18 września 2010

Tatry Wysokie (Jagnięcy Szczyt)

Na tę chwilę czekałem niemal 15 miesięcy. W czerwcu 2009 r. deszcz zlał nas niemiłosiernie, czy tym razem było lepiej?

Miejsce: Słowackie Tatry

Cel: Jagnięcy Szczyt (2230 m)

Trasa: Biela voda (parking) Dolina Kežmarskej Bielej vody Chata Pri Zelenom Plese Jahňací štít (powrót tą samą drogą)

Pogoda i widoczność: udało się!

Z wielką werwą ruszyliśmy ku słowackim Tatrom. Naszego zapału nie studziła nawet niepewna pogoda. Z Nowego Targu bowiem, widać było nasze ukochane pasmo górskie jednakże nad nim wisiały ciężkie chmury. Oby nie padało - tego rodzaju myśli krążyły w mej głowie.


Sytuacja na Słowacji nie zmieniła się. Nie pada, jednakże zachmurzone równało się całkowitemu. Przed nami była bardzo przyjemna 10-godzinna traska. Musieliśmy się więc spieszyć. Grupa ruszyła żwawym krokiem. Ja też chciałem, jednakże ten szybki chód tego dnia ewidentnie sprawiał mi problemy. Sam nie wiem czy gorzej mi się oddychało czy też plecak był za ciężki. Po rozpoczęciu roku szkolnego, już nie miałem niestety czasu na wojaże rowerowe. Chyba forma spadła, no cóż, postanowiłem iść własnym tempem.


Doskonale pamiętałem dolinę, którą podążałem. Tym razem jednak mogłem zobaczyć większą jej część. Dojście do samego schroniska ciągnie się przez około 2 godziny. Miałem - jak zwykle zresztą - pewien kryzys w postaci dłużącej się drogi. Po chwili jednak cała ta sytuacja uległa drastycznej zmianie, gdyż niebo się rozpogadzało, a błękit stanowił coraz większy jego procent. Z każdą chwilą było cudowniej…


Doszedłem do końca doliny. Widząc zdjęcia, sądziłem tak już ponad rok temu, jednak teraz gdy zobaczyłem to na własne oczy muszę powiedzieć, że ten widok przebija nawet najpiękniejsze polskie doliny. Czegoś tak urzekającego jeszcze nie widziałem i naturalnie nie odda tego poniższe nagranie słabej jakości.



Słowackie Tatry to jednak jest to – mniej turystów i więcej spokoju. Po godzinie 11 dotarłem do drewnianego schroniska ślicznie położonego nad stawem pośród tak wielkich szczytów. Wspaniale było tu chwilkę odsapnąć, ponasycać się widokami aż w końcu porobić kilka zdjęć. Teraz już wiedziałem, że nic nie stanie na przeszkodzie aby zdobyć Jagnięcego.

1-5) otoczenie Zielonego Stawu Kieżmarskiego wraz ze schroniskiem (4)

Początek wspinaczki niczym nie zaskakiwał. Zaskakiwała za to wrześniowa pogoda kiedy to podczas załamania na początku miesiąca, spadło kilka centymetrów śniegu. Opad ten utrzymał się do tego dnia. Sytuacja była więc o tyle ciekawa, gdyż raków nie posiadałem. Oczywiście o odwrocie mowy nie było. Poruszając się po śniegu czułem jak w każdej chwili mogę zjechać bądź wywrócić się. Umiejętnie przenosiłem ciężar ciała z jednej kończyny na drugiej. Idąc powoli stwierdziłem, że nie jest tak źle.

1 i 7) Zielony Staw Kieżmarski, 4) Jastrzębia Turnia (2137m), 5) Dolina Zielonej Wody Kieżmarskiej

Wraz z wysokością widoki były oczywiście coraz rozleglejsze. Cudownie prezentował się Zielony Staw Kieżmarski widziany z góry. Ta wodna plama pełna nasyconych kolorów rzeczywiście zapadała w pamięć. W trakcie drogi na Jagnięcy mija się także malutki Czerwony Staw Kieżmarski położony na wysokości 1800 metrów. On również ślicznie się prezentował. Ogólnie rzecz biorąc przeglądając zdjęcia, nie mogę wyjść z podziwu!


Kulminacyjnym momentem wspinaczki jest seria łańcuchów tuż przed przełęczą. Na całe szczęście w ich zagłębieniach nie było jeszcze śniegu, toteż w miarę nieźle sobie z nimi poradziłem. Po ich pokonaniu znalazłem się już na głównej grani Tatr, a kolejna porcja pejzaży zalała me oczy. Oprócz kulminacji Łomnicy, która towarzyszyła mi od początku wreszcie ujrzeć mogłem polskie Tatry. Widok ten, czego nie da się ukryć, widziany był od nietypowej strony. Sporą frajdę więc sprawiło mi rozszyfrowanie poszczególnych szczytów. Na opis panoramy przyjdzie czas na szczycie.

11) Tatry Bielskie, 12) widoczny wierzchołek Jagnięcego Szczytu

Wreszcie, około godziny 13. wstawiłem się na szczycie mierzącym 2230 m. n.p.m. Było niemalże idealnie. Nie padało, nie było tłoku, nie było gorąco, widoczność bardzo dobra, czegóż chcieć więcej? Ponadto w trakcie trasy zaoszczędziłem ponad godzinę czasu, dzięki czemu mogłem dłużej posiedzieć na górze.


Błękitnego nieba było już nieco mniej jednak spiętrzone chmury na całe szczęście nie zasłaniały szczytów. Jedynie kulminacja Kieżmarskiego, Łomnicy i Durnego była przez większą część czasu spowita obłokami. Dalej już mogłem ujrzeć Baranie Rogi oraz Kołowy Szczyt, który znajdował się niejako najbliżej mnie, przez co sprawiał wrażenie prawdziwego, choć nie najwyższego kolosa. Idąc dalej tym kółeczkiem zobaczyłem też grupkę trzech szczytów lubiących razem występować na mych ujęciach. Mam tu na myśli Wysoką, Rysy oraz Niżne Rysy. Pamiętam ich widok z Ceprostrady, gdy schodziłem ze Szpiglasowego. Teraz mogłem je zobaczyć od drugiej strony. Nie zabrakło także Mięguszowieckiego, a także skądinąd dobrze mi znanych Granatów.

1-4) pozostałe ujęcia widziane ze szczytu Jagnięcego

Siedziałem na szczycie prawie dwie godziny. Nie bez powodu. Mimo wspaniałych okoliczności borykałem się z myślą, że 18 września będzie ostatnim dniem w Tatrach w roku 2010. Kiedy będzie następna wyprawa? Do tego dzieliły mnie zapewne grube miesiące. Te myśli czas było odłożyć na bok. Należało bowiem nacieszyć się ostatnimi chwilami spędzanymi powyżej 2000 metrów nad poziomem morza. Swoją drogą nie licząc Rysów, nigdy nie byłem wyżej w Tatrach. Jagnięcy przebijał bowiem Skrajnego Granata o całe 5 metrów.

Odpoczynek na Jagnięcym przedłużałem specjalnie. Zejście ze szczytu zacząłem jako ostatni z grupy. Widząc kolejki przy łańcuchu mogłem jeszcze bardziej zwolnić tempo schodzenia. Chwila nieuwagi, a tu boom! Upadłem na 4 litery, a najboleśniej odczuła to kość ogonowa gdyż spadła wprost na twardy kamień.


Przy dojściu do schroniska wiele rzutów oka kierowałem na to Zielone, a można by wręcz powiedzieć turkusowe Pleso. Tym samym najpiękniejsza część wyprawy dobiegła końca. Po niespełna dwóch godzinach opuściłem granice parku narodowego. To wszystko trudno opisać. Być może już nieco mniej pamiętam. Na całe szczęście mam wiele zdjęć, którymi mogę się pochwalić.


Podsumowując, tatrzański rok 2010 będzie niezapomniany. Zapewne będę tak pisał o każdym roku jednak dzięki temu blogowi będę mógł wracać do tych niesamowitych wędrówek w burzy, śniegu, deszczu czy też upalnym słońcu. Do moich „czarnych punktów” tj. miejsc, w których musiałem skorzystać z pomocnej ręki doszły dwa punkty przy Siwym Wierchu oraz po jednym z Kościelca i Ostrego Rohacza. Trzeba tam koniecznie wrócić i zmierzyć się z nimi jeszcze raz!

Na koniec tatrzańskich wypraw w roku 2010, dziękuję Hutniczemu Oddziałowi PTTK, dzięki któremu mogłem to wszystko przeżyć oraz przyjaciołom, dzięki którym poczułem się w pewnym stopniu prawdziwym przewodnikiem i wedle ich opinii – co bardzo mnie cieszy – dobrym organizatorem.