27 kwietnia 2013

Magura Orawska (Minčol)

Kwiecień minął mi fantastycznie. Co weekend wycieczka, a do tego za każdym razem w rejon, w którym nie byłem nigdy wcześniej. Czy będąc zapalonym odkrywcą świata można chcieć czegoś więcej?

Ostatnia sobota miesiąca przyniosła kolejną eskapadę w słowackie Beskidy. Tu należy się jednak na chwilę zatrzymać celem kilku słów wyjaśnienia. Otóż przed dwoma tygodniami również zdobyliśmy Minčol lecz uprzedzając wszelkie wątpliwości nie była to ta sama góra co dziś. Tak się bowiem złożyło, że do Korony Beskidów wliczają się dwa Minčole z tym, że jeden jest najwyższym szczytem Gór Czerchowskich zaś drugi - Magury Orawskiej. Swoją drogą to u Nas też wiele nazw się powtarza. Sporo jest różnego rodzaju Przysłopów, a także co najmniej dwie Babie Góry! Wróćmy jednak do głównego bohatera dzisiejszej retrospekcji. Czas umiejscowić go na mapie cobyśmy wiedzieli gdzie piechurkować będziemy. Otóż aby dostać się w rejony Magury Orawskiej trzeba pokierować się w kierunku Chyżnego i wielkiego Jeziora Orawskiego. Tuż za nim, mniej więcej w kierunku południowego-zachodu ciągnie się pasmo szerokości 5-10 km i długości prawie 40 km. Względem bardziej znanych grup górskich wygląda to w ten sposób, że na południe od Magury Orawskiej mamy Góry Choczańskie zaś na zachód - Małą Fatrę. Można zatem stwierdzić, że tak jak w przypadku Gór Czerchowskich, orawskiego Minčola również otaczają wyższe wzniesienia, toteż tłumów tu nie uświadczymy. Nie mniej, wysokość niemal 1400 m robi wrażenie i jak zaraz się przekonacie, warto wybrać się tam na spacer o każdej porze roku. 

Miejsce: Magura Orawska (na południowy-zachód od Jeziora Orawskiego)

Cel: kontynuacja zdobywania Korony Beskidów

TrasaSedlo Prislop (808 m) Prislop (1032 m) Dwa Pnie (słow. Dva Pne - 1205 m) Kubińska Hala (słow. Kubínska hoľa - 1346 m) Rozdroże przy Mincolu (1324 m)  Minčol (1394 m)Pod Minčolom (1275 m) Vasiľovska hoľa (1142 m) Vasiľovska hoľa (chata) Oravská horáreň (778 m)

Pogoda: wiosenno-zimowo-wiosenna

Widoczność: średnia

W ten oto sposób wylądowaliśmy na przełęczy Przysłop. Po opuszczeniu autokaru ponownie ujrzeliśmy znajome, uśmiechnięte twarze. Z taką grupą wędrówka jest istną przyjemnością.

Po krótkim ogarnianiu się, pierwsi turyści ruszyli na szlak. Warto dodać, że nie był to zwykły szlak, bowiem poruszaliśmy się drogą wchodzącą w skład europejskiego szlaku długodystansowego E3. Takich szlaków w Europie wyznaczonych jest jedenaście, a długość każdego z nich waha się od 2000 do około 10000 km. Dla przykładu E3 swój bieg zaczyna w Hiszpanii nad Atlantykiem po czym kieruje się przez Pireneje, Ardeny i Karpaty aż nad Czarne Morze. Na szczęście naszym celem nie były Pireneje lecz Minčol, toteż w przeciągu kilku godzin powinniśmy go zdobyć. A Pireneje? Przecież nie uciekną!

drogowskazy na starcie wędrówki
Początkowo, poruszaliśmy się lasem iglastym, który charakteryzował się wyrazistym zapachem. Jego wonią można się było wręcz delektować, toteż dla grupy z pokrytego smogiem Krakowa wycieczka okazałą się świetnym sposobem na dotlenienie się. Polecam każdemu!

Godnymi uwagi były też coraz liczniejsze płaty śniegu. Mając doświadczenie z dwóch poprzednich wypraw, czułem w kościach, że i dziś będziemy brodzić w nim po łydki. Rozważania te opuściły mnie jednak momentalnie, gdy w trawie ujrzałem samotnego krokusa. Nie jest to widok, który mam przyjemność obserwować codziennie, toteż aż się zatrzymaliśmy i patrzyliśmy na delikatne odcienie fioletu i śliczny, złoty słupek. To zwiastowało niemało atrakcji już w niedalekiej przyszłości...

1-3) tak wyglądał szlak w początkowej fazie wycieczki
4) wiosna? 
Tymczasem las zaczął się powoli przerzedzać co sprawiło, że dojrzałem gdzieś daleko majaczące pagórki. Koniecznie musiałem więc znaleźć dogodny punkt obserwacyjny aby spróbować odgadnąć co też się takiego pojawiło. Ku mojemu szczęściu trafił się fragment lasu, który porastały młode iglaki, toteż otworzyła się przede mną cała panorama ku północy. Jak się okazało, zagadkowymi wzniesieniami były Babia Góra i Pilsko a więc Beskid Żywiecki. Obie góry znajdują się ledwie ok. 30 km od Magury Orawskiej. Nie mniej, wskutek słabej przejrzystości powietrza musieliśmy naprawdę wytężyć źrenice aby dojrzeć ich zarys.  

1-2) szlak z Przysłopu na Minčol kusi urozmaiconą florą
3-4) pierwsze widoki w kierunku północnym, a więc w stronę Beskidu Żywieckiego
Magura Orawska poczęła nam się coraz bardziej podobać. Tym bardziej, że - tak na marginesie mówiąc - wycieczka ta była prezentem urodzinowym. Otóż zarówno ja jak i ma towarzyszka podróży urodziliśmy się pod koniec kwietnia. Tym samym opłaciłem wycieczkę dla Justynki, zaś Ju uczyniła to samo w moją stronę. Myślę, że w tej kwestii trudno o cokolwiek lepszego aniżeli dzielenie prezentów we dwoje. Nie mogliśmy się zatem doczekać kolejnych widokowych oraz atrakcyjnych miejsc. Z każdym kilometrem nasza radość się wzmagała! Nie mniej, warto czasem uspokoić emocje - czas na popas!

dobra miejscówka na grupowy popas to podstawa 
Po posileniu się i wymianie zaczarowanych spojrzeń od których policzki pęczniały ruszyliśmy w dalszą drogę. Nastąpił fragment gęstego lasu iglastego, który jednak po kwadransie się jakby urwał i wyprowadził nas na obszerną polanę. Tam natomiast atrakcji było co nie miara! Krokusy, płaty śniegu, widoki, cieplutkie promienie Słońca - żyć nie umierać! 

1-2) kolejne miejsca, dla których warto odwiedzić Magurę Orawską
3-4) przyciągają wzrok, prawda?
5-6) na horyzoncie Beskid Żywiecki
Ależ tu pięknie! Nie sposób było opuścić rozległej polany, bowiem co chwila się zatrzymywaliśmy aby utrwalić przedwiośnie w Magurze Orawskiej. Gdyby nie fakt, że hala była w sporej części grząska wskutek topniejącego śniegu to zapewne położylibyśmy się w tym słoneczku i leżeli tak z pół dnia. Z drugiej strony, wciąż nie osiągnęliśmy najwyższej możliwej wysokości, toteż może za kilka kilometrów czeka nas coś jeszcze piękniejszego? Sprawdźmy to!

3) najwyższe partie Magury Orawskiej już niedaleko! 
Po opuszczeniu polany osiągnęliśmy Dwa Pnie. Szczerze mówiąc, to nie pamiętam już czy, a jeśli tak to ile tych pni było ale chyba nie była to najważniejsza informacja do odkrycia tamtego dnia. Ważne, że od Minčola dzieliło nas już tylko kilka kilometrów a na szlaku nie było żadnych stromizn czy też innych niebezpieczeństw. Ogółem, atakując najwyższe wzniesienie Magury Orawskiej od Przełęczy Przysłop sprawiliśmy sobie komfort piechurkowania grzbietem zatem latem szlak ten z łatwością przebędą nawet mniej wprawni turyści.  

1-3) uroki przedwiośnia w Magurze Orawskiej
Kilka minut za Pniami następuje jeszcze jedna polanka. Co prawda o wiele mniejsza niż poprzednia aczkolwiek i tu przystanęliśmy na dłuższą chwilkę. Czy widzicie to zagłębie krokusów? Można by rzec, że prawie jak na Polanie Chochołowskiej. Szczerze mówiąc, gdyby nie krokusy i płaty śniegu krajobraz byłby nieporównywalne uboższy. Mokra hala o jednostajnym kolorze, zieleń drzew oraz niebo czyli stały zestaw w górach, a tak to do wspomnianej mieszanki dodajemy dwie kolejne barwy, które tworzą coś niepowtarzalnego. Nic dziwnego, że Ju przykucnęła przy krokusach prosząc o zdjęcie. Można nieskromnie zdradzić, że tyle piękna w obiektywie aparatu tego dnia jeszcze nie miałem!

1-4) kwiecień-plecień, bo przeplata...
O ile na polanach śnieg niemal w pełni stopniał, o tyle w gęstym lesie sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Sprawdziło się zatem to o czym pisałem na początku retrospekcji. Na całe szczęście marsz w warunkach zimowych nie trwał zbyt długo. Nie mniej, był to trochę inny śnieg niż ten napotkany w Beskidzie Niskim przed tygodniem. Tutaj, był on bardzo zmrożony przez co but nie zapadał się tak głęboko. Z drugiej strony cała ta pokrywa śnieżna okazała się też bardzo śliska, toteż nie było co gnać do przodu. Nikt nie chciał bowiem zbierać swych szczątków po upadku.

zagadkowa góra widoczna w kierunku południowym
Tymczasem - nie zbaczając na śnieg - wznieśliśmy się dzielnie na taką wysokość, że po raz pierwszy ujrzeliśmy panoramę w kierunku południowym. W sumie panorama to trochę za duże słowo, nie mniej to coś co się zza drzew wyłaniało było ogromne. Zacząłem oczywiście myśleć cóż to może być i wyobraźcie sobie, że ma dedukcja została wkrótce potem sprawdzona. Otóż zaprzyjaźniony przodownik zapytał mnie czy wiem jak owa góra się nazywa. Odparłem - Wielki Chocz, a on tylko się uśmiechnął. Zatem podziwiajmy! Oto przed państwem król Gór Choczańskich...

1) Wielki Chocz wystający zza drzew...
2-3) ...a tu już w pełnej krasie
Choć aura zaczęła się trochę psuć to w niczym nie umniejszało to majestatu Wielkiego Chocza. Jak widać pręży się on nad całą okolicą, a zaprasza do siebie przepysznymi widokami. Co ciekawe, to właśnie relacja ze szczytowania na tejże górze była pierwszą retrospekcją, którą w ogóle napisałem, a było to w marcu 2008 roku. Niepojęte jest ile lat już minęło od tamtego wydarzenia. Nie mniej, cieszę się, że zacząłem w taki sposób utrwalać swe wspomnienia. Mimo, że poślizg sięga już niemal dwóch lat to prędzej czy później każda wycieczka zostanie utrwalona. Przy obecnych wyprawach, wspólnie z Justynką często się śmiejemy mówiąc: "no, premiera na blogu wiosną 2020 roku." Z drugiej strony retrospekcje to retrospekcje i opisując coś kilka dni po fakcie nie czuje się takiej radości jaką mam teraz kiedy czuję jakbym wspinał się na Minčol po raz drugi!

1-4) uroki Magury Orawskiej
Atutem Magury Orawskiej jest niewątpliwie teren między miniętą już przez nas Kubińską Halą, a znajdującym się przed nami Minčolem, bowiem porasta ją dawna hala pasterska. Zresztą, już sama nazwa na to wskazuje, bowiem kiedyś był to rewir należący do mieszkańców pobliskiego Kubina. Dziś, miejsce to oferuje widoki w niemal wszystkie strony świata o czym sowicie się przekonaliśmy. Idąc na wprost Minčola, w pewnej chwili się odwróciliśmy a tam... słowackie Tatry Zachodnie pokryte śniegiem! W życiu nie spodziewałbym się, że przy takiej widoczności ujrzę dziś Tatry! To było niesamowicie pozytywne zaskoczenie. Ponadto, od strony południowej dzielnie towarzyszył nam Wielki Chocz. Warto dodać, że przy lepszej przejrzystości powietrza, na lewo od niego ujrzymy długi wał Niżnych Tatr. Na północy zaś za wiele się nie zmieniło tj. Pilsko i Babia Góra ale to oczywiście dobrze, bo bez tych szczytów byłoby wszystkim przykro.

2) zdjęcie zostało specjalnie przyciemnione abyśmy mogli ujrzeć lepiej Tatry
1-6) widoki z serca Magury Orawskiej
Nie tylko widoki są na tym rozległym siodle atrakcyjne. Zimą działają tu popularne wyciągi narciarskie, a gdybyśmy zboczyli ze szlaku w kierunku południowym to zeszlibyśmy do Chaty na Kubińskiej Hali będącej jedynym schroniskiem w całym paśmie. Jest to zatem niejako najruchliwsze miejsce w całej Magurze Orawskiej choć i tak w przeważającej części roku odnajdziemy tu bezcenne wyciszenie. Generalnie rzecz biorąc jest tam tak pięknie, że aż nie wiem co powiedzieć... Może zatem zerknijmy na Tatry raz jeszcze:

1) zdjęcie z cyklu: wytęż wzrok aczkolwiek warto to uczynić by cieszyć wzrok ośnieżonymi Tatrami
2-4) Minčol już blisko!
Niegdysiejszą halę pasterską, wspólnie z nami pokonywała przesympatyczna pani Ala, z którą zawsze można pogadać o wszystkim. Ponadto, nigdy nie brakuje jej energii i uśmiechu, które przekazuje również innym uczestnikom. Sporą dawkę fluidów podarowała również i Nam ciesząc się niczym matka z naszego wspólnego szczęścia. Wszak tyle lat wędrowało się w pojedynkę, a tu nagle taka cudowna odmiana! Gdy zostałem na boczku zrobić jeszcze kilka zdjęć, Ala oczywiście co nie co rzekła do Ju jednak te słowa pozostaną tajemnicą. Dlaczego jednak tak o tym wspominam? Na wycieczkach można spotkać wspaniałych ludzi! Wspomniany przodownik jest na przykład dla mnie wzorem do naśladowania. Imponuje mi jego wiedza, rozsądek oraz spokój i opanowanie w każdej sytuacji. Pani Ala jest zaś typem równie wspaniałego człowieka - otwartego, uśmiechniętego i takiego, który wyciągnie rękę do każdego. To właśnie ludzie tworzą niepowtarzalny klimat. Gdyby tak powiedzieć kilka słów na temat każdego stałego bywalca to musiałaby powstać osobna retrospekcja. Łącząc to wszystko wraz z Justynką u boku mogłem stwierdzić, że me szczęście sięgnęło zenitu!

1-2) ostatni rzut oka na Wielki Chocz i jego okolice
3-4) wspomniane wyciągi narciarskie
Północno-zachodnie stoki
masywu Minčola wchodzą w skład
 Parku Narodowego Mała Fatra. 
Tymczasem zostało już tylko kilka minut marszu od magicznej chwili zdobycia najwyższego wzniesienia Magury Orawskiej. Okazało się, że sam czubek jest w pełni zalesiony, a prowadziła nań wąska ścieżka zawalona śniegiem. Ponownie poczuliśmy pod butami słabnącą siłę tarcia ale koniec końców udało się! Minčol zdobyty, a mimo końca kwietnia szczytowanie było iście zimowe.

Gdy na wierzchołku uzbierała się cała grupa zrobiło się niecodziennie tłoczno. Oprócz rogacza z drogowskazami nie ujrzeliśmy niczego specjalnego - same drzewa. Każdy chciał być jednak jak najbliżej aby na własne oczy ujrzeć ceremonię wbicia charakterystycznej tabliczki świadczącej o przynależności szczytu do Korony Beskidów. Sztuka była to niełatwa, bowiem aby dostać się na czubek rogacza, prezes nowohuckiego PTTK musiał się nieźle nagimnastykować. W ruch poszła wiertarka i dwa wkręty. Mam więc nadzieję, że powracając po wielu latach na Minčol ujrzę tą samą tabliczkę w nienaruszonym stanie.

rogacz na Minčolu
Gdy nareszcie wszyscy mogli robić sobie zdjęcia pod upiększonym rogaczem, wkradła się chwila konsternacji. Otóż nasza tabliczka obwieszczała, iż Minčol ma 1394 m. Tymczasem ta słowacka nieco deprecjonowała szczyt przypisując mu wysokość o dwa metry niższą. W sumie, to śmieję się teraz do siebie, gdyż słowacka mapa, którą właśnie mam przed sobą mówi zaś o 1395,9 m. I kto tu ma rację? Cóż, uznajmy, że większość ma rację i poprzestańmy na 1394 m.

wierzchołek Minčola jest zalesiony i dostarcza szczątkowych widoków
Do rogacza ustawiła się długa kolejka. Kto nie zajął odpowiedniego miejsca startowego, ten czekać musiał nawet kilkanaście minut na upragnione zdjęcie jako dowód szczytowania. Tymczasem pierwsze osoby rozpoczęły już fazę zejścia. My natomiast wskutek mej nieśmiałości (choć teraz tłumaczę to sobie tym, że nie lubię robić niczego w pośpiechu) zostaliśmy do samego końca. Dzielna pani Ala mogła zatem wykadrować w spokoju aparat i tak powstała najpiękniejsza pamiątka, która pozostała Nam z tej wycieczki. Tylko dlaczego trzymam Ju akurat za kciuk?! Może dlatego żeby nie zapadła się głębiej w śniegu? Nie mniej, ów specyficzny uścisk wywołał we mnie jeszcze większy uśmiech. Tak wspaniale jest odkrywać coś we dwoje!

na zboczach Minčola było jeszcze mnóstwo śniegu
Ojej, my się tu cieszymy a grupa sobie poszła. Na szczęście w śniegu pozostały liczne ślady, toteż wiedzieliśmy gdzie iść. Jakkolwiek chcieliśmy szybko dogonić grupę, bo mimo posiadania mapy był to dla nas zupełnie nieznany teren tak jednak nie mogliśmy zostawić naszej kompanki, która w początkowej fazie zejścia miała trochę kłopotów. Schodziliśmy północnym zboczem, gdzie pokrywa śniegu była naprawdę potężna przez co trzeba było stawiać stosunkowo wysokie kroki, a do tego bardzo subtelne celem uniknięcia wywrotki. Szykował się zatem dość trudny technicznie fragment na szczęście Ala miała Nas i cały czas dodawaliśmy jej otuchy i sił!

Gdy wydawało się, że najgorsze już za Nami zdarzyło się coś czego - szczerze mówiąc - się nie spodziewaliśmy. Podążając po świeżo wydeptanych śladach zacząłem zauważać, że nasz trop jakby nikł tj. ilość śladów malała. Niezrażeni podążyliśmy dalej w konsekwencji czego dotarliśmy do niewielkiej polanki. Ślady wyprowadziły na mały skrawek przestrzeni niepokrytej śniegiem. Idziemy na jej drugi koniec, a tam... śladów nie ma! Zniknęły! Stanąłem jak wryty, odwróciłem się do moich kompanek i w sumie to nie wiedziałem co powiedzieć. Zebraliśmy się wszyscy w trójkę aby omówić dalszy plan działania. Zaczęliśmy się rozglądać i pozostając w zasięgu wzroku szukać innych śladów. Na skraju polanki coś tam było ale i one się urywały w martwym punkcie. Wyglądało to tak jakby ktoś korzystał z beskidzkiego szaletu, a potem wrócił po śladach do głównej ścieżki. Oczywiście próbowaliśmy to uczynić ale wytworzył się istny galimatias i musielibyśmy się chyba szybko rozmnożyć aby móc sprawdzić wszystkie możliwości.

pechowa polanka
Po energicznych aczkolwiek nieudanych poszukiwaniach i kolejnej fazie konsultacji mieliśmy już dzwonić do organizatorów aby ktoś po nas wrócił. Nie mniej, chciałem za wszelką cenę uniknąć takiego problemu, toteż mając przed oczyma powyższy widok, wyjąłem mapę i zacząłem dogłębnie analizować teren. Przenosiłem oczami wyobraźni poziomice i porównywałem tak aby zlokalizować dokładnie miejsce naszego pobytu. W efekcie wydedukowałem, że niebieski szlak spacerowy powinien być po lewej stronie. Nie byłem pewien czy dobrze myślę ale z drugiej strony nie pozostawało nam nic innego. Doszliśmy tym samym do opadającego ramienia Minčola ku północy i nie uwierzycie, odnaleźliśmy na drzewie charakterystyczny dwukolorowy kwadrat. Nie wiem ile dokładnie trwały chwile naszego zagubienia ale powiem szczerze, że wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.

naszą przygodę Pod Minčolom
zapamiętam na długie lata...
W warunkach zimowych szlak spacerowy kluczący między drzewami stał się bardzo słabo widoczny. Kłopoty wynikły też z tego powodu, że grupa zapewne nie schodziła jednym wężykiem przez co wytworzyło się sporo śladów, a my wpadliśmy w pułapkę. Po powrocie na właściwe tory, rozglądając się dość skrupulatnie, dotarliśmy do węzła szlaków Pod Minčolom. Tam wszystkie ślady się jakby połączyły przez co w końcu czuliśmy, iż przemierzyło tamtędy kilkadziesiąt stóp.  

Ala - miłośniczka robienia wielu zdjęć - zaproponowała abyśmy się ustawili pod rogaczem. W sumie to oboje nigdy nie mieliśmy parcia na milion wspólnych zdjęć w trakcie każdej wycieczki, nie mniej Ali trudno jest odmówić i chwała jej za to! W efekcie do dziś możemy podziwiać nasze uśmiechnięte buźki - w promieniach wiosennego Słońca, szczęśliwe, rajskie i arkadyjskie. To chyba z faktu, iż powróciliśmy z "dalekiej podróży", a wspólna przygoda ze szczyptą opresji po prostu jeszcze bardziej Nas scementowała. Krótko mówiąc co Nas nie zabije to wzmocni!

warunki na szlaku były miejscami ciężkie
Naszych wspaniałych nastrojów nie zmąciła nawet wędrówka w trudnych warunkach. Od szczypty śniegu wszak się nie ginie a przecież wraz z kolejnymi fazami zejścia będzie go coraz mniej.

Kolejnym godnym uwagi punktem naszej wycieczki była wizyta na Wasilowskiej Hali. Tam też dogoniliśmy grupę dzieląc się wrażeniami z zaznanych przygód. Wyglądało też na to, że definitywnie pożegnaliśmy śnieg nie tylko dziś ale i na kilka kolejnych miesięcy. Zresztą, co tam śnieg, o nim już nikt nie pamiętał, bowiem cieszyliśmy się kolejną halą pełną krokusów!




1-4) na Wasilowskiej Hali
Jak widać, miłośnicy białego szaleństwa również i tu znajdą coś dla siebie. My natomiast znaleźliśmy skrawek ziemi obfitujący w krokusy. Justynka położyła się obok nich i tak oto powstało zdjęcie krokusowej Ju. Gdy role się odwróciły, kucnąłem przy zacnych okazach flory i rozłożyłem ręce jakbym chciał komuś je podarować. Nie pytajcie komu! 

Ogółem okazało się, że będziemy schodzić stokiem narciarskim, a tam krokus rósł na krokusie. Morze krokusów! Często musieliśmy uważać aby żadnego nie zadeptać. Stok prezentował się zaprawdę wyjątkowo!

1-6) uroki Wasilowskiej Hali
Niektórzy to spędzili wiele długich minut w pozycjach zgięto-leżących aby uwiecznić idealny kadr. My zaś znaleźliśmy się już u podnóża stoku gdzie ujrzeliśmy całkiem świeżą infrastrukturę z potężnym pensjonatem na czele i wszelkimi potrzebnymi dodatkami. W tym wszystkim nieco symboliki nabierała brama wyjazdowa okraszona napisem dovidenia. Istotnie, nastał czas pożegnania z Magurą Orawską ale przecież jeszcze kiedyś tu na pewno wrócimy!


fioletowy stok
1-3) infrastruktura towarzysząca stokowi narciarskiemu
Szlak żółty sprowadził nas doliną rzeki Hrustinki do mety dzisiejszej wędrówki. Tam, cała grupa zadomowiła się w pensjonacie. Każdy mógł coś zjeść i wypić, a szczególną popularnością cieszyły się pieczątki. Na trasie nie mieliśmy bowiem żadnej okazji aby upiększyć w książeczce Korony Beskidów miejsce poświęcone Minčolowi.

rzeczka Hrustinka
szlak żółty sprowadza na dół drogą dojazdową do ośrodka narciarskiego
czyżby na końcu wyłaniał się Minčol?
pensjonat Oravská horáreň
Tak zakończyła się nasza dziewicza przygoda w Magurze Orawskiej. Muszę przyznać, że oboje czuliśmy się w swoim żywiole, a uśmiechy i radość - nawet mimo problemów - nie opuszczały naszych wędrowniczych duszyczek. Choć od wielu lat zwiedzam Karpaty z Hutniczo-Miejskim Oddziałem PTTK to jednak dopiero u boku Ju zacząłem odczuwać z wojaży jeszcze większą satysfakcję. W ogóle nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele w życiu zmienić może ukochana osoba. Dzielenie swego szczęścia z drugim człowiekiem daje bowiem drugie tyle pociechy, a odkrywanie piękna gór w taki sposób okazał się zupełnie innym wymiarem radości. Tego błogostanu żadne słowa nie opiszą!

Na zakończenie, chciałbym każdemu fanowi wędrówek górskich życzyć urodzin spędzonych na szlaku. Tylko nie próbujcie się przypadkiem gubić!
do następnego razu
piechurek

1 komentarz:

  1. No to byle do (krokusowego) kwietnia! :)
    Ja z cierpliwością czekam na NASZĄ Ukrainę :>

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania =)