2 października 2008

Beskid Niski: VII Rajd Górski im. J. Dietla (Lackowa)

Choćbym chciał tego najbardziej na świecie to i tak nic na to poradzić nie mogłem. Był to definitywnie mój ostatni dietlowski rajd, bowiem aby uczestniczyć w jego ósmej edycji, musiałbym nie ukończyć III klasy gimnazjum co oczywiście nie wchodziło w rachubę. 

Cel: najwyższy szczyt polskiej części Beskidu Niskiego – Lackowa

Trasa: Mochnaczka Niżna Dzielec (793 m) Lackowa (997 m) Przełęcz Pułaskiego Cigelka (805 m) Wysowa-Zdrój (centrum) Wysowa-Zdrój (ośrodek wypoczynkowy „Zacisze”)

Pogoda: dobra

Widoczność: dobra

Czy byłby to wyjazd na Kopiec Kościuszki, czy do Ojcowa, czy też gdziekolwiek indziej – taka forma aktywności przypada uczniom do gustu. Wiadomo o co chodzi. Byleby nie iść na lekcje! Jako, że byłem wtedy w III klasie, znałem całe towarzystwo gimnazjalne od deski do deski przez co stworzyliśmy całkiem zgraną grupę. Z mojej typowo „męskiej” klasy (stosunek płci 28:3) na rajd wybrały się trzy osoby.

początek szlaku, w tle nasz autokar
Po dojeździe do Mochnaczki zostaliśmy podzieleni tradycyjnie na dwie grupy tak aby następnego dnia zamienić się pokonywanymi trasami. Oprócz przewodnika, towarzyszył nam historyk Maciek, fizyczka Jola oraz geograf Mariusz. Niebo zmieszane było niebiesko-szarymi barwami ale co najważniejsze kropel deszczu nie uświadczyliśmy.


1-4) Między Mochnaczką a Dzielcem
Malowniczymi polanami zaczęliśmy się wznosić ku Dzielcowi, na którym ucięliśmy sobie pierwszy postój. Póki nie wkroczyliśmy w las podziwialiśmy dolinę rzeki Muszynki, a gdzieś w oddali wyłaniała się nawet Jaworzyna Krynicka. Co jakiś czas, przewodnik opowiadał nam o ciekawostkach turystycznych, historycznych itp. Pamiętam, jak zapytał nas o datę konfederacji barskiej. Kilka chwil wyczekiwania zakończyło się moją poprawną odpowiedzią co biorąc pod uwagę obecność Maćka, było rzeczą bezcenną. Aby jednak zachować czystość sumienia, muszę przyznać iż pomógł mi w tym Mariusz, który wymruczał pod nosem 1768-1772.

już niedaleko...
Pierwsze emocje zaznaliśmy tuż pod szczytem Lackowej, a dokładniej rzecz ujmując – jej zachodniej „ścianie płaczu”. Dla większości (w tym mnie) było to ogromne zaskoczenie, bowiem z pozoru łagodny Beskid Niski, nagle „urodził” niewyobrażalną stromiznę. Należało więc zakasać rękawy i podjąć to wyzwanie. Trzeba przyznać, iż miałem ułatwione zadanie bowiem wraz z kumplem Tomkiem (tym samym Tomkiem, raczącym Was pięknymi tatrzańskimi ujęciami), zabraliśmy kije turystyczne, dzięki czemu przezwyciężyliśmy stromiznę. Inni zaś, musieli wspinać się na czterech kończynach co wywołało skryte samozadowolenie. Nagrodą za ten trud było szczytowanie na najwyższej górze polskiej części Beskidu Niskiego, toteż wszyscy byli zadowoleni.

Dalsza sekwencja czynności odbywała się już głównie pośród drzew. Wyjątkiem była kilkudziesięciometrowa polanka, skąd mogliśmy dojrzeć najwyższy szczyt całego Beskidu Niskiego, który jest zaledwie o 5 m wyższy od Lackowej - nazwanej przez nas policyjną górą.

Busov - Najwyższy szczyt Beskidu Niskiego

Tak się złożyło, że na rajd zabrałem aparat dzięki czemu mam na czym opierać swoje wspomnienia. Patrząc na zdjęcia, nie mogę uwierzyć jak wolnym tempem się poruszaliśmy, bowiem w Wysowej zameldowaliśmy się dopiero po 17 godzinie a i tak nie był to koniec trasy. Oczywiście jest to złudne wrażenie, bowiem wtedy mieliśmy po 14 i 15 lat.


uzdrowiskowe zabudowania Wysowej-Zdrój
W uzdrowisku, przewodnik opowiedział nam o tutejszej cerkwi co nie dla wszystkich było interesujące, bowiem widoczne stały się pierwsze oznaki zmęczenia. Kwadrans później, zrobiliśmy zakupy w pobliskich delikatesach. Gdy wszystkim odechciało się już maszerowania, okazało się, iż od naszego noclegu dzieliło nas jeszcze ok. 2 km drogą asfaltową. Podczas pokonywania finałowego odcinka, szybko zapadł zmrok, toteż finiszowaliśmy w egipskich ciemnościach. Kolejne minuty upłynęły na przydzielaniu noclegów, którymi były domki letniskowe ułożone z mojej perspektywy w kształcie odwróconej litery U.

Cerkiew w Wysowej-Zdroju

Wieczór zastał nas pełną gębą, toteż szybko przeszliśmy do wspólnej integracji, która nastąpiła w drewnianym domku wyposażonym w grilla. W związku z tym nietrudno się domyślić co było na kolację. Wszyscy spoczęli na ławkach ułożonych dookoła grilla sowicie się posilając. Na dobry początek zagraliśmy w grę polegającą na zapraszaniu do siebie innych. Ten kto miał po prawej stronie wolne miejsce wymawiał zdanie, które wyglądało mniej więcej tak: Mam po swojej prawej stronie wolne miejsce, więc zapraszam... Słowo w słowo nie pamiętam ale dzięki zapraszaniu mogliśmy poznać innych uczestników rajdu np. tych z młodszych klas.

W wyniku tej zabawy wynikła moja gafa, z której śmiała się cała sala. Otóż po jednym z kolejnych zaproszeń obok mnie zwolniło się miejsce. Zacząłem więc głośno mówić: "Mam po swojej prawej stronie wolne miejsce..." jednakże nie zdołałem tego dokończyć, gdyż nagle wszyscy zaczęli się śmiać, a ja nie wiedziałem dlaczego. Otrzeźwienie przyszło po chwili. Okazało się, że owszem miałem wolne miejsce - ale było ono z lewej strony!

Kolejnym punktem programu było „wykupienie” pamiątkowych, rajdowych odznak ale i tak nie brała w tym udziału żadna waluta. Jedynym sposobem na wykonanie tego zadania było rozśmieszenie grupy. Obok ławek, znajdowała się scena, toteż każdy miał pole do popisu. Mógł być to skecz, piosenka albo inna zabawa. Niektórzy świetnie się z tego wywiązali zaś pozostali (w tym ja) z racji skrytego charakteru mieli z tym problem. Ostatecznie skończyło się na odśpiewaniu „Bieszczadzkiego Traktu” co nie do końca nam wyszło.

Wieczór integracji jest wyjątkowym momentem również z innego powodu. Otóż są to jedyne godziny w roku kiedy mogliśmy mówić do nauczycieli po imieniu. W ten sposób pan magister historyk stał się dla nas po prostu Maćkiem. Relacjonując ten rajd, pozwoliłem sobie na lekkie nadużycie tego przywileju. Mam nadzieję, że nauczyciele się nie obrażą!

Wieczór integracyjny

Było pewnie po 22, a może i zbliżała się już północ, a my dopiero gościliśmy się w domkach. Wyczerpujący dzień pełen emocji nie sprawił jednak, że wszyscy poszli spać. Wprost przeciwnie, uczynili to tylko nieliczni pierwszoklasiści. Nasz trzyosobowy domek znajdował się na jednym z końców odwróconego U zaś nauczyciele dostali miejsce na zakolu. Dzieliło nas zatem kilkadziesiąt metrów dzięki czemu mogliśmy harcować. Wewnątrz U, zlokalizowany był plac zabaw, toteż początkowo nasze akcje polegały na skradaniu się ku huśtawkom. Napięcie z każdą chwilą wzrastało. Wszyscy obserwowali domek nauczycieli, jednakże wraz z brakiem ich reakcji, swoboda rosła w siłę. Z każdą minutą decybele, które emitowaliśmy również wzrastały aż w końcu usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. Każdy bez wyjątku rzucił się do ucieczki chowając się gdzie tylko popadnie. Strumień światła latarki przejechał kilka razy po placu zabaw, który nagle stał się pusty jak butelka po wódce. Oczywiście, żeby nie było – użyłem tego sformułowania wyłączenie w celu dobrego porównania. Alkoholu nikt z nas wtedy nie miał. Opisana sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy aż w końcu Mariusz zaczął nam składać osobiste wizyty. W takich chwilach pozostawało już tylko schować się pod kołdrami.

Ponadto oprócz placu zabaw, odwiedzaliśmy też inne domki zaś najwięksi dowcipnisie użyli nawet kiełbasy z grilla przez co za pomocą proc, odbył się istny pojedynek jak na dzikim zachodzie. Już nawet nie pamiętam kiedy poszliśmy spać…

Co zaś działo się podczas drugiego dnia rajdu? O tym przeczytasz pod linkiem -->  Beskid Niski - dzień 2. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)