Miejsce: pogranicze Republiki Czeskiej oraz Słowacji
Cel: pierwszy szczyt do "Korony Beskidów"
Dystans: 17 km
Pogoda: fatalna
Widoczność: brak
Z nadzieją na solidną porcję powalających widoków, wyruszyłem w sobotni wakacyjny dzień ku granicy czeskiej. Me nadzieje na niezapomniane wrażenia zostały szybko zakwalifikowane do kategorii płonnych, bowiem od rana deszcz lał niemiłosiernie. I w Krakowie, i na granicy, a na Morawach nagle przestał padać! Zatrzymaliśmy się w Ostravicach. Ogólnie byłem po raz pierwszy w tych terenach, toteż kompletnie się nie orientowałem, zwłaszcza, że każde z okolicznych wzniesień nikło w warstwie nisko opadających chmur. Zanim na dobre weszliśmy na szlak, musieliśmy pokonać ze 2 km aby dotrzeć do centrum wsi, gdzie czekał na nas punkt informacji turystycznej. Tam pobrałem cenny informator, dzięki któremu będę mógł zawrzeć kilka ciekawostek. Niestety, w tym momencie lunęło z nieba aż nikomu przez myśl nie przeszło aby wyjść z budynku IT. Jedynym wyjściem pozostało nałożenie peleryn i ruszenie w niezwykle wilgotną podróż.
Początkowo wspinaliśmy się asfaltem wzdłuż licznych pensjonatów i ośrodków wypoczynkowych. O widokach mogłem naturalnie zapomnieć, toteż zachodziłem w głowę dlaczego nie pokonaliśmy tego odcinka autokarem. Mimo parszywej pogody, spotkaliśmy na trasie wielu turystów. W sumie to nic w tym dziwnego, bowiem na Łysą Horę można dotrzeć ze wszystkich stron świata. Infrastruktura turystyczna jest tu na tyle dobrze rozwinięta, że podążając na szczyt choćby po raz dziesiąty, i tak stworzy się sposobność odkrycia jakiegoś nowego, dobrze oznakowanego szlaku. Żądnym wiedzy polecam specjalną ścieżkę dydaktyczną z której dowiecie się o zbójniku Ondraszku (szerzej o nim poniżej), faunie, florze, losach regionu i tutejszego ludu, a ponadto wodospadach, osuwiskach, jaskiniach itp. Na szczyt można też wjechać rowerem. Myślę, że nie trzeba przekonywać jak wielką frajdą jest osiągnięcie wysokości 1324 m na dwóch kółkach. Leniwym, godny polecenia jest specjalny autobus, który na mocy pozwolenia Ministerstwa Środowiska, w sezonie letnim wywozi turystów na szczyt. Ponadto ogromnym atutem Łysej Hory są z pewnością widoki. Przy dobrych warunkach można dostrzec z niej Małą i Dużą Fatrę, Zachodnie Tatry czy też Jesioniki. Nie muszę zatem przekonywać jak popularny jest to obecnie szczyt. Szkoda, że tamtego dnia nie mogłem doznać w pełni jego walorów.
Z perspektywy podchodzenia we mgle i deszczu, mogę zrelacjonować, że ścieżki są szerokie choć miejscami kamieniste. Węzły szlaków są opatrzone stosownymi tablicami, na których nie znajdziemy informacji o czasie przejścia lecz ilości kilometrów do danego punktu. Wzdłuż szlaku moją uwagę zwróciło też kilka kapliczek sygnalizujących, że przed laty dochodziło tu do wypadków śmiertelnych.
1-5) w trakcie podchodzenia na Łysą Horę |
Specjalnych zachęt do dłuższych postojów nie uświadczyłem, toteż w miarę szybko mogłem świętować zdobycie Łysej Hory wliczającej się do Korony Beskidów. Na samiuśkim wierzchołku stoi obelisk, przy którym zaczekaliśmy na resztę grupy. Obok widniał termometr, który wskazywał ledwie 6-7°C. Proszę wybaczyć, ja w lipcu takiej temperatury nie akceptuję! Niestety, takie właśnie potrafi być oblicze gór.
Czekając ledwie kilka minut, organizm potrafił szybko się wychłodzić. Postanowiłem poszukać zatem ciepłego zakątka tylko jak tu coś znaleźć skoro nic nie widać! Wraz z kilkoma osobami udałem się w poszukiwaniu bufetu. O widokach już wspominałem, dodam tylko, że wokół szczytu rozsiane są tablice widokowe, dzięki któremu nawet najoporniejszy mózg rozszyfruje co tam na horyzoncie widać. Wtem nagle, znajome twarze znikły z mego pola widzenia. Pomyślałem, że musieli już gdzieś, a jako, że znajdowałem się koło dużego drewnianego budynku to postanowiłem do niego wejść. Istotnie, to był bufet tylko dlaczego zastałem w nim ledwie 3 znajome twarze? No cóż, najpierw postanowiłem się zagrzać i posilić. Pamiętam, iż byłem świadkiem sytuacji, gdzie Polak chciał zamówić żurek, jednakże obsługująca Czeszka za nic w świecie nie wiedziała co to jest ten żurek. Nie można się jej dziwić, bowiem żur w języku czeskim to kyselo, a więc nazwa zupełnie inaczej brzmiąca. Polakowi nie pomogło również wymienianie, że w tej zupie są ziemniaki jajka itd. Sprawę rozwiązał dopiero pewien Czech w miarę nieźle posługujący się polskim językiem.
Co ciekawe, najwyższy wierzchołek Beskidu Śląsko-Morawskiego ma miłośników zrzeszonych w Klubie Przyjaciół Łysej Hory założonym 1 I 1981 r., których obecnie jest ok. 160. Zwie się ich popularnie "łysarzami", a na taki przydomek sowicie sobie zasłużyli. Otóż niektórzy z nich zdobywają Łysą Horę nawet 365 razy w ciągu roku i nie przeszkadza im w tym nawet najgorsza pogoda! O niektórych postaciach związanych ze szczytem krążą już legendy. Przytoczmy choćby Petra Bezruč'a, który pierwszy raz na wierzchołku stanął w 1891 r. zaś po raz ostatni w wieku 88 lat. Ogółem najwięcej wejść miał Rudolf Matúšek, a liczba ich - wierzcie lub nie - wynosi 5159 razy! Za odpowiednią ilość wejść na szczyt przyznawane są specjalne odznaki. Najwyższy ich stopień (diamentowy) uzyskuje się po 2000 wejściu na wierzchołek.
Wróćmy jednak do mych wybitnie nieciekawych losów. Po następnych kilkunastu minutach zacząłem się niepokoić, toteż wyszedłem z budynku i w potwornej mgle wznowiłem poszukiwania grupy. Natknąłem się małą chatkę, otwieram drzwi a tam cała przestrzeń wypełniona mym Klubem Turystyki Górskiej "Wierch"!
Spędzenie wielu chwil w nareszcie wakacyjnej temperaturze sprawiło, że po wyjściu z chaty, odczucie zimna stało się jeszcze dotkliwsze. W życiu bym nie pomyślał, że będę zamarzał w lipcu. Może tak jakaś legenda byłaby dobra na rozgrzanie? Łysa Hora posiada ich bowiem całkiem sporo.
I tak oto, głosy chodzą, że od wieków Łysa Hora kryje w swym wnętrzu Czarne Jezioro. Ponadto szczytowe partie świerków od lat spoglądają w dół na rozpustnych ludzi próbujących wzbogacić się na skarbach przyrody. W masywie ukryte jest również wojsko legendarnych śląskich rycerzy. Dopóki krążą nad górą gawrony, nie nadszedł ich czas. Kiedy rozlecą się w doliny, z Łysej Hory wyjadą rycerze na koniach i będą walczyć z nieprzyjacielem.
Najciekawszą legendą powinni się zainteresować zwłaszcza łowcy przygód tudzież cennych łupów. Otóż jest to legenda o tajemniczej podziemnej jaskini z wielkim skarbem, którego pilnuje olbrzymi wąż. Niestety nikt nie wie gdzie dokładnie się znajduje. Mówi się, że to skarb słynnego zbójnika Ondraszka - władcy Łysej Hory. Można przyjąć, że to taki czeski Janosik. Za ostatnimi pięcioma zdaniami, kryje się o wiele szersza i ciekawsza historia, której jednak nie ma czasu opowiadać, bowiem za pomocą kilku kliknięć możecie ją przeczytać w innych źródłach. Dodam tylko, że życiorys Ondraszka był zaprawdę bogaty i pełen swawoli, a w legendach o nim nie zabraknie wzmianek o złocie, zazdrości, zabójstwach oraz torturach.
Ostatnim akordem pobytu naszej grupy na szczycie, było przybicie tabliczki z nazwą i wysokością szczytu oraz napisem "Korona Beskidów". Hutniczo-Miejski Oddział PTTK popularyzuje bowiem tą nowo ustanowioną odznakę, a gdy tylko jakaś wycieczka przebiega przez jeden z 27 wierzchołków, na które należy wejść aby ją zdobyć to wtedy na szczycie przybijana jest owa tabliczka. W Polsce można ją zatem spotkać na Skrzycznem, Babiej Górze, Czuplu, Lubomirze, Turbaczu, Mogielicy, Radziejowej i Tarnicy. Niestety w wielu z tych miejsc już jej nie ma ze względu na kradzieże turystów chcących mieć "pamiątkę ze szczytu". Ciekawscy mogą zapytać, gdzie się podział najwyższy szczyt Beskidu Niskiego? Otóż odpowiedź jest prosta - nie znajduje się on w Polsce. Lackowa nie jest najwyższym szczytem całego Beskidu Niskiego, bowiem tu przewodzi Busov wyższy o 5 metrów od niej. Zachęcam zatem do kupna specjalnej książeczki i zdobywania Korony Beskidów. Jest to fantastyczna sprawa - 4 kraje i 27 szczytów z czego aż 12 na bezdrożach Ukrainy.
Inna prawda z kolei jest taka, że gdyby nie mgła, w życiu bym nie pomyślał ile obiektów mieści Łysa Hora. Otóż po pierwsze, nadajnik telewizyjny o wysokości 78 m, dzięki któremu szczyt jest widoczny z daleka. Po drugie, schronisko górskiego pogotowia ratunkowego powstałe w 1977 r. Sama instytucja powstała już ponad 20 lat wcześniej wskutek rosnącej popularności szczytu, a co za tym idzie - większej ilości wypadków. Po trzecie, stacja meteorologiczna, na której regularne obserwacje (z niewielkimi przerwami) prowadzi się już od 1897 r. W tym miejscu wypada przytoczyć kilka anomalii-ciekawostek. Maksymalna temperatura --> 29,4°C (5 VII 1957 r.). Maksimum opadów za miesiąc - 811,5 mm w lipcu 1997 (katastrofalne w skutkach powodzie na Morawach i Śląsku). Dzienne maksimum opadowe wyniosło 233,8 mm (6 VII 1997 r.). Największe jednodniowe opady śnieżne miały miejsce 8 XI 1952 r. - spadło wtedy aż 90 cm śniegu. Burze występują średnio przez 37 dni w roku. Dalej w kolejności czekają obiekty, w których można się zakwaterować lub też posilić, a mianowicie schronisko Ski chata Lysá hora o pojemności 35 osób, bufet Šantán oraz noclegownia turystyczna Kameňák.
Przez pół dnia pogoda nie poprawiła się nawet o gram. Chociaż nie, przestało intensywnie padać, także uznajmy tę poprawę w ramach nawet dwóch gramów, a co tam będziemy sobie żałować! Wszak lepiej iść we mgle niż we mgle i deszczu jednocześnie.
Przy zejściu, w rejonie Ivančeny natrafiliśmy na jedno z ciekawszych miejsc w okolicy. Mym oczom ukazała się długa na kilkanaście i wysoka na kilka metrów sterta kamieni przypominająca rodzaj mogiły. Wtedy zachodziłem w głowę czym to może być. Teraz mogę śmiało rzec, iż:
Kamienna mogiła na Ivančenie, jest symbolem patriotyzmu, odwagi i przyjaźni, a także ruchu oporu przeciwko zniewoleniu, bowiem w okresie reżimu totalitarnego, masowe wspinaczki były tłumione przez służby bezpieczeństwa. Na ścianach Ivančeny są umieszczone tablice pamiątkowe i znaki drużyn skautów z całej Republiki Czeskiej. Corocznie w sobotę, która jest najbliżej 24 kwietnia, spotykają się tutaj skauci oraz turyści z całego kraju i zagranicy, którzy jak każe tradycja, przyniosą tu kamień ze swojego regionu dzięki czemu mogiła co roku się powiększa.
1-2) w rejonie Ivančeny |
W tym miejscu nastąpił też czas na posiłek, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Mgła uparcie nie ułatwiała orientacji. Było to tym groźniejsze, iż często zmienialiśmy kolory szlaków. Tym samym nastał moment, gdzie idąc wygodnym i szerokim traktem, nasza ścieżka nagle skręcała w prawo. W obawie przed zgubieniem tego momentu, organizator poszedł dalej na wprost aby złapać ewentualne zguby. Nasze wyprawy charakteryzują się jednak tym, że do Krakowa wraca tylu turystów ile z niego wyjechało, toteż nikomu nic się nie stało.
Pod koniec wyprawy, zaserwowano nam ostatnią atrakcję jakim były wodospady na potoku Satina. Najlepsze było dojście do tego skarbu matki natury. Z asfaltowej drogi musieliśmy zejść po stromym stoku, gdzie co chwila nogi ślizgały się tworząc istotnie niebezpieczeństwo.
Tutejsi mówią, iż wodospady Satiny są jednymi z piękniejszych okazów okolicznej przyrody. Leżą w górnej części potoku Satiny i są jednym z dłuższych i bardziej ewidentnych przykładów koryt skalnych w czeskiej części Karpat. Rzeczka tworzy w tym miejscu długi na kilometr i głęboki na 15 m wąwóz z wieloma romantycznymi zaciszami.
1-3) atrakcje potoku Satina |
Powiem szczerze, że miejsce to niespecjalnie mnie urzekło albo też po prostu miałem już dość parszywej pogody. Może jeszcze nie dojrzałem w pełni do podziwiania takich uroczych wąwozików. Na zdjęciu w czeskiej Wikipedii istotnie wygląda on bardziej atrakcyjnie.
Końcóweczka prowadziła asfaltem przez nieliczne zabudowania wsi Satina. W pewnej chwili odwróciłem się i ujrzałem...
Ujrzałem górę z wielkim przekaźnikiem telewizyjnym. Czyżby to była Lysa Hora? Jak najbardziej tak, a myślałem już, że nie będzie mi dane jej ujrzeć z szerszej perspektywy. Cóż za miły akcent na zakończenie wyprawy. Prawda jest jednak taka, że koniecznie muszę tu wrócić, bowiem jest to góra słynąca z fantastycznych pejzaży!
Mam nadzieję, że licznymi opisami atrakcji zachęciłem Ciebie do odwiedzenia Beskidu Śląsko-Morawskiego. Mimo ogólnie katastrofalnej pogody wspominam tę wyprawę jak najbardziej ciepło. Chociaż nie, ciepło było dopiero w autokarze. Zatem wspominam tę wyprawę jak najbardziej soczyście. Soczysta ulewa i soczysta mgła, o tak! Wniosek zatem prosty - następna wycieczka na Łysą Horę będzie z pewnością lepsza od tej pierwszej! Na koniec zaś widoczki z łączki obok której stał autokar.
Do zobaczenia w górach!
Śliczne miejsca, niesamowicie urokliwe.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa relacja, szkoda tylko, że nie opisano jaki szlakami się poruszaliście :)
OdpowiedzUsuńDzięki i pozdrawiam 😀