Święta szybko minęły. Brzuszek pod nadmiarem zjedzonych jajek nieco
urósł. Pierwszy weekend po świętach okazał się więc idealną okazją aby
zrzucić dodatkowe kalorie.
Miejsce: Pogórze Ciężkowickie
Cel: Liwocz (562 m n.p.m.)
Trasa: Wisowa Rysowany Kamień Mały Liwocz Liwocz Ujazd
Długość trasy pieszej: 14 km
Dodatkowe atrakcje: Biecz oraz kościół w Binarowej wpisany na listę UNESCO
Aura: typowe przedwiośnie
Widoczność: dobra
Aby dobrze opisać tę wyprawę muszę cofnąć się o jeden dzień. Był słoneczny piątkowy poranek - szkolna lekcja wf-u. Byliśmy na stadionie Korony i graliśmy w piłkę nożną. Atmosfera była bardzo gorąca, ponieważ mecz był klasowy więc motywacja była tym większa. W pewnej chwili nasza niesamowita klasa I c strzeliła bramkę co wywołało mą niezmierną radość. Nawiasem mówiąc podgórzanie zapewne wiedzą, że murawa stadionu Korony nie należy do tych najrówniejszych. Wróćmy do meczu: Po strzelonej bramce (żeby nie było wątpliwości to nie byłem ja), wykonałem radosny skok ku górze. Niestety jego koniec okazał się bardzo bolesny. Wylądowałem (zamiast normalnie na całej stopie), na bocznej części prawej stopy, czyli jakby to powiedzieć, cała stópka wygięła się w stosunku do łydki i kostki o prawie 90 stopni. Na tym poprzestaję opowiadać drastyczne sceny. Osoby o dużej wrażliwości, uspokajam, że stopa nie była ani skręcona ani tym bardziej zwichnięta. Jednak i tak nie było różowo. Cały dzień kulałem, ledwo doszedłem do domu. Tam nastąpiła szybka diagnoza. Wniosek końcowy: spory obrzęk okolic kostki i śródstopia. W takiej sytuacji górska wyprawa stała pod wielkim znakiem zapytania. Wspólnie z mamą postanowiliśmy jednak powalczyć z wrednym obrzękiem. Wystawiliśmy cały domowo-apteczny arsenał tj. maści i bandaż. Z zabandażowaną stopą poszedłem spać. Ostateczne decyzje w sprawie wyprawy, podjąłem o świcie 10 kwietnia.
Noc minęła całkiem spokojnie. Nadeszła godzina 5:30 - czas wstawać. Po zrobieniu kilku kroków, wiedziałem już wszystko. "Jadę w góry - nie mogę przepuścić takiej okazji!". Oczywiście nie było tak super jak bym tego chciał. Każdy krok sprawiał mi ból. Każde przeciążenie prawej stopy również sprawiało cierpienie. Mimo niskich wzniesień, zanosiło się na naprawdę ciężką wycieczkę.
Będąc już w autokarze nastrój poprawiło mi słoneczko, które zaczęło ładnie świecić. Ucieszyło mnie to tym bardziej, iż początkowo prognozy mówiły o opadach.
Ogólnie rzecz biorąc dzisiejsza trasa prowadziła przez Pogórze Ciężkowickie. Są to typowe pagórki, które rzadko są odwiedzane przez turystów. W sam raz na wakacje - cisza i spokój. Głównym elementem Pogórza jest dosyć długie, rozciągające się na długości kilkunastu kilometrów pasmo Brzanki. Ciągnie się ono mniej więcej od Ciężkowic i Tuchowa, aż do Jasła. Myślę, że te miasta pozwolą lepiej wyobrazić sobie gdzie jest to mało znane Pogórze Ciężkowickie na mapie południowej Polski.
Po przejechaniu Tarnowa i Pilzna wjechaliśmy w pięknie malowniczy teren. Klucząc wiejskimi drogami dotarliśmy do przysiółka Wisowa. Tam był nasz początek trasy. Pierwsze me kroki wiodły wtedy po asfalcie. Musiałem przyjąć specyficzny styl chodu. Jak wiadomo normalną postawą stopy jest kąt 90 stopni między śródstopiem a łydką. Każde postawienie stopy na terenie płaskim było więc do przełknięcia, natomiast jakiekolwiek jej położenie na terenie krzywym było już niebezpieczne. Z powodu sporego obrzęku, choćby małe wygięcie stopy w górę, dół, lewo czy prawo sprawiało ten okropny ból.
Po chwili droga skręciła do lasu i cały czas prowadziła leśnymi
ścieżkami. Najgorsze w niej były kamulce. Unikałem ich jak ognia. Groźne
były także fragmenty szlaku, które prowadziły wąwozami lub zboczami.
Trawersowanie nie było tego dnia przyjemne. W takiej sytuacji bezcenne
okazały się moje kijaszki turystyczne, na których głównie, opierałem
swój ciężar ciała. Tego dnia bardzo mi pomogły.
Las tego dnia wyglądał jakoś dziwnie. Mimo wielu chwil ze słońcem
drzewa były wciąż łyse co potęgowało wrażenie, bardziej listopadowe niż
kwietniowe. Ponadto żółte liście gęsto pokrywały ziemię. No cóż - tym
właśnie charakteryzuje się przedwiośnie. Było też sporo błotka na
szlaku.
Między zagajnikami otwierały się niekiedy ładne widoczki na okolice.
Charakterystyczny wśród nich był szczególnie jeden obiekt, a mianowicie
góra z dużym białym krzyżem na szczycie. Tak właśnie wygląda najwyższy
szczyt Pogórza Ciężkowickiego - Liwocz - na którym stoi krzyż milenijny
wraz z platformą widokową.
W międzyczasie minęliśmy także górkę o nazwie Rysowany Kamień, na którym z ziemi wyrasta taki duży kamulec. Po tym momencie pośród uczestników wyprawy rozdzwoniły się telefony. Niosły one niestety tragiczną informację. Początkowo nie wstrząsnęła ona mną tak jak kilka godzin później kiedy to po skończonej wyprawie górskiej w autokarze rozległo się radio. Zimny głos wyczytywał wszystkie 96 nazwisk. Był to ogromny szok.
W międzyczasie minęliśmy także górkę o nazwie Rysowany Kamień, na którym z ziemi wyrasta taki duży kamulec. Po tym momencie pośród uczestników wyprawy rozdzwoniły się telefony. Niosły one niestety tragiczną informację. Początkowo nie wstrząsnęła ona mną tak jak kilka godzin później kiedy to po skończonej wyprawie górskiej w autokarze rozległo się radio. Zimny głos wyczytywał wszystkie 96 nazwisk. Był to ogromny szok.
Wróćmy jednak do Liwocza. Cała trasa była pozbawiona stromych
podejść z wyjątkiem finalnego podejścia pod krzyż milenijny. Tam, trzeba
było się troszkę namęczyć. Na szczycie czekała jednak smakowita
nagroda. Organizatorzy wyprawy zapewnili każdemu uczestnikowi kiełbaskę z
grilla. Przyznam, że bardzo mi smakowała.
Cały szczyt jest pięknie zagospodarowany. U podnóża krzyża
milenijnego znajduje się kaplica. Obok niej kilkumetrowy pomnik papieża
Jana Pawła II, a nieopodal figury symbolizujące bożonarodzeniową szopkę w
skali 1:1. Jest też dużo ławeczek, miejsce na grill - naprawdę warto tu
zawitać.
1-8) na najwyższym wzniesieniu Pogórza Ciężkowickiego... |
Po uczcie czas przyszedł, na wczłapanie się na platformę widokową.
Powyżej granicy lasu bardzo wiało, zrobiło się zimno. Przyznam szczerze,
że pierwszy raz byłem w tych terenach i kompletnie nie orientowałem się
w tym co widzę. Widziałem tylko gdzieś na końcu majaczący Beskid
Sądecki i właściwie to chyba tyle.
1-3) krajobrazy widziane z platformy widokowej na Liwocza |
Teraz kilka słów o pogodzie. Była zmienna. Na początku słoneczko,
później w międzyczasie (jeszcze przed wejściem na Liwocz) zaczęło padać.
Opady jednak ustały po kwadransie i znów zrobiło się przyjemnie. Przy początkowej fazie zejścia minęliśmy krzyż, na którym tablica tak oto głosiła:
Piechórze, rozważając mękę pańską, wspomnij Chrystusowi naszą krew przelaną za Ojczyznę. Sam zaś buduj pokój w miejscu którym żyjesz.
Bardzo miło schodziło się do Ujazdu. Towarzyszyły nam wtedy cumulusy, które na niebie prezentowały się przepięknie. W tejże miejscowości znajduje się także najwyższy Krzyż Milenijny w Polsce liczący sobie prawie 40 metrów.
Tego dnia Ujazd nie był końcem naszej wyprawy. Dochodziło dopiero
godzina 15:30, tak więc czasu było jeszcze ho ho. Udaliśmy się zatem do Biecza
zwanego "drugim Krakowem" zaś potem do pobliskiej Binarowej, która skrywa zabytek wpisany na listę UNESCO. O tym co tam zobaczyliśmy przeczytacie tutaj --> Pogórze Ciężkowickie (Biecz + Binarowa)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania =)