16 sierpnia 2008

Mała Fatra (Wielki Krywań)

Budząc się o poranku ujrzałem za oknem chmury, deszcz i jeszcze trochę chmur. Aura niepokojąca delikatnie rzecz ujmując. Z nadziejami w sercach ruszyliśmy ku sercu Małej Fatry, w rejony jej najwyższych kulminacji...

Miejsce: Mała Fatra (północno-zachodnia Słowacja)

Cel: najwyższy szczyt Małej Fatry

Trasa: Górna stacja kolejki gondolowej Snilovské sedlo (1524 m) Veľký Kriváň (1709 m) Pekelník (1609 m) Malý Kriváň (1571 m) Sedlo Priehyb (1462 m) Krasňany

Pogoda: kiepska

Widoczność: zmienna

I część retrospekcjiMała Fatra (dzień 1.)

Można powiedzieć, że mieliśmy szczęście w nieszczęściu, bowiem w obliczu ulewy, zamiast podchodząc kilkadziesiąt minut do góry, skorzystaliśmy z kolejki gondolowej, dzięki której zyskaliśmy ponad 700 m wysokości w pionie! Zimą w rejonie Doliny Wratnej, narciarze mogą wybierać wśród wielu tras. Na szusy w sierpniu nie mieliśmy jednak szans, toteż jedyne co mogliśmy zrobić to założyć peleryny przeciwdeszczowe. 

Gdy wyszliśmy poza obręb górnej stacji kolejki to jak lało i jak wiało - opisać nie sposób. Ani nawet aparatu wyjąć żeby uwiecznić te warunki - też nie. Czy deszcz, czy słońce, opcja wyjazdu kolejką jest zawsze dobra, ponieważ z górnej stacji w promieniu jednej godziny czekają na nas dwa z trzech najwyższych wierzchołków Małej Fatry. Mam tu nam myśli Chleb (1646 m - trzeci w klasyfikacji) i oczywiście najwyższy - Wielki Krywań. 

Nasz wybór mógł być tylko jeden. Mimo warunków zaatakowaliśmy Wielkiego Krywania licząc na poprawę, która rzeczywiście dała się zauważyć. Oto bowiem deszcz przestał padać, a chmur wokół nas jakby troszkę mniej. Powalające widoki to nie były, jednakże warto wspomnieć, że odsłoniły się choćby oba Rozsutce, co przedstawią zdjęcia zrobione ze szczytu. Mym oczom ukazało się ciekawe zjawisko polegające na nisko zalegających chmurach, z których wyłaniają się kolejne pasma. Jak widać, wyprawa w takich warunkach również ma swe unikalne walory.

Skomentować należy też szlak. Jak mówiłem w poprzedniej retrospekcji - Mała Fatra ma różne oblicza. Tutaj podchodziliśmy szeroką ścieżką wśród hal. Deszcz sprawił, że teren stał się śliski, toteż nawet na - wydawałoby się - łatwym szlaku, musieliśmy uważać.

W ten oto sposób zdobyliśmy najwyższy szczyt Małej Fatry. Myślałem, że widoków z niego nie zaznam, a jednak udało się! Oprócz innych wierzchołków tego pasma, gdzieś w tle tliły się górki należące już do Wielkiej Fatry. Świat gór jest ogromny - pomyślałem. Tyle jeszcze do odkrycia przede mną...

1-6) panorama z najwyższego szczytu Małej Fatry - Wielkiego Krywania
Mimo porywistego wiatru, z przyjemnością oglądało się widoki. Góry wyłaniające się z chmur potrafiły zatrzymać na sobie wzrok przez wiele długich sekund. Jako ciekawostkę wspomnę, że przezabawnie wyglądała nasza grupa ubrana w różnokolorowe peleryny. Z daleka wyglądaliśmy zatem jak banda Teletubisiów. 

W obliczu załamania pogody, ustaliliśmy, że nie będziemy dalej wędrować granią i zejdziemy w rejony chaty pod szczytem Chleba. Jak widać, pogoda w górach potrafi się błyskawicznie zmieniać przez co dalsza grań Małej Fatry i Wielki Krywań, które mieliśmy w planach - odsłoniły się. Nastąpił więc powrót do zakładanego wcześniej programu.
2) czerwony szlak ku Małemu Krywaniowi
Kontynuacja wycieczki przyniosła stabilizację warunków. Niebo w pełni zachmurzone, jednakże obłoki zalegające w dolinach tak jakby ustępowały, odsłaniając kolejne wierzchołki. Ważne, że nasze celowniki wciąż widziały Mały Krywań (będący tak małym, że aż drugim co do wysokości w Małej Fatrze).
1-5) pejzaże rozpościerające się z głównej grani Małej Fatry między Wielkim a Małym Krywaniem
drogowskazy na szczycie Małego Krywania
Będąc już na finałowym podejściu nastąpiło szybkie załamanie pogody. Otóż od strony lewej/północnej/Terchowej (jak kto woli), zaczęły nadciągać chmury. Stałem się świadkiem ciekawego zdarzenia. Otóż chmury natrafiając na grań, najpierw odbijały się od niej, a następnie wędrowały ku górze. Ich wielkość była tak ogromna, że po kilku minutach widoczność spadła do zaledwie kilku metrów. Niewiele później stanęliśmy na szczycie Małego Krywania. Oprócz obelisku, który się na nim znajduje - nie ujrzeliśmy niczego więcej.

Ze szczytu mogę wspomnieć jeszcze taki swoisty kontrast. Otóż oprócz naszej grupy, Mały Krywań zdobyła dwójka Słowaków, którzy ze względu na to, że temperatura gwałtownie się obniżyła byli poubierani ciepło i szczelnie. W naszej grupie za to, jest taki turysta, któremu zimno nie straszne, toteż miał na sobie oprócz butów, jedynie krótkie dżinsowe spodenki. Gdy wspomnieni panowie stanęli wspólnie do zdjęcia w tej mgle, wspomniany kontrast stał się nader wyraźny.

Reszta wycieczki jest już do opowiedzenia w kilku zdaniach. Po odbyciu posiłku i pamiątkowym zdjęciu, ruszyliśmy ku przełęczy, na której opuściliśmy główny grzbiet. W międzyczasie zaczęło padać, toteż w ruch poszły peleryny. W lesie, ścieżka była miejscami błotnista. Mimo tych wszystkich przeciwności, sądzę, że dla tych kilkudziesięciu minut unikalnych widoków trasa warta była przejścia.


Będąc już blisko miejscowości Krasňany, opuściliśmy sferę lasów i podążaliśmy wolną przestrzenią. Jak widać, wyższe partie Małej Fatry skryły się na dobre. Deszcz zaczął słabnąć. W samej miejscowości zaciekawienie fotoreporterów wzbudził malunek na elewacji budynku straży pożarnej.

Swoją drogą, Wikipedia podaje na podstawie rzetelnych źródeł, iż Polacy stanowią 0,08% populacji miejscowości Krasňany. Jako, że ilość mieszkańców w 2010 r. wynosiła 1264 osób, to po prostym mnożeniu wychodzi, że polską mniejszość narodową tworzy jedna osoba. Takie tam sobie dziwne odkrycie aż zacząłem się zastanawiać po co o tym piszę.

No cóż, powróciliśmy do ośrodka. Myślę, że to dobry moment aby go zaprezentować. O pokoju już wspominałem w poprzednim wpisie, toteż dodam, że telewizor przydał się, bowiem trwały wtedy IO w Pekinie, toteż mogłem być w miarę na bieżąco (słowacka wersja Eurosportu wymiatała). Z kolei z balkonu mieliśmy widok na... cmentarz. 

Korzystając z wolnego wieczoru wybraliśmy się na spacer po Terchovej. Były to czasy kiedy na Słowacji obowiązywały jeszcze korony, toteż mogłem sobie po prostu pozwolić na więcej. Tego dnia, wspólnie ze znajomym zawitałem do jednej z restauracji zamawiając pizzę zaś potem naleśniki z bitą śmietaną i czekoladą. To dopiero była pychotka. Szczerze mówiąc do dziś  (a piszę tę retrospekcję 8 II 2013 r.), nie pamiętam abym pozwolił sobie na równie pokaźne "szaleństwo". 

Z zadowolonymi brzuchami powróciliśmy do ośrodka, wyczekując ostatniego dnia przygód w Małej Fatrze, o których już teraz można przeczytać pod linkiem ---> Mała Fatra (dzień 3.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)