19 lipca 2009

Tatry Zachodnie (wokół Strążyskiej i Kościeliskiej)

Miejsce: Tatrzański Park Narodowy

Pierwotny cel: Giewont + Kopa Kondracka i Małołączniak

Trasa zrealizowana: Dolina Strążyska Polana Strążyska Wodospad Siklawica Polana Strążyska Przełęcz w Grzybowcu (1311 m) Wielka Polana w Dolinie Małej Łąki Przełęcz Miętusi Przysłop (1189 m) Dolina Kościeliska (Wyżnia Kira Miętusia Lodowe Źródło Polana Pisana Schronisko PTTK na Hali Ornak okolice Polany Pisanej Wąwóz Kraków Smocza Jama Polana Pisana Lodowe Źródło Wyżnia Kira Miętusia - Kiry)

Pogoda: "katastrofa"

Widoczność: Patrz wyżej

Po ponad 3 tygodniach powróciliśmy w Tatry mając w sercach wiele nadziei dotyczącej pogody. Niestety znowu się zawiedliśmy, gdyż prognozy się sprawdziły... Już w Nowym Targu zaczęło mocno padać, a to był dopiero początek ulewy. Jak się później okazało deszcz ustąpił (na 5 minut – by potem znów powrócić) dopiero po ośmiu godzinach.

Przejechaliśmy centrum Zakopanego by dotrzeć do Doliny Strążyskiej. Po wyjściu z autokaru w ekspresowym tempie należało ubrać pelerynę przeciwdeszczową oraz ochraniacze na nogi, a następnie udać się do kasy by wykupić bilet wstępu. Ciekawostką było to, że 5 metrów dalej stał pan pod parasolem, który każdemu dokładnie sprawdzał bilety.

Samo przejście Dol. Strążyskiej jest bardzo proste i zajmuje około 30 minut. Jest to świetna alternatywa dla dolin Kościeliskiej czy Chochołowskiej - ma w sobie mnóstwo uroku...

1-3) w Dolinie Strążyskiej

Idąc w deszczu towarzyszył nam silniejszy niż zwykle Strążyski Potok. Zmoknięci dochodzimy do Polany Strążyskiej, na której znajduje się herbaciarnia „Parzenica” – tam mogliśmy chwilę odpocząć, schronić się przed deszczem a przy okazji coś zjeść i zagrzać się.

Po chwili jednak ruszamy dalej, by po 10 minutach dojść do Siklawicy. Cały wodospad ma ponad 20 metrów wysokości. Przy takiej pogodzie, jaka nas dzisiaj spotkała nabierał on na sile stając się jeszcze ciekawszą atrakcją turystyczną. Nacieszeni jego widokiem wróciliśmy na Polanę Strążyską znów zatrzymując się na kilkanaście minut.

2-3) dwa ujęcia Siklawicy

Teraz przyszła pora na konkretną wspinaczkę. Szlak na Przełęcz w Grzybowcu nie jest długi, ale mimo wszystko miejscami może sprawić trudności. Deszcz nie ułatwiał drogi.
Będąc na przełęczy postanowiliśmy wyjść jeszcze trochę wyżej by sprawdzić widoczność. Niestety po 10 minutach mogliśmy podziwiać... Nic. Dolina Małej Łąki była w pełni zakryta chmurami. Marzenia o zdobyciu Giewontu prysły. Musieliśmy znaleźć inną trasę.

Udaliśmy się więc Drogą nad Reglami mijając Dolinę Małej Łąki oraz Miętusi Przysłop. Deszcz padał coraz silniej, na wąskiej ścieżce miejscami potworzyły się dosyć pokaźnych rozmiarów kałuże, które musieliśmy przeskakiwać. Doszliśmy do Wyżniej Kiry Miętusiej - praktycznie rzecz biorąc początku Dol. Kościeliskiej.

Była dopiero 12:30 a my już byliśmy zmęczeni, a do tego głodni i przemoczeni. Naszym celem stało się więc schronisko na Ornaku. Idąc szybkim krokiem dotarliśmy tam po nieco ponad godzinie czasu. Być może to głód i chęć odpoczęcia od deszczu dawała nam takiego kopa.


 W ciepłym schronisku spędziliśmy prawie półtorej godziny czasu. Nogi również odpoczęły. Po przestudiowaniu menu wybrałem kiełbaskę z grilla (podobnie jak na Rysiance) za 9 zł. I z tego miejsca mogę dokonać porównania obu takich samych dań. Na Ornaku kiełbasa z grilla była o 2 zł droższa niż na Rysiance (7 zł), do tego na talerzu miałem o jedną trzecią mniej kiełbasy, a ponad to dostałem mniej kromek chleba, pomijając już to że na Ornaku nie dostałem plasterków ogórka tak jak to miało miejsce na Rysiance. Tylko w ilości ketchupu i musztardy Ornak mógł dorównywać Rysiance. Oczywiście nie ma się czemu dziwić - wiadomo że w Tatrach jest najdrożej. Mimo wszystko kiełbasa mi smakowała i szybko znikła z mego talerza.

Po długim odpoczynku pozostawał nam już tylko powrót Doliną Kościeliską z ewentualnym zwiedzeniem którejś z jaskiń znajdujących się w jej rejonie. Rok temu odwiedziliśmy Jaskinię Mroźną (polecam), a teraz udaliśmy się do Smoczej Jamy (jak widać nie tylko w Krakowie znajduje się Smocza Jama).

Aby do niej dotrzeć musieliśmy pokonać dosyć skalisty wąwóz Kraków (i kto by pomyślał że Kraków i Tatry mają tyle wspólnego). Wcześniej nie znałem zupełnie tej jaskini i to co zobaczyłem po chwili dosyć mnie zaskoczyło (rzecz jasna pozytywnie).


Moim oczom ukazała się drabinka. Ciekawe też co mogło znajdować się za nią. Musiałem to szybko sprawdzić.

Łańcuch! Nie, nie, co ja mówię?! Seria Łańcuchów! I do tego bardzo stromo prowadzących pod górę! Innych taki widok by wręcz przeraził, a mnie natomiast bardzo ucieszył.


Po kilku minutach ostrej wspinaczki dochodzimy do wejścia jaskini. Smocza Jama okazała się kręta i ciemna. Właściwie to jest to krótki, stromy korytarz jaskiniowy przebijający skałę na wylot. Całość jest ubezpieczona łańcuchami.

Do zwiedzania jamy koniecznie potrzebna jest latarka. Co prawda nie jest to powód do chwalenia, no ale cóż - ja latarki nie miałem. Chociaż z drugiej strony nie miałem pojęcia że zamiast wyjścia na Giewont, zostanę w tym dniu speleologiem.


Przeciskając się ciemnym korytarzem jaskini czułem się naprawdę niezwykle. Kompletna ciemność, mogłem czuć tylko łańcuch w dłoniach, do tego podłoże było śliskie, stawianie kroków w takiej sytuacji było czystą loterią - jest to dość ekstremalna mieszanka.

W pewnym momencie źle postawiłem nogę - ona się ześlizgnęła i zjechałem w doł. Być może gdyby nie łańcuch, spadłbym jeszcze bardziej.

Zaś ostatni fragment był najbardziej stromy, jednakże padało na niego światło więc było już łatwiej. Po wyjściu ze Smoczej Jamy okazało się że ma ona długość prawie 40 metrów i jednocześnie tunel ten wznosi się aż o 16,5 metra.(!)

Następnie długo patrzyłem w tę "dziurę" myśląc sobie: "jak mogłem przejść coś takiego?"


W porównaniu z tym, później nie wydarzyło się już nic ciekawego. Przeszliśmy resztę Doliny Kościeliskiej i powróciliśmy do Krakowa autokarem nadal tonąc w deszczu. W Zakopanem moją uwagę przykuły tylko Krupówki, w których wciśnięcie igły było bardzo wymagającym wyzwaniem...


Podsumowując, muszę stwierdzić, że mimo wszystko cieszę się, że nie wyszliśmy na Giewont na którym już byłem. Dzięki temu poznałem coś zupełnie nowego. I muszę również przyznać że moim zdaniem trasa przy i w Smoczej Jamie jest trudniejsza od wejścia na Giewont.

Do zobaczenia w górach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)