23 września 2012

Ukraina: Połonina Równa (Riwna)

Wyobraźmy sobie, że jesteśmy właśnie tam: Tarnica + daleka widoczność. Patrzymy w kierunku Karpat ukraińskich. W oddali widzimy charakterystyczną górę - wielką, opasłą jak Babia Góra i  jakby nienaturalnie szeroką. Tak właśnie wygląda Połonina Równa, a dziś sprawdzimy te obserwacje u źródła. Zapraszam zatem do uroczego zakątka Beskidów Połonińskich, w których gdy tylko pogoda dopisuje, atrakcje płyną ze wszystkich stron świata...

Region: ukraińskie Zakarpacie

Miejsce: ok. 30 km na południe od Bieszczadzkiego Parku Narodowego

Cel: kontynuowanie zdobywania Korony Beskidów

Trasa: Paszkowice  Przełęcz Prełuka (933 m) - Połonina Równa z najwyższym wierzchołkiem: Riwną (1482 m)  powrót tą samą trasą

Pogoda: wietrzna

Widoczność: dobra

Łączna długość trasy + przewyższenia: 26 km + 1100 m

Dojechaliśmy do Paszkowic. To zdanie skądinąd trochę dziwne jest jednak jak najbardziej do opublikowania. Dotarcie autokaru do ukraińskich wiosek ukrytych w głębokich dolinach przy znanej wszystkim infrastrukturze jest bowiem nie lada sukcesem. Możemy zatem ruszać na podbój Połoniny Równej. Na początek mapka:

przebieg trasy opisanej w retrospekcji: widoczny szlak żółty, którym się poruszaliśmy, po kliknięciu na obraz mapka powiększy się
Jaki wniosek wysuwa się z zamieszczonej mapki? Otóż pierwszy etap a więc od Paszkowic do szerokiej polany Prełuka odbywa się cały czas w terenie zalesionym. Nawet w mym bogatym archiwum widzę, że pierwsze zdjęcie tego dnia, uwieczniłem dopiero na Prełuce. Tych kilka kilometrów wypada zatem przejść jak najszybciej chyba, że jest się miłośnikiem lasów bądź innej flory. Szczerze mówiąc, nawet 99% trasy mogłoby być pokryte lasem, a najważniejsze było to aby na Riwnej nic nie przesłaniało widoczności. Skoro Połonina Równa należy do Beskidów Połonińskich mogliśmy być tego absolutnie pewni.

jedno z pierwszych oznaczeń szlaku z Paszkowic
(zdjęcie zrobione w trakcie schodzenia)
Co więcej, prowadził w kierunku naszego upragnionego celu szlak żółty. Kto jednak myśli, że jest to gwarancja bezpiecznej wędrówki ten jest w błędzie. Mimo gęstego zalesienia znaki pojawiały się rzadko, a wszyscy wiemy czym to grozi. Zachowując obiektywizm, z drugiej strony mógłbym dodać, że przez większą część czasu prowadziła nas jedna wąska ścieżka, toteż ogromu okazji do błędnego zboczenia za wiele nie było. Pamiętam jednak moment, kiedy dotarliśmy do miejsca, gdzie wysoki las ustąpił miejsca grupie młodych drzewek i to takich przez które nie sposób było się przecisnąć. Należało więc obejść zagajnik i szukać drogi raz jeszcze. Idąc w dużej grupie mogliśmy się na szczęście czuć w miarę swobodnie choć i tak nie do końca. Nawet przy takiej formie turystyki trzeba uważać, bowiem im dalej, tym grupa bardziej się rozciągała przez co łatwo było stracić kontakt wzrokowy z osobą idącą przed nami. Wtedy już trzeba głośno krzyczeć aby móc zmniejszyć powstałą lukę. Podsumowując te rozważania, należy stwierdzić, że kompasu oraz umiejętności posługiwania się nim, tak oznakowany szlak zastąpić nie może. 

Po ponad dwugodzinnej wędrówce dotarliśmy do Prełuki. Ujrzeliśmy szeroką polanę wraz z  kilkoma zabudowaniami. Każdy uznał to miejsce za idealne do odpoczynku. Na Prełuce też po raz ostatni uświadczyliśmy żółty szlak. Krótko mówiąc powyższy fragment mapki jest mylący, bowiem od tego miejsca znaki wiodą nie na Riwną lecz na południe ku wsiom. Na całe szczęście przed nami wyrastał masyw Połoniny Równej, a pas lasu, który nas oddzielał od niej nie był za szeroki. Teraz już żaden szlak nie był nam potrzebny. Cel wydawał się już tak blisko...

1) ostatnie napotkane oznaczenie szlaku żółtego, 2) zabudowania Prełuki, 3) widok na masyw Połoniny Równej

Od Prełuki prowadził już szerszy, leśny trakt, który po niespełna godzinie czasu, wyprowadził nas ponad granicę lasu. Co ciekawe, tuż przed wyjściem na połoniny minęliśmy szałas zrobiony z gałęzi. Czy coś takiego może zastąpić namiot? Z pewnością nie, w ukraińskie bezdroża tylko z namiotem! 

Potem zaczęły się widoki długie i szerokie przez co strzelałem zdjęciami we wszystkie strony niczym z karabinu maszynowego.
1-6) widok ze wschodniego zbocza Riwnej na inne góry Połoniny Równej oraz Bieszczadów Wschodnich, 7) złudzenie jakoby szczyt był już blisko...
O widokach będzie jeszcze czas powiedzieć natomiast teraz chciałbym rzec o pewnej charakterystycznej cesze Riwnej. Otóż jest to tak rozpłaszczony masyw, że na powyższym ujęciu wcale nie widzimy jego najwyższego punktu. Po wejściu na górkę okazuje się, że za nią jest jeszcze następna i tak w kółko. Przypomina mi się podejście z Murowanicy na Nosal kiedy również cieszyliśmy się, że Nosal już blisko a tu z zaskoczenia wyrastały kolejne garby, na które musieliśmy się wspiąć.


1-3) widoki stawały się coraz rozleglejsze, 4) to wciąż nie Riwna
Tak jak głosi podpis, choć może się to wydawać nieprawdopodobne, wierzchołek Riwnej wciąż był skryty, a to co widzieliśmy w tamtej chwili było po prostu kolejnym garbem. Na niebie zebrało się więcej chmur choć nie wyczuwaliśmy w powietrzu żadnych opadów. Widoczność nie była rewelacyjna aczkolwiek widzieliśmy wszystko w promieniu 30-40 km. W zasadzie, takie pole widzenia wystarcza aby ujrzeć to najważniejsze. Dla smakoszy widoków, dodam jednak że z Riwnej widać np. Tatry, góry Rumunii oraz Węgry oddalone aż o 200 km. 

1) szczyt już blisko, 2-6) widoki obejmowały coraz więcej kierunków świata
Sam już nie wiedziałem ile jeszcze szczytów zdobędę zanim stanę na tym właściwym ale chyba tam niedaleko wyłaniała się Riwna, o którą nam chodziło. Z faktów pogodowych pamiętam silny wiatr przez co każdy włożył na siebie wszystkie ubrania jakie posiadał. Przed wejściem na wierzchołek, minęliśmy dwa obeliski - oddalone od siebie o kilkaset metrów - przypominające o wydarzeniach z II wojny światowej. Kto czuje się mocny w cyrylicy, może odczytać dokładną treść.


Gdy człowiek osiąga szczyt, odczuwa radość oraz satysfakcję. Gdy zaś osiąga szczyt daleki i niedostępny - szczęście jest jeszcze większe. Połoninę wieńczy krzyż zaś miejsca na górze jest tak wiele, że znalazła się przestrzeń nawet dla stawku. Co ciekawe, obok zauważyłem stare i opuszczone ruiny czegoś. No właśnie, co kiedyś znajdowało się Riwnej? Otóż były to instalacje wojskowe a ściślej mówiąc baza rakietowa i koszary. Inną ciekawostką jest fakt, że prowadzi do nich droga z płyt betonowych przez co wydaje się to najbezpieczniejszą opcją wejścia na Riwną. Jej fragment jest oczywiście zaznaczony na mapce (na południowy-zachód od szczytu). W zasadzie to po co wchodzić, skoro można wjechać...

1) Riwna, 2-10) zagospodarowanie Riwnej
Żadnych skarbów w koszarach nie odnalazłem. Nie było nawet czasu aby dokładnie się im przyjrzeć. Wróciłem więc na szczyt aby być świadkiem przybijania kolejnego słupka z tabliczką. Książeczka Korony Beskidów powoli się zapełniała... 

A co z widokami? Mimo zachmurzenia były całkiem całkiem, zwłaszcza w kierunkach od zachodu do wschodu (idąc zgodnie ze wskazówkami zegara). Dla smakoszów czekały inne szczyty wchodzące w skład Połoniny Równej a także najwyższy szczyt Bieszczadów Wschodnich czyli Pikuj. Rzucając zaś patriotyczne spojrzenie, gdzieś na ostatnim planie widniały pasma polskich Bieszczadów. Tylko które z nich to Tarnica? Zastanawialiśmy się nad tym przez dłuższą chwilę.

1-15) pejzaże widziane z Połoniny Równej
Naprawdę ciężko było zrobić zdjęcia na wszystkie strony świata stojąc tylko w jednym miejscu. Wszystko przez płaskość wierzchołka. Musiałem zatem kręcić nogami okręgi aby przyjrzeć się każdej widocznej górze. Zachmurzenie wzrastało w kierunku południowym, toteż najokazalszym kąskiem okazały się polskie Bieszczady wraz z najdalej na południe wysuniętym punktem Polski. Poczułem przez chwilę, że jestem znów na ojczystej ziemi.

1-8) widok ze wschodniego zbocza Riwnej w kierunku polskich oraz ukraińskich Bieszczadów
Gdyby nie wiatr, w takich panoramach można by było się zagłębić na długie godziny. Nastał jednak moment zejścia, a biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu, widoki nie opuszczały nas jeszcze przez kilkaset metrów. Można to uznać za kolejny plus Połoniny Równej.

W międzyczasie próbowałem odnaleźć polski zasięg telefonii komórkowej. Sztuka ta nie za bardzo się udała ale za to na liście potencjalnych operatorów widniały sieci węgierskie a nawet rumuńskie!

Tak sobie myślę, że moje podróżnicze życie potoczyło się tak, że pierwszym spotkaniem z połoninami było to w Czarnohorze, a więc innymi słowy - na przystawkę danie główne. Dopiero później odkryłem masyw Tarnicy zaś teraz Połoninę Równą. Trochę nie po kolei, bowiem jak tu potem się zachwycać maleńką Połoniną Caryńską/Wetlińską mając za sobą spotkanie z bezkresem np. Połoniny Równej? Tu tkwi różnica ukazująca istotę miłości do gór. Sztuką bowiem jest cieszenie się z rzeczy małych po uprzednim odkryciu rzeczy wielkich. Mam nadzieję, że gdy mnie spotka taka sytuacja, będę mógł Wam przekazać morze uciech.

1-3) ogrom połonin, 4) widoczna Prełuka
Inną myślą była ta, że po prostu szkoda, iż "historia" zabrała nam tak piękne góry...

Będąc jeszcze w masywie połonin, poszliśmy nieco inną aczkolwiek równoległą drogą do tej, którą podchodziliśmy. W efekcie nie był to najlepszy pomysł bowiem wpakowaliśmy się w krzaki borówek, przez co tempo schodzenia uległo znacznemu spowolnieniu. Z drugiej strony, może dobrze, że tak się stało? Wszak perspektywa zmieniła się o 180 stopni przez co teraz mogliśmy podziwiać Prełukę z góry. 

magiczne połoniny, magiczne widoki - to właśnie Połonina Równa
Zbliżając się do granicy lasu, ujrzeliśmy że z góry, w naszym kierunku coś się porusza. Coś jakby brązowy pociąg. Okazało się, że pędziło ku nam stado koni. Galopowały tak dumnie, że nazwałbym je mustangami. Dostaliśmy więc kolejną, unikalną atrakcję. Ponadto, maści konkretnych osobników znacznie się od siebie różniły. Tym samym na poniższych zdjęciach ujrzymy mustangi o wszystkich kolorach brązu, szare, a nawet czarne. Konie zbiegały w takim tempie, że trudno było je zliczyć aczkolwiek pobieżnie mogę rzec, że stado liczyło 25-30 sztuk. Czy były to dzikie, nieskażone ręką człowieka osobniki? Nie do końca, kilka sztuk dosiadali panowie w strojach wojskowych albo podobnych do nich w kolorze zgniłego zielonego. Wyglądali zatem na opiekunów stada, natomiast inni jeźdźcy odróżniali się od nich kolorowymi kurtkami przez co wyglądali na turystów takich jak my. Czyżby turystyka konna? Czas przyniósł na to odpowiedź...

1-11) spotkanie z pędzącymi mustangami
Powyższy koń był niejako maruderem, bowiem został trochę na tyle dzięki czemu mogłem go spokojnie uwiecznić (powyżej).

Powracając na polanę Prełuka, ujrzeliśmy wszystkie mustangi zamknięte w zagrodzie. Jeden z tutejszych do nas podszedł przez co dowiedzieliśmy się, że za odpowiednią opłatą można tu spędzić trochę czasu i przy okazji zaznać radości z jazdy konnej. Niesamowitym jest fakt, że są jeszcze ludzie, którym nie przeszkadza życie w tak skrajnie "naturalnych" warunkach. Warto przytoczyć choćby los małego mieszkańca tej zagrody. W tym wypadku fakty były takie, że najbliższa szkoła jest ponad 20 km stąd. Nie pamiętam jednak jak do niej uczęszcza. Chyba wyjeżdża na cały tydzień bądź tygodnie i mieszka gdzieś w internacie bądź u rodziny... 

1) ponowna wizyta na Prełukach, 2) mustangi w zagrodzie, 3) są chętni aby zamieszkać w takich warunkach
Następnie, podczas naszego popasu, konie zostały wypuszczone przez co rozbiegły się po całej polanie. Nie wspominałem o tym wcześniej ale gdy przyszliśmy tu po raz pierwszy, zastanawiałem się skąd na całej polane wzięły się dziesiątki odchodów skoro nawet żadnego zwierzęcia nie było. Teraz rozwikłałem tą niecodzienną zagadkę. W sumie, to myślę, że konie żyją sobie wśród przyrody i raczej jest im dobrze. Gdybym sam był jednym z nich, cieszyłbym się na myśl o hasaniu po połoninach.

1-2) popas koni w trakcie popasu turystów
O pozostałym etapie zejścia wspominać już nie trzeba, toteż dodam tylko, że pod koniec chmurka ładnie sobie tańczyła nad masywem Pikuja otulającym Paszkowice od wschodu. Ujrzeliśmy również tamtejszą cerkiew na tle bieszczadzkich połonin. Tym samym niemal 30-kilometrowa wędrówka dobiegła końca.

1) Pikuj w chmurach nad Paszkowicami, 2) cerkiew w Paszkowicach
Trzeba przyznać, że Riwna była pierwszym szczytem w mojej historii, który oprócz rozległości widoków zaserwował nam też rozległość... partii szczytowej przez co finałowe podejście było piechurkowaniem po niemal płaskim terenie. Oczywiście polecam Połoninę Równą każdemu kto tylko może tam dojechać. Takich szerokich połonin próżno szukać w Polsce zaś przy nieco cieplejszej temperaturze Riwna może posłużyć jako plaża z niepowtarzalnym, górskim klimatem. Warto tam zaglądnąć, po prostu. Dla tych hal, dla tej atmosfery i dla tych widoków.

W trakcie powrotu do Hukliwego, zatrzymaliśmy się w Wołowcu, będącym osiedlem typu miejskiego oraz stolicą rejonu wołowieckiego w obwodzie Zakarpackim. To taka krótka lekcja po strukturze administracyjnej Ukrainy. O samej osadzie będzie czas jeszcze opowiedzieć. Najważniejsze jednak że każdy mógł zrobić zakupy. Wspólnie z kolegą szukałem miejsca, w którym mogliśmy kupić starter ukraińskiej sieci komórkowej. Wszak tylko samobójca decydowałby się za dzwonienie do Polski po symbolicznym piątaku za minutę. Takowe znaleźliśmy, niestety zamknięte. No cóż, bliscy poczekają. Póki co nie dowiedzą się, że pierwsze dwa dni ukraińskiej wojaży przyniosły interesujące wycieczki w unikalne miejsca, do których z pewnością zbyt szybko nie powrócę. Ok, tyle na dziś, czas spać, jutro ruszamy w Gorgany. Opis ten na blogu do ujrzenia już teraz. Zapraszam -->  Ukraina: Kołoczawa + Gorgany (Strimba) 
Z ukraińskim pozdrowieniem
piechurek

2 komentarze:

  1. Ciepło na sercu się robi, gdy się to czyta i wyobraża :)
    Ps. "czas spać" - no nie wierzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Również tam wtedy byłam.





    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania =)