29 czerwca 2010

I Tatrzański Rajd Piechurków (Kościelec)

Rozpoczęły się wakacje, a wraz z nimi dużo wolnego czasu oraz co najważniejsze - dobra pogoda. Wyjazd ten był wyjątkowy jeszcze pod jednym względem - była to moja pierwsza profesjonalna wyprawa w roli przodownika...

Miejsce: Polskie Tatry Wysokie

Cel: Kościelec (2155 m n.p.m.)

Trasa: Zakopane Murowanica Nosal (1206 m) Nosalowa Przełęcz Boczań Skupniów Upłaz Przełęcz Między Kopami Hala Gąsienicowa (Schronisko Murowaniec) Czarny Staw Gąsienicowy przełęcz Karb Kościelec przełęcz Karb Zielony Staw Gąsienicowy Dwoiśniak Hala Gąsienicowa (Schronisko Murowaniec) Przełęcz Między Kopami Dolina Jaworzynka Zakopane Kuźnice

Liczba uczestników: 10

Długość trasy: 20 km
 
Pogoda: dobra

Widoczność: dobra

Pomysł zorganizowania wspólnej klasowej wyprawy kołatał się w moich myślach już od dłuższego czasu. Sam fakt zgrania naszej społeczności był już bardzo zachęcający. Na kilka dni przed wyprawą, praktycznie codziennie sprawdzałem prognozę pogody dla Tatr na stronach internetowych Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Padło na wtorek - zaczęło się zbieranie ekipy.

Początkowo miało iść nie więcej niż 6 osób. Rzeczywistość jednak przerosła moje oczekiwania. Najpierw samemu udało mi się nakłonić "po sąsiedzku" dwie osoby, jednej z nich pożyczyłem nawet plecak. Po wcześniejszym umówieniu się, ruszyliśmy autobusem w kierunku Regionalnego Dworca Autobusowego. Tego dnia pierwszy Trans-frej czekał na nas na górnej płycie dworca. Na całe szczęście był praktycznie pusty.

Ogólnie rzecz biorąc przez całe wakacje Tatry zadeptywane są przez turystów, coraz trudniej w nich o spokój. Tak więc jedynym możliwym terminem były dni robocze, kiedy tego tłumu jest choć odrobinę mniej. Mieliśmy szczęście, bo siedząc już w autobusie słoneczko przyjemnie grzało.

Druga część ekipy czekała cierpliwie w Borku Fałęckim. Po podjechaniu na tamtejszą zatokę do autobusu zaczęły wpadać znajome twarze. Była ich cała siódemka. Tak więc nasza cała ekipa stanowiła aż dziesięcioosobowy zespół. Proporcje również ułożyły się prawie po równo. Sześć do czterech na korzyść facetów. To zapowiadało udany dzień i doskonałą atmosferę.

Po wspólnym zapoznaniu się z moją osiedlową dwójką nastąpiły rozmowy na różne tematy, w których pomijaliśmy szkołę. Swoim piechurkom rozdałem plany wypraw wraz z mapkami, które skserowałem poprzedniego dnia. Wyczytać z nich można było, że trasa powinna zająć nam prawie 7 h, natomiast na odpoczynki przewidziano 3 h. Było to bardzo optymistyczne założenie, z którym jak później się okazało - cała grupa dała sobie świetnie radę.

Zbliżając się do Myślenic naszym oczom ukazała się wielka mgła, spowijająca dolinę rzeki Raby. Na całe szczęście było to tylko zjawisko lokalne i już przed Rabką, Słońce znów do nas powróciło.

W miarę przybliżania się do Tatr, góry te wciąż perspektywicznie rosły stając się coraz groźniejszymi. Mniej więcej w Poroninie byliśmy już tak blisko nich, że mogłem pokazać grupie, szczyt Kościelca. Wydawał on się bardzo szpiczasty przez co wśród naszych pięknych piechurek zapanowało lekkie przerażenie.

Zakopane przywitało nas ofertami wolnych pokoi, a także bardzo drogimi cenami. Nie mieliśmy czasu na zwiedzanie, toteż od razu popędziliśmy na pobliski parking busów, gdzie kierowcy sami dbają o to aby klienci trafili na odpowiednią trasę. Bilet do Murowanicy kosztował 3 zł. Szczerze mówiąc spodziewałem się wyższej ceny.

Do busa wsiadłem jako ostatni zajmując miejsce tuż przy kierowcy. Humory dopisywały, toteż od razu dały słyszeć się z tylnych siedzeń głosy, że potrzebny mi jeszcze mikrofon, żeby móc przemawiać do pasażerów.

W Murowanicy nasza trasa rozpoczęła się. Kolejnym pomysłem było to aby grupa szła w rządku, gęsiego tuż za Panem przewodnikiem. Już na wejściu pojawił się mały problem. Jak trafić na szlak prowadzący na Nosal? Z pomocą mapy czyli mojego podręcznego GPS-a problem ten szybko został rozwiany. Oczywiście tuż przed szlakiem, czekała na nas budka z pieczątką oraz obowiązkową opłatą za wstęp.

Rozpoczęło się podejście na Nosal. Nikt na taryfę ulgową nie mógł liczyć. Od pierwszych kroków ścieżka pięła się stromo do góry. W sumie nikt z nas się tego nie spodziewał. Ci z lepszą kondycją popędzili do góry, natomiast ja zostałem z dwiema dziewczynami starając się umilić im czas.

Ogólnie rzecz biorąc nie lubię brać bab w góry. Naturalnie nie tyczy się to wszystkich kobiet. Mam tu na myśli osobniczki, które wciąż narzekają i nieustannie pytają się: "a daleko jeszcze"?

Powolnym krokiem pokonywaliśmy trasę. Gdy już myśleliśmy, że zdobywamy szczyt, okazywało się, że za tym szczytem jest następna góra. Po kilku takich zdarzeniach zrobiliśmy sobie przerwę. Widać było już Giewont, Kasprowy, a także Świnicę i nasz cel - Kościelec. Był to dobry moment na drugie śniadanie.


Paręnaście minut później ruszyliśmy dalej. Okazało się, że minęliśmy szczyt Nosala, tylko ja z jednym kolegą zatrzymaliśmy się na nim na sekundkę. Dalej droga prowadziła w dół. Część grupy odetchnęła z ulgą. W lesie szlak był dziwnie błotnisty mimo braku opadów i w miarę ciepłej pogody. Kolejny postój zrobiliśmy sobie na Boczaniu. Dalej trasa bardzo łagodnie pięła się pod górę. Szlak był typowo spacerowy i polecić można go każdemu. Tuż przed przełęczą Między Kopami pocykaliśmy kilka wspólnych zdjęć. Z każdym krokiem widoki stawały się coraz bardziej obłędne.


Wkraczając do Doliny Gąsienicowej mogliśmy podziwiać grań Orlej Perci oraz Kościelec, który rzeczywiście robił się coraz groźniejszy, a szczyt jego przypominał bardziej wierzchołek słynnego Mnicha. Swoją drogą nazwa Kościelca wzięła się od tego, iż wygląda jak dach kościoła i istotnie, patrząc na niego można odczuć właśnie takie wrażenie.


Przy jednym stole w schronisku, jak i przez cały dzień wspólnie gaworzyliśmy. Zmieniliśmy wtedy wariant wejścia na Kościelec. Postanowiliśmy, w skrócie mówiąc, stomiej wyjść, a łagodniej zejść. Początkowo zaczęliśmy iść złym szlakiem od schroniska ale na szczęście szybko wyłapaliśmy ten błąd. Po tej małej nieuwadze szliśmy w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego, który jest największym z 21 stawów znajdujących się w Dolinie Gąsienicowej. Cała dolina była cudowna, w kotłach i żlebach było jeszcze sporo zmrożonego śniegu. Sam często przyglądałem się Orlej Perci.

2-6) otoczenie Czarnego Stawu Gąsienicowego
Nad Czarnym Stawem zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Czas ten wypełniły zdjęcia grupowe i klasowe a także obserwowanie kaczek i ryb, które blisko nas pływały. Z naszej wspaniałej dziesiątki, Kościelec postanowiło zaatakować osiem osób. Podejście na przełęcz Karb okazało się dopiero trudnym podejściem. Nogi należało podnosić bardzo wysoko, a idąc po tych skalnych schodach człowiek szybko się męczył. Mniej więcej w połowie szlaku po raz kolejny przystanęliśmy aby zrobić sobie zdjęcie. Położyłem dosyć niebezpiecznie aparat na skale po czym włączyłem samowyzwalacz i myknąłem do grupy. Zdjęcie naszej grupy na tle Czarnego Stawu Gąsienicowego uważam za jedno z najpiękniejszych tego dnia.



Po minięciu Małego Kościelca doszliśmy do przełęczy Karb, dopiero teraz rozpoczęło się decydujące podejście. Jeden z dwóch najtrudniejszych momentów jest już na jednym z początkowych fragmentów podejścia. Mam tu na myśli komin. Na całe szczęście nie jest on pionowy, więc ryzyko upadku jest tu znikome. Trudnością jest wystająca skała mniej więcej w środku komina. Trzeba ją tutaj sprawnie ominąć tułowiem. Po przejściu komina poczułem ulgę. Potem jeszcze pomagaliśmy go przejść pozostałej części grupy.

1 i 4-5) Czarny Staw Gąsienicowy, 7) decydujące podejście na Kościelec
Szlak na górę biegł zawijasami, co nie przeszkadzało kilku zapaleńcom wspinaczki przecinać go na wprost. Amazing! Powoli i mozolnie pokonywaliśmy podejście. Pogoda na ten dzień wspominała o wzroście zachmurzenia wraz z upływającym dniem. Tak też było. Wszystkie szczyty powyżej 2200 m zostały zakryte chmurami. Co jakiś czas we wspinaczce należało użyć rąk. Byliśmy już blisko szczytu. Tam nastąpił drugi z niebezpiecznych momentów. Niezbyt wysoka, lecz dosyć wybrzuszona skała, na którą trzeba było się wspiąć. Tu z pomocą przyszła dłoń mojego kolegi. Wspaniałe w naszej grupie było to, że wszyscy sobie pomagali nawzajem. Widać to było zwłaszcza przy zejściu.



 1-6) widoki zarejestrowane podczas finałowej wspinaczki na Kościelec
Najpierw jednak przyszła pora na radość ze szczytowania na Kościelcu. Świnica wraz z Orlą Percią spowite były chmurami. Cudownie zaś prezentowała się Dolina Gąsienicowa. Doliczyłem się kilkunastu stawów, niebieskie oka wyglądały wspaniale. Szczęśliwa grupa nie stroniła od poczęstunków. Nie daleko nas, na Zadnim Kościelcu dostrzegliśmy grupę taterników wspinającą się na ten właśnie szczyt. W pewnej chwili, jeden z nich, stanął na pochyłej skale pod kątem mniej więcej 60 stopni do ziemi. Oczywiście przypięty był on liną natomiast obrazek ten wyglądał bardzo interesująco. Na szczycie towarzyszyły nam także kopulujące ze sobą robale a także mały ptaszek, który beztrosko skakał po skałach.

 1-12) Panoramy widziane z Kościelca w tym: 11-12) zamglona Orla Perć

Po podziwianiu widoków czas przyszedł na nieuniknione zejście, które odbyło się tą samą drogą, po której wchodziliśmy. Najtrudniejsza okazała się owa wybrzuszona skała. Schodząc tyłem po prostu nie widzi się miejsca, w którym można by postawić stopę. Tu z pomocą przyszli nasi hardcorowi wspinacze, którzy całej grupie pomagali pokonać ten trudny moment. W trudniejszych momentach schodzić można było też przodem i na czworaka. W takim wypadku utrudnieniem był plecak. Tak też było w kominie. Tyłem lub przodem - wybór był sprawą indywidualną. Po zrzuceniu plecaka koledze, zejście przodem okazało się czystą przyjemnością. Tu przypomniało też o sobie kobiece wyczucie czasu. Kiedy siedziałem na tej wystającej skale w kominie zadzwoniły do mnie dziewczyny, które czekały na nas za przełęczą. Po chwili mogliśmy rzec, że wszystko co najtrudniejsze mamy już za sobą.


Dziewczyny czekały na nas na dużym głazie w otoczeniu Stawów Gąsienicowych. Po dołączeniu do nich odsapnęliśmy sobie na trawce zajadając się czym kto miał. Spędziliśmy tam wiele czasu patrząc na strome ściany Kościelca. Pogoda zaczęła się poprawić. Szare chmury zniknęły. Tak więc najgorsza pogoda przypadła na okres naszego szczytowania. W dalszej drodze, cały czas towarzyszyły nam Świnica i Kościelec. Na tle niebieskiego nieba pięknie się to prezentowało. Stawy tak pięknie mieniły się w słońcu...


W schronisku oczywiście odbył się obowiązkowy postój. Miałem zaszczyt uraczyć się gorącym kubkiem, który dodał mi sił. Wszystko odbyło się zgodnie z planem. Teraz pozostało już zejście do Kuźnic przez Przełęcz Między Kopami. Ten odcinek trasy pokonaliśmy bardzo szybko. Słońce w tym czasie mocno dogrzewało.

1) Schronisko Murowaniec, 2) węzeł szlaków przy schr., 3-5) otoczenie Doliny Gąsienicowej, 6) Giewont (1895 m)
W Kuźnicach jak zawsze czekało mnóstwo busów. Do nas podszedł pewnie Pan z zapytaniem ile nas jest. Po usłyszeniu odpowiedzi zaprosił nas do dużej taksówki. O dziwo, 10 osób bez problemu się do niej zmieściło. Po wyjściu z taksówki, kierowca już chciał odjechać, a nasze plecaki wciąż były w bagażniku. Musieliśmy do niego stukać, jak się potem okazało - całkiem skutecznie. Ceny w przydworcowych barach skutecznie nas odstraszyły toteż na autobus czekaliśmy na zwykłej ławce.

Gdy duży Trans-frej podjechał na peron szybko do niego wskoczyliśmy. W końcu można było się chwilkę przespać.

W drodze powrotnej podziękowałem całej grupie za wspaniałą atmosferę. W nagrodę za ich wysiłek poczęstowałem każdego moją czekoladą Milka. Rzeczywiście była to wycieczka zupełnie inna niż wszystkie. Pełna rozmów i żartów. Wszyscy mimo włożonego trudu byli uśmiechnięci i zadowoleni. W Borku pożegnałem większość osób, a nasza trójka szczęśliwie dojechała do Mistrzejowic.