Zgodnie z zapowiedzią, uiszczę rąbka tajemnicy na temat Łemkowskiej Watry. Do tej pory sam nie wiedziałem co to takiego jest. Cała prawda stanęła przed mymi oczyma jeszcze podczas wieczoru dnia pierwszego, kiedy to wybrałem się na spacer po Zdyni.
Nasz pobyt nieprzypadkowo zbiegł się z terminem Łemkowskiej Watry, która jest wielkim świętem kultury Łemków. Warto dodać, że jest to największa łemkowska impreza masowa na świecie.
Spacerując w tamtym kierunku zauważyłem przeróżne rejestracje samochodowe świadczące o globalności tego wydarzenia. Były to nie tylko samochody (a co za tym idzie ludzie) z absolutnie całej Polski, ale także mnóstwo szczególnie Ukraińców, Białorusinów, a i na mieszkańców z Europy Zachodniej także natrafiałem.
Święto Kultury Łemkowskiej jest czasem corocznych, niezwykle ważnych dla Łemków spotkań: pokoleniowych, rodzinnych i przyjacielskich. Spotkań, które jednoczą wspólną pieśnią i gromadzą wokół spraw ważnych.
Wypracowana przez lata marka festiwalu ugruntowała znaczenie przedsięwzięcia jako jednej z największych międzynarodowych imprez artystycznych regionu Karpat i Małopolski. Trzydniowy pobyt zapewnia połączenie tradycji kulturowych ze współczesną formą rekreacji. Watrze towarzyszą obchody rocznicowe, Łemkowska Spartakiada, wystawy, konkursy oraz pokazy tradycyjnych rzemiosł.
Do Zdyni przyjeżdża co roku ok. 6-10 tysięcy Łemków, a na scenie zdyńskiego amfiteatru występuje kilkuset wykonawców muzyki ludowej, rockowej, folkowej, jazzowej oraz różnych teatralizowanych form scenicznych.
Łemkowska Watra niesie ze sobą przede wszystkim, pewną, bardzo ważną misję. Integruje potomków Akcji Wisły - rdzennych mieszkańców Beskidu Niskiego, wysiedlonych z tych ziem w 1947 roku. Integruje tą społeczność rozsypaną po całej Polsce i Europie właśnie tutaj - na skrawku ziemi ich pradziadów.
Podchodząc pod bramy festiwalu, muzyka już dudniła w uszach. Czuć było atmosferę wielkiego świata. Co chwilę nadciągały kolejne autokary i dziesiątki kolejnych samochodów. Pomyśleć tylko, że pierwszy dzień Łemkowskiej Watry zakończy się zapewnie gdzieś koło świtu sobotniego poranka…
W sumie to na nocleg z wiadomych względów jakoś specjalnie mi się nie spieszyło. Mimo wszystko, szybko nadchodził ten czas snu w średniowiecznych warunkach. Przejdźmy zatem do trasy, którą udało się zrealizować następnego dnia…
Miejsce: Beskid Niski
Trasa: Konieczna (przejście graniczne na przełęczy Dujawa) Beskidek (685 m) Jaworzyna Konieczniańska (881 m) Przełęcz Regetowska Regietów Wyżny Rotunda (771 m) Zdynia
Pogoda: słoneczna
Widoczność: dobra
Dzień powitał nas słoneczkiem. Taka aura nastawiła wszystkich bardzo optymistycznie. Ponadto podczas śniadania dostaliśmy bilety wstępu na drugi dzień Łemkowskiej Watry. Szykowała się zatem gruba impreza. Aby jednak na nią zasłużyć przejść należało kilkanaście kilometrów.
Podjechaliśmy autokarem zaledwie kilka kilometrów pod granicę polsko-słowacką w Koniecznej. Tam można było zakupić bardzo popularne w Polsce, słowackie produkty. Zarówno albo przede wszystkim te płynne jak również i inne. Moją uwagę zwrócił rozkład jazdy, który obwieszczał aż jeden kurs na dzień i tylko podczas dni roboczych. W tych okolicach bez auta ani rusz!
Po wyruszeniu poruszaliśmy się pasmem granicznym. Po początkowym – tradycyjnym już – błotku, w następnej części w swoje ryzy wzięła nas historia. Otóż wkroczyliśmy na cmentarz wojenny oznaczony numerem 46. Tabliczka poinformowała nas, że poległo tutaj 168 Austriaków oraz 135 Rosjan. Architektem zaś był Dušan Jurkovič, a jego remont przeprowadzono w 1993 roku.
Co ciekawe, nie był to cmentarz ze zwykłymi nagrobkami bądź krzyżami. Jego głównym elementem była kamienna wieża, na której zamieszczonych było kilka krzyży. Naszą uwagę zwróciły też napisy w języku niemieckim. Warto dodać, że mimo wszystko, skrawek ten jest zarośnięty i zaniedbany. Szerzej o tej nekropolii w poniższym opisie.
Cmentarz zbudowany jest na planie zbliżonym do krzyża łacińskiego, ogrodzony jest płotem z drewnianych sztachet łączących prostopadłościenne słupki i zwieńczone gontowym daszkiem. Wejście tworzy drewniana dwuskrzydłowa furtka. Główny element cmentarza stanowi dwukondygnacyjna, dwudziestometrowa kamienna wieża stojąca na kamiennym tarasie. Nakryta jest wysokim gontowym dachem zwieńczonym żelaznym krzyżem z nałożonym nań symbolem solarnym. Na czterech elewacjach górnej kondygnacji umieszczone są drewniane krzyże łacińskie. Na północnej, wschodniej i południowej elewacji kondygnacji dolnej umieszczone są tablice z inskrypcjami w języku niemieckim. Jedna z nich w wolnym tłumaczeniu głosi : ,,Tu, wśród ciemnych lasów, ziół pachnących i gór błyszczących w dali. Dzielni żołnierze pokonawszy wroga na spoczynek się udali,,.
Pola grobowe żołnierzy austro-węgierskich zwieńczają drewniane, rzeźbione krzyże łacińskie a żołnierzy rosyjskich rzeźbione krzyże patriarchalne. Wszystkie krzyże nagrobne przykryte są drewnianymi daszkami przymocowanymi do ramion krzyża ozdobnymi drewnianymi bolcami. Na łączeniu ramion krzyży umieszczone są rzeźbione drewniane tabliczki z danymi pochowanej osoby, noszące bardzo słabo widoczne ślady liter. Ułożone w ciekawym układzie groby otoczone są kamiennymi krawężnikami.
Zwiedzenie nekropolii zaspokoiło naszą ciekawość, a zatem mogliśmy ruszyć dalej. Prawda była taka, że im było wyżej tym lepiej, ponieważ szlak nie dręczył nas błotem. Po zdobyciu Beskidka mogliśmy się więc tylko smucić. Nasze obawy były jak najbardziej słuszne, gdyż kilkanaście minut później grzęźliśmy w niemałym bagienku, które na pierwszy rzut oka było tylko wysoką trawą.
Gdy zaczęliśmy się wspinać pod najwyższy zdobyty tego dnia szczyt, myśleliśmy, że odetchniemy z ulgą. Nic z tych rzeczy. Co prawda błota już nie było, jednakże podejście pod Jaworzynę Konieczniańską stwarza mnóstwo problemów swoją stromością. Nie można tego oczywiście porównywać do Lackowej, jednakże człowiek i tak zdziwi się, że coś takiego może występować w Beskidzie Niskim.
Z zalesionego szczytu gdzieniegdzie między gałęziami rozpościerały się widoki. Pogoda sprzyjała ich podziwianiu. Na pierwszy rzut oka wszyscy spoglądali w kierunku Zdyni. Otóż nad jej zabudowaniami, a tuż pod granicą lasu dostrzec można było rozległe przedsięwzięcie jakim była Łemkowska Watra. Setki samochodów, co najmniej tyle samo namiotów oraz dziesiątki konstrukcji na potrzeby festiwalu. Te składniki skutecznie odróżniały ten skrawek od pozostałych pejzaży Beskidu Niskiego. Panoramy rozlegały się praktycznie tylko na północną stronę. Oprócz okolic Magury Małastowskiej, dobrze widać też było Klimkówkę.
W tym miejscu nastąpił także popas. Gdy większość grupy już poszła, zauważyłem, że obok mnie leży kurtka, którą oczywiście wziąłem. Nie była to zwykła kurtka, odzienie samego Prezesa Klubu było wręcz idealnym łupem. Teraz tylko pozostawało się dobre targować.
Przełęcz Regetowska, na której zakończyliśmy przygodę z wędrówkami granicznymi powitała nas błotem, mimo, iż było to tylko 200 metrów niżej od szczytu. Każdy krok postawiony na zwilżonej trawce powodował wyciek z ziemi sporej ilości płynów. Był to niewątpliwie test dla naszych butów. Warto jednak było przebrnąć ten fragment, gdyż potem nareszcie opuściliśmy strefę lasów. Powitały nas beskidzkie łąki z uroczo pofałdowanymi wzniesieniami. Tak bardzo mi się tutaj spodobało, że aż po jednym z postojów zapomniałem wziąć kijków. Reszta grupy czuwała jednak nad moją niefrasobliwością.
Podążaliśmy wzdłuż potoku Regetówka mijając najpierw drewnianą kaplicę z dzwonem, przy której można znaleźć dwujęzyczną tablicę pamiątkową: „W hołdzie mieszkańcom wsi Regietów Wyżny”. Tablica pochodzi z roku 2007, a mogła się tutaj znaleźć dzięki Fundacji wspierania mniejszości łemkowskiej „Rutenika”.
Następnie minęliśmy kaplicę w miejscu dawnej czasowni. Zapewne myślicie teraz o tym, czym jest ta czasownia. Ja miałem wtedy to samo – kompletnie nie widziałem do czego to służy.
Otóż czasownia jest niewielką chrześcijańską budowlą bez specjalnie wydzielonego miejsca na ołtarz. Ważne jest to, że termin ten na określenie tego typu budowli jest używany przez wyznawców prawosławia. Nazwa pochodzi z języka rosyjskiego, w którym часы oznaczają godziny (wyznaczona w danej godzinie doby modlitwa). Czasownie są pomnikami wiary chrześcijańskiej. W czasowniach odmawia się modlitwy, zapala się świece przed ikonami. Liturgia odprawiana jest jedynie w wyjątkowych przypadkach. Katolickie kapliczki w odróżnieniu od czasowni mogą jednocześnie pełnić funkcję niewielkich świątyń.
Można rzec – i wszystko jasne. Przy czasowni zlokalizowany był również cmentarz, gdzie pochowani są mieszkańcy tych terenów. Niestety trzeba użyć w tym miejscu słowa „zaniedbany” – bo tak wyglądał ten zarośnięty cmentarz. Nagrobki, a dokładniej rzecz biorąc kamienne krzyże miały już po kilkadziesiąt lat…
Znajdowaliśmy się teraz we wsi Regietów Wyżny, który jest dziś bezludną doliną. Kapliczki, cerkwisko wraz z kolejnym zaniedbanym cmentarzem (o tym za chwilę), na który natrafiliśmy kilkaset metrów dalej, przypomina, że kiedyś była to ludna wieś. Wysiedlenie w ramach akcji "Wisła" w 1947 r. nie oszczędziło także i Regietowa, choć z punktu widzenia turysty szczęśliwie nie zaludnił się ten teren z powrotem.
Trudno by mi było sobie wyobrazić aby tak malownicze tereny mogły być zamieszkane na stałe. Dla formalności warto dodać, że w Regietowie Niżnym – dla odmiany – mieszka kilkadziesiąt osób. Władza ludowa bowiem, zorganizowała tam PGR, a dziś funkcjonuje tu Stadnina Koni Huculskich.
Idąc dalej natrafia się na stare cerkwisko z kolejnym opuszczonym cmentarzem. Przy wejściu można natrafić na drewnianą tablicę z zacierającymi się napisami, która głosi:
Nasz pobyt nieprzypadkowo zbiegł się z terminem Łemkowskiej Watry, która jest wielkim świętem kultury Łemków. Warto dodać, że jest to największa łemkowska impreza masowa na świecie.
Spacerując w tamtym kierunku zauważyłem przeróżne rejestracje samochodowe świadczące o globalności tego wydarzenia. Były to nie tylko samochody (a co za tym idzie ludzie) z absolutnie całej Polski, ale także mnóstwo szczególnie Ukraińców, Białorusinów, a i na mieszkańców z Europy Zachodniej także natrafiałem.
Święto Kultury Łemkowskiej jest czasem corocznych, niezwykle ważnych dla Łemków spotkań: pokoleniowych, rodzinnych i przyjacielskich. Spotkań, które jednoczą wspólną pieśnią i gromadzą wokół spraw ważnych.
Wypracowana przez lata marka festiwalu ugruntowała znaczenie przedsięwzięcia jako jednej z największych międzynarodowych imprez artystycznych regionu Karpat i Małopolski. Trzydniowy pobyt zapewnia połączenie tradycji kulturowych ze współczesną formą rekreacji. Watrze towarzyszą obchody rocznicowe, Łemkowska Spartakiada, wystawy, konkursy oraz pokazy tradycyjnych rzemiosł.
Do Zdyni przyjeżdża co roku ok. 6-10 tysięcy Łemków, a na scenie zdyńskiego amfiteatru występuje kilkuset wykonawców muzyki ludowej, rockowej, folkowej, jazzowej oraz różnych teatralizowanych form scenicznych.
Łemkowska Watra niesie ze sobą przede wszystkim, pewną, bardzo ważną misję. Integruje potomków Akcji Wisły - rdzennych mieszkańców Beskidu Niskiego, wysiedlonych z tych ziem w 1947 roku. Integruje tą społeczność rozsypaną po całej Polsce i Europie właśnie tutaj - na skrawku ziemi ich pradziadów.
Podchodząc pod bramy festiwalu, muzyka już dudniła w uszach. Czuć było atmosferę wielkiego świata. Co chwilę nadciągały kolejne autokary i dziesiątki kolejnych samochodów. Pomyśleć tylko, że pierwszy dzień Łemkowskiej Watry zakończy się zapewnie gdzieś koło świtu sobotniego poranka…
W sumie to na nocleg z wiadomych względów jakoś specjalnie mi się nie spieszyło. Mimo wszystko, szybko nadchodził ten czas snu w średniowiecznych warunkach. Przejdźmy zatem do trasy, którą udało się zrealizować następnego dnia…
Miejsce: Beskid Niski
Trasa: Konieczna (przejście graniczne na przełęczy Dujawa) Beskidek (685 m) Jaworzyna Konieczniańska (881 m) Przełęcz Regetowska Regietów Wyżny Rotunda (771 m) Zdynia
Pogoda: słoneczna
Widoczność: dobra
Dzień powitał nas słoneczkiem. Taka aura nastawiła wszystkich bardzo optymistycznie. Ponadto podczas śniadania dostaliśmy bilety wstępu na drugi dzień Łemkowskiej Watry. Szykowała się zatem gruba impreza. Aby jednak na nią zasłużyć przejść należało kilkanaście kilometrów.
Podjechaliśmy autokarem zaledwie kilka kilometrów pod granicę polsko-słowacką w Koniecznej. Tam można było zakupić bardzo popularne w Polsce, słowackie produkty. Zarówno albo przede wszystkim te płynne jak również i inne. Moją uwagę zwrócił rozkład jazdy, który obwieszczał aż jeden kurs na dzień i tylko podczas dni roboczych. W tych okolicach bez auta ani rusz!
Po wyruszeniu poruszaliśmy się pasmem granicznym. Po początkowym – tradycyjnym już – błotku, w następnej części w swoje ryzy wzięła nas historia. Otóż wkroczyliśmy na cmentarz wojenny oznaczony numerem 46. Tabliczka poinformowała nas, że poległo tutaj 168 Austriaków oraz 135 Rosjan. Architektem zaś był Dušan Jurkovič, a jego remont przeprowadzono w 1993 roku.
Co ciekawe, nie był to cmentarz ze zwykłymi nagrobkami bądź krzyżami. Jego głównym elementem była kamienna wieża, na której zamieszczonych było kilka krzyży. Naszą uwagę zwróciły też napisy w języku niemieckim. Warto dodać, że mimo wszystko, skrawek ten jest zarośnięty i zaniedbany. Szerzej o tej nekropolii w poniższym opisie.
Cmentarz zbudowany jest na planie zbliżonym do krzyża łacińskiego, ogrodzony jest płotem z drewnianych sztachet łączących prostopadłościenne słupki i zwieńczone gontowym daszkiem. Wejście tworzy drewniana dwuskrzydłowa furtka. Główny element cmentarza stanowi dwukondygnacyjna, dwudziestometrowa kamienna wieża stojąca na kamiennym tarasie. Nakryta jest wysokim gontowym dachem zwieńczonym żelaznym krzyżem z nałożonym nań symbolem solarnym. Na czterech elewacjach górnej kondygnacji umieszczone są drewniane krzyże łacińskie. Na północnej, wschodniej i południowej elewacji kondygnacji dolnej umieszczone są tablice z inskrypcjami w języku niemieckim. Jedna z nich w wolnym tłumaczeniu głosi : ,,Tu, wśród ciemnych lasów, ziół pachnących i gór błyszczących w dali. Dzielni żołnierze pokonawszy wroga na spoczynek się udali,,.
Pola grobowe żołnierzy austro-węgierskich zwieńczają drewniane, rzeźbione krzyże łacińskie a żołnierzy rosyjskich rzeźbione krzyże patriarchalne. Wszystkie krzyże nagrobne przykryte są drewnianymi daszkami przymocowanymi do ramion krzyża ozdobnymi drewnianymi bolcami. Na łączeniu ramion krzyży umieszczone są rzeźbione drewniane tabliczki z danymi pochowanej osoby, noszące bardzo słabo widoczne ślady liter. Ułożone w ciekawym układzie groby otoczone są kamiennymi krawężnikami.
Zwiedzenie nekropolii zaspokoiło naszą ciekawość, a zatem mogliśmy ruszyć dalej. Prawda była taka, że im było wyżej tym lepiej, ponieważ szlak nie dręczył nas błotem. Po zdobyciu Beskidka mogliśmy się więc tylko smucić. Nasze obawy były jak najbardziej słuszne, gdyż kilkanaście minut później grzęźliśmy w niemałym bagienku, które na pierwszy rzut oka było tylko wysoką trawą.
Gdy zaczęliśmy się wspinać pod najwyższy zdobyty tego dnia szczyt, myśleliśmy, że odetchniemy z ulgą. Nic z tych rzeczy. Co prawda błota już nie było, jednakże podejście pod Jaworzynę Konieczniańską stwarza mnóstwo problemów swoją stromością. Nie można tego oczywiście porównywać do Lackowej, jednakże człowiek i tak zdziwi się, że coś takiego może występować w Beskidzie Niskim.
Z zalesionego szczytu gdzieniegdzie między gałęziami rozpościerały się widoki. Pogoda sprzyjała ich podziwianiu. Na pierwszy rzut oka wszyscy spoglądali w kierunku Zdyni. Otóż nad jej zabudowaniami, a tuż pod granicą lasu dostrzec można było rozległe przedsięwzięcie jakim była Łemkowska Watra. Setki samochodów, co najmniej tyle samo namiotów oraz dziesiątki konstrukcji na potrzeby festiwalu. Te składniki skutecznie odróżniały ten skrawek od pozostałych pejzaży Beskidu Niskiego. Panoramy rozlegały się praktycznie tylko na północną stronę. Oprócz okolic Magury Małastowskiej, dobrze widać też było Klimkówkę.
1-4) widoczki z Jaworzyny Konieczniańskiej
W tym miejscu nastąpił także popas. Gdy większość grupy już poszła, zauważyłem, że obok mnie leży kurtka, którą oczywiście wziąłem. Nie była to zwykła kurtka, odzienie samego Prezesa Klubu było wręcz idealnym łupem. Teraz tylko pozostawało się dobre targować.
Przełęcz Regetowska, na której zakończyliśmy przygodę z wędrówkami granicznymi powitała nas błotem, mimo, iż było to tylko 200 metrów niżej od szczytu. Każdy krok postawiony na zwilżonej trawce powodował wyciek z ziemi sporej ilości płynów. Był to niewątpliwie test dla naszych butów. Warto jednak było przebrnąć ten fragment, gdyż potem nareszcie opuściliśmy strefę lasów. Powitały nas beskidzkie łąki z uroczo pofałdowanymi wzniesieniami. Tak bardzo mi się tutaj spodobało, że aż po jednym z postojów zapomniałem wziąć kijków. Reszta grupy czuwała jednak nad moją niefrasobliwością.
Podążaliśmy wzdłuż potoku Regetówka mijając najpierw drewnianą kaplicę z dzwonem, przy której można znaleźć dwujęzyczną tablicę pamiątkową: „W hołdzie mieszkańcom wsi Regietów Wyżny”. Tablica pochodzi z roku 2007, a mogła się tutaj znaleźć dzięki Fundacji wspierania mniejszości łemkowskiej „Rutenika”.
Następnie minęliśmy kaplicę w miejscu dawnej czasowni. Zapewne myślicie teraz o tym, czym jest ta czasownia. Ja miałem wtedy to samo – kompletnie nie widziałem do czego to służy.
Otóż czasownia jest niewielką chrześcijańską budowlą bez specjalnie wydzielonego miejsca na ołtarz. Ważne jest to, że termin ten na określenie tego typu budowli jest używany przez wyznawców prawosławia. Nazwa pochodzi z języka rosyjskiego, w którym часы oznaczają godziny (wyznaczona w danej godzinie doby modlitwa). Czasownie są pomnikami wiary chrześcijańskiej. W czasowniach odmawia się modlitwy, zapala się świece przed ikonami. Liturgia odprawiana jest jedynie w wyjątkowych przypadkach. Katolickie kapliczki w odróżnieniu od czasowni mogą jednocześnie pełnić funkcję niewielkich świątyń.
Można rzec – i wszystko jasne. Przy czasowni zlokalizowany był również cmentarz, gdzie pochowani są mieszkańcy tych terenów. Niestety trzeba użyć w tym miejscu słowa „zaniedbany” – bo tak wyglądał ten zarośnięty cmentarz. Nagrobki, a dokładniej rzecz biorąc kamienne krzyże miały już po kilkadziesiąt lat…
Znajdowaliśmy się teraz we wsi Regietów Wyżny, który jest dziś bezludną doliną. Kapliczki, cerkwisko wraz z kolejnym zaniedbanym cmentarzem (o tym za chwilę), na który natrafiliśmy kilkaset metrów dalej, przypomina, że kiedyś była to ludna wieś. Wysiedlenie w ramach akcji "Wisła" w 1947 r. nie oszczędziło także i Regietowa, choć z punktu widzenia turysty szczęśliwie nie zaludnił się ten teren z powrotem.
Trudno by mi było sobie wyobrazić aby tak malownicze tereny mogły być zamieszkane na stałe. Dla formalności warto dodać, że w Regietowie Niżnym – dla odmiany – mieszka kilkadziesiąt osób. Władza ludowa bowiem, zorganizowała tam PGR, a dziś funkcjonuje tu Stadnina Koni Huculskich.
Idąc dalej natrafia się na stare cerkwisko z kolejnym opuszczonym cmentarzem. Przy wejściu można natrafić na drewnianą tablicę z zacierającymi się napisami, która głosi:
Miejsce po cerkwi gr.kat. z 1865 r. p.w. Św. Michała Archanioła w Regietowie Wyżnim, parafialnej do 1947 r. – do wysiedleń w Akcji Wisła. Cerkiew rozebrano w 1959 r. i przeniesiono do Żółkiewki (woj. zamojskie).
Wieś istniała już w 1665 r. W 1859 czynna szkoła parafialna. W I w. św. 34 uwięziono w austr. obozie w Talerhof. W 1938 r. na wsz. 860 mieszkańców było 835 Rusinów. Istniały 2 szkoły jednoklas. W l. 1944-46 część mieszk. deport. do Zw. Sowieckiego (brak danych). Całą pozostałą część Rusinów (718 os.) w 11-15.06.1947 wysiedl. na Ziemie odzysk. w ramach akcji wys. całej ludn. ukraińskiej.
pod opieką parafian Regietowa
Par. Prawosławna w Gładyszowie.
Par. Prawosławna w Gładyszowie.
Byłem zatem świadkiem – ktoś może powiedzieć – zwykłej historii tej wsi. Biorąc jednak pod uwagę wydarzenia powojenne nabiera ona unikalnego charakteru. Można mieć tylko żal, że tak tętniąca życiem wieś została zniszczona. Dziś oglądać możemy tylko nieliczne jej ślady.
Ta jedna z piękniejszych dolin Beskidu Niskiego otoczona szczytami Jaworzyny i Jaworzynki i Rotundy, na która właśnie zmierzaliśmy nie przestała nas pochłaniać. Otóż idąc tamtejszym gościńcem, w pewnej chwili mija się słup kamienny z wyrytą informacją, że tutaj zaczyna się droga ku cmentarzowi wojennemu nr 48. Jako, że trzymałem się raczej ogona, nie miałem czasu aby tam podejść. A szkoda, gdyż jest to kolejne dzieło Dušana Jurkoviča – niestety zaniedbane.
Oprócz walorów krajobrazów i historycznych, naszymi zmysłami zawładnęły również te przyrodnicze. Jak już wspominałem w niedalekiej odległości znajdowała się Stadnina Koni Huculskich. Mogliśmy zatem podziwiać jak na sporym pastwisku pasie się aż kilkadziesiąt jej mieszkańców. Po kilkunastu minutach mieliśmy szczęście spotkać dwa Hucuły tuż przy naszej drodze. Oczywiście radości z tego zdarzenia było co nie miara. Konie dawały się swobodnie dotknąć. Aż trudno uwierzyć, że na tak małym skrawku terenu można doświadczyć tylu wrażeń.
Ponadto dodam, że nie zabrakło także i innych przygód. Otóż chwile grozy można było przeżyć podczas przeprawy przez Regetówkę, która odbywała się rozklekotaną i wąską kładką. Owa przeprawa już przy pierwszym postawionym na niej krokiem przechylała się na bok. Wszyscy zaliczyli ten test sprawności pomyślnie.
Po opuszczeniu Regietowa i minięciu bazy namiotowej SKPB Warszawa zaczęliśmy wspinać się na Rotundę. Z ciekawostek dodam jeszcze, że był tam znak drogowy zakaz wjazdu, z tablicą: „nie dotyczy ALP”. Nazwa brzmi dosyć komicznie jednak cóż to ALP znaczy? Po skrótem kryła się Administracja Lasów Państwowych.
Nie wiedzieć skąd, zaczęło mnie łapać nagłe zmęczenie. Był to najgorszy moment, gdyż podejście pod Rotundę także jest strome i wymagające. Na górze czekało na nas kolejne spotkanie z czasami I wojny światowej, ponieważ zlokalizowany jest tam cmentarz wojenny nr 51. Jego wygląd rysował się na planie okręgu (stąd nazwa Rotunda). Na środku ujrzeć można drewniane wieże, zaś na jego łuku zlokalizowane są krzyże z nazwiskami pochowanych. Projektantem był ponownie Dušan Jurkowič. Dla dociekliwych dodam, że znajduje się tu 20 mogił pojedynczych i 4 zbiorowe, w których spoczywa 42 żołnierzy armii austro-węgierskiej i 12 armii rosyjskiej. W 1980 r. został wpisany do rejestru zabytków. Miejmy nadzieję, że to uchroni go od zagłady. Już sam widok cmentarza wojennego, na którym trawa jest ładnie ścięta wlewa w serca trochę nadziei.
Mimo wszystko, nekropolia nie przetrwała próby czasu. Kiedyś bowiem wież było aż pięć. Dla zachęcenia dodam jednak, że przez wielu, cmentarz wojenny nr 51 uważany jest za najpiękniejszy ze wszystkich niemal 400.
Na cmentarzu tym można znaleźć też taką oto inskrypcję: „Nie płaczcie, że leżymy tak z dala od ludzi, a burze już nam nieraz we znaki się dały – wszak słońce co dzień rano tu nas wcześniej budzi i wcześniej okrywa purpurą swej chwały”
Dla formalności wspomnę o tym, że Rotunda jest górą zalesioną, o widokach nie ma zatem co marzyć. Te otwierają się dopiero pod koniec zejścia do Zdyni. Oprócz całej doliny pośród której biegnie droga wojewódzka podziwiać można także Popowe Wierchy. Cała trasa żegna nas błotem, a także widokiem gniazda bocianów.
Gruntowne mycie nastąpiło w rzeczce Zdynia, skąd było już tylko kilka kroków do naszego noclegu. Po obiedzie oraz walce o choć trochę higieny przyszedł wieczór i Łemkowska Watra, na którą nie poszedłem. Żałuję tego. Zamiast imprezy już w rejonach zachodu słońca poszedłem spać…
Jestem z Lemkow i ciesze sie bardzo,ze ludziom tak podoba sie ziemia moich przodkow i coraz wiecej ludzi sie iteresuje jej historia. A do niedawna nikt o nas nie mowil i nie pisal. To jest bardzo budujace,ze tak maly narod budzi takie zainteresowanie. A zdawalo sie ,ze to juz koniec,ale potwirdza to regule,ze w przyrodzie nic nie ginie.Relacje Twoja czyta sie super. Czekam na wiecej. Z powazaniem Maria
OdpowiedzUsuń