24 lipca 2011

Beskid Niski (Radocyna + Lipna)

Gdy obudziłem się tego niedzielnego poranka, pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy, była ulga związana z tym, że był to mój ostatni nocleg tutaj. Potem pomyślałem też, że już połówka wakacji mija i ogarnęło mnie chwilowe przygnębienie.

Jako, że należy dzień święty święcić, udaliśmy się do tutejszej drewnianej cerkwi Opieki Matki Bożej na katolicką mszę. Lubię tego typu budowle. Wewnątrz bowiem, można zawiesić oko na wielu eksponatach "bijących" swoimi żywymi kolorami. Doskonale pamiętam za to kazanie dotyczące nacjonalizmu co miało związek z masakrą norweską w Oslo i na wyspie Utøya. Dzięki Internetowi w komórce, wiedziałem o tym już dzień wcześniej, jednakże większość grupy dowiedziała się o tym dopiero teraz. Po zakończonej msze wszyscy udali się więc do proboszcza aby ten opowiedział im więcej szczegółów. Była to dobra chwila aby dokładniej obejrzeć cerkiew.


Po powrocie do ośrodka i spakowaniu się, ruszyliśmy na - jak się okazało - zastępczą trasę.

Miejsce: Beskid Niski

Pierwotny cel: Popowe Wierchy

Trasa (zrealizowana): Konieczna Radocyna Lipna – tereny festiwalowe Łemkowskiej Watry – Zdynia

Pogoda: pochmurna

Widoczność: słaba

Już podczas przemieszczania się w kierunku cerkwi deszczyk niemiło zacinał. Aura nie sprzyjała górskim wędrówkom, toteż w obawie przed błotem dokonano modyfikacji trasy tak abyśmy wrócili do Krakowa jak najmniej ubłoceni.

Wysiedliśmy ponownie w Koniecznej, kilkaset metrów przed przejściem granicznym. Warto dodać, że znajduje się tutaj kolejna drewniana cerkiew, jednakże my nie mieliśmy już czasu do niej podejść.

Zaczęliśmy iść wśród pól i łąk podziwiając okoliczne pejzaże. Obracając się do tyłu dobrze widoczna była Jaworzyna Konieczniańska, na której byliśmy wczoraj. Niebawem szutrowa droga wkroczyła w las i ciągnęła się tak wiele kilometrów zamieniając się w polny gościniec. W międzyczasie natrafiliśmy na salamandrę plamistą.


Gdy w końcu przestrzeń nam się odsłoniła zobaczyliśmy, że wkraczamy w przepiękną dolinę Wisłoki. Z daleka nic nie zapowiadało tego, co nas tutaj spotka. Skąd na tym "małopolskim krańcu świata" masywny, betonowy budynek? Podchodzimy bliżej. Nie widzimy budynku lecz de facto jego ruinę. Brak szyb w oknach, przerażająca nicość wewnątrz i tylko na zewnątrz zagadkowa data: 1973. Czyżby zatem to miejsce miało jakąś konkretną historię? W tym momencie zaczęliśmy odkrywać historię Radocyny...


Kto by bowiem pomyślał, że właśnie chodziliśmy po zgliszczach tętniącej życiem miejscowości, a jedyny zachowany tutaj budynek był niegdyś szkołą. W latach 50-tych powróciły do Radocyny dwie rodziny łemkowskie, zamieszkując w remontowanym przez siebie budynku szkolnym; w 1973 roku zostały jednak zmuszone do wyjazdu przez komunistyczne władze.

Kilka kroków dalej natrafiamy na skupisko cmentarzy. Jeden był typowo wiejski z pogrzebanymi ciałami tutejszych mieszkańców, zaś drugi był kolejnym już cmentarzem wojennym - tym razem oznaczonym nr 43. Poległo w nim 79 żołnierzy rosyjskich i 4 austriackich. Jego projektantem był - tu żadnego zaskoczenia - Dušan Jurkovič.


Obok cmentarzy widniały 3 tablice. Na jednej z nich można było zagłębić się w historię Radocyny, na drugiej widniał plan wsi z 1945 r. i zaprawdę każdego w tym miejscu ogarnęłoby zdziwienie, że po dziesiątkach budynków - na pierwszy rzut oka - nie został żaden ślad. Na trzeciej zaś ilustracja, do złudzenia przypominająca fotografię tego miejsca z niewysokiego lotu ptaka, która uzmysławia nam skalę zniszczeń jakie dokonały się tutaj po II wojnie światowej.

1-2) Radocyna w 1945 r.
Spacerujemy tą przepiękną doliną Wisłoki i nagle, tak po prostu widzimy drzwi. O co chodzi? Obok szutrowej, pełnej dziur wypełnionych wodą drogi, stoją w zaroślach samotne drzwi. Intrygująca sprawa, zatem podszedłem bliżej i zacząłem czytać... Przeczytajcie i ze mną:

Pierwsza wzmianka o Radocynie pochodzi z 1595 r. i 1629 r., kiedy to wieś należała do Stadnickich. W 1888 r. liczyła 87 domów, w których mieszkało 479 grekokatolików i siedmiu Żydów. Rodzina żydowska prowadziła sklep. Istniał też drugi - łemkowski. Na końcu wsi stał tartak. Cerkiew greckokatolicką św. Kosmy i Damiana zbudowano w 1898 r., gdy poprzednia świątynia ucierpiała podczas powodzi.

Od razu przypomina mi się epopeja narodowa Władysława Reymonta pt. "Chłopi". Sądzę, że Radocyna w niczym nie odbiegała tamtejszym Lipcom. I tu, i tu mamy do czynienia z prawdziwą cywilizacją. Co się więc z nią stało w Radocynie?

Wybuch wojny przyniósł na Łemkowszczyźnie masowe aresztowania wśród tzw. moskwofilów i zwolenników prawosławia. Tysiące ludzi poddanych było prześladowaniom, wielu trafiło do okrytego złą sławą austriackiego obozu koncentracyjnego w Thalerhofie, do którego zasłano 12 mieszkańców wsi. W czasie działań wojennych 1914-15 r. długo utrzymywał się w Radocynie front, w okolicy trwały zacięte i krwawe walki.

Dowodem tego jest oczywiście cmentarz wojenny nr 43. Mimo tych ciężkich czasów, I wojna nie zniszczyła tej cywilizacji, która chyba dopiero wtedy zaczęła rozkwitać...

W 1928 r. parafia w Radocynie liczyła 529 osób. Na uposażeniu parafii był proboszcz oraz psalmista. Radocyna była jedną z pierwszych utworzonych po I wojnie światowej parafii prawosławnych na Łemkowszczyźnie. Zaczął się kulturalny rozkwit wsi. Przy prężnie działającej czytelni im. Kaczkowskiego założono wiejski teatr, wystawiający kilka sztuk rocznie. Radocyńskie stroje ludowe należały do najbarwniejszych na Łemkowszczyźnie a folklor do najlepiej zachowanych. W 1936 r. parafia liczyła już 625 prawosławnych, 2 grekokatolików i 28 katolików obrządku łacińskiego, którymi byli funkcjonariusze Straży Granicznej. Ponadto niedaleko wioski, mieszkali Cyganie, którzy zajmowali się kowalstwem.

Czytając to, człowiekowi od razu robi się żal tych ludzi i rozwiniętej kultury jaką stworzyli. Postawione samotne drzwi nadal malowały mi w oczach historię tego terenu. W ostatnim akapicie możemy dowiedzieć się o tym jak to wszystko zostało zgładzone, mimo, że przed II wojną światową wieś liczyła aż 510 mieszkańców:

Okres powojenny to tragedia Radocyny i całej Łemkowszczyzny. Mieszkańcy w wyniku agitacji sowieckich i przymusu miejscowych władz zgłosili się w większości w 1945 r. do "wyjazdu" na radziecką Ukrainę. Deportację rozpoczęto 18 maja, mieszkańcy zabrali ze sobą ważniejszą część wyposażenia cerkwi, chorągwie i dzwony. Wysiedlono ich w okolice Krzywego Rogu.

W 1947 r. akcja "Wisła" ostatecznie wyrwała radocynian z ich ojczyzny. Zgodnie z dokumentami, między 11 a 15 VI 1947 r. z Radocyny deportowano 35 osób, głównie w okolice Legnicy. We wsi nie pozostało żywego ducha, a pozostawiony majątek był rajem dla złodziei. Cerkiew greckokatolicka oraz prawosławna czasownia zostały rozebrane ok. 1955 r. Można przypuszczać, że materiał z nich został wykorzystany przez PGR do budowy stajni w pobliskiej Jasionce. Dziś miejsce po łemkowskiej Radocynie i okolicznych wsiach zostało przeznaczone pod zalesienie.

Wsłuchaj się. Śpiewnie tu, mimo że nikogo nie ma.
Pozornie. (?)
Przekrocz próg Domu, spełniony pieśnią będziesz.


Drzwi zakończyły swoją historię, a my przekroczyliśmy progi Radocyny.


Dolina Wisłoki odkrywała przed nami również inne walory historyczne. Co chwilę mijaliśmy murowane krzyże prawosławne. Było ich mnóstwo, a co następny to - niestety - w gorszym stanie. Niektóre nie wytrzymały próby czasu. Dodam jeszcze, że w Radocynie znajduje się baza namiotowa SKPG Kraków.


Teraz zaczęliśmy się udawać już w kierunku powrotnym do Zdyni. Asfaltowa droga prowadziła nas przez las i ponownie nie było tutaj widać żadnych znaków życia. Aż do czasu.

W pewnej chwili zboczyliśmy z drogi i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że teraz brnęliśmy w wysokich zaroślach. Mimo wszystko bardzo błotnista ścieżka gdzieś nas prowadziła. Za kilkoma drzewami odkrył się nam cmentarz łemkowskiej wsi Lipna a tuż za nim cmentarz wojenny nr 45, w którym spoczęło 97 Rosjan i 56 Austriaków. Mimo przeprowadzonego remontu w 1998 r. zarośnięte krzyże sprawiały przygnębiające wrażenie. Tuż obok można było natknąć się na ślady cerkwiska. To zapowiadało spotkanie z kolejną burzliwą historią.


Kilkaset metrów dalej natrafiliśmy na znajomy widok. Pośród zielonych łąk wyłoniło się coś wysokiego i brązowego. Tak - to były samotne drzwi, a na nich kolejna niezwykła historia zwykłych ludzi.

Na początek kilka słów o warunkach mieszkalnych:

Wieś ciągnęła się łańcuchowym układem domów, który był konsekwencją podziału ziemi między osadników z czasów lokacji. Domy, czyli "chyże" - stanowiły jeden wydłużony blok, na który składała się: jedna lub dwie izby z komorą, sień, stajnia, chlew i boisko. Całość nakryta wysokim dachem, dawniej czterospadowym słomianym, później dwuspadowym gontowym. Niewielkie okna powodowały, że wnętrze izby było dość mroczne. Piec (niegdyś kurny) imponujący swoimi rozmiarami z tzw. "prypiczkom" służącym do spania zajmował sporą część izby. Z nimi wiązały się pewne zwyczaje i przesądy, które organizowały życie domowników wokół niego.

Dziś Lipną możemy sobie już tylko wyobrazić...

Istnienie wsi Lipna jest poświadczone w 1638 r. Wtedy to król Władysław IV "zachowuje uczciwych Lipiańskich przy sołectwie". Miejscową cerkiew ufundowano prawdopodobnie w 1661 r., mimo, iż wieś liczyła tylko 27-miu mieszkańców. W 1785 r. mieszkało tutaj 175 osób wyznania greckokatolickiego, natomiast spis z 1921 r. wykazał 4 katolików rzymskich, 153 grekokatolików i 6 Żydów.

Poniżej zaś ciekawostka z polskim akcentem:

W Lipnej znajdowała się szkoła, a nauczycielem był Polak. Zorganizował on we wsi zespół muzyczny, który jeździł ponoć na występy do Gdańska.

Od 1914 r. toczyły się zacięte walki w okolicy, a kilku mieszkańców nie uniknęło aresztowania. W 1928 r. powrócono do prawosławia i wybudowano nową kaplicę prawosławną.


Dalej już doskonale wiemy co się stało. Wysiedlenia w 1945 oraz 1947 r. oraz rozebranie świątyń na potrzeby PGR-ów.

To co istotne ukryte gdzieś. Przekrocz próg Domu. Koło pieca szukaj.
Tam życiodajne źródło jest.


Tym samym drzwi zakończyły nam opowiadanie swojej historii, a my przekroczyliśmy progi Lipnej...


Dalej droga sprowadziła nas wprost na Łemkowską Watrę, skąd pozostawało przedreptać pod ośrodek i pełnym historycznych doświadczeń odjechać w kierunku Krakowa...

Pośród materiałów fotograficznych ze wszystkich trzech wpisów o Beskidzie Niskim znajduje się kilka zaczerpniętych ze strony Klubu Turystyki Górskiej "Wierch" --> ktg.hg.pl oraz z bloga Doroty i Marka Szali --> gorskiewedrowki.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)