Pierwszy etap zwiedzania Lwowa (link) minął mi pod znakiem Cmentarza
Łyczakowskiego oraz Orląt Lwowskich. Następnie przeszliśmy na Kopiec
Unii Lubelskiej aby móc podziwiać panoramę miasta niczym z Kopca
Krakusa. Tam zakończyłem I część retrospekcji. Kolejne punkty naszego
programu były niemniej ciekawe. Zapraszam do wspólnego zwiedzania!
Powrót odbył się tą samą drogą, zaś potem autokar podwiózł nas bliżej centrum. Teraz dopiero miało rozpocząć się prawdziwe zwiedzanie. Stając w cieniu parkowych drzew przewodniczka ukazała nam renesansową Cerkiew Wołoską wraz z charakterystyczną Wieżą Korniakta. Oczywiście nie mieliśmy czasu aby zwiedzić od środka wszystkich budynków, toteż w pamięci pozostała mi jedynie ta wieża, wybijająca się wzwyż nad innymi kamienicami. Ogólnie rzecz biorąc, wg różnych źródeł niemal połowa zabytków Ukrainy znajduje się właśnie we Lwowie.
Powrót odbył się tą samą drogą, zaś potem autokar podwiózł nas bliżej centrum. Teraz dopiero miało rozpocząć się prawdziwe zwiedzanie. Stając w cieniu parkowych drzew przewodniczka ukazała nam renesansową Cerkiew Wołoską wraz z charakterystyczną Wieżą Korniakta. Oczywiście nie mieliśmy czasu aby zwiedzić od środka wszystkich budynków, toteż w pamięci pozostała mi jedynie ta wieża, wybijająca się wzwyż nad innymi kamienicami. Ogólnie rzecz biorąc, wg różnych źródeł niemal połowa zabytków Ukrainy znajduje się właśnie we Lwowie.
A teraz akapit dla miłośników komunikacji miejskiej. Warto tutaj
podkreślić kolejną wyjątkowość Lwowa, a mianowicie fakt, iż tramwaje
nadal przejeżdżają tam przez Rynek. Starsze pokolenie z łatwością
obliczy, od ilu lat takiej rzeczy nie uświadczymy już w Krakowie. Swoją
drogą to spędzając tydzień na Zakarpaciu odniosłem wrażenie, iż czas
jakby zatrzymał się tam w miejscu. Podzielę się także spostrzeżeniami na
temat taboru. No cóż, typowy krakus przeprowadzając się do Lwowa
doznałby zapewne szoku. Pamiętam jak przed moimi oczyma, ze sporą nutą
hałaśliwości przemykiwały mi wagony tak na oko ze dwa razy starsze niż
tak nie lubiane przez krakowian „akwaria”. Co do autobusów, to nawet
kilka niskopodłogowych udało mi się dostrzec jednakże dominowały głównie
małe żółte mikrobusy. Ogólnie rzecz biorąc ruch wydawał mi się mało
uporządkowany. Niby na większości skrzyżowań zauważyć można sygnalizację
świetlną, jednakże to wszystko było jakby niewidoczne. Na przejściach
dla pieszych też należy szczególnie uważać, bo za dużo zebr to ze Lwowa
nie zapamiętałem, a nie muszę nikomu udowadniać ze nasi sąsiedzi zza
wschodniej granicy mają inne podejście do bezpiecznej jazdy.
Dochodząc bliżej Cerkwi natknęliśmy się na pchli targ, na którym
rządziła przede wszystkim literatura. Ujrzałem tam wiele zagranicznych
marek obecnych również w Polsce. Miłośnicy ciekawej lektury zawsze
znajdą tam coś dla siebie. Miejsce to znajduje się zaledwie kilkaset
metrów od rynku, a zatem na klientów narzekać nie można.
Wkroczyliśmy tym samym na teren lwowskiej starówki, gdzie zabytek na
zabytku stoi. Zacznę od jednej z najwspanialszych barokowych budowli
Lwowa, jakim jest Kościół Bożego Ciała i klasztor Dominikanów. Ze względu na bieg historii dzisiaj pełni on funkcję
greckokatolickiej cerkwi. Zbudowany w 1747 r. na miejscu wcześniejszych
dominikańskich klasztorów – jego fundatorem był Józef Potocki.
Zachodnią, monumentalną fasadę podzieloną kolumnami i gzymsami zdobi
gorejące słońce, symbol Eucharystii. Światło wpadające przez ogromne
okna oświetla 18 figur świętych Dominikanów. Wewnątrz znajduje się 6
kaplic. Wnętrze jest jasne, przestronne oparte na krzyżu greckim w
elipsie, skrzy się od złota koronkową snycerką i dekoracją rzeźbiarską.
Wiele cennych obrazów stanowiących wyposażenie kościoła zostało
wywiezionych po wojnie do Polski. Z zachowanych pamiątek znajduje się tu
epitafium i nagrobek Artura Grottgera. Kościół nie uniknął losu wielu
świątyń - w okresie komunizmu był tu magazyn cementu, a później Muzeum
Historii Religii i Ateizmu i mimo usunięcia wtedy ołtarzy i wielu
sprzętów liturgicznych nie został zdewastowany. Co ciekawe, naprzeciwko
wejścia do kościoła na gzymsie jednej z kamienic w proteście przeciw
jego wybudowaniu, znajdują się 3 niewielkie, ale bardzo dobrze widoczne
płaskorzeźby pokazujące pewne uzależnienia ludzkie.
Samo wejście do Kościoła stoi dla turystów otworem, jednakże
nastręcza pewnych niezręczności, ponieważ odbywa się ono w szpalerze
żebraków, którzy błagalnie wyciągają swe kubeczki prosząc o choćby kilka
kopiejek.
Pomnik Nikifora |
Z kolei na placu przed kościołem, czekała na nas jeszcze jedna
atrakcja, a mianowicie pomnik Nikifora. Tak ogółem należy stwierdzić, że
Lwów jak Kraków – pomnikami stoi. Kim zaś był wspomniany Nikifor
Krynicki, a dokładniej rzecz ujmując Epifaniusz Drowniak? Mieszkańcy
Krynicy-Zdroju znają tę postać doskonale, ponieważ ulokowane jest tam
jego muzeum. Odwołując się zaś do jego biografii to warte podkreślenia
jest to, że był polskim malarzem łemkowskiego pochodzenia, a co ciekawe –
przedstawicielem prymitywizmu. Mimo samotnego życia w nędzy, pod koniec
życia jego prace zostały docenione. Lwów obok Krynicy jest jedynym
miastem, które upamiętniło tego artystę w postaci pomnika. Dziś niemal
każdy turysta fotografuje się wraz z Nikiforem.
Kolejnym obiektem, na który warto zwrócić uwagę jest Katedra
ormiańska pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Była ona
przez wieki centrum życia duchowego tych Ormian (obywateli
Rzeczpospolitej), którzy na kresach osiedli na stałe. Katedrę założono
na planie krzyża równoramiennego tuż po lokacji miasta przez króla
Kazimierza Wielkiego. Gotycką świątynię przebudowano w XVIII wieku na
styl barokowy. Najstarsza część katedry zbudowana jest z kamiennych
ciosów zaś niezwykle urokliwe jest podwórko katedralne z krużgankami i
ołtarzem zewnętrznym, w którym umieszczono rzeźbę Chrystusa
Ukrzyżowanego. Po wejściu do środka, zachwyciłem się pięknymi freskami
przedstawiającymi m. in. apostołów Jakuba i Jana Ewangelisty z XV wieku,
a także Trójcę Świętą – mozaikę Mehoffera. Zauważyłem też, że miejsce
to jest obowiązkowym w planie każdej grupy turystycznej bowiem ludzi w
niej było całkiem sporo.
Nie samymi budowlami sakralnymi jednak turysta żyje, toteż w pewnym
momencie przewodniczka zabrała w miejsce, wyróżniające Lwów na mapie
całej Europy. Mam tu na myśli najstarszą lwowską aptekę (działającą od
1735 r.), która mimo, iż dzisiaj pełni rolę muzeum to wciąż można w niej
kupić wszelkie leki. Po wejściu naszym oczom ukazują się naczynia
aptekarskie, maszynki do formowania pigułek, zabytkowe wagi i
średniowieczne zielniki, eksponowane są moździerze kamienne, miedziane, a
nawet takie marmurowe z XV i XVI wieku. Na przeszklonych półkach
XVIII-wiecznych szaf stoją aptekarskie naczynia: porcelanowe, szklane o
barwie rubinu (wykonane ze sztucznego szkła rubinowego) i drewniane,
które sądząc po naklejonych na nich nalepkach „Eliksir” czy „Napój
życia” zawierały wyjątkowo cenne lekarstwa. Przy wyjściu zaś, tuż za
kasą, pani magister chętnie doradzała swoim pacjentom. Robienie zakupów w
muzeum jest zatem nie lada gratką.
1-4) najstarsza apteka we Lwowie |
Następną ciekawostką jest sposób upamiętnienia Jana Zeha – pioniera
przemysłu naftowego i jedynego posiadacza uprawnień przetwarzania ropy
naftowej w Galicji. Jego pomnikowe popiersie bowiem, wychyla się z
pierwszego piętra jednej z lwowskich kamienic.
pomnik Jana Zeha |
Krążąc przez uliczki starówki, w pewnej chwili wkroczyliśmy
nareszcie na rynek, który bardzo przypominał ten krakowski. Jest to
bowiem kwadratowy plac otoczony kamienicami, o których szepnę zaraz
kilka słów. Zamiast Sukiennic we Lwowie ujrzymy ratusz, który jednak
nieszczególnie mi się spodobał. Warty odnotowania jest też
fakt, że w rogach rynku umieszczono 4 studnie – fontanny z posągami
postaci mitologicznych: Neptuna, Diany, Amfitryty i Adonisa.
Sięgając zaś do historii, warto podkreślić, że rynek lwowski to świadek wielu historycznych wydarzeń. To właśnie tu król Władysław Jagiełło przyjmował hołd lenny hospodara wołoskiego, to właśnie tu po wyprawie na Moskwę dzielono między wojsko klejnoty carów i wreszcie, to właśnie tutaj w 1920 roku z okazji nadania miastu orderu Virtuti Militari marszałek Józef Piłsudski odbierał defiladę obrońców Lwowa.
Sięgając zaś do historii, warto podkreślić, że rynek lwowski to świadek wielu historycznych wydarzeń. To właśnie tu król Władysław Jagiełło przyjmował hołd lenny hospodara wołoskiego, to właśnie tu po wyprawie na Moskwę dzielono między wojsko klejnoty carów i wreszcie, to właśnie tutaj w 1920 roku z okazji nadania miastu orderu Virtuti Militari marszałek Józef Piłsudski odbierał defiladę obrońców Lwowa.
Spośród 44 kamienic wokół rynku, na uwagę zasługuje szczególnie jedna. Czy widzieliście kiedyś budynek o iście węgielnej czerni? Taki rarytas czeka na Was właśnie we Lwowie, a na myśli mam tu kamienicę zwaną czarną. Wybudowana dla poborcy ceł, Włocha Tomasza Albertiego stała się z czasem własnością Lorencowiczów, którzy otworzyli w niej pierwszą lwowską aptekę. Zięć właściciela był delegatem Lwowa na uroczystości zaślubin króla Jana Kazimierza z Marią Ludwiką, wygłaszał też mowę powitalną na cześć króla po obronie Zbaraża w 1649 roku. Kamienica wybudowana jest z wapienia, który ma naturalną tendencję ciemnienia z latami, wskutek czego otrzymała wspaniałą fasadę zwaną w sztuce kamieniarskiej diamentową rustyką. Ciosom skalnym z których ją budowano nadano kształt charakterystyczny dla szlifu drogich kamieni. Na fasadzie rzeźby ujrzeć możemy Matkę Boską, św. Stanisława Kostkę oraz św. Marcina.
Po opuszczeniu rynku, podążając za panią przewodnik, która notabene
jest nauczycielką zarabiającą kilkaset hrywien miesięcznie, myślałem, że
ujrzeliśmy już wszystko. Na całe szczęście myliłem się, bowiem mogłem
być zachwycony po raz kolejny. Podeszliśmy przeto pod Operę Lwowską,
która bardzo przypominała mi krakowski teatr Słowackiego. Opera Lwowska
jest nie tylko dziełem sztuki architektonicznej, ale także rzeźby i
malarstwa. Co ciekawe, została wybudowana zaledwie w ciągu 3 lat zgodnie
z zasadami francuskiego baroku. Warto podejść nieopodal wejścia aby z
bliska podziwiać piękną fasadę zwieńczoną uskrzydlonymi rzeźbami Sława
ze złotym liściem palmowym w ręce, Dramatu oraz Muzyki. Rzeźby i posągi
przedstawiają postacie związane ze sztuką, w niszach siedzą Tragedia i
Komedia. Sceny przedstawiają Radości i Cierpienia życia. Mój wzrok
został tym samym przyciągnięty na wiele długich minut.
1-2) Opera Lwowska |
Słonko wciąż mocno grzało, toteż fontanna znajdująca się przed Operą
była prawdziwym ukojeniem dla naszych ciał. Tuż obok usytuowany był też
zegar odliczający czas jak pozostał do rozpoczęcia piłkarskich
mistrzostw Europy w 2012 roku. Gdy zrobiłem mu zdjęcie to wskazywał on
293 dni, 4 godziny, 21 minut i 28 sekund. Nie ulega wątpliwości, że im
bliżej czerwca 2012 roku tym na więcej oznak piłkarskich można się
będzie natknąć. Pięknie prezentowało się także logo mistrzostw
uwydatnione za pomocą kwiatów.
Ogólnie rzecz biorąc to na tym placu przed Operą trwała prawdziwa sielanka. Dzieci jeździły bezpańsko na gokartach, handlarze zaczepiali turystów, dojrzałem nawet spacerującą parę nowożeńców.
Idąc dalej plac przemienia się w swoiste planty z całkiem bujnym
drzewostanem, gdzie czekały na nas kolejne oznaki historii. Pierwszą z
nich był pomnik Tarasa Szewczenki – ukraińskiego poety narodowego,
malarza i przedstawiciela romantyzmu. Co ciekawe, wszystkie jego
powieści i większość dramatów zostało napisanych po rosyjsku, podczas
gdy utwory poetyckie Szewczenki tworzone były w języku ukraińskim. Żył
47 lat, z czego 24 lata spędził w poddaństwie, 10 lat na zesłaniu, 3,5
roku pod nadzorem policji zaś tylko 9 lat na wolności.
1-2) pomnik Tarasa Szewczenki |
Teraz zaś kilka powodów świadczących o polskości Lwowa. Po pierwsze
rzeźba Matki Boskiej Lwowskiej (patronki miasta), po drugie kolumna
Adama Mickiewicza, a po trzecie Jan Paweł II. Dzięki nim mimo
wszechobecnej i mało zrozumianej cyrylicy, poczułem się tak jakbym był w
Polsce. Niektórzy uważają formę kolumny za najpiękniejsze upamiętnienie
Mickiewicza na świecie. Powstał on w 50. rocznicę śmierci poety w 1904
roku. Stoi w centrum miasta na placu Adama Mickiewicza. Jest to bardzo
wysoka, granitowa kolumna przy której znajduje się wykonana ze spiżu
postać wieszcza, a nad nim Geniusz wręczający poecie lirę. Tu, „w
obecności” wieszcza, 22 listopada 1920 r. Lwów, jako jedyne miasto w
Polsce, został odznaczony przez marszałka Józefa Piłsudskiego Orderem
Virtuti Militari o czym już wyżej wspominałem. Kolumna wieszcza stała
się więc idealnym miejscem do zdjęcia grupowego.
1) pomnik Matki Boskiej Lwowskiej, 2-3) kolumna Adama Mickiewicza |
Nasze zwiedzanie zbliżało się już ku końcowi. Na koniec
pozostawiliśmy sobie jeden z najważniejszych obiektów, a mianowicie
Katedrę Łacińską. Ta lwowska bazylika archikatedralna jest jednym z
najstarszych i najcenniejszych zabytków gotyckiej sztuki w mieście. Już w
połowie XIV wieku istniał tu drewniany kościół spalony przez Litwinów.
Za czasów króla Kazimierza Wielkiego rozpoczęto budowę kościoła
murowanego, który miał być katedrą biskupstwa. Ukończony pod koniec XV
wieku stał się głównym kościołem wielkiej metropolii lwowskiej.
Znakomity wystrój, wielki gotycki ołtarz i dwa boczne ołtarze, piękne
stalle, bogato zdobione złoceniami, dwie ambony stały się świadkami
podniosłych narodowych uroczystości. To tu odprawiono mszę żałobną za
duszę zmarłego króla Władysława Jagiełłę. To tu również padły pamiętne
słowa: „Ciebie za patronkę moją i za królową państw moich dzisiaj
obieram” – wypowiedziane przez króla Jana Kazimierza w obecności
papieskiego nuncjusza, senatorów i przedstawicieli wszystkich stanów
Rzeczypospolitej. W XVIII wieku katedrę przebudowano w stylu barokowym,
zmniejszono ilość ołtarzy i ozdobiono ściany pięknymi freskami. W 100
lat później przywrócono kościołowi neogotycki charakter ale zamalowano
większość fresków. W oknach umieszczono nowe witraże wg projektów Jana
Matejki i Józefa Mehoffera. Sztuka rokokowa miesza się więc z
manierystyczną dekoracją rzeźbiarską.
Wchodząc do środka człowiek przekracza inny wymiar. Nagle znajduje
się w niewyobrażalnie rozległej przestrzeni choć przecież to ścisłe
centrum Lwowa. Początkowo nie wiedziałem na co spoglądać. Myśli moje
uszeregowała dopiero pani przewodnik. Jak widać miejsce to na zawsze
będzie już zrośnięte z Rzeczpospolitą.
A żeby zachwytom nie było końca to będąc w Katedrze Łacińskiej warto zahaczyć też o jej boczne kaplice: Kampianów i Boimów. Urzeka głównie ta druga będąca swoistym ewenementem. Wzniesiona na południe od katedry, na miejscu dawnego cmentarza jest jedyną pozostawioną kaplicą grobową. Ufundowana przez pochodzącą z Transylwanii bogatą rodzinę kupiecką Boimów, stanowi najcenniejszy zabytek sztuki manierystycznej Lwowa. Wybudowana w 1611 roku, przez 4 lata zdobiona była w sztukaterie i rzeźby, zbudowana na planie kwadratu przykryta jest kopułą z latarnią.
A żeby zachwytom nie było końca to będąc w Katedrze Łacińskiej warto zahaczyć też o jej boczne kaplice: Kampianów i Boimów. Urzeka głównie ta druga będąca swoistym ewenementem. Wzniesiona na południe od katedry, na miejscu dawnego cmentarza jest jedyną pozostawioną kaplicą grobową. Ufundowana przez pochodzącą z Transylwanii bogatą rodzinę kupiecką Boimów, stanowi najcenniejszy zabytek sztuki manierystycznej Lwowa. Wybudowana w 1611 roku, przez 4 lata zdobiona była w sztukaterie i rzeźby, zbudowana na planie kwadratu przykryta jest kopułą z latarnią.
Tym samym z powrotem powróciliśmy na Rynek, gdzie podziękowaliśmy
przewodniczce za wspólne zwiedzanie. Teraz do dyspozycji mieliśmy
kilkadziesiąt minut czasu wolnego. Skrycie wykorzystałem go aby wypełnić
ubytki w żołądku. Idealnym do tego narzędziem był fastfood znanej marki
znajdujący się przy Operze. Szczerze jednak myślałem, że hamburgery
będą tam tańsze!
Nastał również dobry moment aby zadbać o swoje potrzeby na najbliższy tydzień. Jeden z uczestników wykazał się tutaj pomysłowością, bowiem kupił sobie starter ukraińskiego operatora sieci komórkowej aby móc dzwonić bez przeszkód, a przede wszystkim tanio do Polski. Nie da się ukryć, że różnica między kilkudziesięcioma kopiejkami, a pięcioma złotymi za minutę jest wręcz ogromna. Jadąc na Ukrainę i jednocześnie nie chcąc płacić wysokich rachunków, lepiej jest od razu wyłączyć telefon. Doładowanie w wysokości 30 zł wystarczyło mi zaledwie na kilkanaście smsów.
Wolny czas ludzie wykorzystywali na spacery oraz raczenie się piwem, które było wręcz wymarzone na taki gorący sierpniowy dzień. Nogi zaniosły mnie nawet na kolejne targowisko pełne pamiątek oraz ubrań. Zainteresowanie wzbudziły szczególnie słynne matrioszki, które pięknie prezentowałyby się na mojej półce. Miałem też ochotę na ukraińskie pierogi, jednakże zabrakło już na to czasu.
Naliczyłem co najmniej kilka autokarów mających polskie rejestracje. Lwów nie może więc narzekać na napływ turystów z zachodu. Wszystkie jego uliczki zatem tętniły życiem. Z tym większym żalem udałem się na miejsce zbiórki. Przez postój na granicy byliśmy już i tak sporo spóźnieni, a czekała nas jeszcze długa podróż po fatalnych drogach.
Wyjazd z obwodu lwowskiego był dobrą okazją do krótkiego podsumowania. Myślę, że Lwów jest najpiękniejszym miastem oprócz Krakowa, które miałem sposobność lepiej poznać. Nic dziwnego, że obie metropolie są miastami partnerskimi – wszak tyle je łączy. Rzeczywiście, na każdym kroku można odczuć polskość Lwowa. Moim zdaniem ten gród już zawsze będzie polskim miastem. Ponadto jego urzekające uroki i klimat będą przyciągać rzesze turystów przez wiele następnych pokoleń. Kto raz zawita do Lwowa, ten będzie wracał do niego myślami – tego stwierdzenia jestem pewien.
Pierwszy dzień pobytu na Ukrainie chylił się ku końcowi zaś kresu naszej trasy widać nie było. Pamiętam jak obudziła mnie wiadomość o remisie Wisły Kraków z Koroną Kielce. Kolejna strata punktów mistrzowi nie przystoi zaś za 3 dni miał odbyć się mecz z Apoelem Nikozja. Jechaliśmy i jechaliśmy, zmrok zastał nas już dawno, a droga zrobiła się iście ukraińska tj. jeszcze bardziej niebezpieczna. Kompletnie nieoświetlony trakt pełen niewidocznych dziur, kolein i wybojów skutecznie nas spowalniał. Brak pasów, pobocza i oznakowań na głównych magistralnych drogach o tej porze wręcz odstraszał od dalszej jazdy. Ukraińcy widać do takich warunków są już przyzwyczajeni bowiem zazwyczaj wymijali nas swoimi kilkudziesięcioletnimi pojazdami niemal z prędkością światła.
Tymczasem u naszego celu podróży czekała cieplutka obiadokolacja. W związku z opóźnieniami musieliśmy ją wciąż przekładać w czasie. Gdy byliśmy już w rejonie Iwano-Frankiwska albo jak kto woli Stanisławowa, w autokarze gromadziło się coraz więcej pytań typu czy daleko jeszcze albo za ile dojdziemy. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta bowiem wjechaliśmy w jakąś małą mieścinkę, potem w jakąś dróżkę, która stawała się z czasem coraz węższa. W efekcie musieliśmy zawrócić zaś sam nawrót w takich warunkach oznaczyć można w kategorii majstersztyku.
Zbliżała się już północ. Kolejnym problem był czas pracy kierowcy. Jak wiadomo na dany czas pracy musi przypaść odpowiednio długi odpoczynek. Zatrzymaliśmy się w centrum wspomnianej mieścinki na półgodzinny postój. Mimo późnej pory mieliśmy do dyspozycji bar w plenerze zaś z głębi miejscowości dało się słyszeć imprezowe nuty. Ukraińsko-karpackie powietrze było tam szczególnie zimne tak jakbyśmy zupełnie pomylili pory roku. Ponadto wyczekując smacznej obiadokolacji, od pory obiadu nie jadłem prawie nic. Chłód i głód sprawiły, że miałem w pewnej chwili już dość tej podróży.
Mniej więcej w tamtym momencie minęła północ, a jako, że w tytule retrospekcji nie ma 21 sierpnia to odpowiedź na to czy szczęśliwie dotarliśmy do celu, zdradzę dopiero w następnym wpisie. Oczywiście odpowiedź jest łatwo wyczuwalna jednakże pisząc ten tekst po wielu miesiącach wciąż odczuwam ten sam dreszczyk emocji.
Dwudziesty dzień sierpnia na trwale zapisał się więc w mojej pamięci. Historia oraz zabytki Lwowa w pełni mnie oczarowały i dziękuje serdecznie Klubowi Turystyki Górskiej „Wierch” za możliwość spełnienia kolejnego podróżniczego marzenia. Podziękowań zaś będzie tutaj jeszcze wiele, ponieważ to co najlepsze wciąż było przede mną ale o tym już wkrótce…
Ciąg dalszy ukraińskich przygód dostępny pod linkiem --> Ukraina: Gorgany (Chomiak + Syniak)
Nastał również dobry moment aby zadbać o swoje potrzeby na najbliższy tydzień. Jeden z uczestników wykazał się tutaj pomysłowością, bowiem kupił sobie starter ukraińskiego operatora sieci komórkowej aby móc dzwonić bez przeszkód, a przede wszystkim tanio do Polski. Nie da się ukryć, że różnica między kilkudziesięcioma kopiejkami, a pięcioma złotymi za minutę jest wręcz ogromna. Jadąc na Ukrainę i jednocześnie nie chcąc płacić wysokich rachunków, lepiej jest od razu wyłączyć telefon. Doładowanie w wysokości 30 zł wystarczyło mi zaledwie na kilkanaście smsów.
Wolny czas ludzie wykorzystywali na spacery oraz raczenie się piwem, które było wręcz wymarzone na taki gorący sierpniowy dzień. Nogi zaniosły mnie nawet na kolejne targowisko pełne pamiątek oraz ubrań. Zainteresowanie wzbudziły szczególnie słynne matrioszki, które pięknie prezentowałyby się na mojej półce. Miałem też ochotę na ukraińskie pierogi, jednakże zabrakło już na to czasu.
Naliczyłem co najmniej kilka autokarów mających polskie rejestracje. Lwów nie może więc narzekać na napływ turystów z zachodu. Wszystkie jego uliczki zatem tętniły życiem. Z tym większym żalem udałem się na miejsce zbiórki. Przez postój na granicy byliśmy już i tak sporo spóźnieni, a czekała nas jeszcze długa podróż po fatalnych drogach.
Wyjazd z obwodu lwowskiego był dobrą okazją do krótkiego podsumowania. Myślę, że Lwów jest najpiękniejszym miastem oprócz Krakowa, które miałem sposobność lepiej poznać. Nic dziwnego, że obie metropolie są miastami partnerskimi – wszak tyle je łączy. Rzeczywiście, na każdym kroku można odczuć polskość Lwowa. Moim zdaniem ten gród już zawsze będzie polskim miastem. Ponadto jego urzekające uroki i klimat będą przyciągać rzesze turystów przez wiele następnych pokoleń. Kto raz zawita do Lwowa, ten będzie wracał do niego myślami – tego stwierdzenia jestem pewien.
Pierwszy dzień pobytu na Ukrainie chylił się ku końcowi zaś kresu naszej trasy widać nie było. Pamiętam jak obudziła mnie wiadomość o remisie Wisły Kraków z Koroną Kielce. Kolejna strata punktów mistrzowi nie przystoi zaś za 3 dni miał odbyć się mecz z Apoelem Nikozja. Jechaliśmy i jechaliśmy, zmrok zastał nas już dawno, a droga zrobiła się iście ukraińska tj. jeszcze bardziej niebezpieczna. Kompletnie nieoświetlony trakt pełen niewidocznych dziur, kolein i wybojów skutecznie nas spowalniał. Brak pasów, pobocza i oznakowań na głównych magistralnych drogach o tej porze wręcz odstraszał od dalszej jazdy. Ukraińcy widać do takich warunków są już przyzwyczajeni bowiem zazwyczaj wymijali nas swoimi kilkudziesięcioletnimi pojazdami niemal z prędkością światła.
Tymczasem u naszego celu podróży czekała cieplutka obiadokolacja. W związku z opóźnieniami musieliśmy ją wciąż przekładać w czasie. Gdy byliśmy już w rejonie Iwano-Frankiwska albo jak kto woli Stanisławowa, w autokarze gromadziło się coraz więcej pytań typu czy daleko jeszcze albo za ile dojdziemy. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta bowiem wjechaliśmy w jakąś małą mieścinkę, potem w jakąś dróżkę, która stawała się z czasem coraz węższa. W efekcie musieliśmy zawrócić zaś sam nawrót w takich warunkach oznaczyć można w kategorii majstersztyku.
Zbliżała się już północ. Kolejnym problem był czas pracy kierowcy. Jak wiadomo na dany czas pracy musi przypaść odpowiednio długi odpoczynek. Zatrzymaliśmy się w centrum wspomnianej mieścinki na półgodzinny postój. Mimo późnej pory mieliśmy do dyspozycji bar w plenerze zaś z głębi miejscowości dało się słyszeć imprezowe nuty. Ukraińsko-karpackie powietrze było tam szczególnie zimne tak jakbyśmy zupełnie pomylili pory roku. Ponadto wyczekując smacznej obiadokolacji, od pory obiadu nie jadłem prawie nic. Chłód i głód sprawiły, że miałem w pewnej chwili już dość tej podróży.
Mniej więcej w tamtym momencie minęła północ, a jako, że w tytule retrospekcji nie ma 21 sierpnia to odpowiedź na to czy szczęśliwie dotarliśmy do celu, zdradzę dopiero w następnym wpisie. Oczywiście odpowiedź jest łatwo wyczuwalna jednakże pisząc ten tekst po wielu miesiącach wciąż odczuwam ten sam dreszczyk emocji.
Dwudziesty dzień sierpnia na trwale zapisał się więc w mojej pamięci. Historia oraz zabytki Lwowa w pełni mnie oczarowały i dziękuje serdecznie Klubowi Turystyki Górskiej „Wierch” za możliwość spełnienia kolejnego podróżniczego marzenia. Podziękowań zaś będzie tutaj jeszcze wiele, ponieważ to co najlepsze wciąż było przede mną ale o tym już wkrótce…
Ciąg dalszy ukraińskich przygód dostępny pod linkiem --> Ukraina: Gorgany (Chomiak + Syniak)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania =)