22 września 2012

Góry Sanocko-Turczańskie (Magura Łomniańska)

Są takie wyprawy, na które czeka się tygodniami bądź nawet miesiącami. Wizyta w Górach Sanocko-Turczańskich była właśnie jedną z nich, bowiem inaugurowała tygodniowy wyjazd w Karpaty ukraińskie. Te same Karpaty, które zachwyciły mnie przed rokiem bogactwem widoków oraz połonin. Kto jednak myśli, że w ciągu najbliższych retrospekcji, zdobywać będziemy te same góry - ten jest w dużym błędzie. Karpaty ukraińskie są istnym oceanem możliwości. Skomplikowanym organizmem składającym się z kilkunastu rozległych grup górskich, w których do dyspozycji mamy tysiące ścieżek oraz setki kilometrów szlaków. Nawet kilka kolejnych tygodniowych wyjazdów nie pozwoliłoby odwiedzić wszystkich interesujących zakamarków. W 2011 r. skupiliśmy się głównie na eksplorowaniu pasma Czarnohory i Gorganów. Myślą przewodnią Ukrainy A.D. 2012 stało się umożliwienie zdobywania odznaki Korony Beskidów, a pierwszym jej akordem było właśnie zdobycie najwyższego szczytu Gór Sanocko-Turczańskich, który leży już na ukraińskiej ziemi. Dla przypomnienia dodam, że Beskidy rozciągają się nie tylko w Polsce, lecz również w Czechach, Słowacji a na samej tylko Ukrainie jest aż 12 beskidzkich grup i w związku z tym tyle samo szczytów do zdobycia. Nastaje zatem pytanie jak na nich stanąć skoro rozciągają się na przestrzeni setek kilometrów. Taka Magura Łomniańska jest jeszcze rzut beretem od granicy z Polską ale np. najwyższy szczyt Połoniny Hryniawskiej to już wycieczka pod samą Rumunię. Inną kwestią jest brak map niektórych obszarów Ukrainy, a także znakowanych dróg wejścia. Wyprawa zorganizowana przez Klub Turystyki Górskiej "Wierch" w Krakowie okazała się zatem idealna aby w grupie, bezpiecznie zdobyć te góry, których w pojedynkę nigdy bym nie osiągnął.  

Posiadając doświadczenie z 2011 r. mogłem przygotować się do wyprawy bardziej profesjonalnie a już na pewno z większą dozą spokoju. 21 września ruszyłem więc wieczorową porą na miejsce zbiórki nie mogąc się doczekać dnia następnego. Na miejscu okazało się, że z powodu problemów technicznych z autokarem, wyjazd opóźni się aż o 3 h. Nie ruszyliśmy zatem z Krakowa a już zrobiło się ciekawe. Wieczór mogliśmy zatem wykorzystać na integrację w siedzibie naszego klubu. Gdy zjechali się wszyscy uczestnicy, stos plecaków i walizek urósł do horrendalnych rozmiarów. Na szczęście, wszystkie pakunki znalazły swe miejsca w lukach bagażowych, toteż mniej więcej koło północy wyruszyliśmy aby ukoronować nasz sezon turystyczny.

Gdy myśleliśmy, że nic nie stanie na przeszkodzie, okazało się że na krajowej czwórce pod Krakowem musiał nastąpić zjazd awaryjny na stację benzynową. Kierowca coś tam majstrował, a po pojeździe rozlegał się niepokojący smrodek spalenizny. Trwało to minut kilkanaście jednak ruszyliśmy dalej.

Wokół ciemna noc, droga z rzadka tylko oświetlona, toteż zmorzył mnie sen. Po przebudzeniu, sporo czasu zajęło mi orientowanie się gdzie aktualnie jesteśmy. Okazało się, że w głębi Podkarpacia czyli granica zbliżała się wielkimi krokami. Zeszłego razu spędziliśmy na niej przeszło 3 h, toteż liczyliśmy że teraz będzie lepiej. Nie miałem zegarka w głowie aczkolwiek nawet jeżeli odprawa trwała ciut krócej to i tak bezczynne siedzenie w autokarze może doprowadzić do białej gorączki. Zapamiętałem tylko, że paszporty zbierała od nas blondynka w mundurze.

Witaj, Ukraino... Rok czasu się nie widzieliśmy. Stęskniłem się za odkrywaniem Twych bogactw. I właśnie wtedy podskoczyłem na siedzeniu. Autokar zwolnił do 20-40 km/h, a cała ekipa poczuła czym są ukraińskie drogi. Wehikuł czas znów zadziałał! Poczułem się jak gdyby 30 lat temu. Zabudowania znane z polskich wsi nagle znikły. Zostały zastąpione przez lasy i nieliczne drewniane chaty. Taki właśnie klimat Ukrainy lubię. 

Choć od granicy w Krościenku do Magury Łomniańskiej w linii prostej jest ok. 20 km to my musieliśmy nadłożyć kilka razy tyle jadąc m. in. przez Chyrów i Stary Sambor aby dojechać pod upragnione pasmo. Przez stan dróg i wolną jazdę mogliśmy dokładnie obserwować malownicze okolice doliny rzeki Dniestr. Choć bieda wychodziła na każdym kroku to jednak dało się zauważyć, że ludzie żyją tu po prostu spokojnie. Wraz z przeskoczeniem z doliny Dniestru ku dolinie rzeki Mszanki, znikły resztki asfaltu. Poruszaliśmy się zwykłym utwardzonym gościńcem. Problem z przejazdem zachodził przy minięciu każdego pojazdu nadjeżdżającego z naprzeciwka a i czasami autokar obijał obfite gałęzie pełne owoców.

Trwało to długo ale nareszcie dotarliśmy do Hrozewa. Dla typowych mieszczuchów wioska z kilkunastu domów byłaby zapewne końcem świata natomiast ja ujrzałem przepięknie malowniczą dolinę. Najważniejsze jednak, że przed nami wyrastało pasmo Magury Łomniańskiej...

Miejsce: Góry Sanocko-Turczańskie (pasmo Magury Łomniańskiej leżącej na Ukrainie)

Cel: najwyższy szczyt Gór Sanocko-Turczańskich

Trasa: Hrozewo (dawniej Grąziowa) - Magura Łomniańska (1024 m) - Hrozewo (d. Grąziowa)

Pogoda: wietrzna

wyrywek mapy prezentujący najwyższą część Gór Sanocko-Turczańskich, gruba, przezroczysta, blado-czerwona linia to granica polsko-ukraińska
Zanim o wydarzeniach z trasy, warto umiejscowić sobie Góry Sanocko-Turczańskie na mapie naszych ukochanych Karpat. Od południa graniczą one z Bieszczadami zaś od północy z Pogórzem Przemyskim. Rozciągają się one na powierzchni około 930 km².

Skoro już mniej więcej wiemy gdzie się wspinamy, rzec mogę, że czynimy to wśród rozległych łąk mając cały czas przed oczyma zalesione kulminacje Magury Łomniańskiej.

1-3) początkowa faza wspinaczki
Po zamieszczonych fotografiach widać, że na szczycie próżno szukać rozległych widoków, toteż najlepszym momentem dla łowców pejzaży było miejsce tuż przed granicą lasu. Odwracając się wtedy ujrzałem rozległą dolinę Mszanki, a także nieliczne zabudowania Hrozewa. Wszystko to zwieńczone malowniczymi pagórkami kolejnych pasm Gór Sanocko-Turczańskich.

1-4) widoki na malownicze doliny i wzniesienia Gór Sanocko-Turczańskich
Jak widać na załączonym fragmencie mapy, na szczyt nie prowadzi żaden znakowany szlak  turystyczny. Trudno było znaleźć nawet jakąkolwiek ścieżkę, toteż zabawa zaczęła się po wkroczeniu do lasu kiedy to przedzieraliśmy się przez chaszcze i zarośla. Ponadto sprawę utrudniały wystające korzenie, kolczaste rośliny, powalone drzewa oraz nisko opadające gałązki. Idąc w długim wężyku można było łatwo taką oberwać.


Po ciężkich bojach dotarliśmy do miejsca, z którego wyżej już iść się nie dało. Nastąpiła tym samym konsternacja bowiem wg mapy w najwyższym punkcie Magury Łomniańskiej powinniśmy zastać pomnik tymczasem oprócz lasu nie było niczego, nawet słupka wysokościowego. Wzdłuż linii grzbietu w obu kierunkach zostało zapuszczonych kilka osób tzw. "czujek" aby sprawdzić jak daleko znajduje się ten właściwy szczyt. Łączność utrzymywana była poprzez krótkofalówki. Utknęliśmy zatem w martwym punkcie i tkwiliśmy w nim przeszło godzinę. W tym czasie mój organizm wyziębił na skutek zimnego wiatru. W zamierzeniach miała to być krótka wycieczka, na niewysoki, zalesiony szczyt na maksymalnie 2 h, toteż polar zostawiłem w autokarze zaś do rąk wziąłem tylko kurtkę.

W pewnym momencie wyjąłem mapę aby po układzie poziomic zorientować się bardziej w otaczającej sytuacji. Przyglądając się bliżej (również możecie to zrobić, fragment mapy został zamieszczony powyżej), ujrzałem że pasmo Magury Łomniańskiej składa się z co najmniej 4 wierzchołków. Jak już wiemy, ten najwyższy ma 1024 m natomiast te obok niego 987 i 1016 m. Mogliśmy się zatem znajdować na którymś z tych, bowiem przy gęsto zalesionym terenie nasza perspektywa ograniczała się do ledwie kilkunastu metrów w dal. Skoro czujki zostały już wypuszczone to sam nie powinienem się nigdzie ruszać, pozostało więc czekać...

Nadeszły pozytywne informacje, w końcu cała grupa mogła zostać prawidłowo poprowadzona. Okazało się, że byliśmy na wierzchołku o wysokości 1016 m a od tego właściwego szczytu byliśmy oddaleni o ok. kilkuset metrów. Sam teren był iście mylący. Aby bowiem osiągnąć faktyczny, najwyższy szczyt Gór Sanocko-Turczańskich musieliśmy zejść na przełęcz pomiędzy obiema kulminacjami obniżając się aż o kilkadziesiąt metrów. Dopiero potem mogliśmy zacząć marsz w górę i jak się okazało był to już zwycięski marsz.

radość ze zlokalizowania tej właściwej Magury Łomniańskiej była przeogromna
Na szczycie niespodzianka, mała polanka otoczona lasem z jednym wąskim przesmykiem w kierunku Polski, a ponadto krzyż oraz pomnik poświęcony żołnierzom Armii Czerwonej. Ów pomnik wziął się na pamiątkę lata 1944 r. kiedy to wspomniani wojacy atakowali stąd armię niemiecką i węgierską.

1-2) tak wygląda wierzchołek Magury Łomniańskiej
Wbito także drewniany słupek wraz z tablicą widoczną obok, wszak to właśnie nasz oddział PTTK zainicjował zdobywanie odznaki Korony Beskidów. Każdy szczyt wchodzący w jej skład powinien być zatem odpowiednio oznakowany. Samo wbicie słupka było dosyć ciężkie bowiem grunt był twardy. Później, niemal każdy uczestnik chciał sobie zrobić zdjęcie przy pamiątkowej tabliczce. 

Kierując wzrok ku przesmykowi w zieleni, gdzieś daleko majaczyła jakaś górka lecz nikt nie widział czym może ona być. Faktem natomiast był polski zasięg, który niespodziewanie tutaj dochodził, toteż mogłem skorzystać wysyłając wiadomość tekstową po standardowej cenie. Tak nawiasem mówiąc to dzwoniąc z Ukrainy minuta rozmowy kosztuje tylko 5 zł.

Ze względu na chłód szybko rozpoczęliśmy zejście. Ledwie po kilku krokach polski zasięg znikł. Ponownie, musieliśmy się skupić na przedzieraniu przez obfitą i nietkniętą nigdy wcześniej roślinność. Z ulgą przyjąłem wyjście z lasu, ponieważ znów mogłem podziwiać malownicze łąki i pagórki.

1-5) malownicze oblicze Gór Sanocko-Turczańskich

Będąc już w Hrozewie, uwadze nie mogła umknąć zabytkowa cerkiew z XVIII wieku. Ujrzeliśmy również grobowiec poświęcony żołnierzom UPA. Inną ciekawostką był plakat, na którym zobaczyłem znajomą ze świata sportu postać. Okazał się nim Witalij Kliczko, a reklamował on swą partię polityczną UDAR (Ukraiński Demokratyczny Alians na rzecz Reform). Podczas trwania wycieczki, trwała na Ukrainie kampania wyborcza. Dziś już wiemy że UDAR w wyborach parlamentarnych osiągnął 13,96% poparcia. 

Tak oto skończyła się nasza pełna przygód wędrówka, która miała być łatwym spacerkiem. Góry są nieprzewidywalne i za to m. in. je uwielbiam! Wycieczka mająca trwać 2 h trwała przeszło dwa razy dłużej!
1) cerkiew w Hrozewie, 2) zabytkowa dzwonnica 3-4) grobowiec poległych w walkach żołnierzy UPA, 5) centrum wsi
Około godziny 16:00 opuściliśmy okolice masywu Magury Łomniańskiej. Znów kluczyliśmy po wąskich i średniowiecznych drogach łapiąc zza okna ostatnie podmuchy lata.

Pierwszy ukraiński szczyt zaliczany do Korony Beskidów zdobyty! Oby tak dalej choć może już bez takich przygód. Swoją drogą, z doświadczenia, przyzwyczaiłem się do tego, że na klubowych wycieczkach zawsze musi się coś stać.

Jakiś czas potem opuściliśmy obwód lwowski, wkraczając w obszar Zakarpacia. Przed rokiem dojechaliśmy do miejsca noclegu w środku nocy, toteż siłą rzeczy teraz musiało być lepiej. Nasz ośrodek zlokalizowany był kilka kilometrów od Wołowca przy drodze w kierunku Miżhirji (Miżgirji) w miejscowości Hukliwe (ukr. Гукливий). Pensjonat powitał nas dobrymi warunkami, przestronnymi pokojami z osobnymi łóżkami i węzłami sanitarnymi. Nikt nie mógł narzekać zaś najlepsze w tym wszystkim było to, że przed nami wciąż roztaczała się przyszłość kilku efektownych wycieczek po beskidzkich pasmach ukraińskich Karpat. Następnego dnia wyruszyliśmy bowiem na podbój Połoniny Równej, a retrospekcję z tej wyprawy możesz przeczytać już teraz pod linkiem -->  Ukraina: Połonina Równa 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)