14 marca 2010

Beskid Śląski (Skrzyczne)

Ledwie minął tydzień a ja znów powróciłem do Beskidów. Bardzo miłe uczucie - szkoda tylko że mogę je zaznać tak rzadko...

No ale przecież góry są m.in. po to aby od tych narzekań się uwolnić, tak więc już z nimi kończę, a przechodzę do wspomnień z tej (podkreślam) niesamowitej wyprawy, które jak zawsze szczegółowo opiszę.

Miejsce: Beskid Śląski

Cel: Skrzyczne (1257 m n.p.m.)

Trasa: Przełęcz Salmopolska Malinów (1117 m) Malinowska Skała (1152 m) Skrzyczne - Szczyrk (zjazd wyciągiem)

Długość trasy pieszej: 8 km

Aura: zimowooo-zimowa

Widoczność: do kilkunastu metrów / miejscami brak (tak więc opisywanie szczytów mam na dziś z głowy)

Poranek przywitał Nas paskudną pogodą. W Krakowie padał marznący deszcz ze śniegiem co sprawiało, że samo dojście na miejsce zbiórki było dość trudnym przedsięwzięciem. Grunt jednak to optymizm, z uśmiechami na twarzy ruszyliśmy w kierunku Beskidu Śląskiego, który przywitał nas opadami oraz gęstą mgłą. Mimo nieubłaganej pogody szczęśliwie dotarliśmy na początek naszej wyprawy, a mianowicie Przełęcz Salmopolską wznoszącą się dumnie nad Szczyrkiem i Wisłą.

Wszystkie znaki na niebie zapowiadały, że będzie to niezwykle ekstremalna wyprawa. Zaczęło się od samej ilości śniegu. Nie było go mniej jak 70 cm, a ponadto miejscami jego warstwa sięgała ponad 2 metrów. Oczywiście nie był to koniec atrakcji. Kolejną przeszkodą był szlak, a właściwie to jego brak. Nie dość, że szlak był kompletnie nieprzetarty, to jeszcze szron na drzewach zasłaniał znaki. Oj, ale nie myślcie, że znowu narzekam. Szczerze mówiąc, muszę przyznać, że piechurkowanie takim szlakiem okazało się to fantastyczną przygodą, jednak z pewnością nie odważyłbym się na przemierzanie tej trasy będąc samemu. W tej sytuacji z pomocą przyszli przodownicy górscy, którzy jak zawsze licznie przybyli na wycieczkę.

No i zaczęło się... Początkowo marsz przypominał bardziej brodzenie w śniegu, jednak i tak ochoczo ruszyliśmy ku Malinowskiej Skale! Dotarliśmy tam po ok. 1,5 h. Na szczycie uwagę zwracają formacje skalne, które dziś były akurat oszronione. Nastąpił czas na krótki, lecz w pełni zasłużony odpoczynek. Jedzenie bułki następowało w towarzystwie obfitych opadów, a śnieżek oczywiście był po uda!

Malinowska Skała
Można powiedzieć, że takiej aury nikt się nie spodziewał. Z każdym pokonywanym kilometrem warstwa śniegu była coraz wyższa. Do tego sam opad nie należał do tych najprzyjemniejszych. Przez silny, porywisty wiatr, płatki śniegu uderzały w Nas z wielką siłą. Uwagę zwracała także niezwykła przyroda, która nas otaczała. Bajecznie oszronione drzewa dotrzymywały Nam towarzystwa przez cały dzień. Inną sprawą był fakt, że mgła ograniczała widoczność do ledwie kilku metrów. I właśnie tu warto powiedzieć o fenomenie miłośników gór, którym taka pogoda w ogóle nie przeszkadzała.


Po odpoczynku ruszyliśmy w kierunku Skrzycznego. O ile w lesie, szlak nie sprawiał większych problemów, to na otwartych przestrzeniach toczyliśmy z nim prawdziwą walkę o przetrwanie. Brodzenie w śniegu, brak jakiejkolwiek widoczności, a do tego bardzo silne podmuchy wiatru pozwalały Nam się poczuć tak, jakbyśmy byli w Himalajach na niesamowicie ekstremalnej wyprawie górskiej. Były momenty, w których byłem po prostu w pustce. Biały śnieg, biała mgła, do okoła biało. Zero orientacji w terenie. Mogłem iść wyłącznie po śladach prowadzących grupę. Niepewny grunt również mi towarzyszył. O ile w niektórych miejscach pod stopami czuć było kamienie, to stawiając kilka kroków naprzód wpadało się w metrową zaspę. Dla koneserów gór było to fantastyczne przeżycie!


Po kilku następnych godzinach zmarznięci, przemoczeni ale szczęśliwi osiągnęliśmy najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego. Na Skrzycznem mogliśmy (wyłącznie w wyobraźni), podziwiać niezwykle piękną panoramę okolicznych gór. Zmuszeni warunkami atmosferycznymi szybko udaliśmy się do pobliskiego schroniska. Po wejściu mogliśmy odetchnąć z ulgą - zrobiło się ciepło i przytulnie. Przybiliśmy pieczątki, a ponadto korzystając ze znajdującego się tam telewizora kibicowaliśmy Adamowi Małyszowi. Przy jego próbie rozległy się okrzyki „leeeeć Adaś” i rzeczywiście doping Naszej grupy okazał się bardzo pomocny - zaniosły orła z Wisły aż na 2 miejsce (po pierwszej serii był na 13. miejscu).

 1) na najwyższym szczycie Beskidu Śląskiego, 2) schronisko PTTK na Skrzycznem
Wspaniale spędzany czas upływał bardzo szybko. Zrobiło się dość późno co wywarło na Nas decyzję powrotu do Szczyrku wyciągiem narciarskim. Podczas zjazdu wiatr dawał mi nieźle w kość. Podczas kilkuminutowego zjazdu dłonie praktycznie zamarzły. Pozostało mi wpatrywanie się na zjeżdżających narciarzy. Generalnie, żeby zjechać ze Skrzycznego należy skorzystać z dwóch wyciągów. W połowie zjazdu następuje przesiadka. Taka przyjemność kosztuje sobie 6 zł za jeden wyciąg, a więc w sumie 12 zł. Jak dla mnie - straszna drożyzna.

Do Szczyrku dotarliśmy cali i zdrowi, po czym szybko udaliśmy się do autokaru. Wycieczka powoli dobiegała końca. Powrót w autokarze urozmaicały liczne rozmowy i wesołe śpiewy. Ja mogłem emocjonować się wspaniałymi przeżyciami... oraz znów przemoczonymi butami. Na całe szczęście była to moja (mam nadzieję) ostatnia zimowa wyprawa w tym sezonie.

Wyprawę zorganizowało Koło PTTK przy Zakładzie Automatyzacji (w skrócie ZA). Coś czuję, że jeszcze nieraz się z nimi wybiorę. Zamieszczone zdjęcia są autorstwa uczestników tej najbardziej ekstremalnej wyprawy w moim życiu.

Do zobaczenia w coraz bardziej wiosennych górach już w kwietniu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)