22 lipca 2013

Czerwone Wierchy (Krzesanica + Ciemniak)

Dla takich chwil się żyje!
Raj. Tak najkrócej można określić krainę, w której się znaleźliśmy. Wszystko co zastaliśmy na Małołączniaku przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Wycieczka już teraz zyskała miano niezapomnianej choć przecież osiągnęliśmy dopiero jej połowę. Co wspaniałe, w przeciągu kolejnych godzin czekały nas wciąż niezmiernie długie i intensywne szczytowania w oszałamiających krajobrazach. Niech zatem ta retrospekcja będzie kolejnym peanem dla kwintesencji Tatr...

Pasmo: Tatry Zachodnie (rejon Czerwonych Wierchów)

Trasa: Małołączniak (2096 m) Litworowa Przełęcz (2037 m) Krzesanica (2122 m) Przełęcz Mułowa (2067 m) Ciemniak (2096 m) Twardy Grzbiet Chuda Przełączka (1850 m) Dolina Tomanowa Dolina Kościeliska Kiry

Długość tej części trasy: 13,6 km (z Nędzówki niespełna 22 km)

Pogoda: wymarzona

Widoczność: bardzo dobra

Poprzednia część retrospekcji pod linkiem Czerwone Wierchy (Małołączniak) 

Mogliśmy mieć uzasadnione obawy, że przed zachodem Słońca to my z grani nie zdążymy zejść. Skoro na Małołączniaku spędziliśmy grubo ponad godzinę to ile czasu zajmie nam celebrowanie zdobycia Krzesanicy? Nie zapominajmy też o Ciemniaku. Energii do radowania się mieliśmy niespożyte ilości, tylko ten czas - zupełnie jakby wprost odwrotnie proporcjonalny do naszych akumulatorów.

wierzchołek Małołączniaka (2096 m)
szlak wiedzie przez Litworową Przełęcz (2037 m) wprost na Krzesanicę (2122 m)
bajeczne widoki towarzyszyły nam cały czas
Przejście z Małołączniaka na Krzesanicę zajęło nam niespełna 30 minut czyli kilka chwil dłużej niż podają przewodniki. Winą za to mogę obarczyć wyłącznie Tatry Wysokie, które po zmianie kierunku marszu znalazły się za naszymi plecami. Ciężko więc iść do przodu mając takie cuda za sobą. W pewnej chwili nie wiedziałem więc co ze sobą zrobić. Każdy krok w kierunku Krzesanicy sprawiał, że oddalałem się od majestatycznych Tatr Wysokich aczkolwiek z drugiej strony, każdy metr przybliżał mnie do równie pięknych Tatr Zachodnich. Podczas tej wyprawy doświadczyłem tak wiele piękna, że mógłbym je rozdzielić na wiele miesięcy. Tatry, wróćcie z nami do Krakowa!

1-6) widok z Krzesanicy w kierunku wschodnim tj. głównie na Tatry Wysokie
Co tu dużo mówić. Te widoki urywają wszystko co we mnie, na mnie i wokół mnie. Każdy kadr nadawał się na ogromny plakat, który mógłbym powiesić na ścianie w pokoju. Mimo, że nad Tatrami Wysokimi zbierały się chmury o niepokojących barwach to jednak wciąż mieliśmy wyłożone jak na tacy co najmniej kilkadziesiąt wierzchołków. Zestaw szczytów był bardzo podobny jak ten widziany z Małołączniaka. Zaszła jednak drobna zmiana. Otóż Gerlach (2655 m) schował się za chmurami aczkolwiek co byśmy nie byli stratni to w jego zastępstwie odsłonił się Lodowy Szczyt (2627 m). Spójrzcie sami, jest co oglądać!

1-6) panorama Tatr Wysokich widziana z Krzesanicy
O każdym z wyżej podpisanych wierzchołków mógłbym napisać kilka słów przy czym domyślam się, że Google nie posiada tyle pamięci na swoich serwerach co by me zachwyty pomieścić. Gdybyście jednak zapytali o to, który szczyt podobał mi się najbardziej to miałbym spory problem. Imponował mi chociażby odosobniony kolos w kształcie piramidy, którym oczywiście był Krywań. Niesamowicie groźnie prezentowała się też Wysoka. Nasze Rysy zaś wyglądały dość niepozornie, zupełnie tak jakby nie były najwyższym punktem na terenie Polski. W kamuflowaniu się nic jednak nie przebije Kościelców, które niemal zlewały się z granią po której biegnie Orla Perć. A tak ogólnie to zawsze mile się patrzy na te szczyty, na których już się było. To rodzi dodatkowe wspomnienia, które dopełniają tym magicznym chwilom. Szczyty zaś niezdobyte potęgują plany oraz marzenia co również dodaje niepowtarzalnego smaczku. Gdy bowiem powrócimy do Krakowa to pierwsze co zrobimy to zaplanujemy kolejną wyprawę. Nie wiem więc czy szczęście wyrazić można w ilości widzianych szczytów czy też przedreptanych wspólnie kilometrach. Ważne, że to wszystko mogliśmy przeżyć razem.

Nie wiem czy zwróciliście uwagę ale sporą część wierzchołka pokrywały kamienne kopczyki. Widać, ktoś postawił ich kilka a pozostali turyści podłapali temat i teraz każdy dokłada tu coś od siebie. W efekcie ilość kopczyków była ogromna. Ciekawe czy przetrwają one zimę? Swoją drogą to w tym kontekście przypomina mi się pewien znany turysta, który zaliczył już dziesiątki jeśli nie setki wejść na Rysy. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, iż za każdym razem wnosi on na szczyt kamień. W jakim celu? Otóż marzy mu się, aby polski wierzchołek Rysów osiągnął wysokość 2500 m.  

1-6) widok z Krzesanicy w kierunku zachodnim (Tatry Zachodnie) oraz północnym (Podhale + Beskidy na horyzoncie)
Do tej pory skupialiśmy swe zmysły głównie na Tatrach Wysokich pomijając w sporej mierze Tatry Zachodnie. Wszystko dlatego, iż tą niższą część Tatr tak naprawdę w pełnej krasie ujrzeliśmy dopiero z Krzesanicy. Po dogłębnej analizie szczytów widzianych na wschodzie mogliśmy więc dokonać obrotu o 180 stopni. Teraz to Tatry Zachodnie stały się naszym języczkiem uwagi. Dodajmy, że danie to było nadzwyczaj słodkie i sielskie, bowiem ciemne chmury nie zagrzały tu miejsca. Co więcej, wszystko to co nad naszymi głowami w przeważającej części wypełniał nieskazitelny błękit a jedynie nieliczne obłoczki dodawały uroku. Biorąc pod uwagę, że popołudnie wkraczało już w późniejszą fazę to Słońce zaczęło nas oślepiać. Gdy więc Tatry Wysokie były rewelacyjne oświetlone przez co obserwować mogliśmy dokładnie każdą dolinę czy też żleb tak zbocza poszczególnych szczytów Tatr Zachodnich przybrały niemal jednolitą barwę. Mimo to nie mieliśmy większych problemów ażeby odgadnąć widziane wierzchołki. Podążając wzrokiem po charakterystycznej linii grzbietowej, mogliśmy przemierzyć niemal wszystkie najwyższe szczyty Tatr Zachodnich. A teraz możemy to uczynić raz jeszcze. 

1-5) panorama Tatr Zachodnich widziana z wierzchołka Krzesanicy
Mijały kolejne minuty, podczas których wytężaliśmy wzrok. Tej panoramy nie dało ogarnąć się jednym haustem. Oczy krążyły od lewa do prawa, po czym wnet wracały w drogę powrotną. Nie potrafiły się zatrzymać. Szalone, owładnięte tatrzańską impresją. Czy będę mógł złożyć rachunek od okulisty na ręce Tatrzańskigo Parku Narodowego? Na całe szczęście, niebiosa obdarzyły mnie dalekowzrocznością tak jakby przewidziały, że niemałą część swojego życia oddam górskim zachwytom. W tym kontekście baczni obserwatorzy mogli zauważyć coś nader interesującego. Faktem jest, że to dziesiątki szczytów Tatr Zachodnich spijało śmietankę przy czym gdzieś daleko za Brestową coś wyłoniło się na horyzoncie. Ledwo zarysowana linia okazała się grzbietem Małej Fatry. Przy tak kapitalnej widoczności trudno nie zakochać się w Czerwonych Wierchach. 

wierzchołek Krzesanicy na tle Tatr Wysokich
na pierwszym planie: Ciemniak (2096 m)
Lekceważenie bezlitośnie umykającego czasu zaczęło skutkować coraz większymi obawami. Do godzinnego szczytowania na Małołączniaku dołożyliśmy równie długie na Krzesanicy. Tymczasem do finiszu naszej wędrówki pozostało jeszcze wiele kilometrów, podczas których mieliśmy skompletować szczytowy hat-trick oraz odkryć niezwykłą Dolinę Tomanową. Z drugiej strony zawsze pozostawał plan B w postaci zejścia czerwonym szlakiem bezpośrednio do Kir. Z bólem serca opuściliśmy zatem Krzesanicę, przy czym - co w kontekście upływającego dnia brzmi dość komicznie - po 10 minutach zafundowaliśmy sobie kolejny postój. Właśnie tak krótki odcinek dzieli najwyższy szczyt Czerwonych Wierchów od tylko troszkę niższego Ciemniaka. 

Krzesanica oraz jej urwiste, północne stoki opadające do Doliny Mułowej
Nie zdziwię nikogo jeśli wypowiem, iż z Ciemniaka również rozpościera się fantastyczna panorama. Oczywiście za chwilkę ją prześledzimy aczkolwiek chciałbym abyśmy choć na chwilę o tym zapomnieli. Nie można bowiem nie zwrócić uwagi na groźniejszą twarz Czerwonych Wierchów. Podziwiając urwisko opadające do Dolinki Mułowej człowieka bierze pewne przerażenie a jednocześnie ulga, że stoi w bezpiecznym miejscu. Warto jednak przypomnieć, że szlak prowadzi w pobliżu brzegu urwiska, toteż w razie gęstej mgły bądź w warunkach zimowych należy zachować szczególną ostrożność. 

Ciemniak tak jak pozostałe szczyty Czerwonych Wierchów oferuje sporo miejsca na swym wierzchołku, toteż każdy znajdzie trochę trawki dla siebie. Z racji na późną porę chwilami mieliśmy cały szczyt dla siebie. Podczas gdy Tatry coraz częściej kojarzą się z tłumami w okresie wakacyjnym, aktualny stan rzeczy był doprawdy magiczny. 

1-5) widok z Ciemniaka w kierunku wschodnim i południowym: Tatry Wysokie oraz fragment Tatr Niżnych
Choć Krzesanica zasłaniała pewną część krajobrazu (Giewont, Kasprowy Wierch, Tatry Bielskie) to jednak wciąż mogliśmy podziwiać dziesiątki szczytów. Doprawdy niewytłumaczalna to sprawa, że po tylu godzinach na grani pejzaże wciąż nam się nie nudziły. Co więcej, siły mieliśmy co najmniej na kilka następnych dwutysięczników. Chociażby Ju, która pełna zwinności zaatakowała słupek graniczny. Dzięki temu powstała fotografia, na której jej głowa przewyższa najwyższe wzniesienia Tatr Wysokich. Z racji, że był to ostatni dwutysięcznik w naszym dzisiejszym programie to nie mogło oczywiście zabraknąć wspólnego zdjęcia. Słońce idealnie oświecało od zachodu, toteż para piechurków na tle Tatr Wysokich to zdjęcie, które do dziś przywołuje wiele unikalnych wspomnień. 

1-6) widok z Ciemniaka w kierunku południowym i zachodnim: niemal calutkie Tatry Zachodnie
Pamiętacie urwisko opadające z wierzchołka Krzesanicy? Pozwoliło nam ono choć na chwilkę oderwać się od widoków aż po horyzont. Teraz chciałbym spróbować powtórnego przeniesienia całego ciężaru uwagi. Będzie to o tyle trudne, że podczas szczytowań - czego sam jestem najlepszym przykładem - skupiamy się przede wszystkim na tym co przed nami. A czy macie czasem tak, że patrzycie na to co znajduje się bezpośrednio pod waszymi nogami? W przypadku Ciemniaka zauważyć można kilka gatunków muraw (boimka dwurzędowa, kostrzewa pstra oraz zespół wierzby zielnej). Choć w lipcu nie mogliśmy tego doświadczyć to właśnie od koloru tych muraw wzięły nazwę Czerwone Wierchy. Wystarczy, że odwiedzicie te tereny jesienią, a zobaczycie na własne oczy jedną z najbardziej charakterystycznych tatrzańskich barw.  

rozległy wierzchołek Ciemniaka
na Ciemniaku zaczyna się szlak zielony schodzący do Doliny Tomanowej
Nie wiem jak to zrobiliśmy. Do dziś jestem w szoku ale na Ciemniaku spędziliśmy tylko niespełna 30 minut. Na całe szczęście jeszcze przez dziesiątki kolejnych minut mogliśmy znajdować się w rozległym i przepięknym otoczeniu Tatr Zachodnich. 

Od szczytu do Chudej Przełączki szlak zielony oraz czerwony wiodą wspólną ścieżką poprzez Twardy Grzbiet będący górnym odcinkiem północno-zachodniej grani Ciemniaka. Jak podają przewodniki, w 95% porasta go sit skucina oraz wspomniana już wcześniej boimka dwurzędowa. Również i w tym przypadku, sit ma rudawe zabarwienie przez co od koloru muraw zawdzięcza Ciemniak swą historyczną nazwę tj. Czerwony Wierch Upłaziński.

Twardy Grzbiet
oświetlone urwiska Krzesanicy
nawet Giewont do nas powrócił
Wędrówka Twardym Grzbietem okazała się kolejnym niezwykłym doznaniem. W pewnej chwili osiągnęliśmy punkt, z którego w trzech kierunkach świata opadały strome stoki przez co zyskaliśmy przed sobą niewyobrażalnie szeroką przestrzeń obejmującą Podhale, pół Małopolski, krańce Słowacji, a to wszystko zwieńczone było długim wałem Beskidów od Śląska aż po tereny na dalekim wschodzie gdzie nie wiedziałem już czy to góry czy to niebo. Jakby tego było mało to z czwartej strony świata uśmiechało się do nas urwisko Krzesanicy. Gdy Słońce niemal całe je oświetliło to ściana stała się błyszcząca tak jakby była najdroższą biżuterią. Co ważne, tak pięknej ściany jednak kupić nie można i dobrze, że dzięki temu podziwiać ją może każdy górski turysta.

Po dotarciu do Chudej Przełączki zmieniliśmy kierunek marszu niemal o 180 stopni. Szlak czerwony nadal schodził ku wylotowi Doliny Kościeliskej zaś my udaliśmy się ku południu trawersując tym samym zachodnie zbocze Ciemniaka. W efekcie mimo utraty wysokości wciąż mieliśmy widok na wszystko to co najpiękniejsze po zachodniej stronie Tatr.

od lewej: Smreczyński Wierch, Kamienista oraz najwyższa: Bystra
poniżej wielu tatrzańskich szczytów widać długą i niedostępną dziś Dolinę Pyszniańską
na głównym planie: Kominiarski Wierch
pozostaje tylko sparafrazować początek retrospekcji: dla takich wędrówek się żyje! 
po prawej: Wysoka Turnia (1643 m), schodząc na wprost w dół doszlibyśmy do Wąwozu Kraków 
po lewej: Chuda Turnia (1858 m), na prawo od niej Chuda Przełączka gdzie szlak zielony dołącza do czerwonego
Gdy byliśmy wypełnieni po brzegi pozytywnymi emocjami i gdy myśleliśmy, że już nic nas dziś nie zaskoczy, tatrzańska przyroda po raz kolejny postanowiła nas zaskoczyć. Warto bowiem wspomnieć, że szlak zielony przemierza okolice, które szczególnie umiłowały sobie kozice. Tym samym oprócz szczęścia do wspaniałej pogody mogliśmy sobie też przypisać wygraną losu na loterii w postaci spotkania z grupką kozic. 

1-4) spotkanie z kozicami
Stanęliśmy jak wryci. Rodzinka w liczbie pięciu sztuk rozkosznie korzystała z tatrzańskich uroków. Zwłaszcza Ju została zahipnotyzowana, bowiem całkiem możliwe, że tak bliskiego spotkania z kozicami nie miała nigdy wcześniej. Dzieliło nas od nich ledwie kilkanaście metrów. Mogliśmy zatem podziwiać ich harce jak również typować, która z kozic jest mamą, a która tatą. Najłatwiej zaś było rozpoznać młode po charakterystycznej barwie sierści. To było niezwykłe spotkanie, podczas którego długimi chwilami wstrzymywaliśmy oddech nie chcąc ich rozpędzić. Uznaliśmy, że ruszymy dalej dopiero gdy same ustąpią z drogi. Szczerze chciałem ażeby to długo nie następowało. Niestety, z przeciwka nadeszli głośni turyści i tym samym kolejna magiczna chwila stała się wspomnieniem. Dodajmy, że wspomnieniem tak wyrazistym, że jeszcze po wielu latach wciąż pamiętam niewytłumaczalnie dużo szczegółów. 

1-3) zejście do Doliny Tomanowej obfituje w ogromną ilość widoków towarzyszącą przez długi czas
Fragment szlaku, na którym się znajdowaliśmy jest idealny by prześledzić dokładnie przebieg głównej grani Tatr, a jednocześnie granicy polsko-słowackiej. Od Świnicy poprzez Kasprowy Wierch, Goryczkowe Czuby aż po Ciemniak prowadzi szlak czerwony i jest to odcinek doskonale znany wszystkim miłośnikom Tatr. Co zaś mamy dalej? Grań gwałtownie skręca ku południu tworząc "turystyczną pustynię", bowiem kolejna legalna możliwość znalezienia się na głównej grani jest dopiero na Pyszniańskiej Przełęczy. Tymczasem pomiędzy tymi punktami mamy przeplatankę przełęczy z cudownie widokowymi szczytami. Idąc więc od Ciemniaka minęlibyśmy Tomanową Przełęcz (1686 m), Tomanowy Wierch Polski (1977 m), Smreczyńską Przełęcz (1799 m), Smreczyński Wierch (2086 m), Hlińską Przełęcz (1907 m) oraz Kamienistą (2121 m). Gdyby tym wianuszkiem poprowadzić perć to byłby to absolutny hicior. To oczywiście sfera marzeń przy czym zauważmy, że Tatry polskie to góry o najgęstszej sieci szlaków turystycznych w Europie. Gdzie więc mają podziać się zwierzaki? Niech więc chociaż ten areał mają tylko dla siebie.   

masyw Ciemniaka widziany od zupełnie innej strony niż zazwyczaj
po środku: Tomanowa Przełęcz (1686 m), na prawo Tomanowy Wierch Polski (1977 m)
po środku: Smreczyńska Przełęcz (1686 m), na prawo dwuwierzchołkowy Smreczyński Wierch (2086 m)
na prawo od Smreczyńskiego Wierchu mamy Kamienistą (2121 m), dalej grań prowadzi przez Pyszniańską Przełęcz (1788 m) na Błyszcz (2159 m), najwyższa na zdjęciu: Bystra (2248 m) znajduje się kilka minut drogi na południe od głównej grani Tatr
od Błyszcza grań prowadzi przez Bystry Karb, Liliowe Turnie oraz Gaborową Przełęcz wprost na kopulasty szczyt Starorobociańskiego Wierchu (2176 m) 
Tymczasem zbliżaliśmy się do Tomanowej Doliny. Obwieszczał to szlak, który wkraczał powoli w piętro kosodrzewiny. To jednak wcale nie oznaczało końca ciekawostek. Otóż okolice te były kiedyś wykorzystywane górniczo i to nie tak dawno temu, bowiem w XIX wieku. Co ciekawe, kopalnie te pozostawiły trochę śladów w postaci dołów i hałd płonnego urobku. 
Eksploatowano głównie czarne retyckie łupki węglowe, w których ciemny hematyt tworzył gniazda i buły. Stała też tu szopa górnicza. Rudę hematytową o zawartości 18-30% żelaza wydobywano ze sztolni, latem również z odkrywek. Około roku 1835 wydobycie wynosiło 150-250 ton rocznie.
1-3) szlak z Ciemniaka do Doliny Tomanowej jest pełen ciekawostek
Jak widzicie, w pewnej chwili szlak trawersuje fragment zbocza, które pokrywają skruszałe skały. Przyznacie, że w otoczeniu bujnej roślinności tj. traw i kosodrzewiny, połać ta wygląda co najmniej symptomatycznie. Jak się okazuje, skruszałym łupkom i piaskowcom barwę nadają zawarte w nich związki żelaza. Jest to jeden z powodów, dla którego możemy z całą stanowczością stwierdzić, że poruszamy się po terenie o niezmiernie interesującej budowie geologicznej. Gdyby jednak kogoś to nie przekonywało to dodam, że w 2004 r. odkryto tu odciski łap dinozaurów. Zostały one utrwalone na płytach piaskowcowych z górnego triasu (237 - 201 mln lat temu). To dopiero geologiczna perełka!


Tymczasem szlak prowadził nas nadal wąską, elegancką i atrakcyjną ścieżką. Od momentu rozejścia szlaków na Chudej Przełączce upłynęła już dobra godzina a my wciąż delektowaliśmy się widokami wokół. Jak to możliwe, że tak późno odkryłem ten szlak?!

Po osiągnięciu dna Doliny Tomanowej szlak zakręca ostro w prawo przez co południowy kierunek marszu zostaje zmieniony na wschodni. Jest to dość charakterystyczny moment z jeszcze jednego powodu. Gdy go osiągniemy i popatrzymy w lewo to ujrzymy wciąż wyraźną choć coraz mocniej już zarośniętą ścieżkę pnącą się w górę doliny Kamienistym Żlebem. Nie brakuje też tabliczki z piktogramem zakazującym poruszania się w tym kierunku. Otóż wiele lat temu prowadził tędy znakowany na czerwono szlak, który wyprowadzał turystów na Tomanową Przełęcz. Co więcej, jego przedłużeniem był szlak słowacki, którym schodził przez Tomanową Dolinę Liptowską wprost do Doliny Cichej. Proces likwidacji zaczął się w 2008 roku, kiedy to TANAP zamknął szlak prowadzący na Tomanową Przełęcz od strony słowackiej. W efekcie, zdobycie tej pięknej i odludnej przełęczy od polskiej strony wymagałoby powrotu tą samą drogą. Konsekwencją była więc likwidacja polskiego odcinka zaledwie rok później. Do dziś mam w biblioteczce książeczkową mapę Tatr z 2005 roku, na której szlak ten wciąż istnieje. Planowałem jego przejście lecz niestety spóźniłem się o kilka lat.

Geneza wynika z wejścia do strefy Schengen, kiedy to Słowacy panicznie zaczęli bać się napływu polskich turystów przekraczających granicę. W tym wypadku szczególnie obawiano się o Dolinę Cichą, bowiem tłumy wysypując się z kolejki na Kasprowy Wierch mogłyby tamże schodzić po czym wracać do Polski przez Tomanową Przełęcz. Dodam tylko, że Słowakom ogromne inwestycje ingerujące w przyrodę oraz generujące ogromny ruch turystyczny (szczególnie z Polski) w okolicach Tatrzańskiej Łomnicy już tak bardzo nie przeszkadzają. 

Wróćmy jednak do Doliny Tomanowej - prześlicznej, a późnym popołudniem odludnej, spokojnej i całej do naszej dyspozycji. To co ma w sobie najpiękniejszego zawiera się w dwóch łąkach, a mianowicie Wyżniej i Niżnej Tomanowej Polanie. Wyżnia jest większa od Niżniej i to - co oczywiście wynika z logiki - właśnie ją odwiedziliśmy jako pierwszą. 

Wyżnia Tomanowa Polana, na wprost Iwaniacka Przełęcz (1459 m), po lewej grzbiet Ornaku, po prawej Kominiarski Wierch
Zachwyt. To słowo doskonale odzwierciedla nasze emocje po wkroczeniu na halę. Co prawda, studiując mapę przed wycieczką wiedziałem o istnieniu polan aczkolwiek kompletnie nie spodziewałem się tak uroczych widoków okraszonym promieniami słonecznymi. Wybór tego szlaku to był strzał w dziesiątkę. Tym bardziej, że natura zgotowała nam fenomenalny, letni krajobraz. Nasze twarze zostały więc porządnie nagrzane przez co powróciliśmy do Krakowa zupełnie odmienieni co by nie powiedzieć, że spaleni. Miłość do Tatr to jednak sprawiła, toteż mogliśmy być oboje wyłącznie szczęśliwi.
Halę wydzierżawił w 1927 r. Krajowy Patronat Spółdzielni Rolniczych, który urządził tu punkt szkolenia baców. W budynku "bryndzarni" kwaterowali podczas wojny partyzanci radzieccy. Co ciekawe, jeszcze w 1946 r. jej wewnętrzne ściany pokrywały przeróżne napisy (nazwiska, adresy oraz wiadomości).
1-2) Niżnia Tomanowa Polana
Niestety, te przecudnej urody polanki kiedyś mogą zniknąć. Otóż do 1957 r. prowadzono tu wypasy. W związku z zaprzestaniem, las sukcesywnie się rozprzestrzenia. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł aby zamknąć ten szlak, toteż cieszyliśmy tym co Dolina Tomanowa ma w sobie najpiękniejszego. 

Dobiegała końca już dziesiąta godzina naszego wędrowania. Przeżyliśmy tak wiele, że ciężko ująć to jednym - nawet najbardziej złożonym - zdaniem. Gdybyśmy więc spotkali jeszcze niedźwiedzia to przy takiej ilości przygód chyba w ogóle nie moglibyśmy się temu dziwić. Wspominam o tym nieprzypadkowo, bowiem Dolina Tomanowa oraz Tomanowa Przełęcz to jedne z głównych szlaków migracji zwierzyny. W 1916 r. Stanisław Barabasz napisał, iż w 1885 r. był świadkiem sceny, gdy niedźwiedź "w biały dzień wpadł między pasące się bydło, skoczył na rosłą jałówkę z tyłu i wbił jej pazury w boki." Dodam jednak, że my takich scen nie uświadczyliśmy. Po minięciu obu polan, wkroczyliśmy w odcinek leśny, którym dotarliśmy w okolice schorniska na Hali Ornak. Tym samym pozostało jeszcze kilka kilometrów szybkiego marszu w kierunku Kir. 

1-2) w okolicach Hali Pisanej, zachodzące Słońce zgotowało nam kolejny spektakl
Niedźwiedzia zatem nie spotkaliśmy aczkolwiek i tak Tatry postanowiły nas uszczęśliwić jeszcze jednym akcentem, którego kompletnie się nie spodziewaliśmy. Co tu dużo mówić, powyższe zdjęcia w pełni to oddają. Przystanęliśmy więc na chwilę i pełni uniesienia wydaliśmy z siebie głęboki wydech entuzjazmu. 

Tak cudownie płynęło w nas to lato. Takich wakacji nie mieliśmy nigdy wcześniej. To właśnie dla takich dni się żyje. Na myśl o lipcowych Czerwonych Wierchach łza wzruszenia już zawsze będzie mi się kołatać gdzieś z tyłu głowy. Retrospekcja ta stała się więc piękną ilustracją jednych z moich najwspanialszych wspomnień. Szczęście, radość, uśmiech oraz optymizm to uczucia, które wtedy mi towarzyszyły napędzając jednocześnie do dalszego działania. W tym kontekście, perspektywa tego, iż wciąż mieliśmy tak wiele do odkrycia była doprawdy fascynująca. Pożegnaliśmy zatem Tatry mając w sobie to magiczne poczucie, że odkryliśmy ich kwintesencję. Czas na kolejne przygody, do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)