Choćbym chciał tego najbardziej na świecie to i tak nic na to poradzić
nie mogłem. Był to definitywnie mój ostatni dietlowski rajd, bowiem aby
uczestniczyć w jego ósmej edycji, musiałbym nie ukończyć III klasy
gimnazjum co oczywiście nie wchodziło w rachubę.
Cel: najwyższy szczyt polskiej części Beskidu Niskiego – Lackowa
Trasa: Mochnaczka Niżna Dzielec (793 m) Lackowa (997 m) Przełęcz Pułaskiego Cigelka (805 m) Wysowa-Zdrój (centrum) Wysowa-Zdrój (ośrodek wypoczynkowy „Zacisze”)
Pogoda: dobra
Widoczność: dobra
Czy byłby to wyjazd na Kopiec Kościuszki, czy do Ojcowa, czy też
gdziekolwiek indziej – taka forma aktywności przypada uczniom do gustu.
Wiadomo o co chodzi. Byleby nie iść na lekcje! Jako, że byłem wtedy w
III klasie, znałem całe towarzystwo gimnazjalne od deski do deski przez
co stworzyliśmy całkiem zgraną grupę. Z mojej typowo „męskiej” klasy
(stosunek płci 28:3) na rajd wybrały się trzy osoby.
Po dojeździe do Mochnaczki zostaliśmy podzieleni tradycyjnie na dwie
grupy tak aby następnego dnia zamienić się pokonywanymi trasami. Oprócz
przewodnika, towarzyszył nam historyk Maciek, fizyczka Jola oraz
geograf Mariusz. Niebo zmieszane było niebiesko-szarymi barwami ale co
najważniejsze kropel deszczu nie uświadczyliśmy.początek szlaku, w tle nasz autokar |
Malowniczymi polanami zaczęliśmy się wznosić ku Dzielcowi, na którym
ucięliśmy sobie pierwszy postój. Póki nie wkroczyliśmy w las
podziwialiśmy dolinę rzeki Muszynki, a gdzieś w oddali wyłaniała się
nawet Jaworzyna Krynicka. Co jakiś czas, przewodnik opowiadał nam o
ciekawostkach turystycznych, historycznych itp. Pamiętam, jak zapytał
nas o datę konfederacji barskiej. Kilka chwil wyczekiwania zakończyło
się moją poprawną odpowiedzią co biorąc pod uwagę obecność Maćka, było
rzeczą bezcenną. Aby jednak zachować czystość sumienia, muszę przyznać
iż pomógł mi w tym Mariusz, który wymruczał pod nosem 1768-1772.
Pierwsze emocje zaznaliśmy tuż pod szczytem Lackowej, a dokładniej
rzecz ujmując – jej zachodniej „ścianie płaczu”. Dla większości (w tym
mnie) było to ogromne zaskoczenie, bowiem z pozoru łagodny Beskid Niski,
nagle „urodził” niewyobrażalną stromiznę. Należało więc zakasać rękawy i
podjąć to wyzwanie. Trzeba przyznać, iż miałem ułatwione zadanie bowiem
wraz z kumplem Tomkiem (tym samym Tomkiem, raczącym Was pięknymi
tatrzańskimi ujęciami), zabraliśmy kije turystyczne, dzięki czemu
przezwyciężyliśmy stromiznę. Inni zaś, musieli wspinać się na czterech
kończynach co wywołało skryte samozadowolenie. Nagrodą za ten trud było
szczytowanie na najwyższej górze polskiej części Beskidu Niskiego, toteż
wszyscy byli zadowoleni.
Tak się złożyło, że na rajd zabrałem aparat dzięki czemu mam na czym opierać swoje wspomnienia. Patrząc na zdjęcia, nie mogę uwierzyć jak wolnym tempem się poruszaliśmy, bowiem w Wysowej zameldowaliśmy się dopiero po 17 godzinie a i tak nie był to koniec trasy. Oczywiście jest to złudne wrażenie, bowiem wtedy mieliśmy po 14 i 15 lat.
uzdrowiskowe zabudowania Wysowej-Zdrój |
W uzdrowisku, przewodnik opowiedział nam o tutejszej cerkwi co nie
dla wszystkich było interesujące, bowiem widoczne stały się pierwsze
oznaki zmęczenia. Kwadrans później, zrobiliśmy zakupy w pobliskich
delikatesach. Gdy wszystkim odechciało się już maszerowania, okazało
się, iż od naszego noclegu dzieliło nas jeszcze ok. 2 km drogą
asfaltową. Podczas pokonywania finałowego odcinka, szybko zapadł zmrok,
toteż finiszowaliśmy w egipskich ciemnościach. Kolejne minuty upłynęły
na przydzielaniu noclegów, którymi były domki letniskowe ułożone z mojej
perspektywy w kształcie odwróconej litery U.
Wieczór zastał nas pełną gębą, toteż szybko przeszliśmy do wspólnej
integracji, która nastąpiła w drewnianym domku wyposażonym w grilla. W
związku z tym nietrudno się domyślić co było na kolację. Wszyscy
spoczęli na ławkach ułożonych dookoła grilla sowicie się posilając. Na
dobry początek zagraliśmy w grę polegającą na zapraszaniu do siebie
innych. Ten kto miał po prawej stronie wolne miejsce wymawiał zdanie,
które wyglądało mniej więcej tak: Mam po swojej prawej stronie wolne
miejsce, więc zapraszam... Słowo w słowo nie pamiętam ale dzięki
zapraszaniu mogliśmy poznać innych uczestników rajdu np. tych z
młodszych klas.
W wyniku tej zabawy wynikła moja gafa, z której śmiała się cała sala. Otóż po jednym z kolejnych zaproszeń obok mnie zwolniło się miejsce. Zacząłem więc głośno mówić: "Mam po swojej prawej stronie wolne miejsce..." jednakże nie zdołałem tego dokończyć, gdyż nagle wszyscy zaczęli się śmiać, a ja nie wiedziałem dlaczego. Otrzeźwienie przyszło po chwili. Okazało się, że owszem miałem wolne miejsce - ale było ono z lewej strony!
Kolejnym punktem programu było „wykupienie” pamiątkowych, rajdowych odznak ale i tak nie brała w tym udziału żadna waluta. Jedynym sposobem na wykonanie tego zadania było rozśmieszenie grupy. Obok ławek, znajdowała się scena, toteż każdy miał pole do popisu. Mógł być to skecz, piosenka albo inna zabawa. Niektórzy świetnie się z tego wywiązali zaś pozostali (w tym ja) z racji skrytego charakteru mieli z tym problem. Ostatecznie skończyło się na odśpiewaniu „Bieszczadzkiego Traktu” co nie do końca nam wyszło.
Wieczór integracji jest wyjątkowym momentem również z innego powodu. Otóż są to jedyne godziny w roku kiedy mogliśmy mówić do nauczycieli po imieniu. W ten sposób pan magister historyk stał się dla nas po prostu Maćkiem. Relacjonując ten rajd, pozwoliłem sobie na lekkie nadużycie tego przywileju. Mam nadzieję, że nauczyciele się nie obrażą!
W wyniku tej zabawy wynikła moja gafa, z której śmiała się cała sala. Otóż po jednym z kolejnych zaproszeń obok mnie zwolniło się miejsce. Zacząłem więc głośno mówić: "Mam po swojej prawej stronie wolne miejsce..." jednakże nie zdołałem tego dokończyć, gdyż nagle wszyscy zaczęli się śmiać, a ja nie wiedziałem dlaczego. Otrzeźwienie przyszło po chwili. Okazało się, że owszem miałem wolne miejsce - ale było ono z lewej strony!
Kolejnym punktem programu było „wykupienie” pamiątkowych, rajdowych odznak ale i tak nie brała w tym udziału żadna waluta. Jedynym sposobem na wykonanie tego zadania było rozśmieszenie grupy. Obok ławek, znajdowała się scena, toteż każdy miał pole do popisu. Mógł być to skecz, piosenka albo inna zabawa. Niektórzy świetnie się z tego wywiązali zaś pozostali (w tym ja) z racji skrytego charakteru mieli z tym problem. Ostatecznie skończyło się na odśpiewaniu „Bieszczadzkiego Traktu” co nie do końca nam wyszło.
Wieczór integracji jest wyjątkowym momentem również z innego powodu. Otóż są to jedyne godziny w roku kiedy mogliśmy mówić do nauczycieli po imieniu. W ten sposób pan magister historyk stał się dla nas po prostu Maćkiem. Relacjonując ten rajd, pozwoliłem sobie na lekkie nadużycie tego przywileju. Mam nadzieję, że nauczyciele się nie obrażą!
Było pewnie po 22, a może i zbliżała się już północ, a my dopiero
gościliśmy się w domkach. Wyczerpujący dzień pełen emocji nie sprawił
jednak, że wszyscy poszli spać. Wprost przeciwnie, uczynili to tylko
nieliczni pierwszoklasiści. Nasz trzyosobowy domek znajdował się na
jednym z końców odwróconego U zaś nauczyciele dostali miejsce na zakolu.
Dzieliło nas zatem kilkadziesiąt metrów dzięki czemu mogliśmy harcować.
Wewnątrz U, zlokalizowany był plac zabaw, toteż początkowo nasze akcje
polegały na skradaniu się ku huśtawkom. Napięcie z każdą chwilą
wzrastało. Wszyscy obserwowali domek nauczycieli, jednakże wraz z
brakiem ich reakcji, swoboda rosła w siłę. Z każdą minutą decybele,
które emitowaliśmy również wzrastały aż w końcu usłyszeliśmy dźwięk
otwieranych drzwi. Każdy bez wyjątku rzucił się do ucieczki chowając się
gdzie tylko popadnie. Strumień światła latarki przejechał kilka razy po
placu zabaw, który nagle stał się pusty jak butelka po wódce.
Oczywiście, żeby nie było – użyłem tego sformułowania wyłączenie w celu
dobrego porównania. Alkoholu nikt z nas wtedy nie miał. Opisana sytuacja
powtórzyła się jeszcze kilka razy aż w końcu Mariusz zaczął nam składać
osobiste wizyty. W takich chwilach pozostawało już tylko schować się
pod kołdrami.
Ponadto oprócz placu zabaw, odwiedzaliśmy też inne domki zaś
najwięksi dowcipnisie użyli nawet kiełbasy z grilla przez co za pomocą
proc, odbył się istny pojedynek jak na dzikim zachodzie. Już nawet nie
pamiętam kiedy poszliśmy spać…
Co zaś działo się podczas drugiego dnia rajdu? O tym przeczytasz pod linkiem --> Beskid Niski - dzień 2.
Co zaś działo się podczas drugiego dnia rajdu? O tym przeczytasz pod linkiem --> Beskid Niski - dzień 2.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania =)