20 sierpnia 2011

Ukraina (Lwów - cz. II)

Pierwszy etap zwiedzania Lwowa (link) minął mi pod znakiem Cmentarza Łyczakowskiego oraz Orląt Lwowskich. Następnie przeszliśmy na Kopiec Unii Lubelskiej aby móc podziwiać panoramę miasta niczym z Kopca Krakusa. Tam zakończyłem I część retrospekcji. Kolejne punkty naszego programu były niemniej ciekawe. Zapraszam do wspólnego zwiedzania!

Powrót odbył się tą samą drogą, zaś potem autokar podwiózł nas bliżej centrum. Teraz dopiero miało rozpocząć się prawdziwe zwiedzanie. Stając w cieniu parkowych drzew przewodniczka ukazała nam renesansową Cerkiew Wołoską wraz z charakterystyczną Wieżą Korniakta. Oczywiście nie mieliśmy czasu aby zwiedzić od środka wszystkich budynków, toteż w pamięci pozostała mi jedynie ta wieża, wybijająca się wzwyż nad innymi kamienicami. Ogólnie rzecz biorąc, wg różnych źródeł niemal połowa zabytków Ukrainy znajduje się właśnie we Lwowie.

Wieża Korniakta
A teraz akapit dla miłośników komunikacji miejskiej. Warto tutaj podkreślić kolejną wyjątkowość Lwowa, a mianowicie fakt, iż tramwaje nadal przejeżdżają tam przez Rynek. Starsze pokolenie z łatwością obliczy, od ilu lat takiej rzeczy nie uświadczymy już w Krakowie. Swoją drogą to spędzając tydzień na Zakarpaciu odniosłem wrażenie, iż czas jakby zatrzymał się tam w miejscu. Podzielę się także spostrzeżeniami na temat taboru. No cóż, typowy krakus przeprowadzając się do Lwowa doznałby zapewne szoku. Pamiętam jak przed moimi oczyma, ze sporą nutą hałaśliwości przemykiwały mi wagony tak na oko ze dwa razy starsze niż tak nie lubiane przez krakowian „akwaria”. Co do autobusów, to nawet kilka niskopodłogowych udało mi się dostrzec jednakże dominowały głównie małe żółte mikrobusy. Ogólnie rzecz biorąc ruch wydawał mi się mało uporządkowany. Niby na większości skrzyżowań zauważyć można sygnalizację świetlną, jednakże to wszystko było jakby niewidoczne. Na przejściach dla pieszych też należy szczególnie uważać, bo za dużo zebr to ze Lwowa nie zapamiętałem, a nie muszę nikomu udowadniać ze nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy mają inne podejście do bezpiecznej jazdy.

typowe pojazdy komunikacji miejskiej we Lwowie
Dochodząc bliżej Cerkwi natknęliśmy się na pchli targ, na którym rządziła przede wszystkim literatura. Ujrzałem tam wiele zagranicznych marek obecnych również w Polsce. Miłośnicy ciekawej lektury zawsze znajdą tam coś dla siebie. Miejsce to znajduje się zaledwie kilkaset metrów od rynku, a zatem na klientów narzekać nie można.

1-2) Pchli Targ we Lwowie
Wkroczyliśmy tym samym na teren lwowskiej starówki, gdzie zabytek na zabytku stoi. Zacznę od jednej z najwspanialszych barokowych budowli Lwowa, jakim jest Kościół Bożego Ciała i klasztor Dominikanów. Ze względu na bieg historii dzisiaj pełni on funkcję greckokatolickiej cerkwi. Zbudowany w 1747 r. na miejscu wcześniejszych dominikańskich klasztorów – jego fundatorem był Józef Potocki. Zachodnią, monumentalną fasadę podzieloną kolumnami i gzymsami zdobi gorejące słońce, symbol Eucharystii. Światło wpadające przez ogromne okna oświetla 18 figur świętych Dominikanów. Wewnątrz znajduje się 6 kaplic. Wnętrze jest jasne, przestronne oparte na krzyżu greckim w elipsie, skrzy się od złota koronkową snycerką i dekoracją rzeźbiarską. Wiele cennych obrazów stanowiących wyposażenie kościoła zostało wywiezionych po wojnie do Polski. Z zachowanych pamiątek znajduje się tu epitafium i nagrobek Artura Grottgera. Kościół nie uniknął losu wielu świątyń - w okresie komunizmu był tu magazyn cementu, a później Muzeum Historii Religii i Ateizmu i mimo usunięcia wtedy ołtarzy i wielu sprzętów liturgicznych nie został zdewastowany. Co ciekawe, naprzeciwko wejścia do kościoła na gzymsie jednej z kamienic w proteście przeciw jego wybudowaniu, znajdują się 3 niewielkie, ale bardzo dobrze widoczne płaskorzeźby pokazujące pewne uzależnienia ludzkie.


Samo wejście do Kościoła stoi dla turystów otworem, jednakże nastręcza pewnych niezręczności, ponieważ odbywa się ono w szpalerze żebraków, którzy błagalnie wyciągają swe kubeczki prosząc o choćby kilka kopiejek.

Pomnik Nikifora
Z kolei na placu przed kościołem, czekała na nas jeszcze jedna atrakcja, a mianowicie pomnik Nikifora. Tak ogółem należy stwierdzić, że Lwów jak Kraków – pomnikami stoi. Kim zaś był wspomniany Nikifor Krynicki, a dokładniej rzecz ujmując Epifaniusz Drowniak? Mieszkańcy Krynicy-Zdroju znają tę postać doskonale, ponieważ ulokowane jest tam jego muzeum. Odwołując się zaś do jego biografii to warte podkreślenia jest to, że był polskim malarzem łemkowskiego pochodzenia, a co ciekawe – przedstawicielem prymitywizmu. Mimo samotnego życia w nędzy, pod koniec życia jego prace zostały docenione. Lwów obok Krynicy jest jedynym miastem, które upamiętniło tego artystę w postaci pomnika. Dziś niemal każdy turysta fotografuje się wraz z Nikiforem.

Kolejnym obiektem, na który warto zwrócić uwagę jest Katedra ormiańska pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Była ona przez wieki centrum życia duchowego tych Ormian (obywateli Rzeczpospolitej), którzy na kresach osiedli na stałe. Katedrę założono na planie krzyża równoramiennego tuż po lokacji miasta przez króla Kazimierza Wielkiego. Gotycką świątynię przebudowano w XVIII wieku na styl barokowy. Najstarsza część katedry zbudowana jest z kamiennych ciosów zaś niezwykle urokliwe jest podwórko katedralne z krużgankami i ołtarzem zewnętrznym, w którym umieszczono rzeźbę Chrystusa Ukrzyżowanego. Po wejściu do środka, zachwyciłem się pięknymi freskami przedstawiającymi m. in. apostołów Jakuba i Jana Ewangelisty z XV wieku, a także Trójcę Świętą – mozaikę Mehoffera. Zauważyłem też, że miejsce to jest obowiązkowym w planie każdej grupy turystycznej bowiem ludzi w niej było całkiem sporo.

1) Katedra Ormiańska, 2-3) wnętrze katedry
Nie samymi budowlami sakralnymi jednak turysta żyje, toteż w pewnym momencie przewodniczka zabrała w miejsce, wyróżniające Lwów na mapie całej Europy. Mam tu na myśli najstarszą lwowską aptekę (działającą od 1735 r.), która mimo, iż dzisiaj pełni rolę muzeum to wciąż można w niej kupić wszelkie leki. Po wejściu naszym oczom ukazują się naczynia aptekarskie, maszynki do formowania pigułek, zabytkowe wagi i średniowieczne zielniki, eksponowane są moździerze kamienne, miedziane, a nawet takie marmurowe z XV i XVI wieku. Na przeszklonych półkach XVIII-wiecznych szaf stoją aptekarskie naczynia: porcelanowe, szklane o barwie rubinu (wykonane ze sztucznego szkła rubinowego) i drewniane, które sądząc po naklejonych na nich nalepkach „Eliksir” czy „Napój życia” zawierały wyjątkowo cenne lekarstwa. Przy wyjściu zaś, tuż za kasą, pani magister chętnie doradzała swoim pacjentom. Robienie zakupów w muzeum jest zatem nie lada gratką.

1-4) najstarsza apteka we Lwowie
Następną ciekawostką jest sposób upamiętnienia Jana Zeha – pioniera przemysłu naftowego i jedynego posiadacza uprawnień przetwarzania ropy naftowej w Galicji. Jego pomnikowe popiersie bowiem, wychyla się z pierwszego piętra jednej z lwowskich kamienic.

pomnik Jana Zeha
Krążąc przez uliczki starówki, w pewnej chwili wkroczyliśmy nareszcie na rynek, który bardzo przypominał ten krakowski. Jest to bowiem kwadratowy plac otoczony kamienicami, o których szepnę zaraz kilka słów. Zamiast Sukiennic we Lwowie ujrzymy ratusz, który jednak nieszczególnie mi się spodobał. Warty odnotowania jest też fakt, że w rogach rynku umieszczono 4 studnie – fontanny z posągami postaci mitologicznych: Neptuna, Diany, Amfitryty i Adonisa.

Sięgając zaś do historii, warto podkreślić, że rynek lwowski to świadek wielu historycznych wydarzeń. To właśnie tu król Władysław Jagiełło przyjmował hołd lenny hospodara wołoskiego, to właśnie tu po wyprawie na Moskwę dzielono między wojsko klejnoty carów i wreszcie, to właśnie tutaj w 1920 roku z okazji nadania miastu orderu Virtuti Militari marszałek Józef Piłsudski odbierał defiladę obrońców Lwowa.

Spośród 44 kamienic wokół rynku, na uwagę zasługuje szczególnie jedna. Czy widzieliście kiedyś budynek o iście węgielnej czerni? Taki rarytas czeka na Was właśnie we Lwowie, a na myśli mam tu kamienicę zwaną czarną. Wybudowana dla poborcy ceł, Włocha Tomasza Albertiego stała się z czasem własnością Lorencowiczów, którzy otworzyli w niej pierwszą lwowską aptekę. Zięć właściciela był delegatem Lwowa na uroczystości zaślubin króla Jana Kazimierza z Marią Ludwiką, wygłaszał też mowę powitalną na cześć króla po obronie Zbaraża w 1649 roku. Kamienica wybudowana jest z wapienia, który ma naturalną tendencję ciemnienia z latami, wskutek czego otrzymała wspaniałą fasadę zwaną w sztuce kamieniarskiej diamentową rustyką. Ciosom skalnym z których ją budowano nadano kształt charakterystyczny dla szlifu drogich kamieni. Na fasadzie rzeźby ujrzeć możemy Matkę Boską, św. Stanisława Kostkę oraz św. Marcina.

Po opuszczeniu rynku, podążając za panią przewodnik, która notabene jest nauczycielką zarabiającą kilkaset hrywien miesięcznie, myślałem, że ujrzeliśmy już wszystko. Na całe szczęście myliłem się, bowiem mogłem być zachwycony po raz kolejny. Podeszliśmy przeto pod Operę Lwowską, która bardzo przypominała mi krakowski teatr Słowackiego. Opera Lwowska jest nie tylko dziełem sztuki architektonicznej, ale także rzeźby i malarstwa. Co ciekawe, została wybudowana zaledwie w ciągu 3 lat zgodnie z zasadami francuskiego baroku. Warto podejść nieopodal wejścia aby z bliska podziwiać piękną fasadę zwieńczoną uskrzydlonymi rzeźbami Sława ze złotym liściem palmowym w ręce, Dramatu oraz Muzyki. Rzeźby i posągi przedstawiają postacie związane ze sztuką, w niszach siedzą Tragedia i Komedia. Sceny przedstawiają Radości i Cierpienia życia. Mój wzrok został tym samym przyciągnięty na wiele długich minut.

1-2) Opera Lwowska
Słonko wciąż mocno grzało, toteż fontanna znajdująca się przed Operą była prawdziwym ukojeniem dla naszych ciał. Tuż obok usytuowany był też zegar odliczający czas jak pozostał do rozpoczęcia piłkarskich mistrzostw Europy w 2012 roku. Gdy zrobiłem mu zdjęcie to wskazywał on 293 dni, 4 godziny, 21 minut i 28 sekund. Nie ulega wątpliwości, że im bliżej czerwca 2012 roku tym na więcej oznak piłkarskich można się będzie natknąć. Pięknie prezentowało się także logo mistrzostw uwydatnione za pomocą kwiatów.

Ogólnie rzecz biorąc to na tym placu przed Operą trwała prawdziwa sielanka. Dzieci jeździły bezpańsko na gokartach, handlarze zaczepiali turystów, dojrzałem nawet spacerującą parę nowożeńców.


Idąc dalej plac przemienia się w swoiste planty z całkiem bujnym drzewostanem, gdzie czekały na nas kolejne oznaki historii. Pierwszą z nich był pomnik Tarasa Szewczenki – ukraińskiego poety narodowego, malarza i przedstawiciela romantyzmu. Co ciekawe, wszystkie jego powieści i większość dramatów zostało napisanych po rosyjsku, podczas gdy utwory poetyckie Szewczenki tworzone były w języku ukraińskim. Żył 47 lat, z czego 24 lata spędził w poddaństwie, 10 lat na zesłaniu, 3,5 roku pod nadzorem policji zaś tylko 9 lat na wolności.

1-2) pomnik Tarasa Szewczenki
Teraz zaś kilka powodów świadczących o polskości Lwowa. Po pierwsze rzeźba Matki Boskiej Lwowskiej (patronki miasta), po drugie kolumna Adama Mickiewicza, a po trzecie Jan Paweł II. Dzięki nim mimo wszechobecnej i mało zrozumianej cyrylicy, poczułem się tak jakbym był w Polsce. Niektórzy uważają formę kolumny za najpiękniejsze upamiętnienie Mickiewicza na świecie. Powstał on w 50. rocznicę śmierci poety w 1904 roku. Stoi w centrum miasta na placu Adama Mickiewicza. Jest to bardzo wysoka, granitowa kolumna przy której znajduje się wykonana ze spiżu postać wieszcza, a nad nim Geniusz wręczający poecie lirę. Tu, „w obecności” wieszcza, 22 listopada 1920 r. Lwów, jako jedyne miasto w Polsce, został odznaczony przez marszałka Józefa Piłsudskiego Orderem Virtuti Militari o czym już wyżej wspominałem. Kolumna wieszcza stała się więc idealnym miejscem do zdjęcia grupowego.

1) pomnik Matki Boskiej Lwowskiej, 2-3) kolumna Adama Mickiewicza
Nasze zwiedzanie zbliżało się już ku końcowi. Na koniec pozostawiliśmy sobie jeden z najważniejszych obiektów, a mianowicie Katedrę Łacińską. Ta lwowska bazylika archikatedralna jest jednym z najstarszych i najcenniejszych zabytków gotyckiej sztuki w mieście. Już w połowie XIV wieku istniał tu drewniany kościół spalony przez Litwinów. Za czasów króla Kazimierza Wielkiego rozpoczęto budowę kościoła murowanego, który miał być katedrą biskupstwa. Ukończony pod koniec XV wieku stał się głównym kościołem wielkiej metropolii lwowskiej. Znakomity wystrój, wielki gotycki ołtarz i dwa boczne ołtarze, piękne stalle, bogato zdobione złoceniami, dwie ambony stały się świadkami podniosłych narodowych uroczystości. To tu odprawiono mszę żałobną za duszę zmarłego króla Władysława Jagiełłę. To tu również padły pamiętne słowa: „Ciebie za patronkę moją i za królową państw moich dzisiaj obieram” – wypowiedziane przez króla Jana Kazimierza w obecności papieskiego nuncjusza, senatorów i przedstawicieli wszystkich stanów Rzeczypospolitej. W XVIII wieku katedrę przebudowano w stylu barokowym, zmniejszono ilość ołtarzy i ozdobiono ściany pięknymi freskami. W 100 lat później przywrócono kościołowi neogotycki charakter ale zamalowano większość fresków. W oknach umieszczono nowe witraże wg projektów Jana Matejki i Józefa Mehoffera. Sztuka rokokowa miesza się więc z manierystyczną dekoracją rzeźbiarską.

Wchodząc do środka człowiek przekracza inny wymiar. Nagle znajduje się w niewyobrażalnie rozległej przestrzeni choć przecież to ścisłe centrum Lwowa. Początkowo nie wiedziałem na co spoglądać. Myśli moje uszeregowała dopiero pani przewodnik. Jak widać miejsce to na zawsze będzie już zrośnięte z Rzeczpospolitą.

A żeby zachwytom nie było końca to będąc w Katedrze Łacińskiej warto zahaczyć też o jej boczne kaplice: Kampianów i Boimów. Urzeka głównie ta druga będąca swoistym ewenementem. Wzniesiona na południe od katedry, na miejscu dawnego cmentarza jest jedyną pozostawioną kaplicą grobową. Ufundowana przez pochodzącą z Transylwanii bogatą rodzinę kupiecką Boimów, stanowi najcenniejszy zabytek sztuki manierystycznej Lwowa. Wybudowana w 1611 roku, przez 4 lata zdobiona była w sztukaterie i rzeźby, zbudowana na planie kwadratu przykryta jest kopułą z latarnią.

2) Kaplica Boimów
Tym samym z powrotem powróciliśmy na Rynek, gdzie podziękowaliśmy przewodniczce za wspólne zwiedzanie. Teraz do dyspozycji mieliśmy kilkadziesiąt minut czasu wolnego. Skrycie wykorzystałem go aby wypełnić ubytki w żołądku. Idealnym do tego narzędziem był fastfood znanej marki znajdujący się przy Operze. Szczerze jednak myślałem, że hamburgery będą tam tańsze!

Nastał również dobry moment aby zadbać o swoje potrzeby na najbliższy tydzień. Jeden z uczestników wykazał się tutaj pomysłowością, bowiem kupił sobie starter ukraińskiego operatora sieci komórkowej aby móc dzwonić bez przeszkód, a przede wszystkim tanio do Polski. Nie da się ukryć, że różnica między kilkudziesięcioma kopiejkami, a pięcioma złotymi za minutę jest wręcz ogromna. Jadąc na Ukrainę i jednocześnie nie chcąc płacić wysokich rachunków, lepiej jest od razu wyłączyć telefon. Doładowanie w wysokości 30 zł wystarczyło mi zaledwie na kilkanaście smsów.

Wolny czas ludzie wykorzystywali na spacery oraz raczenie się piwem, które było wręcz wymarzone na taki gorący sierpniowy dzień. Nogi zaniosły mnie nawet na kolejne targowisko pełne pamiątek oraz ubrań. Zainteresowanie wzbudziły szczególnie słynne matrioszki, które pięknie prezentowałyby się na mojej półce. Miałem też ochotę na ukraińskie pierogi, jednakże zabrakło już na to czasu.

Naliczyłem co najmniej kilka autokarów mających polskie rejestracje. Lwów nie może więc narzekać na napływ turystów z zachodu. Wszystkie jego uliczki zatem tętniły życiem. Z tym większym żalem udałem się na miejsce zbiórki. Przez postój na granicy byliśmy już i tak sporo spóźnieni, a czekała nas jeszcze długa podróż po fatalnych drogach.

Wyjazd z obwodu lwowskiego był dobrą okazją do krótkiego podsumowania. Myślę, że Lwów jest najpiękniejszym miastem oprócz Krakowa, które miałem sposobność lepiej poznać. Nic dziwnego, że obie metropolie są miastami partnerskimi – wszak tyle je łączy. Rzeczywiście, na każdym kroku można odczuć polskość Lwowa. Moim zdaniem ten gród już zawsze będzie polskim miastem. Ponadto jego urzekające uroki i klimat będą przyciągać rzesze turystów przez wiele następnych pokoleń. Kto raz zawita do Lwowa, ten będzie wracał do niego myślami – tego stwierdzenia jestem pewien.

Pierwszy dzień pobytu na Ukrainie chylił się ku końcowi zaś kresu naszej trasy widać nie było. Pamiętam jak obudziła mnie wiadomość o remisie Wisły Kraków z Koroną Kielce. Kolejna strata punktów mistrzowi nie przystoi zaś za 3 dni miał odbyć się mecz z Apoelem Nikozja. Jechaliśmy i jechaliśmy, zmrok zastał nas już dawno, a droga zrobiła się iście ukraińska tj. jeszcze bardziej niebezpieczna. Kompletnie nieoświetlony trakt pełen niewidocznych dziur, kolein i wybojów skutecznie nas spowalniał. Brak pasów, pobocza i oznakowań na głównych magistralnych drogach o tej porze wręcz odstraszał od dalszej jazdy. Ukraińcy widać do takich warunków są już przyzwyczajeni bowiem zazwyczaj wymijali nas swoimi kilkudziesięcioletnimi pojazdami niemal z prędkością światła.

Tymczasem u naszego celu podróży czekała cieplutka obiadokolacja. W związku z opóźnieniami musieliśmy ją wciąż przekładać w czasie. Gdy byliśmy już w rejonie Iwano-Frankiwska albo jak kto woli Stanisławowa, w autokarze gromadziło się coraz więcej pytań typu czy daleko jeszcze albo za ile dojdziemy. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta bowiem wjechaliśmy w jakąś małą mieścinkę, potem w jakąś dróżkę, która stawała się z czasem coraz węższa. W efekcie musieliśmy zawrócić zaś sam nawrót w takich warunkach oznaczyć można w kategorii majstersztyku.

Zbliżała się już północ. Kolejnym problem był czas pracy kierowcy. Jak wiadomo na dany czas pracy musi przypaść odpowiednio długi odpoczynek. Zatrzymaliśmy się w centrum wspomnianej mieścinki na półgodzinny postój. Mimo późnej pory mieliśmy do dyspozycji bar w plenerze zaś z głębi miejscowości dało się słyszeć imprezowe nuty. Ukraińsko-karpackie powietrze było tam szczególnie zimne tak jakbyśmy zupełnie pomylili pory roku. Ponadto wyczekując smacznej obiadokolacji, od pory obiadu nie jadłem prawie nic. Chłód i głód sprawiły, że miałem w pewnej chwili już dość tej podróży.

Mniej więcej w tamtym momencie minęła północ, a jako, że w tytule retrospekcji nie ma 21 sierpnia to odpowiedź na to czy szczęśliwie dotarliśmy do celu, zdradzę dopiero w następnym wpisie. Oczywiście odpowiedź jest łatwo wyczuwalna jednakże pisząc ten tekst po wielu miesiącach wciąż odczuwam ten sam dreszczyk emocji.

Dwudziesty dzień sierpnia na trwale zapisał się więc w mojej pamięci. Historia oraz zabytki Lwowa w pełni mnie oczarowały i dziękuje serdecznie Klubowi Turystyki Górskiej „Wierch” za możliwość spełnienia kolejnego podróżniczego marzenia. Podziękowań zaś będzie tutaj jeszcze wiele, ponieważ to co najlepsze wciąż było przede mną ale o tym już wkrótce…

Ciąg dalszy ukraińskich przygód dostępny pod linkiem --> Ukraina: Gorgany (Chomiak + Syniak)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)