Po tatrzańskich wojażach, przyszedł czas na szczyty o ponad kilometr
niższe. Nie była to jednak wycieczka czysto górska. W Beskidzie Niskim, a
w zasadzie na Łemkowszczyźnie (ta nazwa bardziej pasuje do charakteru
całego wyjazdu), co chwilę można natknąć się na ślady historii…
Zanim jednak wyruszyliśmy ku najwyższemu szczytowi Beskidu Niskiego,
zawitaliśmy do Gorlic, gdzie w jednym z tamtejszych muzeów była
prezentowana wystawa fotograficzna Zbigniewa Podsiadło pt. ”Łemkowyna”.
Samo dotarcie na miejsce było niesamowitym wyczynem. Otóż ścisłe centrum
Gorlic przypominało wtedy wielki plac budowy. Dzięki uprzejmości
tutejszych mieszkańców dotarliśmy do celu.
Wchodząc do środka i przemierzając korytarze natykamy się na
kilkadziesiąt czarno-białych fotografii pochodzących z Łemkowyny, a więc
obszaru zamieszkanego niegdyś przez Łemków. Prezentowane są tam walory
krajobrazowe i architektoniczne tego terenu.
Znamienną cechą Beskidu Niskiego uchwyconą obiektywem artysty są
liczne cerkwie, których kopuły wpisały się w krajobraz okolicy na
równych prawach z porozrzucanymi snopami siana, zmęczonymi twarzami
prostych ludzi, pasącymi się leniwie krowami i licznymi kapliczkami.„
– czytamy na stronie WWW Dworku Białoprądnickiego, gdzie aktualnie
można obejrzeć tą samą wystawę, którą ujrzałem w Gorlicach. Biorąc pod
uwagę powojenny los Łemków, warto się tam wybrać (wystawa czynna do
końca listopada) i ujrzeć malownicze fotografie nakłaniające do
refleksji i zadumy.
O losach tej, zapomnianej przez dziesiątki lat, grupy etnicznej,
posiadającej własny język, kulturę i obyczaje dowiadywałem się przez ten
weekend jeszcze nie raz. Ale o tym później.
Miejsce: Beskid Niski
Cel: najwyższy szczyt jego polskiej części
Trasa: Mochnaczka Dzielec (793 m) Lackowa (997 m) Przełęcz Pułaskiego Cigelka (805 m) – święta Góra Jawor Wysowa-Zdrój
Pogoda: w miarę słoneczna
Widoczność: dobra
Po wyjściu z autokaru poczułem zimno. Czy to aby na pewno środek
wakacji? Aż trudno było w to uwierzyć. Wysiedliśmy w szczerym polu.
Przekrzywiony znak zielonego szlaku poinformował nas, że do Lackowej
droga zajmuje około 150 minut.
Po wyruszeniu, moją uwagę przykuwało tylko błoto i kałuże. Niekiedy
to błoto było tak duże, że trzeba było iść sąsiednią łąka pełną rosy.
Plusem tego była naturalnie ekologiczna myjnia dla moich butów.
Rozległe łąki zapewniały początkowo widoki na Jaworzynę Krynicką. Po
dotarciu do pierwszych słupków granicznych podążaliśmy już głównie
lasem. Ten moment był też kluczowy z innego powodu. Szlak zielony
prowadził nas tak jak setki innych szlaków PTTK, aż tu nagle widzę na
drzewie namalowane zielone kółko z biała obwódką (oznacza to koniec bądź
początek szlaku – jak kto woli). Widok ten był zatem dziwny, gdyż
zielony szlak miał nas zaprowadzić aż do Wysowej.
W pierwszej chwili pomyślałem, że ktoś sobie robi jaja i poszedłem
dalej. Zielonego znaku przez następnych kilkadziesiąt minut nie
uświadczyłem, gdyż wszystkie były zamalowane. Co kilkadziesiąt metrów
natrafialiśmy więc nie na drzewo z zielono-białymi pasami, lecz na takie
z czarnym prostokątem. Orientację w terenie ułatwiały słupki graniczne.
Lackowa leży bowiem na granicy polsko-słowackiej, a zatem droga była
oczywista. Ponadto po stronie słowackiej poprowadzony jest słabo
oznakowany szlak czerwony tak więc tak czy siak zgubić się było trudno.
Nie wiem czy aby kiedyś o tym nie pisałem, jednakże i tak wspomnę,
że Lackową nazwać można „policyjną górą”. Łatwo jest więc zapamiętać jej
wysokość i nie jest to na pewno 112 m! Najbardziej charakterystyczne są
jednak zachodnie zbocza tej góry, które przypominają ścianę płaczu.
Każdy kto przemierzy ten szlak zdziwi się, że taka stromizna w ogóle
może występować w Beskidach, a co dopiero w Beskidzie Niskim (dowody
tego faktu na kilku zdjęciach poniżej).
Podchodząc powoli pod ten szczyt, kilka razy po prostu upadałem ku
ziemi i wchodziłem niby to na czworakach, a tak naprawdę to czułem się
wtedy jak na tylko lekko przechylonej drabinie. Zadyszkę miałem co kilka
kroków, zaliczyłem zatem niezliczoną ilość postojów. Ten stromy odcinek
to zaledwie kilkaset metrów, jednakże jest to wyzwanie dla każdego
miłośnika gór. Nagrodą jest zdobycie najwyższego szczytu Beskidu
Niskiego.
1-2) podejście pod Lackową
Niektórzy byli już tam prawie godzinę wcześniej, inni zaś wiele
minut po mnie. Łatwo więc zauważyć, jaką trudność może sprawiać ta z
pozoru niegroźna góra, która dziś jest niestety zalesiona. Nie zawsze
jednak tak było. Jako, że do naszego Klubu Turystyki Górskiej „Wierch”
należą także doświadczeni turyści, usłyszeć mogłem wiele ciekawych
historii. Niektórzy zdobywali Lackową już w latach 70. ubiegłego wieku.
Wtedy to widoków nie brakowało, a w dzisiejszych czasach szczyt okalają
właśnie kilkudziesięcioletnie drzewa. Zdjęć z tamtego okresu czasu
znaleźć mi się nie udało.
W dalszej części trasy, szlak nie był zbytnio urozmaicony, do tego
stopnia, że zacząłem kombinować co oznaczają cyfry rzymskie i arabskie
na słupkach granicznych. Miałem co prawda swoją hipotezę jednakże po
powrocie do Krakowa została ona obalona.
W międzyczasie minęliśmy Przełęcz Pułaskiego. Jak to bywa w górach,
mało która nazwa jest tutaj przypadkowa. Tak było i w tym przypadku.
Otóż Konfederaci barscy w latach 1769-1772 mieli w tych rejonach swój
obóz i siedzibę dowódcy Kazimierza Pułaskiego oraz byli wspierani przez
miejscową ludność.
Zbliżaliśmy się do Wysowej, a nasze buty oraz spodnie stawały się
coraz cięższe od nieodłącznej części wycieczek po Beskidzie Niskim. Mam
tu na myśli oczywiście błoto, a właściwie to całe bajora. Były momenty
kiedy trzeba była robić ogromne kółka by móc iść dalej.
Na około 2,5 km przed Wysową, szlak zielony opuszcza granicę. Gdy
doszliśmy do tego momentu, zielone znaki znów się pojawiły. Cała grupa
głowiła się dlaczego ktoś owe znaki zamalował na tak uczęszczanym
odcinku.
W pewnej chwili padł pomysł aby zrezygnować ze szlaku zielonego. W
zamian poszliśmy jeszcze mały kawałek granicą aby z niej zboczyć i dojść
do świętej Góry Jawor.
Według przekazów ustnych, wszystko zaczęło się 21 IX 1925 roku,
kiedy to poprzez górę Jawor, ze słowackiego Gabołtowa do Wysowej wracały
cztery łemkinie. Gdy chyłkiem w ciemnościach przekraczały pobliską
granicę, jedna z nich, Klafiria Demiańczyk doznała objawienia, ukazała
się jej świetlista postać Matki Boskiej. Na drugi dzień, gdy powróciła
ponownie w to samo miejsce znów zobaczyła przenikliwe światło oraz
postać Matki Boskiej, która poprosiła aby w tym miejscu wybudować
kaplicę. Wieść o tych wydarzeniach szybko obiegła okolicę, powodując
coraz częstsze odwiedziny polany pod górą Jawor przez wiernych, którzy w
modlitwie oczekiwali na kolejne objawienia, które miały miejsce jeszcze
kilka razy.
Tak jak zostało wyżej napisane, natrafiliśmy na prawosławną kaplicę.
Obok niej, znajduje się obecnie studnia, z której można nabrać wody.
Skąd się tam wzięła? Oto odpowiedź:
14 X 1929, w dniu święta Opieki NMP (Pokrowy Bogarodzicy), w
obecności tłumu wiernych dokonano poświęcenia kaplicy. Wkrótce, w jej
pobliżu wytrysnęło źródełko, z którego woda według przekazu wiernych
była źródłem wielu uzdrowień.
Warto dodać, że miejsce to jak i cała Łemkowszczyzna po II wojnie światowej zostały skazane na „śmierć”:
Sanktuarium przestało pełnić swoją funkcję po wysiedleniach
ludności w ramach Akcji Wisła w 1947 roku. Wojsko Ochrony Pogranicza z
drewnianej kaplicy utworzyło strażnicę, bez szacunku wykorzystując ją
nawet jako szalet. Wystrój świątyni został spalony, ocalał jedynie obraz
Matki Bożej, który został wydobyty ze zgliszcz.
Kilkanaście lat później, kiedy nieliczni Łemkowie powrócili w te
strony, zaczęto starać się o powrót kultu tego miejsca. Trzeba przyznać,
że cały ten trud nie poszedł na marne. Siłami wiernych, zarówno z Łemkowszczyzny jak i USA, kaplicę odremontowano.
Obok kaplicy i studzienki znaleźć można dziś kilkadziesiąt krzyży. Jest
to efekt pewnego obrzędu, który wpisał się już w krajobraz Góry Jawor.
Główne uroczystości, gromadzące tłumy wiernych, odbywają się 12
lipca w dniu święta apostołów Piotra i Pawła. W tym dniu, w pobliskiej
Wysowej, rozpoczynają się modlitwy i rusza pielgrzymka. Wierni biorący
udział w pielgrzymce niosą krzyże, które następnie są wkopywane na
polanie przy cerkwi.
Dziś cała okolica jest bardzo ładnie zadbana. Na Górę Jawor prowadzi
szeroki ścieżka spacerowa z Wysowej, na której nie zaznamy błota.
Minęliśmy na tym fragmencie sporo spacerowiczów, a nawet całych rodzin z
dziećmi.
Tuż przed Wysową natknęliśmy się na niewielką rzeczkę, z której
wszyscy radośnie skorzystaliśmy. Nasze buty nie mogły się bowiem
doczekać porządnego szorowania. Dzięki uprzejmości, mogłem skorzystać z
małej szczoteczki do zębów i dogłębnie odświeżyć swoje obuwie. Po tym
akcie czystości, musiałem oddać ten wspaniały sprzęt higieniczny. Niby
to nic wielkiego ale idę sobie i podziwiam widoki, aż tu nagle
dostrzegam brak szczoteczki w ręku. Sytuacja taka mnie zdenerwowała,
musiałem się wrócić kilkaset metrów, na szczęście zguba się znalazła.
Po dojściu do celu, przyszedł czas na zwiedzanie. Wysowa jak wiadomo
jest znanym uzdrowiskiem tak więc warto było odwiedzić tamtejszy park,
który bardzo mi się spodobał. Liczne alejki, dużo ławek, pijalnia wód
mineralnych oraz piękna fontanna to rzeczy, które najbardziej zapadły mi
w pamięć. Oprócz parku, warta uwagi jest także drewniana cerkiew. To
jednak nie był koniec atrakcji na dziś.
1) kościół pw. NMP Wniebowziętej wybudowany w l. 1936-38, 3-6) w Parku Zdrojowym
Nocleg zaplanowany mieliśmy w Zdyni. Na pierwszy rzut oka nie
wyglądało to tak źle. Parterowy budynek z jednym korytarzem i licznymi
pokojami po obu jego stronach, na końcu zaś stołówka. Zanim jednak tam
weszliśmy czekaliśmy na zimnie kilkanaście minut. Efekt był dla mnie
wręcz szokujący. Najpierw okazało się, że ponad 30 osób musi zmieścić
się w zaledwie trzech pokojach. W praktyce wyglądało to tak, że
8-osobowe pokoje zamieniły się w 11-pokoje itp. Po rozdzieleniu tych
miejsc, na swe lokum nadal czekało kilka osób, w tym ja. Nam przypadła
drewniana chata na tyłach tej noclegowni.
Otwieramy drzwi i widzimy pięć łóżek, a obok nich, opartą o ścianę
drabinę. Patrzę w górę – jakieś wnękę tam zauważyłem. Wchodzę po
drabinie i widzę dwa „małżeńskie” materace ułożone jeden za drugim. Cała
chata miała dach opadający niemal do ziemi, tak więc żeby dostać się do
materaca, ułożonego na tyłach pomieszczenia trzeba było porządnie się
nagimnastykować. Najpierw musiałem oprzeć się rękami o ścianę (a więc w
rzeczy samej dach). Kolejnym problemem było to że odległość między
materacami a skrajem dachu była mniejsza niż długość stopy. Przez te
dwie noce przyjmowałem zatem najróżniejsze pozycje przejściowe. Z
drugiej strony sądząc po tym opisie, strasznie musiałem przeżywać ten
najgorszy nocleg w moim życiu – tak w istocie rzeczy było. Na
potwierdzenie zrobiłem zdjęcia.
Teraz to mogłem tylko pozazdrościć tym, którzy wylądowali w budynku.
My nie mieliśmy prysznica, toalety, a co za tym idzie wody, a nawet
ogrzewania, zaś nasze pomieszczenie na górze nie posiadało nawet
światła. Toaleta i umywalka znajdowała się na korytarzy w budynku, a
więc każdorazowo przejście kilkudziesięciu metrów stawało się
obowiązkowe. Zaś żeby wziąć prysznic musieliśmy się prosić naszych
towarzyszy z przeludnionych pokoi. Można tylko sobie wyobrazić co się
dzieje, gdy 10 kobiet czeka w kolejce na prysznic…
Jedynymi plusami było dobre jedzenie (choć i tak dawali małe porcje) oraz sklep, który znajdował się tuż przy ośrodku.
Zdynia nie jest zwykłą miejscowością położoną gdzieś tam w Beskidzie
Niskim. O jej wyjątkowości świadczy Łemkowska Watra. Co roku, już od
1990 r., raz w roku (przez 3 dni) okolice te oblegane są przez Łemków z
całego świata, a noclegi wyprzedane z wielomiesięcznym wyprzedzeniem.
w wyniku decyzji COTG Kraków szlak zielony na odcinku granicznym przeł. Cigielka - Lackowa - Dzielec uległ kasacji, na mocy porozumień ze stroną słowacką aby nie powielać granicznych odcinków szlaków pozostał szlak czerwony słowacki
OdpowiedzUsuńOtóż to! W trakcie odbywania tejże wycieczki (jak również jej opisywania) było to dla mnie zagadką natomiast później także dowiedziałem się o ów umowie. Trochę sensu to porozumienie niewątpliwie ma aczkolwiek ktoś wędrujący z mapą z naniesionymi szlakami mógłby zostać wpędzony w niepotrzebną konsternację.
UsuńDziękuję za informację, pozdrawiam!