28 sierpnia 2008

Tatry Zachodnie (Czerwone Wierchy + Giewont)

Czy można sobie wyobrazić piękniejszą trasę dla początkującego turysty niż Czerwone Wierchy? Skupisko czterech, łagodnych wierzchołków, z których rozlegają się widoki na wszystkie strony świata urzeka każdego kto je zdobędzie. Usytuowane blisko Zakopanego, stwarzają doskonałą opcję jednodniowej wędrówki, której sprosta każdy miłośnik gór. Tej swoistej magii uległem również i ja podczas planowania wyprawy wieńczącej wakacje.

Miejsce: Tatrzański Park Narodowy

Trasa: Kiry Wyżnia Kira Miętusia Polana Upłaz Upłazińska Kopka Chuda Przełączka (1850 m) Ciemniak (2096 m) Krzesanica (2122 m) Małołączniak (2096 m) Kopa Kondracka (2005 m) Kondracka Przełęcz (1725 m) Wyżnia Kondracka Przełęcz Giewont (1894 m) Wyżnia Kondracka Przełęcz Przełęcz w Grzybowcu (1311 m) Wielka Polana w Dolinie Małej Łąki Gronik

Dystans: 18 km

Czas przejścia wraz z postojami: 9 h 30’

Pogoda: dobra

Widoczność: dobra

Wspólnie z siostrą oraz naszym kompanem-podróżnikiem (notabene mym imiennikiem) zjawiliśmy o poranku w Kirach. Po kilkuminutowych przygotowaniach, tuż po godzinie 9. wyruszyliśmy na jeden z piękniejszych widokowo szlaków Tatr.

1) rogacz w Kirach, 2) Wyżnia Kira Mietusia
Mimo, że rozpoczęliśmy spacer w Dolinie Kościeliskiej, nie będę się dziś o niej rozpisywać, bowiem już po ok. 20 minutach stała się ona tylko pięknym wspomnieniem. W południowej części Wyżniej Kiry Miętusiej rozpoczyna się szlak czerwony, który zaprowadził nas na cztery szczyty Czerwonych Wierchów. Początkowo dreptaliśmy wraz z czarnym szlakiem będącym tzw. ścieżką nad reglami, jednakże po kilku chwilach przekroczyliśmy Miętusi Potok. Odbyło się to za pomocą drewnianej przeprawy, za którą czekała nas ostra wspinaczka.


Czerwone Wierchy nie chciały nas za grosz oszczędzić serwując mozolnie pnącą się do góry ścieżkę. Swoją drogą, przypominało to typowe beskidzkie szlaki pośród morza iglaków. Warto dodać, że na szlaku widoczne są spore szkody wywołane przez huraganowe wiatry, toteż grom powalonych drzew wpisał się na dobre w tamtejszy krajobraz. Spragnieni widoków, zastaliśmy je nareszcie w okolicy Polany Upłaz, która kiedyś sięgała aż pod Małołączniak. Intensywny wypas prowadzony był tam przez dziesiątki lat, jednakże ze względu na ogromne spustoszenia zaniechano tych praktyk przez co polana zarasta. My zastaliśmy głównie wysokie ziołorośla, za którymi wyłaniały się pierwsze szczyty Tatr Zachodnich.


Jako typowi łowcy krajobrazów, nie zniechęciliśmy się tym faktem tylko ruszyliśmy dalej. Docierając w okolice Upłazińskiej Kopki nasz trud został wynagrodzony w większym stopniu niż poprzednio. Przede wszystkim, w oczy rzucał się potężny i strzelisty Giewont. Z tej perspektywy nie widziałem go jeszcze nigdy, toteż wywarł na mnie spore wrażenie. Na samej Upłazińskiej Kopce swoistą osobliwością jest skałka Piec, na którą zadziorni turyści lubią się wspinać. Formacja geologiczna była dla nas idealnym miejscem na komfortowy odpoczynek.


Im wyżej, tym lepiej – nie mogłem się doczekać szczytowania na Czerwonych Wierchach. Przygoda z Piecem sprawiła też zmianę piętra roślinnego przez co znaleźliśmy się pośród kosówki. W tych okolicach 28 stycznia 2004 r. wydarzyła się bardzo ciekawa historia. Otóż czworo grotołazów idących do Jaskini Małej podcięło nawiane śniegi, które ruszyły w dół lawiną ok. 150 m szerokości. Zniosła ona całą czwórkę w dół poprzez skałki i wąwóz, pozbawiając ich życia. Warto zadać sobie pytanie po co eksplorować jaskinię skoro już po nazwie widać, iż jest ona niewielkich rozmiarów? Otóż tutaj należy odwołać się do etymologii, która jest swoistą ciekawostką, gdyż do roku 2002 poznano zaledwie 25 m korytarzy. Po upływie 10 lat wiemy już, że jej faktyczna długość wynosi prawie 4 km (!) zaś deniwelacja 555 m.

na Chudej Przełączce
Wciąż zbliżaliśmy się ku naszemu upragnionemu celowi. Chuda Przełączka, ostatnia prosta i jest! Osiągnęliśmy pierwszy szczyt Czerwonych Wierchów – Ciemniak. Co ciekawe, pokonaliśmy tę trasę o godzinę szybciej niżby informowały o tym drogowskazy. Już wtedy twierdziłem, że wyliczenia TPN-u są zwykle oderwane od rzeczywistości. To jednak nie jest mój problem i mogę się tylko cieszyć z uzyskanego wyniku. Ciemniak jest najbardziej na zachód wysuniętym szczytem Czerwonych Wierchów, przez co automatycznie widoki otwierały się w tamtym kierunku. Będąc na wierzchołku nie zauważyłem natomiast moich starszych towarzyszy, bowiem w trakcie podchodzenia mnie wyprzedzili. Okazało się, że siedzą na kolejnym szczycie Czerwonych Wierchów – Krzesanicy. Gdy ich dogoniłem okazało się, że myśleli iż góra na jakiej siedzą nazywa się Ciemniak. W tym miejscu – niestety – po raz kolejny trzeba wspomnieć o TPN-ie. Żadnych informacji, tabliczek to w mojej opinii kompromitacja. Dokłada się też do tego nasz „miłościwy” rząd, obcinając co roku dofinansowania. Mimo wszystko za coś płacimy bilety wstępu. W słowackich Tatrach, opłat nie ma wcale, a drogowskazy są tam gdzie być powinny. Paradoks.

 Tatry Zachodnie widziane z Czerwonych Wierchów...
Skoro zdobyliśmy już najwyższy szczyt Czerwonych Wierchów i jednocześnie najwyższy wapienny szczyt całej Polski to czas klapnąć na kamieniu i rozkoszować się magicznymi pejzażami. Tak jak mówiłem na początku – wszystkie strony świata. Nic tylko podziwiać! Łagodne Tatry Zachodnie, groźniejsze – Wysokie oraz niemal całe Podhale u kolan! Uwagę zwracały też w kierunku północnym pionowo opadające ściany ku kotłom Doliny Mułowej i Litworowej. Muszę przyznać, iż trudno było mi połączyć taki obrazek z Tatrami Zachodnimi.

1-2) północne, przepadziste ściany Czerwonych Wierchów
Pogoda zaczęła się troszkę psuć, bowiem chmury nadciągały z różnych stron. Tego dnia, wszystkie szczyty na wschód od Świnicy i grani Orlej Perci były niewidoczne. Na całe szczęście kilka niebieskich plam zaopiekowało się nami przez co użycie peleryn nie stało się konieczne. Będąc już na trzecim szczycie Czerwonych Wierchów – Małołączniaku, najpiękniej prezentował się Giewont, bowiem oblany Słońcem pośród ciemniejszych wzniesień wybijał się bijącą po oczach poświatą.


Do zdobycia pozostał ostatni i jednocześnie najniższy szczyt Czerwonych Wierchów – Kopa Kondracka. Jako, że Tatry Zachodnie schowały się za naszymi poprzednimi podbojami, oczy zwróciliśmy ku posępniejszej części Tatr. Gęste chmury opierały o grzbiety i doliny przez co odniosłem wrażenie, że zadomowiły się tam na dobre.

 Giewont widziany z Kopy Kondrackiej
Nasz cel albo raczej nasze cele zostały zdobyte (wszak szczytowaliśmy aż 4 razy). Tymczasem spoglądam na zegarek i widzę, że nawet nie ma godziny 15. Myślę więc: po co wracać tak wcześnie do Krakowa? Chodźmy gdzieś jeszcze! Idealnym kandydatem do tego był Giewont, bowiem z Kopy Kondrackiej, prowadzi do niego prosta droga. Nie mogłem się mu oprzeć, toteż wydłużyliśmy sobie trasę.

1) rogacz na Kopie Kondrackiej, 2-6) widoki z Kopy Kondrackiej
Będąc już na Przełęczy Kondrackiej zaczęliśmy analizować słynną górę z krzyżem. W pełni sezonu można czekać na jego zdobycie nawet kilka godzin, bowiem na szlaku tworzą się zatory niczym na al. 29 listopada. Wszystko przez łańcuchy, których można tam naliczyć całkiem sporo. Dla pełnego obrazu dołożę też kobiety w szpilkach i mężczyzn w sandałach. Wiadomo, że jak już się przyjeżdża pod Tatry to obowiązkowo trzeba iść na Giewont, żeby posiedzieć w niewyobrażalnych tłokach, gdy tymczasem na sąsiednich szlakach pustki. No cóż, impotencji turystycznej Polaków wolę nie komentować.

1) Dolina Małej Łąki, 3) Giewont (1895 m)
Z naszych obserwacji wynikało, że ruch jest umiarkowany toteż z wielką ochotą ruszyliśmy we dwójkę na podbój, bowiem siostra zrezygnowała udając się już bezpośrednio do Doliny Małej Łąki. Wraz z przybliżaniem się do pierwszych łańcuchów, emocje wzrastały. Myślałem, że to one sprawią największy problem jednakże myliłem się. Pamiętam, że nie mogłem wejść na skałę, ponieważ była ona tak wyślizgana, że stopa samoistnie mi się zsuwała. Oparcie na niej całego ciężaru ciała groziło więc poważnym wypadkiem. Na całe szczęście w zasięgu ręki był łańcuch. Następnie napotkałem stopnie wykute w skale. Rączki na łańcuch i do góry! Po chwili mogłem w duchu wyrzec: Święta góra Górali zdobyta!

1-4) widoki z Giewontu w kierunku wschodnim oraz południowym
Popularność Giewontu nie bierze się z niczego. Widoki roztaczające się z tego miejsca naprawdę zapierają dech w piersiach. Przede wszystkim jest to szczyt, z którego najlepiej widać całe Zakopane. Jego bliskość jest niesamowita. Giewont rzeczywiście jest swoistym symbolem Polski, bowiem tak się składa że spoglądając w kierunku Tatr Wysokich ujrzymy wszystkie najważniejsze szczyty polskich Tatr. Ponadto rzeczywiście, miejsca na szczycie jest mało, zaś fundament, z którego wyrasta krzyż służy jako ławeczka. Kolejną wyjątkowością Giewontu jest fakt, że żadna inna góra nie przyciąga tylu piorunów co on. Wystarczy przytoczyć najtragiczniejszy wypadek, do którego doszło w sierpniu 1937 r. kiedy zginęły 4 osoby zaś kilkanaście zostało rannych. Naturalnie winą za to należy obarczyć krzyż, który w 2007 roku uzyskał wpis w rejestrze zabytków. Wystawiono go w 1901 r. z inicjatywy proboszcza ks. Kaszelewskiego i jego parafian. Ma 17,5 m wysokości i składa się z 400 elementów o łącznej wadze 1819 kg.

Zakopane widziane z Giewontu
Nastał moment zejścia. Czekał mnie kolejny pojedynek z łańcuchami. Po zrobieniu kilku kroków musiałem się jednak zatrzymać, bowiem dalsza droga została zablokowana przez grupkę osób, których tempo porównać mogłem do żółwiego. W oczy rzucał się brak umiejętności prawidłowego posługiwania się łańcuchami. Taka wiedza nieraz kosztuje życie zaś napotkani turyści w trosce o bezpieczeństwo przyjęli taktykę robienia kilku kroków na minutę. W pewnej chwili zdenerwowałem się oczekiwaniem przez co ściąłem na wprost odcinek, w którym szlak przyjął kształt zakola. Przez swoją nieodpowiedzialną decyzję, wprost spod mych butów, poleciało w dół kilka kamyczków. Trzeba przyznać, że w tym momencie sam stworzyłem niebezpieczeństwo dla siebie i innych. Jak dobrze, że człowiek jest rozumny i potrafi się uczyć na błędach…

korki na łańcuchach pod Giewontem
Kolejnym etapem trasy stał się bardzo ciekawy szlak z Wyżniej Kondrackiej Przełęczy na Przełęcz w Grzybowcu, będący jedną z nielicznych ścieżek w polskich Tatrach zamykanych na okres zimowy. Prowadzi ona zboczami Małego Giewontu przez co mieliśmy fenomenalne widoki na urwiska Wielkiej Turni. W pewnej chwili przed naszymi oczyma pojawiło się skalne żeberko, na które musieliśmy się wspiąć. Miejsce to jeszcze bardziej wzbogaciło nasz fantastyczny dzień, bowiem gdy trzeba w Tatrach użyć rąk to człowiek zazwyczaj pamięta to przez długi czas.

1-4)  w okolicach Wyżniej Kondrackiej Przełęczy...
W styczniu i lutym 1996 r. wydarzyły się w tej okolicy dwa tragiczne wypadki o podobnym przebiegu. Zdążający szlakiem turyści poślizgnęli się na zlodowaciałym śniegu i spadli ok. 200 m żlebem do Doliny Małej Łąki. Bilans tych wydarzeń to dwie ofiary śmiertelne – tym bardziej przykry, gdyż miały zaledwie 13 i 19 lat…

3) Wielka Turnia (1847 m)
Na Przełęczy w Grzybowcu ponownie przerzuciliśmy się na inny szlak. Ogólnie rzecz biorąc, tamtego dnia poruszaliśmy się wszystkimi pięcioma kolorami znakowanych tras. I tak o to w kolejności, zaczęło się od szlaku zielonego, potem był czerwony, żółty, niebieski, czerwony, czarny i na koniec znów żółty. Ostatnie widoki mogliśmy podziwiać (już w komplecie) z Wielkiej Polany w Dolinie Małej Łąki. Ponownie, pierwsze skrzypce grała Wielka Turnia. Dla odmiany, u wylotu doliny ujrzałem aż 8 tablic na jednym rogaczu. Zamontowanie drogowskazów 100 m od pobliskiej szosy nie jest jednak żadną sztuką.

1-2) widoki z Wielkiej Polany w Dolinie Małej Łąki
W ten oto sposób dotarliśmy do mety pobijając rekord w ilości zdobytych szczytów w ciągu jednego dnia. Od tej pory mogliśmy się chwalić wszystkim znajomym: „A ja szczytowałem ostatnio aż 5 razy!”. Wiadomo jednak, że takie słowa nie robią na młodzieży wrażenia tak jak licytowanie się na ilość wypitego alkoholu w pierwszym dniu szkoły po sylwestrze. Szczęśliwi i uśmiechnięci powędrowaliśmy na pobliski przystanek, z którego powróciliśmy do Krakowa. Cztery dni później nastąpił początek roku szkolnego, jednakże nikt z nas o tym nie myślał. Ukoronowaliśmy wakacje w cudowny sposób, a wspomnienia z tej wyprawy dały nam siłę na następnych 10 miesięcy nauki!

1 komentarz:

  1. Cudownie. Właśnie tam byłam w sierpniu., Cudownie jest. Piękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania =)