W poprzedniej części, udało się stanąć na Szpiglasowym Wierchu, z którego podziwialiśmy wspaniałe widoki na wszystkie strony świata. Nie był to jednak koniec atrakcji o czym poniżej...
Miejsce: Tatry Wysokie
Cel nr 2: Wrota Chałubińskiego (2022 m n.p.m.)
Trasy cd: Szpiglasowa Przełęcz Ceprostrada Wrota Chałubińskiego Stawy Staszica Morskie Oko Wodogrzmoty Mickiewicza Palenica Białczańska
Pogoda: idealna
Widoczność: bardzo dobra
Cel nr 2: Wrota Chałubińskiego (2022 m n.p.m.)
Trasy cd: Szpiglasowa Przełęcz Ceprostrada Wrota Chałubińskiego Stawy Staszica Morskie Oko Wodogrzmoty Mickiewicza Palenica Białczańska
Pogoda: idealna
Widoczność: bardzo dobra
Ze Szpiglasowej Przełęczy, dalsza droga
prowadziła Ceprostradą, którą nazwano żółty szlak z Morskiego Oka
na Szpiglasową Przełęcz. Zbudowany został z dużych głazów tworzących
wygodny i szeroki chodnik. Nazywa się go pogardliwie ceprostradą, bo
każdy ceper może go bez problemów przejść. Tak też było w naszym
przypadku. Bardzo długie zakosy a w konsekwencji łagodne zejście
pozwalały zbiegać po tych kamieniach.
Widok z Ceprostrady na Szpiglasową Przełęcz |
W pewnej chwili zatrzymaliśmy się na jednym z zakrętów Ceprostrady.
Dostrzegliśmy wtedy szlak prowadzący na Wrota Chałubińskiego. Okazało
się, że aby do niego dojść musielibyśmy zejść bardzo długim trawersem, a
potem niemal zawrócić by móc legalnie przejść tę trasę. My jednak słowa
„legalnie” tego dnia nie znaliśmy. Zapadła szybka decyzja o możliwie
jak największym skróceniu sobie drogi. Maszerowanie bez szlaku też ma
swoje uroki. Duże głazy nie stanowiły dla nas żadnej trudności. Jak dla
mnie była to niezła frajda. Coś jak wyznaczanie sobie samemu drogi.
Podczas tego skrótu nastąpił jeden moment, kiedy to serce podskoczyło mi
niemal do gardła. Gdy stanąłem nogą na jednym z głazów, ten zaczął się
przechylać. To trwało nie dłużej niż mgnienie oka. Szybki skok w bok
uratował całą sprawę.
Przejście skrótu pozwoliło zaoszczędzić aż pół godziny czasu.
Znajdowaliśmy się teraz na czerwonym szlaku prowadzącym do Wrót
Chałubińskiego. Upływała już siódma godzina spędzana w Tatrach,
zmęczenie powoli dawało się we znaki. Podejście było w miarę strome i
wiło się jakby w nieskończoność. Na całe szczęście krzepił nas widok
przełęczy, która z każdym krokiem zbliżała się do Nas.
Po niespełna pół godzinie stanęliśmy na Wrotach Chałubińskiego –
przełęczy w głównej grani Tatr nazwanej na cześć Tytusa Chałubińskiego
(zm. w 1889) – wybitnego lekarza i miłośnika przyrody, współtwórcy
Towarzystwa Tatrzańskiego i badacza przyrody tatrzańskiej. Na przełęczy
stała tylko nasza piątka. Dopiero w tym miejscu mogliśmy poczuć
prawdziwą magię Tatr. Gdy na chwilę przestaliśmy rozmawiać mogliśmy
wsłuchać się w szum wiatru, który odbijał się od tafli pobliskiego
słowackiego stawu. Ta niesamowita cisza i lekkie kołatanie wiatru
pozwalało osiągnąć stan błogiego relaksu.
To miejsce urzekło mnie bardziej niż Szpiglasowy ze względu na ten
spokój. Dopiero teraz można było w pełni obcować z tatrzańską naturą. Na
widoki również nie można było narzekać. Dolina Ciemnosmreczyńska wraz z
Wyżnim Ciemnosmreczyńskim Stawem po prostu zachwycała. Widoki otwierały
się na część polską i słowacką. Spragniony wrażeń wspiąłem się jeszcze
na pobliskie skałki, do których wiodła bardzo ciekawa droga. Aby się do
nich przedostać musiałem przecisnąć się między prawie pionowymi
turniami.
Zejście odbyło się tą samą drogą. Znajdowaliśmy się właśnie w Dolince za Mnichem. Przy Stawach Staszica znaleźliśmy sobie duży głaz, na którym położyliśmy grzejąc się w słoneczku. Gdy cień okrył Nasze uśmiechnięte twarze, ruszyliśmy dalej. Szczerze mówiąc wcale mi się nie spieszyło – chciałem tutaj po prostu zostać.
Zejście odbyło się tą samą drogą. Znajdowaliśmy się właśnie w Dolince za Mnichem. Przy Stawach Staszica znaleźliśmy sobie duży głaz, na którym położyliśmy grzejąc się w słoneczku. Gdy cień okrył Nasze uśmiechnięte twarze, ruszyliśmy dalej. Szczerze mówiąc wcale mi się nie spieszyło – chciałem tutaj po prostu zostać.
1 i 5) jeden ze stawów Staszica, 2) Mnich (2067 m), 4) Dolina Rybiego Potoku widziana z Ceprostrady
|
W międzyczasie wspiąłem się jeszcze na kilkumetrowy kamień i stojąc
na nim rozłożyłem do góry ręce. Radość z widoków była przeogromna. Cały
czas towarzyszył nam Mnich, którego mogliśmy doglądać od różnych stron.
Jego słynna pionowa ściana taternicka zrobiła na Nas wielkie wrażenie.
Ludziom, którzy wspinają się właśnie tam należy się wielkie uznanie.
Wspaniałym przeżyciem był także widok Rysów. Przeszło rok temu,
zdobywając ten szczyt, widoczność była bliska zeru. Dopiero teraz mogłem
zobaczyć jaką drogę pokonałem. Początkowo nie mogłem w to uwierzyć.
Ostre nachylenie zbocza zrobiło na mnie ogromne wrażenie. W takiej
chwili mogłem być dumny z siebie.
Dzień upływał wyśmienicie a to wciąż nie był koniec atrakcji. Zbliżając się do Morskiego Oka natrafiliśmy na kozice! Byłem w Tatrach kilkanaście razy jednak jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się spotkać kozic. Początkowo dojrzeliśmy jedną, po chwili przebiegła nasz szlak i okazało się, że staliśmy właśnie kilkanaście metrów od trzyosobowej rodzinki. Mama, tata i młode w pewnej chwili stanęły obok siebie. Wtedy to zrobiliśmy im dziesiątki zdjęć. Cała rodzinka wyglądała bardzo ładnie, ot, takie tatrzańskie koziczki. Z pewnością zapamiętam ten widok na długie lata.
Dzień upływał wyśmienicie a to wciąż nie był koniec atrakcji. Zbliżając się do Morskiego Oka natrafiliśmy na kozice! Byłem w Tatrach kilkanaście razy jednak jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się spotkać kozic. Początkowo dojrzeliśmy jedną, po chwili przebiegła nasz szlak i okazało się, że staliśmy właśnie kilkanaście metrów od trzyosobowej rodzinki. Mama, tata i młode w pewnej chwili stanęły obok siebie. Wtedy to zrobiliśmy im dziesiątki zdjęć. Cała rodzinka wyglądała bardzo ładnie, ot, takie tatrzańskie koziczki. Z pewnością zapamiętam ten widok na długie lata.
Dotarliśmy do Morskiego Oka. Jak na tatrzańskie wędrówki było już
bardzo późno. Mijała właśnie 18:30. Przed nami było jeszcze aż 9 km
asfaltu. Na pocieszenie pozostawał fakt, iż o tej porze nie było już
tłoku, schronisko w końcu mogło na chwilę odetchnąć. Widoki nadal
zapierały dech w piersiach. Oświetlone Mięguszowieckie wspaniale
górowały nad Morskim Okiem. Z kolei Mnich nadal spoglądał na nas groźnie
z nieco bocznego, dalszego planu.
Ostatnie dziewięć kilometrów pokonaliśmy w ledwie 1 h 15’. Był to
totalny zapieprz. W Palenicy stawiliśmy się tuż po godzinie 20:00.
Ostatni trans-frej odjeżdżał o 20:45. Problem mogli mieć przede
wszystkim moi koledzy z okolic Skawiny, którym ostatni autobus z Borku
Fałęckiego odjeżdżał o godz. 23:00. Rozpoczęła się więc walka z czasem.
Wsiadamy do pierwszego napotkanego busa, który niestety jechał trasą
okrężną. No cóż, trudno – ważne by zdążyć na czas. Cały czas śledzę
zegarek, przy wjeździe na Zakopiankę była godzina 20:33. Teraz już tylko
pozostawało się modlić o to aby nie było korków. Bocznymi drogami jakoś
dotarliśmy w rejon dworców. Na zegarku 20:42 – pozostawały tylko 3
minuty. Pierwszy z kumpli siedzący najbliżej kierowcy po zapłaceniu z
hukiem wyleciał z busa i przebiegł jak szalony przez dworzec. To samo
zrobiła reszta. Przybiegamy na perony autobusowe a tu nagle się okazuje,
że nic nie stoi! Od innych ludzi dowiadujemy się, że ten trans-frej nie
pojechał. Nasz pośpiech poszedł więc na marne. Na całe szczęście po
chwili podjechał PKS Kraków. Jak później się okazało, ludzi było całkiem
sporo. Nikt jednak nie mógł być pewny czy dojedziemy do Krakowa przed
godziną 23:00 tym bardziej, że PKS zatrzymywał się na większości
przystanków, a dodatkowo zjechał do dworca w Myślenicach. Jak na razie
postanowiliśmy sobie tym nie zawracać głowy i przeszliśmy do oglądania
zdjęć. Po paru minutach nastąpiła wymiana aparatów. Zmęczenie ponad
25-kilometrową trasą spowodowało u paru osób nagłą senność. Mnie dziwnym
trafem chęć snu ominęła.
Zbliżaliśmy się do Krakowa, było już bardzo późno. Do Borku Fałęckiego zajechaliśmy dokładnie o godzinie 22:58. Można by rzec idealnie, gdyby nie fakt, że koledzy ze Skawiny załatwili sobie dojazd samochodem znajomych. Podziękowaliśmy sobie za wspaniałą wyprawę i pożegnaliśmy się. W domu zjawiłem się mniej więcej o 23:50 po ponad 18 godzinach od jego opuszczenia.
Przechodzonych ponad 25 km, zdobycie szczytu i przełęczy mających ponad 2000 m n.p.m., 9 h marszu, cały dzień przygód, wrażeń, uśmiechu i magicznych chwil. Tego wszystkiego na pewno nie zapomnę...
Zbliżaliśmy się do Krakowa, było już bardzo późno. Do Borku Fałęckiego zajechaliśmy dokładnie o godzinie 22:58. Można by rzec idealnie, gdyby nie fakt, że koledzy ze Skawiny załatwili sobie dojazd samochodem znajomych. Podziękowaliśmy sobie za wspaniałą wyprawę i pożegnaliśmy się. W domu zjawiłem się mniej więcej o 23:50 po ponad 18 godzinach od jego opuszczenia.
Przechodzonych ponad 25 km, zdobycie szczytu i przełęczy mających ponad 2000 m n.p.m., 9 h marszu, cały dzień przygód, wrażeń, uśmiechu i magicznych chwil. Tego wszystkiego na pewno nie zapomnę...
"...My jednak słowa „legalnie” tego dnia nie znaliśmy. Zapadła szybka decyzja o możliwie jak największym skróceniu sobie drogi..." , na tatrzańskie szlaki rocznie wchodzi ponad 2 mln. osób. Co będzie gdy wszyscy zapragną chodzić własnymi ścieżkami? Czasy Chałubińskiego już minęły. Pozdrawiam. Sławomir Gierszewski.
OdpowiedzUsuń