Pierwszy raz w tym roku powitałem Tatry. Zrobiłem to jednak dość nietypowo, bo z rodzicami...
Miejsce: Tatrzański Park Narodowy
Cel: Grześ (1652 m n.p.m.)
Trasa: Siwa Polana - Dolina Chochołowska [Polana Huciska leśniczówka Chochołowska Polana Trzydniówka Chochołowska Polana] Schronisko PTTK na Chochołowskiej Polanie Bobrowiecki Żleb Grześ [powrót tą samą trasą]
Długość trasy: 20 km
Pogoda: bardzo dobra
Widoczność: dobra
Rozpocznę ten wpis swoją złotą myślą, znaną powszechnie wszystkim: Należy być dumnym z rodziców. Nie piszę o tym bez powodu. Ojciec jako wieloletni honorowy dawca krwi w pełni sobie zasłużył na to miano. Przyszedł taki moment, w którym i ja mogłem z tego skorzystać.
Całą autokarową wyprawę zorganizował Hutniczy Klub Honorowych Dawców Krwi PCK w Krakowie. Na wiele dni przed planowaną wycieczką, z propozycją rodzinnego wypadu wyszedł ojciec, z czego byłem niezmiernie zadowolony. Grze(ś)ch było odmówić.
Nastał dwudziesty czwarty dzień kwietnia. Pogoda od wielu dni utrzymywała się na takim samym, wspaniałym poziomie. Spacer zapowiadał się więc fantastycznie.
Przygody towarzyszyły nam tego dnia od początku. Najpierw jadąc od Zakopanego autokar minął zjazd do doliny i w efekcie dojechaliśmy aż do Witowa, gdzie musieliśmy zawrócić. Druga próba udała się już w stu procentach.
Pierwszą myślą po opuszczeniu autokaru była: Cóż za tłok! I rzeczywiście... Parking pękał w szwach od aut i autokarów. Jeszcze bardziej demotywująca była kolejka po bilet wstępu. Liczyła ona sobie kilkadziesiąt dusz, czekaliśmy w niej ponad 20 minut. Masakra!
Po głębokim wyczekiwaniu mogliśmy w końcu rozpocząć spacer. Dolinę Chochołowską wszyscy doskonale znamy, więc w sumie nie ma co się nad nią rozpisywać. Nieprzyjemny asfalt na początku, potem trochę kamieni, ciągle mijająca ciuchcia oraz bryczki. Świetną sprawą jest możliwość wypożyczenia sobie bicykla. Sam z chęcią przemierzyłbym w ten sposób dolinę. Innym moim spostrzeżeniem był absolutny brak przenośnych ubikacji. W drodze do Morskiego Oka czy Doliny Kościeliskiej jest ich pełno, a tu ich nie było. Bardzo dziwne - zważywszy, że tego dnia przez bramki wstępu przeszło kilka tysięcy turystów. Co do liczby turystów - zdecydowanie odradzam miłośnikom ciszy i spokoju wędrówkę Doliną Chochołowską w weekendy. Kolejną ciekawostką zauważoną na trasie był maszerujący mężczyzna ubrany w stołeczny strój policjanta. Wywołał on początkowo moje wielkie zdumienie, natomiast wszystko wyjaśniło się potem. Tego dnia brał on ślub w kapliczce na Polanie Chochołowskiej. Przyznam, że bardzo mi się spodobał pomysł brania ślubu w takich okolicznościach.
Ogólnie rzecz biorąc po półtorej godzinie dochodzi się do schroniska. Całą rodzinką, przemierzyliśmy tę trasę znacznie wolniej. W moim indywidualnym programie nastąpiły pewne opóźnienia...
Słynna Polana Chochołowska... Pierwszy raz byłem wiosną w Tatrach i niecierpliwie czekałem na widok fioletowego dywanu. Nie zawiodłem się. Widok tysięcy krokusów mnie zachwycił. Z bliska zaś, te kwiatki wyglądają jeszcze piękniej. Wszyscy robili im zdjęcia.
1) Schronisko na Polanie Chochołowskiej |
1-3) szlak prowadzący na Grzesia |
Udało się! Stanąłem na szczycie Grzesia. Jak na dłoni miałem całą panoramę Tatr Zachodnich. Po prostu cudo! Zanim jednak zająłem się szczegółowym obczajaniem okolicznych szczytów, wypiłem kilka łyków mineralnej oraz spożyłem zasłużony posiłek. Teraz czas przyszedł na prawdziwą zabawę. Sprawiła mi ona niezmierną frajdę, gdyż potrafiłem opisać praktycznie wszystkie okoliczne szczyty. Samotnie odstający od reszty Siwy Wierch, potem Orla Perć Tatr Zachodnich z Rohaczami, na pierwszym planie Rakoń i Wołowiec, za nim Jarząbczy i Jakubina, dalej Starobociański, za nim Bystra, pięknie też było widać pasma Trzydniowiańskiego i Ornaku, wyjawił się też Smreczyński Wierch oraz Ciemniak, kończąc na Kominiarskim, który tego dnia towarzyszył mi przez większość trasy.
1-13) panorama 360° z Grzesia |
Patrzyłem tak bardzo długo... Coś pięknego! Czas jednak gonił. Nadeszła pora na najtrudniejszą część tj. zejście. Nogi same zjeżdżały, należało więc przyjąć do tego odpowiednią pozycję. Mój styl wyglądał mniej więcej tak: Ogólnie ciało było obrócone bokiem. Lewa noga wystawiona naprzód, ustawiona była zawsze w środeczku wydeptanej, oblodzonej ścieżki. Gdy tylko natrafiała na lód samoistnie zjeżdżała ciągnąc resztę ciała. Prawa noga z kolei, pozostawiona była w tyle (cała pozycja tworzyła więc spory rozkrok), był to jeden z moich hamulców. O ile lewa noga ustawiona była równolegle do ścieżki, to prawa wprost przeciwnie, czyli prostopadle. Często brnęła w śniegu skutecznie ratując mnie od wywrotki. Najważniejsze zaś były kijki. Mój napęd i hamulec jednocześnie. Raz się nimi odpychałem, a innym razem opierałem na nich cały ciężar ciała skutecznie wytrącając prędkość. W ten sposób zjeżdżałem przez większą część śnieżnej trasy. Była to niesamowita zabawa, z tym jednak zastrzeżeniem, że kilka razy serce podskoczyło mi do gardła. Z kolei w najstromszym leśnym momencie, po prostu kucnąłem sobie na dwie nogi i zjechałem...
Na Polanie Chochołowskiej rzuciłem tylko okiem na pięknie prezentujące się krokusy na tle Kominiarskiego Wierchu. Nie było już czasu na postój, popędziłem ku Siwej Polanie. Na płaskim, siłą rozpędu wyprzedzałem wszystkich jak leciało. W efekcie całą dolinę w powrotną stronę pokonałem w 1h 15'.
Tego dnia zrobiłem najdłuższą trasę spośród wszystkich uczestników wycieczki, w międzyczasie dogoniłem rodziców i jako jedni z ostatnich dotarliśmy na parking przy Siwej Polanie. Wyprawa zakończona pełnym sukcesem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania =)