajduje się Bacówka. Można tam coś zjeść a przede wszystkim dobrze wypić w niedrogiej cenie.


Powiększone bagaże wymagały częstych postojów, a ten przy bacówce szczególnie mi się przydał zważając na wariujący aparat wraz z zacinającym się obiektywem. Powoli wkraczaliśmy w tę najpiękniejszą część Beskidu Sądeckiego. Bardzo lubię sięgać pamięcią do początku października roku 2006, kiedy to odbył się kolejny, gimnazjalny rajd górski im. Józefa Dietla. Byłem wtedy w pierwszej klasie. Pierwsza część dwudniowej wyprawy prowadziła Głównym Szlakiem Beskidzkim od Rytra przez Wielki Rogacz, Radziejową do schroniska. Pogoda wtedy dopisała. Bezchmurne niebo i kapitalne widoki dały zaobserwować się właśnie z Wielkiego Rogacza. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak cudownego.
1) Wielki Rogacz, 2-7) panoramy z okolic Wielkiego Rogacza

Moja radość na powrót w to miejsce po niemal 4 lata była ogromna. Już tuż za Obidzą ponownie otworzyły się tatrzańskie widoki. Wraz ze zbliżaniem się do Wielkiego Rogacza, emocje we mnie kumulowały się. W tamtym momencie Słońce unosiło się nad Tatrami, toteż właśnie to pasmo było gorzej widać. Wspaniale za to przed Tatrami wyrósł grzbiet Małych Pienin, na którym znajdowaliśmy się jeszcze kilka godzin temu. Przy Rogaczu byliśmy tuż po godzinie 15. Można powiedzieć, że wróciłem do korzeni swoich górskich wędrówek.

Trasa prowadziła bardzo widokowymi ścieżkami. Cieszyłem się z tego niezmierne. Powrót w te rejony wiązał się coraz dogłębniejszym odświeżaniem sobie przeszłości. Co ciekawe, wtedy również niosłem kilkudziesięciolitrowy plecak. Pozostaje mi tylko po raz kolejny powiedzieć, że beskidzko-pienińsko-tatrzańskie panoramy zachwycały!


Dzisiejsza trasa miała to do siebie, że największa przyjemność została zostawiona na deser. Zaczynała się już ósma godzina wędrówki kiedy to podjęliśmy próbę wspięcia się na najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego - Radziejową. Oj długie i ciężkie jest na nią podejście. Warto jednak tam iść, bo gdy obejrzymy się do tyłu ujrzymy coś niesamowitego.


Końcowe metry podejścia nie są już takie trudne. O 16:40 zdobyliśmy Radziejową. Porównując stan obecny z tym sprzed czterech lat, stwierdziłem, że zmieniła się tylko jedna rzecz. Mianowicie pojawiła się wieża widokowa. Problemem jednak było to, iż w czerwcu 2010 r. uderzył w nią piorun, częściowo ją uszkadzając. Teren wokół wieży obklejony był taśmą. Zauważyć również dało się inne ostrzeżenia, m. in: Obiekt w likwidacji. Wstęp wzbroniony. Grozi śmiercią.


1-5) na wierzchołku najwyższego wzniesienia Beskidu Sądeckiego

Po wejściu na najwyższy punkt dwudniowej wyprawy zauważyłem, że z wieży schodzi młody człowiek. Powrócił na ziemię w niezmienionym stanie. Był to bodziec do tego aby samemu poigrać z życiem. Początkowo na szczyt wieży zaczęło wspinać się dwóch moich kompanów podróży. Zachęcony tym widokiem, sam przekroczyłem taśmę. Muszę przyznać, że obawa, a nawet strach cały czas mi towarzyszyły. Moje nogi odczuwały presję, nie były już mocne i twarde. Dziwne były myśli, że obiekt ten mógłby się nagle zawalić. Będąc już na górze, kroki stawiałem bardzo niepewnie. Mimo wszystko warto było zaryzykować, gdyż co mogłem ujrzeć z najwyższego szczytu Beskidu Sądeckiego? Po prostu wszystko dookoła.

1-7) panorama widziana z wieży na Radziejowej w kierunku północno-wschodnim

Zaczynając od północy była to Kotlina Sądecka z wyraźnie widocznym Nowym Sączem. W kierunku wschodnim, jak na dłoni miałem resztę Beskidu Sądeckiego, który stanowi głównie kumulację dwóch pasm: Radziejowej oraz Jaworzyny Krynickiej. Oba pasma oddzielone są doliną Popradu, w której usytuowane jest m. in. znane wszystkim Rytro. W kierunku południowym rzecz jasna, zauważyć można było całe pasmo Pienin. Słońce bardzo oślepiało, toteż Tatry przykryły się jego blaskiem. Kończąc oglądanie w kierunku zachodnim dostrzegłem charakterystyczny przekaźnik. Prehyba była coraz bliżej...

1-4) panorama widziana z wieży na Radziejowej w kierunku południowo-zachodnim

Zejście z wieży - także pełne emocji - zakończyło się pełnym sukcesem. Drugi raz na coś takiego raczej bym nie wlazł. Przed nami było jeszcze około 1,5 h drogi. Idąc tędy 4 lata temu pamiętam, że w końcowej fazie zejścia z Radziejowej trafiało się na widokową polankę. Dziś już jej nie ma. Porosły ją iglaczki. Mogłem tym samym zaobserwować zmianę ekosystemu zachodzącego na tym terenie. Takie polany widokowe powinno się moim zdaniem chronić.

Zbliżała się 18, początek dziesiątej godziny w górach. Trasa była rzeczywiście bardzo długa i wyczerpująca. Wyprawy tatrzańskie mają to do siebie, że jak się zdobędzie w połowie dnia szczyt, to później droga prowadzi już tylko w dół. Tutaj było inaczej. Raz pod górę, raz w dół i tak przez cały czas. Taki układ terenu męczył szybciej. Ostatnie etap dojścia do schroniska również prowadził pod górę.

2) Radziejowa (1262 m)

Po ponad 10 godzinach udało się! Schronisko na Prehybie otworzyło przed nami swe progi. Powoli zaczęło się ściemniać, toteż z jeszcze większą radością wkroczyłem do pokoju. To był wspaniały dzień. Trasa należała do tych najpiękniejszych w całych Beskidach - widokowa, ciekawa i pełna atrakcji.

W schronisku również dopisało mi szczęście. Wylądowałem w pokoju, który okno miał na południową stronę czyli innymi słowy mówiąc mogłem podziwiać barwy nieba o zachodzie Słońca na tle Tatr. Było to kolejne cudowne doświadczenie.


Na Przehybie zapadł głęboki wieczór. Obiekt i tak nie pogrążył się w śnie. Co prawda schronisko zajęte było głównie przez naszą grupę jednak przed nim na szerokiej polanie namnożyły się namioty. Efektem tej dużej zbiorowości ludzi było ognisko, na które mimo chłodnego wieczoru chętnie się udałem. Tam nastąpiły liczne śpiewy piosenek typowo górskich. Przy płomieniach chłód mniej dokuczał. Wieczór minął więc we wspaniałej atmosferze, która dopełniła tego cudownego dnia...

 3) wieża o wysokości 87 m będąca przekaźnikiem radiowo-telewizyjnym

Co zaś wydarzyło się drugiego dnia? Odpowiedź znajduje się tutaj --> Beskid Sądecki (dzień 2.)