Długi, sierpniowy weekend roku 2008 już do końca życia będzie mi się kojarzył z przygodami zaznanymi w Małej Fatrze. Muszę podkreślić, że była to moja pierwsza wielodniowa wycieczka z Hutniczym Oddziałem PTTK. Smaczku dodawał również fakt, że wcześniej w ogóle nie słyszałem o Małej Fatrze, a podziwiać ją mogłem jedynie ze zdjęć w Internecie. To wszystko wraz z samym przygotowaniem do kilkudniowego pobytu poza granicami kraju było dla mnie niemałym przeżyciem. Miałem wtedy 15 lat i mimo upływu lat wciąż widzę przed oczyma wiele obrazków pochodzących z tej wycieczki.
Zanim zainaugurowałem odkrywanie szlaków Małej Fatry, dzień wcześniej (14 VIII 2008 r.), w godzinach popołudniowych nastąpiła zbiórka uczestników i wypełnionym po brzegi autokarem ruszyliśmy ku południu. Po wkroczeniu na teren Słowacji, zaczął zapadać zmrok a my kluczyliśmy lokalnymi drogami pośród głęboko wciętych dolin. Zupełnie nie wiedziałem gdzie się znajduję, zaś strome i ciemne stoki okalające dolinę rzeki dodawały elementów niepewności.
W końcu, dojechaliśmy do Terchovej, w której zlokalizowany był nasz nocleg. Ośrodek z zewnątrz wyglądał całkiem przytulnie zaś jego dobrodziejstwa ujrzałem dopiero w środku. Najpierw przestronny hol, a obok wielka sala jadalna z barem, a wszystko to ładnie udekorowane. Wyczuwałem wręcz znamiona luksusu, które potwierdziły się przy wejściu do pokoju. Pomieszczenie przestronne, duże łóżka, telewizor, balkon, łazienka, do której nie można było się przyczepić. Jednym zdaniem - warunki komfortowe. Nie miałem wtedy dużego doświadczenia w wielodniowych wyprawach, toteż to co ujrzałem przerosło moje wyobrażenia.
Pozostawało się rozpakować, umyć i pójść spać, zaś rano nastąpiło iście królewskie śniadanie. Do dyspozycji mieliśmy stół szwedzki, będący moim zdaniem najlepszą formą wyżywienia turystów w pensjonatach. Inną sprawą jest, że w przeciągu 5 lat chodzenia tylko 2-3 razy mogłem być świadkiem takiego sposobu żywienia. Wróćmy jednak do Terchovej. Stół pełen typowych produktów spożywczych: kto lubił jajka, brał jajka, kto wolał wędliny to mógł wziąć kilka jej rodzajów, innymi słowy każdy znalazł coś dla siebie. Ponadto herbata, kawa - żyć nie umierać!
Autokar podwiózł nas kilka kilometrów i w końcu rozpoczęło się wielkie odkrywanie Małej Fatry...
Pozostawało się rozpakować, umyć i pójść spać, zaś rano nastąpiło iście królewskie śniadanie. Do dyspozycji mieliśmy stół szwedzki, będący moim zdaniem najlepszą formą wyżywienia turystów w pensjonatach. Inną sprawą jest, że w przeciągu 5 lat chodzenia tylko 2-3 razy mogłem być świadkiem takiego sposobu żywienia. Wróćmy jednak do Terchovej. Stół pełen typowych produktów spożywczych: kto lubił jajka, brał jajka, kto wolał wędliny to mógł wziąć kilka jej rodzajów, innymi słowy każdy znalazł coś dla siebie. Ponadto herbata, kawa - żyć nie umierać!
Autokar podwiózł nas kilka kilometrów i w końcu rozpoczęło się wielkie odkrywanie Małej Fatry...
Miejsce: Mała Fatra (północno-zachodnia Słowacja)
Cel: poznanie uroków Małej Fatry
Pogoda: bardzo dobra
Widoczność: dobra
Bez żadnego wstępu, bez ogródek - Mała Fatra wytoczyła ku nam kwintesencję swego piękna. Wkroczyliśmy bowiem w tzw. Diery co tłumacząc na polski znaczy - dziury. Nie będę czarował jak piękne dziury ujrzałem, toteż posłużę się Wikipedią, która po prostu najlepiej oddaje stan rzeczy:
System wąskich, krętych wąwozów, głęboko wyciętych siłą płynącej wody w wapiennym podłożu, składa się z trzech ciągów: Dolnych Dier (słow. Dolné diery), Górnych Dier (słow. Horné diery) oraz Nowych Dier (słow. Nové diery). Dolne i Górne Diery wyrzeźbił Dierowy Potok, spływający spod przełęczy Medzirozsutce (1200 m n.p.m.) między Wielkim a Małym Rozsutcem. Natomiast Nowe Diery są kanionem, wyciętym przez lewobrzeżny dopływ wspomnianego potoku, płynący z północnych stoków Małego Rozsutca. W ciągu setek tysięcy lat płynąca woda stworzyła niezwykle urozmaicony relief, pełen załomów, cienistych szczelin, przewieszek i skalnych filarów, gwałtownych zwężeń i niespodziewanych rozszerzeń doliny. Dna wąwozów poprzegradzane są ciągami skalnych progów i większych wodospadów, pod którymi woda wymyła klasyczne kotły eworsyjne. W Dolnych Dierach znajdują się 2 wodospady (wys. 1 i 3,5 m), w Nowych Dierach – 4 wodospady (wys. 1–2 m), a w Górnych – 9 wodospadów (wys. 2–4 m). Wszystkie wodospady są chronione jako pomniki przyrody.
Nie da się ukryć, iż w Polsce czegoś takiego nie uświadczymy, toteż wyobraźcie sobie mą szeroko rozwartą buźkę pełną z zachwytu, a do tego radość w oczach z możliwości przemierzenia tak fantastycznych terenów. Głębokie kaniony, drabinki, łańcuchy - z tym wszystkim spotykałem się pierwszy raz w życiu. Szczerze mówiąc, czegoś takiego się po prostu nie spodziewałem.
Po sporej dawce adrenaliny zaserwowanej przez Dolne i Nowe Diery, czas przyszedł na chwilowy odpoczynek w szałasie Podžiar, z którego do dziś mam pamiątkową pieczątkę. Najlepsze jednak było to, że przed nami pozostawała jeszcze górna część dziur, w której przemierzyłem kolejne drabinki i łańcuchy a oczy z duszą mogły się cieszyć wodospadami czy też kotłami eworsyjnymi. Geologia w praktyce!
Ze względu na stosunkowo niskie temperatury, panujące w okresie wegetacyjnym, znaczne zacienienie i wilgotność, można tu zaobserwować zjawisko odwrócenia pięter roślinnych. W niżej położonych obszarach (650–850 m n.p.m.) znajdziemy tu szereg gatunków roślin górskich i alpejskich. Jednocześnie na turniach i skalnych półkach, wysoko ponad dnem wąwozów, rosną tu reliktowe okazy sosny zwyczajnej.
1-9) Dziury (słowackie Diery) |
Takie widoki jak powyżej dają jeszcze więcej chęci i energii do maszerowania. Opuszczając sferę Dziur zacząłem przenosić się do zupełnie innej bajki. Nagle bowiem, wkroczyłem na zielonkawą łączkę, aż człowiek chciałby się na niej położyć i opalać w ramionach wakacyjnego Słońca. Ponadto mą uwagę zwrócił wyniosły, skalisty szczyt, którego ściany opadały ku reglom miejscami pionowo. Z mapy wywnioskowałrm, że to jest Mały Rozsutec, na który mieliśmy wejść. Początkowo nie mogłem uwierzyć, że wejście na taką górę jest w ogóle możliwe! Byłem niezmiernie ciekawy jak to wszystko będzie wyglądać.
Tymczasem dotarliśmy do Przełęczy Medzirozsutce oddzielającej Mały od Wielkiego Rozsutca. W praktyce jest to szerokie, trawiaste siodło, na którym leżakowanie powinno być obowiązkiem każdego turysty. Miejsce to jak i cały szczyt pięknie prezentowały się w obiektywie aparatu.
1) Przełęcz Medzirozsutce 2-4) widoki z przełęczy |
Plan wyprawy zakładał wejście na szczyt i powrót na przełęcz, toteż z ulgą można było zostawić tu plecak i bez zbędnego balastu zaatakować groźnie wyglądającą górę. Szczerze mówiąc, im bliżej Małego Rozsutca się znajdowałem, tym wydawał mi się straszniejszy. We krwi ponownie poczułem sporą dawkę adrenaliny.
Mały Rozsutec |
Zaczęło się niewinnie. Powoli wznosiłem się trawiastą łączką, następnie wśród drzewek aż krajobraz zmieniał się na coraz bardziej skalisty. Nie muszę nikogo przekonywać, że kulminacyjne fragmenty charakteryzowały się sporą stromizną. Gdzieś w tamtym momencie, mym oczom ujawniła się niemal pionowa ścianka ubezpieczona łańcuchem, przed którą oczekiwał długi sznurek turystów. Był to kolejny widok, przy którym mocniej zabiło mi serce. Będąc już w trakcie pokonywania ścianki, zauważyłem, że nie bardzo jest gdzie postawić stopę. Nie wiem jak na to wlazłem aczkolwiek już wtedy wiedziałem, że o wiele więcej problemów sprawi zejście. Zostawię jednak ten problem na chwilkę, bowiem właśnie osiągnąłem swój pierwszy szczyt Małej Fatry - nie byle jaki! Mając w pamięci trudne chwile ogarnęła mnie tym większa satysfakcja, którą uzupełniały wspaniałe pejzaże rozpościerające się ze skalistego wierzchołka. W związku z debiutem w tych terenach moja topografia ograniczyła się jedynie do rozpoznania drugiego z Rozsutców, który również okazał się niebywale skalisty. Jeżeli Mały Rozsutec zaserwował mi tyle przygód, to aż strach pomyśleć co mogłoby być dalej. Dzięki kilku zdjęciom, wspaniałą panoramę mogę podziwiać do dziś...
1) urwana tabliczka na szczycie Małego Rozsutca, 2-5) widoki ze szczytu w kierunku południowo-zachodnim |
Nie miałem najmniejszej ochoty na zejście. Obawiałem się go tym bardziej, iż widząc tą ściankę kilka osób w ogóle zrezygnowało z wejścia na szczyt. Nie mogłem jednak wegetować na szczycie w nieskończoność. Rozpocząłem zejście, które ukazało mój brak doświadczenia, a co gorsza - panikę.
1-2) trudniejsze momenty szlaku prowadzącego na Mały Rozsutec |
Dochodząc do wspomnianej ściany stanąłem i nie wiedziałem co dalej robić. Puściłem nawet kilka osób aby zobaczyć ich technikę schodzenia. Na zbyt wiele to się nie zdało. Wiadomo, że takie odcinki należy pokonywać tyłem, natomiast ja w ogóle sobie tego nie wyobrażałem. Pamiętam, że próbowałem najpierw zejść przodem szorując tyłkiem skałę jednak widząc kilkumetrową przepaść szybko się z tego wycofałem. Nie da się ukryć, że w wieku 15 lat miałem o końską dawkę niższy wzrost niż obecnie. Automatycznie zatem moje pole manewru malało do minimum. Jak na pierwszy raz w moim życiu, kiedy to przemierzyłem szlak ze sztucznymi ubezpieczeniami to łańcuchy w Dierach były wielką radością, natomiast tutaj stopień trudności przerósł moje możliwości. Zapewne niepotrzebnie pchałem się na Mały Rozsutec. Z drugiej strony zaznałem obaw i strachu, które spotęgowały we mnie poczucie pokory i respektu dla gór - to niewątpliwie pozytyw. Ponownie powtórzę, że nie wiem jak ale udało się z tej ściany zejść przy pomocy innych uczestników wyprawy za co szczerze Im dziękuję!
Mały Rozsutec zabrał trochę czasu, toteż minęliśmy przełęcz bez postoju i ruszyliśmy ku jeszcze wyższej górze. Póki co podejście nie sprawiało problemów. Było strome - to fakt, jednakże bez skał i łańcuchów. Pamiętam, że ogrom widoków wciąż się poszerzał. Nagle oto Mały Rozsutec stał się niewyobrażalnie maleńki, aż nie mogłem uwierzyć, że tak się na nim męczyłem. W końcowej fazie podejścia pojawiły się już skaliste odcinki jednakże poziomem trudności ustępowały one punktowi kulminacyjnemu na niższym z Rozsutców.
1-5) krajobrazy z podejścia na Wielki Rozsutec, 2) Mały Rozsutec, 3) kulminacje Wielkiego Rozsutca |
Nie na co dzień można maszerować przez tak ciekawe miejsca. Tym samym po ok. 2 h drogi mogłem ponownie szczytować stając na wyższym z Rozsutców. Na wierzchołku otoczonym turniami skalnymi ciężko było znaleźć miejsce wśród grupy turystów. Najważniejsze to jednak to, iż odsłoniła się panorama w kierunku głównego grzbietu Małej Fatry. W podziwianiu tego cudu natury nie przeszkodziła nawet coraz słabsza przejrzystość powietrza.
1-4) główny grzbiet Małej Fatry widziany z Wielkiego Rozsutca |
Po raz pierwszy mogłem obserwować jej najwyższe wzniesienia z Małym Krywaniem na czele. Co ciekawe (zaskoczenie!), były to w miarę łagodne kopy pokryte trawą - zupełnie inne od Rozsutców. W tym miejscu należy zatem podkreślić, jak urozmaicona forma terenu charakteryzuje Małą Fatrę. Obszar Rozsutców jest bowiem przykładem wapiennych i dolomitowych utworów skalnych w postaci masywnych szczytów. Innym przykładem takich utworów są liczne wychodnie skalne czy też urwiska które mieliśmy w planie podziwiać pojutrze. Z kolei ledwie kilka kilometrów dalej, turysta zaznać może w widokowych odcinkach grzbietowych w części zbudowanych ze skał krystalicznych, pokrytych rozległymi halami (w planie mieliśmy je jutro).
wierzchołek Wielkiego Rozsutca |
Na szczyt weszliśmy zatem z przełęczy Medzirozsutce główną granią, zaś zejść mieliśmy jej kontynuacją w kierunku przełęczy Medziholie. Wspominam o tym, ponieważ jeśli ta pierwsza była stroma, to ta druga charakteryzowała się jeszcze większą stromizną. Zapewne trochę tutaj przesadzam jednakże tam to miejscami był łańcuch na łańcuchu. Jako, że pokonywałem tą trasę na tzw. żywca nie obyło się bez szorowania tyłkiem, tudzież zeskoków z różnych krawędzi wskutek niemożności w posługiwaniu się łańcuchem. Wtedy to naprawdę zapragnąłem szybciej rosnąć. Wiadra mleka na wzrost kości jednak w moim zasięgu nie było, toteż mogłem tylko wciąż bezradnie się wlec. Istotnie zejście z Wielkiego Rozsutca upłynęło mi w ślamazarnym tempie. Gdy wkroczyłem na trawiastą przełęcz - na której inni już od dawna siedzieli pod altanką - moje dłonie i stawy poczuły ulgę. Nie mniej, łańcuchów jak na jeden dzień było dużo za dużo.
1) przełęcz Medziholie, 2) Wielki Rozsutec widziany z przełęczy |
Wszystko to co najtrudniejsze i jednocześnie najpiękniejszego podczas 1. dnia pobytu w Małej Fatrze było już za mną. Mały Rozsutec okazał się dla mnie bardzo trudnym Rozsutcem natomiast w trakcie łagodnego zejścia do Stefanowej, Wielki zmienił się w moim mniemaniu w ogromniastego Rozsutca. Tak szczerze mówiąc, dla już ten Mały był sporych rozmiarów, natomiast to jak imponująco prezentuje się z oddali Wielki Rozsutec było dla mnie zaskoczeniem.
masyw Wielkiego Rozsutca |
Do mety dotarłem po godzinie 17:00, na miejscu sklepy, restauracje, bary - można było odetchnąć. Stefanowa jest świetnym punktem widokowych w rejon Rozsutców i Dierów. Dzięki licznej sieci szlaków turystycznych można zaliczyć te wszystkie okazy natury zgrabną pętelką w ciągu jednego dnia.
Dzień pełen wrażeń. Podczas popasu w Stefanowej, mogłem przeżyć to wszystko raz jeszcze - ale już na spokojnie. Naturalnie to wszystko z widokiem na potężny masyw Wielkiego Rozsutca:
Wielki Rozsutec widziany ze Stefanowej |
Autokar zawiózł nas do Terchowej. Co się działo wieczorem oprócz kolacji - nie wiem i nie pamiętam. Zresztą na pewno nie było to nic ciekawszego niż wydarzenia ze szlaków Małej Fatry. Płynnym skokiem możemy zatem przejść do 2. dnia spędzonego w tym urzekającym paśmie górskim, w którym zdobyliśmy najwyższy szczyt Małej Fatry. O tym co dokładnie się działo i co widzieliśmy przeczytasz klikając w --> Mała Fatra (dzień 2.)
Świetna wyprawa. Fajny opis i zdjęcia. My (ja z moimi znajomymi) w ostatni weekend majowy również wybraliśmy się na Mały Rozsutec, wyruszając spod Hotelu Diery zielonym szlakiem a zeszliśmy niebieskim poprzez wspaniały wąwóz. Na szczęście nikt z nas nie był do końca świadomy co nas na tej górze czeka, bo chyba zrezygnowalibyśmy. Jak na złość na czas podejścia i zdobywania oraz opuszczania szczytu zaczął padać deszcz. To był hardcore. Ogarnęła nas panika. O ile wdrapaliśmy się jakoś na szczyt to nie wiedzieliśmy jak się w ogóle zabrać do zejścia. Dla nas było to niemal jak rzucenie się w przepaść. Śmierć moja lub znajomych kilka razy stanęła mi przed oczami. Dzięki Bogu jakoś się wszystkim udało i byliśmy bardzo z siebie dumni :-)
OdpowiedzUsuńA ja jestem dumny z Was, że podołaliście! Brawo :) A teraz macie cudownie wspomnienia, których nikt Wam nie odbierze! Ja będąc na Rozsutcu nie miałem tej przyjemności wspinać się w deszczu aczkolwiek z racji na fakt, że miałem wtedy 15 lat to te łańcuchy były dla mnie istnym hardcorem ;).
UsuńDzięki za odwiedziny! Pozdrawiam :)