Trzeci dzień ukraińskiego snu. Tak bowiem można określić wyjazd w jedno z najdzikszych pasm współczesnej Europy. Wystarczy tylko przypomnieć wyprawę sprzed roku (na Chomiak i Syniak), w trakcie której stoczyliśmy batalię o przetrwanie w gęstym i dziewiczym lesie. Gdyby nie Klub Turystyki Górskiej "Wierch" mógłbym tylko pomarzyć o wyprawach w Gorgany, o ile w ogóle zdawałbym sobie sprawę z tego, że takie pasmo istnieje. Ta część ukraińskich Karpat jest zatem jakby gwarancją emocji choć powiedzmy sobie szczerze, że teraz miało być inaczej. O wzrost szybkości bicia serca oraz ciśnienia miały bowiem zadbać widoki.
Zdaję sobie sprawę, że ktoś nieznający podziału Beskidów na Ukrainie, może mieć problem z umiejscowieniem opisywanych wycieczek na mapie. Zamieszczam zatem taką prowizoryczną mapkę. W sumie to z niej za dużo się dowiemy ale zawsze ciut więcej.
Tak jak już wspominałem, mieszkaliśmy kilka kilometrów na wschód od Wołowca. Jak widać, próżno szukać w polskich sklepach porządnej mapy tego obszaru. Oczywiście nie wliczam w to mapy ukraińskich Karpat w skali 1:200 000, którą co najwyżej można określić mianem samochodowej, a nie turystycznej. Zostawmy jednak tą kwestię. Wyruszając ku Połoninie Równej, pojechaliśmy na północny-zachód, a więc w kierunku polskiej granicy. Dziś zaś, droga do naszego celu musiała zmienić się o całe 180 stopni. Pojechaliśmy bowiem przez Miżgirję do Kołoczawy (widoczne na mapie), a tam Gorgany (i nie tylko) stały przed nami otworem.
Przed wyruszeniem w góry, zatrzymaliśmy we wspomnianej już Kołoczawie na kilkanaście minut w celu krótkich zakupów. Pamiętam, że przeszukaliśmy z kolegą kilka sklepów w poszukiwaniu startera ukraińskiej sieci jednak nigdzie takich nowinek nie zastaliśmy. Teraz aż trochę żałuje, że spędziliśmy w Kołoczawie tak mało czasu, bowiem nie zdawałem sobie wtedy sprawy jak interesujące jest to miejsce. Pozwólcie, że teraz uzupełnię te braki w wiedzy.
Otóż zacząłbym tak ogólnikowo. Kołoczawa - jedna z największych zakarpackich wsi (populacja waha się w granicach 8000). Ciągnie się długimi dolinami kilku rzek w otoczeniu Gorganów oraz Połoniny Krasnej. Zatrzymując się w jej centrum ujrzałem kilka paradoksów. Po pierwsze resztki asfaltu przemienne z kamienistą wyrypą, stada krów chodzących środkiem drogi, zaś obok pomniki z czego jeden z nich był pozłacany.
taki widok zastałem w Kołoczawie |
Kolejna kwestia to obiekty kultury. Powiedzmy sobie szczerze, że jak mamy kilkutysięczną wieś, w której zlokalizowane jest muzeum to już można rzec, że wyróżnia się ona na tyle innych. W Kołoczawie natomiast muzeów jest aż pięć z czego operuje tu danymi sprzed roku 2012. Dziś, być może takich obiektów jest jeszcze więcej. Oczywiście nie było czasu na zwiedzanie każdego muzeum z osobna, toteż powiem, że w Kołoczawie znajdziemy muzeum ateizmu zlokalizowane w starej cerkwi, muzeum Linii Arpada (linia obronna mająca chronić Królestwo Węgier przed atakiem Armii Czerwonej, zbudowana w latach 1943-1944 na zboczach Karpat Wschodnich), muzeum Narodowej Architektury i Obyczajów czyli innymi słowy skansen "Stara wieś", w którym odnajdziemy liczne przykłady budownictwa ludowego (w tym chaty z początku XX wieku), a także odrestaurowane lokomotywy kolejki wąskotorowej, muzeum "Stara szkoła", a także muzeum Ivana Olbrachta. Tenże jegomość będący politycznym działaczem, pisarzem i dziennikarzem z Pragi upodobał sobie Kołoczawę. Był on także zawziętym turystą. Pewnego razu zszedł ze Strimby, a wieś tak bardzo mu się spodobała, że przyjeżdżał tu sześć lat z rzędu. Olbracht rozsławił Kołoczawę powieścią "Mikoła Szuhaj, zbójnik" wydaną w 1933 roku. Warto pamiętać, że wtedy był to teren Czechosłowacji. Dziś natomiast jest to lektura obowiązkowa w czeskich szkołach dlatego będąc w Kołoczawie można spotkać wielu Czechów. Swoją drogą jest tutaj nawet czeska knajpa i schronisko "Hospoda Cetnicke Stanice", a przed kołoczawską szkołą stoi pomnik słynnego pisarza. Gdy zatem zapytasz Czecha o Kołoczawę - on skojarzy ją z Szuhajem. Nie jest jednak prawdą, że Olbracht zmyślił tegoż zbójnika. Aby to zrozumieć musimy cofnąć się w czasie. Mówiąc w skrócie Szuhaj był rozbójnikiem, zabójcą i dezerterem zmarłym w roku 1921, toteż Olbracht nigdy go nie poznał. Gdy jednak ów pisarz był w Kołoczawie i usłyszał historie z Szuhajem w roli głównej, zapragnął aby opowiedzieć mu więcej faktów z życia rozbójnika. Zapoznał się nawet ze świadkami wydarzeń, w tym z wdową po Szuhaju Erżiką oraz córką Anną. Następnie zasiadł do pisania powieści przez co stopniowo wiejski bandzior, przerodził się u Olbrachta w romantycznego bohatera - zakarpackiego Robin Hooda. Czytelnikom twór ten bardzo się spodobał przez co jest to klasyka czeskiej literatury. W taki oto sposób nicpoń, hultaj oraz zbójnik stał się symbolem Kołoczawy choć oczywiście w historii wsi możnaby wyróżnić wiele innych osób, które bardziej nadawałaby się na symbol wsi.
Inną ciekawostką jest wywodzący się z Kołoczawy bankier i biznesmen oraz prezes Stowarzyszenia Ukraińskich Banków Stanislav Arzhevitin, który w wielkim stopniu wspomaga Kołoczawę. Przypisać mu możemy choćby odrestaurowanie kilku muzeów. Z pewnością dzięki niemu wieś wygląda atrakcyjniej, a być może za kilka lat będąc w Kołoczawie do ujrzenia będzie już nie pięć a więcej muzeów. Kto wie, sam magnat ma takie plany.
Niby wieś, a spójrzcie ile ciekawych rzeczy można o niej powiedzieć. Nie jest to jednak myślą przewodnią tej retrospekcji, toteż dodam tylko, że jak na kilkutysięczną wieś przystało znajdziemy w niej bank oraz pocztę. Osobiście, kupiłem sobie tabliczkę czekolady. Autokar ruszył dalej zostawiając w tyle opisane wyżej morze atrakcji...
Niby wieś, a spójrzcie ile ciekawych rzeczy można o niej powiedzieć. Nie jest to jednak myślą przewodnią tej retrospekcji, toteż dodam tylko, że jak na kilkutysięczną wieś przystało znajdziemy w niej bank oraz pocztę. Osobiście, kupiłem sobie tabliczkę czekolady. Autokar ruszył dalej zostawiając w tyle opisane wyżej morze atrakcji...
Region: ukraińskie Zakarpacie
Miejsce: pasmo Gorganów (park narodowy Synewir)
Trasa: górna część wsi Kołoczawa Strimba (1719 m) → powrót tą samą trasą
Pogoda: im wyżej tym gorsza
Widoczność: w dole bardzo dobra, na górze brak
Łączna długość trasy + przewyższenia: 16 km + 1200 m
z Kołoczawy wychodzą też szlaki ku Połoninie Krasnej i Poł. Piszkonii |
Podjeżdżając kilka kilometrów w górę wsi natknęliśmy na początek szlaku niebieskiego, który miał nas doprowadzić na sam szczyt. Ledwie 8 km, łatwizna - można by mylnie tak pomyśleć. Odległość co prawda się zgadza ale trzeba też wziąć pod uwagę że w ciągu tych ośmiu kilometrów pokonuje się aż 1200 m przewyższenia. Czekała nas zatem niemała stromizna.
droga prowadząca w górę wsi ku Przełęczy Przysłop |
I wszystko byłoby cudownie gdyby nie fakt, że najwyższe partie Gorganów okryły się chmurami. Nie było to jednak zachmurzenie beznadziejne, bowiem gdzieś tam po drugiej stronie doliny niebieskie barwy tańczyły ze sobą tworząc przeróżne kształty.
1) górna część wsi Kołoczawa i Przełęcz Przysłop nad nią, 2-3) za doliną wznosi się Połonina Krasna, 4) na Strimbę cały czas prowadził nas szlak niebieski |
W ogóle, nie zamieściłem jeszcze dokładniejszej mapki trasy, toteż czynię to teraz. Tradycyjnie, aby ujrzeć ją w lepszej rozdzielności należy na kliknąć na poniższy obraz.
Ze względu na strome zbocza doliny, widoki poszerzały się w żwawym tempie. Oprócz okolicznych połonin tudzież innych gór w oczy rzucała się rozległość Kołoczawy. Ta cała, długa dolina rozpościerająca się u naszych stóp kryła zabudowania jednej miejscowości. Im stąpaliśmy wyżej, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu jak wspaniale ulokowana jest Kołoczawa.
Czy widzicie ile niebieskiego nieba odsłoniło się nad Kołoczawą? A te przebłyski Słońca nad Przełęczą Przysłop? Wspaniałe! Teraz już tylko czas pokierować obiektyw aparatu w przeciwną stronę aby ujrzeć Strimbę. No właśnie tu był problem. Strimba stała się jakby granicą między przejaśnieniami a stuprocentowym zachmurzeniem. Jak więc wyglądała sytuacja? Znajdowaliśmy się na połonninym siodełku, a przed nami wyrastała mała ale nad wyraz stroma piramida. Po lewej ujrzeliśmy Połoninę Piszkonię zaś po prawej długie ramię Strimby opadające do Przełęczy Przysłop. Czubek naszego celu - to co interesowało nas najbardziej - cały czas nietknięty przez przejaśnienia.
1) widok w kierunku Połoniny Piszkonii, 2) Strimba skryta nie tylko za pobliską górką ale również za chmurami, 3) ramię Strimby opadające ku Przełęczy Przysłop |
Podejście na Strimbę w wielu miejscach jest mieszanką stromizny ze stromością |
1-2) niknie Połonina Krasna, pozostaje tylko widok w dół, 3) po lewej ramię Strimby, wierzchołek wciąż zakryty |
1-3) jedne z najciekawszych chwil na szlaku niebieskim, 4) zbocza Strimby |
1) przed nami Strimba, 2-3) finałowe podejście |
Nie muszę podkreślać radości jaką sprawiło wejście na Strimbę. To oczywista oczywistość. Dodać do wspomnianego uczucia muszę jeszcze chłód. Bynajmniej nie ten w sercu, bo to było gorące od adrenaliny ale ten najprostszy i najzwyklejszy jaki znamy. Gdy tylko mięśnie przestały pracować poczułem go nad wyraz mocno. Nie pomogły nawet wszelkie ubrania jakie zabrałem, toteż na Strimbie sobie trochę zmarzłem.
Przy dobrej widoczności dojrzeć ze Strimby można najwyższe wzniesienia Czarnohory, a w drugim kierunku Połoninę Borżawa. Bliżej natomiast całą armię dzikich szczytów Gorganów. Może kiedyś będzie jeszcze okazja aby zakosztować tej karpackiej mieszanki.
Na wierzchołku ujrzeliśmy oczywiście słupek z tabliczką zawierającą nazwę i wysokość szczytu oraz stertę kamieni z krzyżem i dwiema nadszarpniętymi żywiołami natury flagami ukraińskimi.
1) udało się!, 2-4) zagospodarowanie szczytu |
1-3) tak prowadzi szlak niebieski |
1-3) kontynuujemy schodzenie szlakiem niebieskim |
1-3) takie pejzaże w pełni wynagrodziły brak widoków ze Strimby |
1) z tyłu ukryty masyw Strimby, 2) boczne ramię Strimby z również zakrytym Streminosem, 3) ramię to opada ku Przełęczy Przysłop, 4) Połonina Krasna, 7) Połonina Piszkonia |
1-4) kwintesencja widoków trzeciego dnia ukraińskiego snu |
1-2) Połonina Krasna w pełnej okazałości, widać dokładnie granicę między lasem a połoninami |
Tymczasem poruszaliśmy się wśród owocowych drzew racząc się smacznymi śliwkami. Co ciekawe, czuliśmy się jak w Alpach bądź na Podhalu gdyż tutejsze bydło miało na szyjach zawieszone dzwonki. Charakterystyczne dźwięki towarzyszyły więc przez jakiś czas idealnie komponując się w otaczający krajobraz.
1) w dole już czekał autokar, 3) pełne owoców drzewa |
Dzień chylił się ku zachodowi, czas wracać do Hukliwego, zjeść ciepłą obiadokolację i niecierpliwie czekać co przyniesie dzień następny. O nim zaś możesz przeczytać już teraz → Ukraina (dzień 4.)
Od 15-stu lat marze aby tam być ....ech życie. Z zazdrością pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńtrzeba te marzenia w końcu spełnić, warto :-) od czterech lat jestem co roku
OdpowiedzUsuń