7 lipca 2012

Orla Perć (Żleb Kulczyńskiego - Granaty)

Sierpień '10, Orla Perć (Granaty - Krzyżne): tragiczne warunki, walka o życie w starciu z burzą na najtrudniejszym szlaku w Tatrach. Link ►►►► Orla Perć (Granaty - Krzyżne)

Sierpień '11, Orla Perć (Zawrat - Kozi Wierch - Żleb Kulczyńskiego): pogoda o niebo lepsza niż przed rokiem, fantastyczna wspinaczka kilkunastometrowymi kominami przy użyciu ton żelastwa, drabina nad przepaścią, podciąganie na łańcuchach i uchwytach, dodatkowo piękne widoki z Koziego Wierchu. Link ►►►► Orla Perć (Zawrat - Kozi Wierch - Żleb Kulczyńskiego)

Z powyższego jasno wynika, że ostatnim nieodkrytym fragmentem Orlej Perci pozostał kawałek od Żlebu Kulczyńskiego do Skrajnego Granatu. Nastał czas aby uzupełnić ten ubytek, a czy się udało o tym poniżej:

Miejsce: Tatrzański Park Narodowy 

Cel nr 1: Przejście brakującego fragmentu Orlej Perci

Trasa: Zakopane Kuźnice Boczań (1224 m) Skupniów Upłaz Przełęcz między Kopami (1499 m) Hala Gąsienicowa Czarny Staw Gąsienicowy (1620 m) Zmarzły Staw Gąsienicowy Kozia Dolinka Żleb Kulczyńskiego Zadni Granat (2240 m) Pośredni Granat (2234 m) Skrajny Granat (2225 m)

Odcinek przemierzony szlakiem = Orla Perć

Długość trasy: 10-11 km

Czas przejścia wg przewodników: ok. 4-5 h
 
Pogoda: zaskakująca

Widoczność: zadowalająca

Podążając do Kuźnic, scenariusz jest zawsze taki sam. Najpierw należy znaleźć miejsce parkingowe między Rondem a Krokwią. Potem odszukać busa, wsiąść i poczekać aż wypełni się do ostatniego miejsca. Następnie, zapłacić 3 zł za 3 minuty jazdy i gotowe! Oczywiście nie wspomnę już o kolejkach po bilet wstępu, choć szczerze mówiąc, od kiedy TPN zaokrąglił kwoty wejściówek, sytuacja ulega poprawie.

Który to już raz przechodzę znany wszystkim szlak na Halę Gąsienicową? Zliczyć nie potrafię. Niedługo będę go znał na pamięć jednakże nie oznacza to mojego znudzenia. Gdy mija się Przełęcz między Kopami, otwiera się jedyny w swoim rodzaju widok na otoczenie Doliny Gąsienicowej i warto podkreślić, że za każdym razem jest to inny widok. Albo trafiamy na niebieskie niebo, albo na takie w kolorach bieli bądź szarości. Może też się tak zdarzyć, że część szczytów jest zasłonięta obłokami. Całkiem inny obraz ujrzymy wędrując zimową porą. Tak więc mimo oklepanego szlaku, zawsze się na nim zatrzymam aby po raz kolejny uwiecznić głębię dziesiątek szczytów.

Tego dnia przed południem, niebo było niestety zachmurzone, ryzyko burzy wzrastało przez co wędrówka Orlą Percią stała się zagrożona.

1-5) otoczenie Doliny Gąsienicowej
Jak widać, wokół szlaku szałasów nie brakuje. Kiedyś było ich o wiele więcej, jednakże po nabyciu w latach 60. przez TPN tych okolic, sporo obiektów rozebrano. Niektóre z nich przetrwały jednak do dziś m. in. dzięki Muzeum Tatrzańskiemu, które wyremontowało je w 1985 roku. Co ciekawe, wybrane budynki wciąż pełnią ważne funkcje. Dla przykładu, obiekt z pierwszego planu na powyższym zdjęciu to tzw. "Betlejemka" czyli Centralny Ośrodek Szkolenia PZA. Kilkadziesiąt metrów wcześniej znajduje się strażnikówka TPN-u tzw. "Księżówka". Na wyższym tarasie Hali Gąsienicowej znajduje się Stacja Badawcza Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN wraz ze Stacją Badań Specjalnych IMGW.

Tradycyjnie, pominąłem schronisko "Murowaniec" powstałe w l. 1921-25 aby nie tracić zbytnio czasu. Jak zawsze, lepszą opcją do odpoczynku był Czarny Staw Gąsienicowy, przy którym przeżyłem istny szok. Otóż na tamtejszym rogaczu została umieszczona tabliczka z informacją co to za miejsce i na jakiej wysokości jest usytuowane (zdj. poniżej). Miłośnicy Tatr wędrujący po Słowacji doskonale wiedzą, że panujące tam europejskie standardy sprawiły, że każdy rogacz jest opisany nazwą danego miejsca wraz z jego wysokością. Nasz TPN w tej kwestii przez lata tkwił w średniowieczu. Jak chodzę po Tatrach od 5 lat to pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją. Muszę zatem pogratulować zarządowi parku, że te wszystkie lata odważyli się przybić tabliczkę. Mam też nadzieję, że takie rozwiązanie zostanie zastosowane również i przy pozostałych kilkunastu rogaczach. Jak nadarzy się jeszcze wycieczka w Tatry Polskie, to o efektach będę informował na bieżąco.


3-4) Czarny Staw Gąsienicowy, 5-8) otoczenie stawu
Nazwa Czarnego Stawu Gąsienicowego pochodzi od ocienienia toni, a także od sinic, barwiących kamieniste obrzeża czerniawym nalotem. Obecnie, podczas wakacji jego brzegi zapełniają się rzeszami turystów. Również i ja chciałem spożyć przy nim cząstkę zawartości plecaka. Okazało się to bardzo trudne, ponieważ zaatakowały mnie chmary latających owadów. Kęs, wymach ręką, kęs, wymach ręką i tak w kółko. Przyjemność zamieniła się w udrękę, toteż nie czekając dłużej, wyruszyłem w dalszą drogę.

3) szlak żółty doprowadzi nas do Zmarzłego Stawu
Piękny ten Czarny Staw Gąsienicowy, prawda? Po pokonaniu skalnego progu doszedłem do kolejnego uroczego zakątka jakim jest Zmarzły Staw. W takim stanie nie widziałem go jednak jeszcze nigdy, bowiem u jego wypływu wciąż egzystowały zmrożone płaty śniegu. Co więcej, płaty te były od spodu podcięte przez co sprawiały wrażenie jakby unosiły się w powietrzu. Ich kształty przypominały kartkę papieru, którą ktoś lekko nadpalił. Mimo operującego Słońca śnieg był naprawdę mocno zmrożony. Rzucony kamień nie sprawił na nim żadnego wrażenia. Nie dość, że nie zrobił oczekiwanej dziury to ledwie zostawił widoczny ślad. Stawiając zaś na nim stopę, poczułem się jak na lodowisku. Jeden fałszywy ruch i wywrotka gotowa.

3-4) Zmarzły Staw, 5-8) otoczenie Zmarzłego Stawu
W Koziej Dolince, większość grupy pokierowała się żółtym szlakiem na Kozią Przełęcz zaś ja wybrałem ścieżkę prowadzącą ku Żlebowi Kulczyńskiego. W ten oto sposób zyskałem ciszę i spokój, którą i tak często zakłócali taternicy. Po swojej prawicy miałem bowiem urwiste ściany Koziego Wierchu, które są wielkim wyzwaniem dla wspinaczy. Istotnie, zauważyłem kilka dusz ludzkich wspinających się na górę. Zrobiło to na mnie spore wrażenie, gdyby nie jeden mankament - darli się wniebogłosy co chyba w parku narodowym jest zabronione. Słychać ich było w całej Dolinie Gąsienicowej. Ponadto ich wspinaczka powodowała osunięcia kamieni, które z wielkim hukiem spadały w kilkusetmetrowe przepaści. Echo roznosiło się hen daleko. Dobrze, że nie prowadzi tam żaden szlak turystyczny bowiem mogłoby się to nieszczęśliwie skończyć. Zachowanie taterników poddaje więc lekkiej krytyce.


Nie nastało nawet południe, a byłem już dwa kroki od najtrudniejszej części dzisiejszej trasy. Pogoda wydawała się zaskakująca, bowiem zwykle zachmurzenie wzrasta wraz z upływem dnia zaś wtedy było odwrotnie. Nie będę naturalnie na taki stan aury narzekał.

Tuż przed żlebem ponownie pozdrowiły mnie zdradliwe płaty śniegu. Jak dobrze, że nie musiałem po nich stąpać. Żleb Kulczyńskiego od razu wytoczył przeciwko mnie ciężkie działa. Urósł przede mną niewielki próg skalny, jednakże szkopuł tkwił w tym, iż był on wilgotny. Po zaatakowaniu go, doszedłem do martwego punktu, w którym nie bardzo wiedziałem co dalej zrobić. Istniały pewne możliwości, jednakże obawiałem się obsunięcia stopy i w konsekwencji upadku. Do tej skalnej grzędy dobierałem się kilka razy aż w końcu zdenerwowany wyrzuciłem na górę swój plecak, a sam przyjąłem pozycję co najmniej dziwną. Oparłem się plecami o prawą część progu zaś nogi powędrowały na przeciwną stronę i powoli do góry, tak, udało się! Uff, co za ulga...

1-2) płaty śniegu pod Żlebem Kulczyńskiego, 3-4) Żleb Kulczyńskiego widziany z jego dolnej części
Łańcuchy nie są wyłączną domeną Orlej Perci, bowiem spotkałem je też w Żlebie Kulczyńskiego. Kilkunastometrowy, przepadzisty kominek robi ogromne wrażenie. Wspinałem się w wąskiej i wilgotnej szczelinie, która po deszczu zamienia się w wodospad. Ponownie kilka emocjonujących punktów, w których musiałem zaufać sile rąk aby podciągnąć się do góry. Nikt za mną nie szedł, toteż mogłem spokojnie skupić się na jego pokonywaniu oraz widokach, które stawały się rozleglejsze.


Pierwszym turystą, który przeszedł obecny Żleb Kulczyńskiego był w 1893 r. nomen omen Władysław Kulczyński, będący wybitnym przyrodnikiem i działaczem Towarzystwa Tatrzańskiego. Nazwę wprowadził w 1910 r. Mariusz Zaruski. Należy podkreślić odwagę pana Władysława, bowiem stromość stoku jest tutaj wielkim wyzwaniem. Często z pozycji stojącej przechodzi się po prostu w tą na czworaka. Ponadto mnóstwo zdradliwych kamyczków, które pod wpływem kroków osuwają się i spadają w dół. Grunt jest bardzo niestabilny i warto to zapamiętać planując wycieczkę Żlebem Kulczyńskiego.

Czerwone znaki na skale - widok ten oznaczał jedno: powrót na najtrudniejszą tatrzańską perć - dokładnie w miejscu, w którym opuściłem ją przed rokiem. Na przystawkę taki oto 20-metrowy kominek:


Pamiętam ten widok dokładnie. Przed rokiem w mojej głowie kołatały się myśli, iż czegoś tak stromego (niemal pionowego) i długiego w życiu nie przejdę. Dziś musiałem podjąć wymagające wyzwanie. Zanim do tego doszło, z powyższego komina schodziła trójka turystów. Dwoje z nich oczekiwało na ostatniego kompana, który ewidentnie miał troszkę problemów technicznych, toteż potrzebował więcej czasu na zejście. Na całe szczęście jego nieporadność nie skończyła się wypadkiem, a wspominam o tym dlatego, bo gdy zszedł już na dół okazało się, że na jego spodniach w kroku powstała wielka dziura. 


Będąc już na górze odetchnąłem z ulgą. Dzięki przymocowanym łańcuchom i szczebelkom wspinaczka stała się bardzo wciągająca, dzięki czemu mogłem nabrać kolejnego, cennego doświadczenia. Dalej perć prowadziła mniej wymagającym aczkolwiek wciąż skalistym terenem wprost na Zadni Granat, który okazał się najwyższym punktem na mojej dzisiejszej trasie. W związku z tym nie może zabraknąć panoramy ze szczytu:



Cóż mogę dodać? Dziesiątki szczytów, magia postrzępionych grani, bogactwo kolorów. To wszystko zawiera ujmująca w sobie panorama z Zadniego Granatu. Nad Orlą Percią na odcinku od Skrajnego Granatu do Przełęczy Krzyżne zaczęło się poważnie chmurzyć. Mając w bagażu doświadczenie sprzed dwóch lat uznałem, że nie ma co ryzykować, toteż zejdę do Doliny Gąsienicowej szlakiem z najniższego Granatu. W ten oto sposób zyskałem jakieś 3 h wolnego przez co postanowiłem dłużej rozkoszować się widokami.

1-13) panorama 360° widziana z Zadniego Granatu
Jeżeli nie myli mnie pamięć, to właśnie na Zadnim Granacie spotkałem dwie sympatyczne studentki. Los chciał, że wywiązała się między nami rozmowa, w której okazało się, że również mieszkają w Nowej Hucie. Niestety, podryw na piechurka szybko zakończył się fiaskiem. Dziewczyny spytały tylko o najbliższe zejście do Czarnego Stawu Gąsienicowego, a ślad po nich zaginął. Nawet nie pamiętam ich twarzyczek.

Jak wiadomo, całe Granaty składają się z trzech wierzchołków, które dzieli niewielka odległość. Na tym odcinku nie ma tak wielu łańcuchów jak w innych częściach Orlej Perci. Może się zatem wydawać, że jest to teoretycznie łatwiejszy fragment choć uprzedzam, że jest to zgubne myślenie. Niegdyś, doszło tu bowiem do wielu wypadków śmiertelnych, w tym pierwszego śmiertelnego na całej Orlej Perci...
Dnia 23 sierpnia 1911 roku, Jan Drege, młody student uniwersytetu w Moskwie, wraz z dwiema siostrami wybrał się na Granaty. Idąc od strony Zadniego Granatu na przełączce pomiędzy Pośrednim i Skrajnym zgubił szlak w wieczornym zmroku i zaczął schodzić łagodnym żlebem opadającym w stronę tafli Czarnego Stawu. W miejscu, w którym żleb stawał się stromy i trudny, Drege polecił zaczekać siostrom a sam poszedł szukać dogodnego zejścia. W dolnej części żlebu znajduje się pionowy komin, który chciał pokonać. Tam najprawdopodobniej musiał nastąpić jego upadek. Siostry Drege'a wróciły na grań i odnalazły szlak Orlej Perci zaś zwłoki młodzieńca znalazł Mariusz Zaruski u wylotu komina. Od tego czasu cały żleb nosi jego nazwę.
W związku z bliskością trzech wierzchołków, zaledwie po 20 minutach mogłem ponownie szczytować na wysokości zaledwie 6 m mniejszej niż poprzednio. Co ciekawe, odniosłem wrażenie, że mimo tego widoki stały się jeszcze rozleglejsze, bowiem w panoramie dostrzegłem kilka nowych szczytów, które wyłoniły się zza masywu Koziego Wierchu.

1-11) panorama 360° widziana z Pośredniego Granatu
Tak jak w przypadku Zadniego, również na Pośrednim Granacie spędziłem niemal pół godziny wpatrując się w otaczające krajobrazy. Wszystkie najwyższe i najważniejsze szczyty - dosłownie - na wyciągnięcie ręki. Wspaniała nagroda za trudy włożone w pokonanie Żlebu Kulczyńskiego i Orlej Perci. 

Kontynuując wątek historyczny, warto pamiętać, że nie dla wszystkich turystów, szczytowanie na Granatach oznaczało przyjemność podziwiania pejzaży. 
Podobny los co Jana Drege'a spotkał trójkę turystów, która wybrała się 22 lipca 1914 r. z Koziego Wierchu na Granaty. I znów - jak wtedy, w 1911 roku - był to mężczyzna i dwie kobiety: lwowski nauczyciel Bronisław Bandrowski, jego siostra Maria oraz narzeczona, Anna Hackbeilówna. Na przełęczy pomiędzy Pośrednim a Skrajnym Granatem zgubili ścieżkę. Dali się nabrać przystępności górnej części Żlebu Drege'a. Tak jak ich poprzednik zaczęli schodzić owym żlebem aż do trawiastej platformy. Na niej postanowili spędzić noc. Rankiem postanowili wzywać pomocy, lecz ich krzyki nie były zrozumiane przez turystów, którzy podążali szlakiem z Czarnego Stawu na Zawrat. Po nieudanej próbie wzywania TOPR-u, Anna Hackbeilówna podjęła decyzję samodzielnego poszukania zejścia i sprowadzenia pomocy. Dalsze losy turystki były już przesądzone. W sąsiednim żlebie runęła w dół ze stumetrowej ściany. Ciało znaleziono u stóp Granatów, a dwójka pozostałych turystów nie doczekała się pomocy.
Bandrowscy przetrwali w skałach jeszcze 4 dni i 3 noce, po czym - skrajnie wyczerpani - zaczęli schodzić Żlebem Drege'a, kilka razy spadając. Szczęśliwym trafem nie zginęli oboje - za każdym razem udawało im się jakoś zatrzymać. W ten sposób doszli do platformy nad wielką przewieszką w kominie. Pułapka zamknęła się definitywnie. Pod nimi rozwierała się stumetrowa głębia, nad nimi wznosiły się przewieszone skały, z których przed chwilą się zsunęli. Leżąc na mokrej, ciasnej, silnie nachylonej ku przepaści platformie - być może tej samej, z której spadł J. Drege - brat i siostra wiedzieli, że są to ostatnie ich godziny życia. 27 lipca ok. godz. 13. Bandrowski rzucił się w przepaść, nie mogąc dłużej wytrzymać tych fizycznych i moralnych tortur. Maria Bandrowska pozostała sama. O siódmej wieczór - począł zapadać zmrok - zrozumiała, że nocy, która nadchodzi, nie będzie już w stanie przetrzymać. Postanowiła pójść za bratem. Cudem - w ostatniej chwili - dzięki wielkiemu poświęceniu ratowników TOPR, wyprawa pod wodzą Zaruskiego zdołała uratować kobietę.  Jej słowa: „Ostrożnie, tam przepaść!”, skierowane do schodzącego po nią ratownika, przeszły do historii...
Na mojej mapie Orlej Perci, w żlebie Drege'a naniesiony jest znak czaszki wraz ze skrzyżowanymi piszczelami. Jeśli szukać zatem śmiertelnej pułapki w Tatrach, to Żleb Drege'a spełnia spełnia wszelkie kryteria aby zyskać takie miano. Krew mrozi się w żyłach, gdy wyobraźnia zilustruje ilość istnień jaką pochłonęło to miejsce.

Również i ja zostałem poddany ciężkiej próbie. W pewnej chwili między Pośrednim a Skrajnym Granatem, granit pod moimi stopami nagle zanikł. Ujrzałem, głębokie wcięcie w grani a za nim próg skalny, na który musiałem się dostać. Na całe szczęście, nad szczeliną jest poprowadzony łańcuch, toteż nie trzeba tutaj wykonywać skoku w dal. Stanąłem zatem równolegle do perci i za pomocą wieeelkiego rozkroku, ulokowałem czubek buta po drugiej stronie. Była to dopiero setna sukcesu, bowiem musiałem wszak przeciągnąć cały ciężar ciała. Moment ten napędził w mej duszy stracha, bowiem nie czułem się pewnie, nie mając gruntu pod korpusem.

Po kilku następnych minutach mogłem cieszyć się już ze szczytowania na najniższym z Granatów. Trzeba przyznać, że przeżywałem ironię losu. Wszystkie zapowiedzi pogodowe mówiły o popołudniowych burzach tymczasem grzmoty to jedynie moja wyobraźnia mogła usłyszeć. Zachmurzenie umiarkowane utrzymywało się na tym samym poziomie podobnie jak i widoki. To oznacza tylko jedno - kolejną salwę pięknych pejzaży. Oby pogoda sprawiała takie niespodzianki jak najczęściej!

1-10) panorama 360° widziana ze Skrajnego Granatu
Na wierzchołku znalazłem skałę w kształcie fotela. Miała nawet wygodne oparcie, a co najważniejsze, nakierowana była wprost na Gerlacha. Zażywałem więc istnych luksusów, które żadne SPA nie mogło mi dać. 

Mniej więcej przez cały rejon Granatów, piechurkowałem bliżej bądź dalej grupki studentów, która w planach miała zejście do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Spojrzałem zatem w niebo i ujrzałem, że ciemne podstawy chmur nad dalszym fragmentem Orlej Perci nagle zniknęły. Z obłoków widzianych nad głową, nie widziałem żadnego, który zapowiadałby nagłe pogorszenie warunków. Spojrzałem na zegarek i skalkulowałem czy nie warto zaatakować Orlej Perci aż po jej kres na Przełęczy Krzyżne. Musiałbym przyspieszyć, bowiem byłem na równi z odjazdem autokaru, w sumie to już pod kreską. Wtem obok mnie przysiadł znajomy z autokaru, który znalazł się tutaj pokonując o wiele dłuższą trasę niż ja. Tak jak grupa, poszedł od Zmarzłego Stawu na Kozią Przełęcz, a następnie pokonał Kozie Czuby, Kozi Wierch i dopiero po tym znalazł się w rejonie Żlebu Kulczyńskiego i Granatów. Jak widać, niektórzy w naszym Klubie mają rzeczywiście mocne chody. Postanowiłem go zapytać co zrobiłby na moim miejscu.
Gdybym był tak młody jak Ty, to szedłbym - odpowiedział.
Wtedy nie miałem już wątpliwości, że moja przygoda z Orlą Percią potrwa jeszcze co najmniej 2 h, podczas których nie zabraknie ekspozycji, przepaści, łańcuchów, a także martwych punktów rodem ze Żlebu Drege'a. O tych kolejnych, pełnych emocji przeżyciach przeczytacie już teraz pod tym linkiem: Orla Perć (Granaty - Krzyżne). Do zobaczenia w górach!

1 komentarz:

  1. Fajny artykuł i jeszcze lepsza zdjęcia! Powodzenia w dalszych wędrówkach

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania =)