1 września 2013

Ukraina: Gorgany (Sywula)

Drugi dzień ukraińskiego snu przewidywał wycieczkę ku najwyższym partiom Gorganów. Dostanie się w ten rejon z Beskidów Brzeżnych wymagał jednak dość długiej jazdy autokarem. Po podróży, która wydawała się nie mieć końca zajechaliśmy do Starej Huty, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg w całkiem eleganckim - jak na ukraińskie standardy - ośrodku. Tak oto przejechaliśmy z krakowskiej Nowej Huty do ukraińskiej Starej Huty pokonując grubo ponad 500 km.

hotel
nasz pokój
Dwuosobowe pokoje z osobnymi łóżkami okazały się dla nas spełnieniem najbardziej nęcących potrzeb. Szybki prysznic i do spania, trzeba było wypocząć przed trudami kolejnej wyprawy. Tym bardziej, że rano spraw do ogarnięcia nie brakowało. Ponownie musieliśmy spakować wszystkie plecaki i usadowić je w luku bagażowym. Nocleg okazał się bowiem jednorazową akcją, gdyż wieczorem czekała nas przeprawa w jeszcze odleglejsze czeluści ukraińskich Karpat. Na razie jednak nastąpiła zbiórka przed ośrodkiem, podczas której zwróciłem uwagę na pewną radziecką myśl techniczną, która z pewnością była o wiele starsza ode mnie.

przepustka do jednodniowego ataku na najwyższy szczyt Gorganów
Jak się okazało, do łaza musieliśmy się zmieścić wszyscy co okazało się dość poważnym wyzwaniem. W efekcie jechaliśmy ściśnięci jak sardynki w puszce. To jednak nic, do tłoków i tak byłem przyzwyczajony podczas podróży krakowską komunikacją miejską. Sama droga była jednak tak wyboista, że szarpało nami niemiłosiernie. Chociażby niski sufit groził guzem na głowie. Leciwy wóz tak porządnie przecież przeładowany dawał sobie dzielnie radę choć widząc po jakich wertepach się poruszaliśmy to byłem pewien, że to może być jego ostatnia podróż. Kierowca - zadowolony z możliwości zarobku - wydawał się jednak nie przejmować leśną drogą i gnał do przodu. W takich warunkach pokonaliśmy około kilkunastu kilometrów, które normalnie musielibyśmy przejść o własnych siłach. Doprawdy, jazda była niesamowita! Przejechaliśmy spory odcinek doliny, której dnem płynie Bystrzyca Sołotwińska. Gdy droga stała się już węższa i bardziej stroma, nasz łaz skapitulował. Od tej pory mogliśmy liczyć już tylko na siebie. Tym samym znaleźliśmy się w totalnie dzikim obszarze praktycznie nieskażonym cywilizacją. 

Miejsce: Karpaty Ukraińskie (administrarcyjnie obwód iwanofrankowski) 

Cel: Korona Beskidów

TrasaMeżeryki wzdłuż potoku Bystrzyca Sołotwińska Połonina Ruszczyna (ukr. Полонина Рyщина, 1440 m) ruiny schroniska Połonina Bystra - Sywula Wielka (ukr. Велика Сивуля, 1836 m) Sywula Mała (ukr. Мала́ Сиву́ля, 1818 m n.p.m.) Ruszczyna Piekło (ukr. Урвище Пекло, 1465 m) Ruszczyna Meżeryki

Długość trasy: ok. 22 km

Przewyższenia: 1130 m

Pogoda: pochmurna

Widoczność: średnia

fragment mapy "Gorgany, Połonina Krasna, Świdowiec" wydawnictwa Compass z trasą wędrówki 
Po opuszczeniu pojazdu, każdy zajął się przygotowaniami do marszu. W tym wszystkim zauważyłem jednak, że kierownik wyprawy wraz z kierowcą spoglądają na łaza. Okazało się, że podróż zakończyła się dla niego lekkim oberwaniem zderzaka. To jednak nie był mój problem, toteż skupiłem się na spoglądaniu przed siebie. Najwyższe partie Gorganów mieliśmy jak na wyciągnięcie dłoni. Teraz tylko to się liczyło.

doliną Bystrzycy Sołotwińskiej ku najwyższym partiom Gorganów
łaz dzielnie sobie radził
ale niestety nie wyszedł bez szwanku 
Na Ukrainie względem Polski niemal wszystko wydaje się inne, tak jakby dziksze. Otaczająca przyroda sprawiała wrażenie nietkniętej. Dało odczuć się, że znajdujemy się w ogromnym i słabo zaludnionym obszarze. W którymkolwiek by kierunku nie spojrzeć to kompleks leśny wydawał się nie mieć końca. Czy w tej dziczy była jakakolwiek droga? Jak się okazało, sprawa była dość oczywista. Wystarczyło iść dnem doliny wzdłuż potoku, trzymać się tego kurczowo i nie zbaczać na inne ścieżki. Zresztą, mieliśmy to szczęście, że w kierunku Połoniny Ruszczyna prowadzi szlak żółty i choć mimo wielu drzew jego oznaczenie nie jest imponujące to jednak pozwala czuć się w gorgańskiej dziczy całkiem bezpiecznie. W tym kontekście godne polecenia są mapy Gorganów (zarówno polskie jak i ukraińskie). 

1-9) w dolinie Bystrzycy Sołotwińskiej
Z perspektywy mapy wydawało się, że do przejścia jest wiele kilometrów monotonną ścieżką prowadzącą przez reglowy las. Otóż nic bardziej mylnego. Szlak wielokrotnie przekraczał potok za pomocą przepraw w postaci kłody ubezpieczonej drewnianą barierką. Takie wąskie przejścia wzmagały adrenalinę, bowiem nie każdy potrafił zachować równowagę. Sam miałem chwilami stracha, toteż kroczek po kroczku powolutku przedostawałem się na drugą stronę potoku. W związku z tym, z pewną dozą ekscytacji wypatrywałem kolejnych atrakcji niesionych przez szlak.

1-4) na szlaku żółtym ku Połoninie Ruszczyna
Gdy las się przerzedził, mogliśmy domniemywać, że Połonina Ruszczyna jest już blisko. Jak się okazało, potrzebowaliśmy niespełna 2,5 h aby osiągnąć ten charakterystyczny punkt. Wkroczyliśmy tym samym na szeroką polanę zyskując wokół siebie więcej przestrzeni. Wszystko wyglądało na to, iż przełamaliśmy barierę między lasem, a widokami. Potwierdzał to również szlakowskaz, który upewnił nas, że idziemy w dobrym kierunku. 

1-5) na Połoninie Ruszczyna
Przed II wojną światową, teren dzisiejszych ukraińskich Karpat pokryty był pokaźną siatką schronisk. Dowody tego możemy znaleźć również w Gorganach, bowiem własnie na Połoninie Ruszczyna taki obiekt istniał. Nie zachowało się o nim zbyt wiele informacji. Dziś wiemy, że powstał w 1938 r. z inicjatywy Lwowskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Gdyby nie stosowna tabliczka, turysta mógłby się nie zorientować, że przechodzi obok jakichś ruin.

ruiny przedwojennego schroniska na Połoninie Ruszczyna
Odnotujmy, że na Połoninie Ruszczyna kończy się szlak żółty, który zmieniliśmy na długodystansowy czerwony. Zmierzając w kierunku północnym, minęliśmy ruiny i rozpoczęliśmy finałowe podejście. Do pokonania było około 400 m sumy przewyższeń. Szlak prowadzi najpierw na Małą Sywulę, by dopiero potem osiągnąć najwyższy szczyt Gorganów. Możemy jednak skorzystać ze skrótu i przy pomocy trawersu Małej Sywuli osiągnąć bezpośrednio magiczne 1836 m n.p.m. Gdy tylko nie zalega mgła to ponad reglami wszystko jest doskonale widoczne.

1-9) rozpoczęła się najciekawsza część wędrówki
Choć pogoda nie była tak słoneczna jak wczoraj to jednak na brak widoków narzekać nie mogliśmy. Jako, że znajdowaliśmy w krainie wypełnionej górami aż po horyzont to wszelkie panoramy były dla mnie dość zagadkowe. Niezależnie od tego jak nazywały się widoczne wierzchołki, tradycyjnie zapragnąłem wspiąć się na każdy z nich. Myślę, że nawet gdybym spędził tu kilka długich tygodni to i tak mógłbym nie odkryć wszystkich skarbów.

1-2) ścieżka prowadziła wprost na Wielką Sywulę (1836 m)
Każdy krok przybliżał nas do wierzchołka Wielkiej Sywuli oraz do wiekopomnej chwili osiągnięcia najwyższego wierzchołka jednego z najrozleglejszych pasm Karpat. Im dalej od domu, im trudniej gdzieś dojechać, tym człowiek zyskuje jeszcze większe poczucie wyjątkowości danej chwili. Najpierw kilkaset kilometrów jazdy po polskich drogach i ukraińskich wertepach, potem kilkanaście kilometrów jazdy łazem po jeszcze większych wybojach aż w końcu podobny dystans pokonany o własnych siłach. Spełnienie kolejnego marzenia stało się faktem.

gorgany (gołoborza) - charakterystyczny element krajobrazu Gorganów
kulminacja Wielkiej Sywuli
Nawet porywisty wiatr nie mógł ugasić radości ze zdobycia Wielkiej Sywuli. Wspomniana euforia udzielała się wszystkim, bowiem każdy czuł, że okiełznaliśmy coś wielkiego i dzikiego. Fotograficznym sesjom nie było końca. Tamten złoty okres w moim życiu cechował się tym, że każda wycieczka z Ju owocowała zdjęciami, które najchętniej zamknąłbym w ramce i powiesił nad łóżkiem. Mając za sobą tyle przygód to mój pokój zamienić powinien się w galerię sztuki. Choć dziś ciężko o tym pisać to jednak Wielka Sywula z pewnością już zawsze kojarzyć mi się będzie z gorącym uściskiem promieniującym szczęściem. 

1-10) panorama 360° z Wielkiej Sywuli
W tym morzu szczytów łatwo było się pogubić. Trzeba jednak przyznać, że takie błądzenie jest chyba najprzyjemniejszym z możliwych. Jeżeli czegoś można było być pewnym to z pewnością wierzchołka Małej Sywuli, który był najbliższej nas i który wieńczy kamienny obelisk. Pozostałe, niezliczone pasma i grzbiety nakładające się na siebie okazały się zagadką, którą z trudem rozwiązywałem w domowej pracowni rozkminiania panoram. Z efektów swej pracy zadowolony nie jestem, gdyż udało rozszyfrować się tylko kilka wierzchołków. Choć na żadnym z nich jeszcze nie byłem to jednak przed rokiem obserwowałem zbliżoną połać Gorganów z perspektywy Połoniny Krasnej. Tym samym udało się utrwalić kilka charakterystycznych nazw dzięki czemu wiem, na jakie okoliczne szczyty koniecznie muszę się jeszcze wybrać. Na szczęście Ukraina staje się coraz bardziej popularna, toteż wierzę, że okazji ku temu nie zabraknie. 

1-5) z Wielkiej Sywuli widać dziesiątki szczytów, a powyżej widać tylko niektóre z nich
Jako, że Wielka Sywula należy do Korony Beskidów to oczywiście nie mogło zabraknąć ceremonii namaszczenia szczytu stosowną tabliczką. Tak oto góra, która w terenie nie była w żaden sposób oznaczona zyskała skromne zagospodarowanie. Do najsolidniejszych ono nie należało, toteż pewnie dziś już po nim śladu nie ma. Ostatnie lata, które upłynęły pod kątem znakowania setek kilometrów szlaków w ukraińskich górach znacząco przybliżyły naszych wschodnich sąsiadów do grupy krajów ucywilizowanych, toteż kto wie, może za kilkadziesiąt lat teren ten znów pokryje sieć schronisk turystycznych. 

1-2) pamiątka po naszej wizycie
A gdybyśmy udali się dalej szlakiem czerwonym to po następnych 16 km - zdobywając w międzyczasie Ihrowiec (1804 m) - dotarlibyśmy do Osmołody, która jest dogodnym miejscem do znalezienia noclegu. Stamtąd zaś zagłębić się można w kolejne partie Gorganów z Grofą i Popadią na czele.

Tymczasem celebracja szczytowania na Wielkiej Sywuli powoli dobiegała końca. Nie był to jednak koniec atrakcji, bowiem czekało nas jeszcze przejście na Małą Sywulę, która jest tylko o 18 m niższa. Tym samym jej wysokość łatwo zapamiętać - dokładnie 1818 m. Tam również czekały widoki, które z racji na bliskość obu szczytów były bardzo podobne tym bardziej, że widoczność utrzymywała się na podobnym poziomie. Trzeba tylko uważać ażeby nie skręcić nogi skacząc po gołoborzu. 

czerwony szlak prowadził nas z Wielkiej na Małą Sywulę
Mała Sywula (1818 m)
obelisk na Małej Sywuli
Obelisk, który tak naprawdę jest pozostałością wieży geodezyjnej na nikim swym pięknem wrażenia nie wywarł, toteż ponownie mogliśmy się zająć podziwianiem widoków. Myślę, że mieliśmy dziś spore szczęście, gdyż mimo gęstych chmur z nieba nie spadła ani jedna kropla wody. Zakręćmy się zatem raz jeszcze na punkcie nie mających końca Gorganów...

1-12) panorama 360° z Małej Sywuli
Porywisty wiatr wywiewał łzy z oczu zupełnie tak jakby natura chciała upozorować nasze wzruszenie. Tereny są to jednak tak piękne, iż niewątpliwie każdy miłośnik gór nawet przy bezwietrznej pogodzie uroni łezkę szczęścia. Ju cała dygotała, toteż pozostało nam kontynuować zejście. Łany kosodrzewiny przyniosły ochronę i ukojenie.

Fragment znakowanej na czerwono ścieżki, którą właśnie się poruszaliśmy wchodzi w skład Wschodniokarpackiego Szlaku Turystycznego, który znakowany jest konsekwentnie od 2002 roku. W związku z tym jego długość na przestrzeni lat się zmieniła i teraz prawdopodobnie przekracza już ponad 200 km. Zaczyna się na Przełęczy Toruńskiej i biegnie przez Gorgany oraz Beskidy Pokucko-Bukowińskie. Jeżeli zaś wierzyć mapom z 2016 r. to został on pociągnięty dalej przez Połoniny Hryniawskie aż do miejscowości przy granicy z Rumunią. 

1-2) Wschodniokarpacki Szlak Turystyczny to gwarancja niesamowitych widoków
Powróciwszy na Połoninę Ruszczyna, nasza mała pętelka dobiegła końca. Mimo, że do Meżeryków mieliśmy zamiar powrócić tą samą drogą to jednak w międzyczasie odwiedziliśmy jeszcze jedno interesujące miejsce. Otóż z Ruszczyny warto pokierować się na południowy-wschód by po krótkiej wspinaczce osiągnąć uroczysko Piekło. Mimo groźnie brzmiącej nazwy jest tu naprawdę pięknie, bowiem naszym oczom ukazuje się urwisko będące jednocześnie odsłonięciem charakterystycznego fliszu karpackiego. 

1-3) uroczysko Piekło w Gorganach
Jako, że wciąż znajdowaliśmy się na wysokości prawie 1500 m n.p.m., to nadal mogliśmy liczyć na doskonałe widoczki. Ze względu na urwisty charakter terenu, Piekło określić można dobrym punktem obserwacyjnym. Zdecydowanie najbardziej efektownie prezentuje się stąd gniazdo Doboszanki (1754 m). W jej bliskim sąsiedztwie znajduje się kilka szczytów przekraczających 1600 m n.p.m. na które jednak znakowane ścieżki nie prowadzą ze względu na objęcie tego rejonu rezerwatem przyrody. W praktyce jednak dobra mapa i kompas w pełni wystarczą, bowiem dzikich ścieżek nie brakuje.

kulminacja Doboszanki
A pod Piekłem czekała na nas miła niespodzianka w postaci stada niezmiernie przyjaźnie nastawionych koni. Szybko zintegrowały się z naszą grupą, toteż kto tylko chciał mógł się do nich zbliżyć, pogłaskać, a nawet porozmawiać. Niestety, nie mogliśmy skorzystać z ich pomocy w transporcie na dół. Czekał nas zatem powrót szlakiem żółtym poprzez dzikie ostępy i wątpliwej jakości mostki. 

1-2) okazało się, że jednak nie byliśmy w Gorganach sami
3) jeden ze wspomnianych mostków
4) dolina potoku Bystrzyca Sołotwińska
Tak wiele w Gorganach przeżyłem, że zdążyłem zapomnieć, iż czeka nas jeszcze powrotna przejażdżka łazem. Tym razem postanowiłem jednak, że powalczę o miejsce siedzące. Uknułem plan, który w obliczu wielu osób starszych zneutralizować miał ewentualne wyrzuty sumienia. Otóż wziąłem Ju na kolana dzięki czemu osoby stojące miały więcej przestrzeni dla siebie.

Można uznać, że w żadnym innym punkcie całego pobytu, nasza grupa nie była tak blisko siebie jak teraz, toteż wywiązały się rozmowy. Jakkolwiek na przestrzeni lat odbywa się ich zazwyczaj tysiące tak tylko niektóre zdania zostają w pamięci na trwałe. Nie wspominałbym o tym gdyby w łazie coś takiego się nie wydarzyło. Otóż jedna z uczestniczek stwierdziła, że bije od nas miłość i zakochanie. Choć dokładnego cytatu już nie pamiętam to jednak przesłanie było tak oczywiste i zarazem tak piękne, że nie mógłbym go zapomnieć. W obliczu tego miłego akcentu osiągnęliśmy Starą Hutę, gdzie nastąpiła przesiadka do bardziej komfortowego pojazdu. Niestety, na ciepły posiłek musieliśmy poczekać kolejne dziesiątki kilometrów. Odkrywanie ukraińskich gór z pewnością wymaga dużej siły woli i samozaparcia aczkolwiek te tereny są tego niewątpliwie warte. Pozostało zatem cierpliwie czekać co przyniesie następny dzień...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)