Gdybym miał na siłę wyszukać w Tatrach miejsce dla mnie przeklęte, z pewnością byłyby to Rohacze. Będąc na nich po raz pierwszy w 2010 r., pamiętam jak walczyłem o życie w obliczu mgły, ulewy i śliskich łańcuchów. W prywatnym rankingu wycieczek, które najbardziej dały w kość znalazła by się ona na podium, a być może nawet na jego najwyższym stopniu. Rok później, pogoda była już łaskawa, lecz wtedy przegrałem z własną chorobą. Mogłem tylko spoglądać jak inni przemierzają Rohacze w dobrych warunkach, podczas gdy ja nie byłem w stanie. Planując VII Tatrzański Rajd Piechurków uznałem, że czas pomścić te niepowodzenia. Naturalnie, moje utarczki z Rohaczami nie były jedynym powodem zorganizowania rajdu własnie tam. Doskonale bowiem wiedziałem, iż wymagająca Orla Perć Tatr Zachodnich z pewnością zadowoli moich kompanów podróży serwując Im niezapomniane przeżycia. Ponadto w programie: polowanie na świstaka. Zapraszam do wspólnej wędrówki!
Miejsce: Słowackie Tatry Zachodnie
Cel: przejście Orlej Perci Tatr Zachodnich w ludzkich, widokowych warunkach
Trasa: Parking przy ośrodku narciarskim Spálená - Dolina Rohacka (dawny parking z bufetem) bufet Rohacki (słow. bývalá Ťatliakova chata) Przełęcz Zabrat (1656 m) Rakoń (1876 m) Wołowiec (2064 m) Jamnicka Przełęcz (1908 m) Rohacz Ostry (2088 m) Rohacz Płaczliwy (2125 m) Smutna Przełęcz (1952 m) Smutna Dolina bufet Rohacki (1350 m) Dolina Rohacka - parking przy ośrodku narciarskim
Długość trasy: 19-20 km
Ilość uczestników: 3
Pogoda: najgorsza wśród dotychczasowych rajdów
Widoczność: początkowo bardzo dobra, później przeciętna
Aby mieć jak najwięcej czasu na przejście trasy, wyruszyliśmy z Krakowa już po godzinie czwartej rano. Z punktu widzenia pasażera, jazda puściutką zakopianką jest wspaniała. Będąc już bliżej Chyżnego, drogę spowalniały samochody ciężarowe, których długimi fragmentami nie dało się wyprzedzić. Od samego początku zachwycała aura, a mianowicie ulotna mgła pokrywająca bezkres pól orawskich wiosek. Jako pilot wyprawy, spoglądałem co chwila na słowackie znaki oraz mapę abyśmy jak najtrafniej dojechali na miejsce. Przyznam, że rolę tą nie w pełni dobrze czyniłem myląc co chwilę "prawo" z "lewo" i na odwrót. Moje gafy, a nawet zbyt wczesny skręt w Zubercu nie powstrzymały nas od zameldowania się na wielkim parkingu w Dolinie Rohackiej.
rogacz w miejscu dawnego parkingu
Parking - powstały w 1999 r. - ze względu na popularność ośrodka narciarskiego, został w r. 2009 przebudowany i liczy teraz aż 600 miejsc. Jest to punkt startowy wycieczek w okolice Dol. Rohackiej dla każdego zmotoryzowanego turysty. Przyjeżdżając na miejsce, o godz. 6:30 byliśmy jednymi z pierwszych. Przeszkodziliśmy parkingowemu w uruchamianiu swojej budki, bowiem ten od razu do nas podszedł proszą o opłatę, która wyniosła zaledwie 3 €. W sumie to nie spodziewałem się takiej ceny, bowiem w Tatrach Wysokich jest ona prawie dwukrotnie wyższa. Parkingowy zapytał nawet dokąd się wybieramy i wskazał odpowiedni kierunek. Przygotowanie ekwipunku i ubranie butów zainicjowało naszą wędrówkę. Świeżo wytyczonym szlakiem dotarliśmy do szosy, która już na stałe wpisała się w krajobraz Doliny Rohackiej. Łącznik wyprowadził nas w miejsce, gdzie jeszcze przed dwoma laty parkował nasz klubowy autokar.
stary parking i bufet
Ze względu na porę, Dolina Rohacka dopiero budziła się z mroku. Pięknie kontrastowały z nim oświetlone granie Trzech Kop oraz Hrubej Kopy. Zapragnęliśmy jak najszybciej znaleźć się w objęciach ciepłych promieni. Do tego staliśmy się świadkiem ciekawego zjawiska. Otóż na tle masywu Wołowca, mogliśmy podziwiać linię wschodzącego Słońca, która powoli się obniżała, budząc przy okazji życie w dolinie.
1-2) Dolina Rohacka o poranku
Delektując się rześkim powietrzem, w pewnej chwili dotarliśmy do szlabanu odgradzającego dalszą drogę ze względu na prowadzone roboty. Szlak skręcał tu prawo i nikł w lesie. Plac budowy był jeszcze opustoszały, toteż niektórzy idący przed nami zrezygnowali z objazdu i poszli na wprost. Na odgrodzonym terenie ujrzeliśmy kilka buldożerów oraz specjalne liny, którymi transportowano ze zbocza na dół powalone drzewa. Objazd okazał się na szczęście krótki i już po kilku minutach byliśmy z powrotem na szosie. Przy okazji zagłębiliśmy się w rohacką florę. Prawdą jednak jest, że ten odcinek był po prostu do jak najszybszego odfajkowania. Mimo objazdu, udało nam się co nie co zaoszczędzić, przez co już po niespełna godzinie znaleźliśmy przy bufecie Rohackim.
1-4) teren prac leśniczych w Dolinie Rohackiej
Historia budowli usytuowanych w miejscu obecnego bufetu sięga XIX wieku. Losu kolejnych chat nie oszczędziła ani wojna, ani pożary. Wracając tu po prawie roku zauważyłem sporą zmianę. Otóż coś się zaczęło budować, a raczej dobudowywać. Nie planowaliśmy jednak tu noclegu, toteż fakt ten zostawmy bez większego komentarza. Po skonsumowaniu śniadania, zaglądnęliśmy jeszcze na tyły bufetu, gdzie znajduje się urokliwy stawek zwany Czarną Młaką. Ma on powierzchnię 0,28 ha, 1,2 m głębokości i 70 m długości, a pływał sobie po nim sympatyczny ponton.
1-2) bufet Rohacki, 3-5) Czarna Młaka, 6) tablica pamiątkowa wykonana w 1972 r. upamiętniająca Jána Ťatliaka - inicjatora budowy schroniska w latach 30. XX wieku
Oczywiście powyższe ujęcie, prezentuje skąd wzięła się słowacka nazwa bufetu Rohackiego (Ťatliakova chata). Pojedli, pooglądali, czas na prawdziwe góry. Czekało nas bowiem konkretne podejście pod przełęcz Zabrat. Zapamiętaliśmy je ze względu na wysyp muchomorów, które wyrosły tuż przy ścieżce. Ponownie wyprzedziliśmy znaki pokonując ten odcinek w 30 minut.
Osiągając Zabrat, zagwarantowaliśmy sobie na dłuższy czas, bajeczne widoki otoczenia Doliny Rohackiej. Główna grań Tatr Zachodnich prezentowała się na tle błękitnego nieba bez skazy. Dostaliśmy również piękną lekcję usytuowania pięter roślinności. Na tym przykładzie mogę stwierdzić, że szkoła ucząc samej teorii, bez krzty praktyki nigdy nie zachęci młodzieży do nauki. Temat szkolny w środku wakacji brzmi jednak trochę dziwnie, toteż dodam, że w kierunku północnym wyłoniły się Grześ i Bobrowiec. Była to chwila z gatunku tych, gdzie słowa nie są potrzebne.
1) Przełęcz Zabrat, 2-7) widoki z przełęczy
Niebo dobitnie chciało powiedzieć, że mój sen o Rohaczach w słońcu się spełni. Patrząc w górę radość samoistnie wypełniała serce. Oznakowanie również nie pozostawiało wątpliwości. Czasu mieliśmy w nadmiarze. W połowie drogi ku Rakoniowi, odbyliśmy postój "techniczny", bowiem kosówka się kończyła, a na halach i graniach to wiadomo, że nie bardzo. Może to zdanie nie brzmiało jakoś poważnie, jednakże o sprawy fizjologiczne - zwłaszcza w Tatrach - należy bezwzględnie zadbać. Nas czekała wielogodzinna wędrówka po otwartej przestrzeni. W międzyczasie spokój zakłócił jakiś obiekt latający. Jego pojawienie się nad parkiem narodowym wywołało moje zdziwienie.
1-3) między Zabratem a Rakoniem
Widzi się stąd wybornie całą dolinę pod Rohaczami z trzema stawami, z których jeden największy u stóp turni wyniosłej, z dala czerniąc się, swą głębię zdradza. Szereg urwistych Rohaczów, dalej wierchy Salatyńskie (...) zamykają obszerną i długą dolinę Studzienną (...) Ku Polsce widnokrąg niezmiernie obszerny...
Pisał tak o widokach z Rakonia Walery Eljasz w 1886 roku. Teraz i my mogliśmy zaznać tego piękna.
powyżej: wierzchołek Rakonia, poniżej: panorama z Rakonia
Teraz to pejzaże już naprawdę powalały z nóg. Oprócz perfekcyjnie widocznej Doliny Rohackiej, w zachwyt wprawiała polska część Tatr Zachodnich. Słońce trochę oślepiało przez co pasma nabrały zupełnie nowych, świetlistych barw. Nie wiedziałem, w którą stronę skierować oczy...
1-13) panorama z Rakonia
Na wspólnych rozmowach minęło podejście na Wołowiec. Ten z kolei jest o prawie 200 m wyższy niż Rakoń co przy wciąż pięknej aurze dało olśniewające efekty. Widzimy bowiem Rakoń, który nagle stał się zaskakująco mały, a gdzieś w tle daleko wyniosła Osobita. Tutaj, swą potęgę pokazuje perspektywa, ponieważ wydaje się, że Rakoń wysokością zdecydowanie ulega słowackiemu szczytowi, a prawda jest zgoła inna. Pokierujmy teraz swe uśmiechnięte lica subtelniej na prawo. Widzimy dumę polskich Tatr Zachodnich, a mianowicie Długi Upłaz, a więc słynny i fantastycznie widokowy odcinek z Grzesia na Rakoń. Uwadze nie może uciec również Dolina Chochołowska wraz z zieloną plamą będącą Polaną Chochołowską. Bystrzejsze oczy dojrzą również słynne Chochołowskie Mnichy skąpane w słońcu. Na prawo, groźny i strzelisty Kominiarski Wierch. Jak coś takiego mogło się znaleźć w otoczeniu zaokrąglonych szczytów?!
Blask słońca coraz usilniej utrudniał obserwacje, jednak mimo tego spróbujmy ujrzeć też Czerwone Wierchy, za którymi wyłania się ostry szpic będący Giewontem. Gdyby nie oślepiające promienie, dojrzelibyśmy też charakterystyczną Świnicę jednak nie jest tak źle bo w zamian poświata podkreśla Tomanowy Wierch Polski oraz Smreczyński. Skróćmy jednak nasz wielki promień, bowiem na wyciągnięcie ręki mamy najwyższy szczyt Tatr Zachodnich oraz największy szczyt polskiej części Tatr Zachodnich. Obracając się ku południu nagle zamiast nagromadzonych kop, widzimy potężną Dolinę Jamnicką, zaś tuż obok niej, groźne Rohacze, na które szczególnie zwróciliśmy uwagę. Patrząc tam człowiek zastanawia się jak pokonać tę stromiznę. Wszak to Orla Perć Tatr Zachodnich i czułem gęsią skórkę na sam jej widok. Dalsza grań wzmaga pragnienie aby doświadczyć tamtego szlaku. Jak dobrze, że wszystko jeszcze przed nami! Kontynuując, pod baczną uwagą Kop ukazały się mieniące w słońcu Rohackie Stawki. Z ich wnętrza bił soczysty niebieski a może nawet granatowy kolor. Zakończyć tą opowieść należy na Dolinie Rohackiej, którą podążaliśmy zaledwie 3 h wcześniej. To wszystko do obejrzenia poniżej:
1-11) panorama z Wołowca
przytłaczająco piękny...
Pisał tak o widoku z Wołowca August Otto w 1903 r. Jeszcze potem przez chwilę zza oślepiającego słońca wyłoniły się Mięguszowiecki Szczyt Wielki. Jak widać, pozwoliłem sobie szczegółowo opisać oraz udokumentować te pejzaże. Wszystko to dlatego, iż były to najpiękniejsze widoki podczas tego rajdu...
powyżej: wierzchołek Wołowca na tle Rohacza Ostrego, poniżej: panorama z Wołowca w formie filmu
Dłuższy popas wypełniły obserwacje oraz konsumowanie posiłku mającego dać nam niezbędnych sił by stawić czoła Orlej Perci Tatr Zachodnich. Szybko znaleźliśmy się na Przełęczy Jamnickiej. Krajobraz zaczął się powoli zmieniać. Od strony Tatr Wysokich zaczęły nadciągać niepokojąco szare chmury. Póki co nie zmieniało to oblicza panoram.
Jamnicka Przełęcz na tle: 1) Rohacza Ostrego, 2) Wołowca, 3-5) widoki z Jamnickiej Przełęczy w kierunku wschodnim
Prócz pogody, zmianom uległ także krajobraz szlaku, który stał się bardziej skalisty i przepadzisty. Nagle poczułem się tak jakbym zdobywał Świnicę. Kolejnym sygnałem, że Rohacki Koń się zbliża, był fakt, iż coraz częściej musiałem używać rąk aby móc kontynuować drogę. Rozpoczęły się pierwsze łańcuchy, krew w organizmie płynęła coraz szybciej, zbliżaliśmy się do kulminacyjnych momentów aż w końcu stanąłem przed miejscem, z którym przed dwoma laty nie mogłem sobie poradzić. Wracam tam pamięcią i widzę znów mgłę, obfity deszcz oraz obawy czy aby kilka metrów dalej nie czyha przepaść. Teraz nagle zauważyłem, że łańcuch nie jest poprowadzony wąską szczeliną między skałami lecz ich bokiem (zdjęcie nr 3 poniżej). W ten oto sposób z arcytrudnego odcinka zrobiło się ledwie średnio-ciężko. Tuż po nim słynny Rohacki Koń. Choć przepadzisty i niebezpieczny to przy odrobinie uwagi i pomocy łańcucha staje się lajtowy i daje mnóstwo frajdy. Rohacz Ostry był już naprawdę blisko...
1-5) podejście pod Rohacza Ostrego od Jamnickiej Przełęczy, 4-5) Rohacki Koń
Perć omija pn.-wsch. wierzchołek lecz my i tak na niego wleźliśmy. Coraz większy procent nieba spowijały chmury, niedobrze. Nie tracąc czasu ruszyliśmy dalej ku szczerbince między wierzchołkami. Tam czekał na nas kolejny emocjonujący punkt a mianowicie ponad pięciometrowy komin. Powracając do wyprawy sprzed 2 lat muszę rzec, że wtedy to lało się z niego niczym siklawy. Śliski łańcuch i mokre skały nie pozwalały bezpiecznie go pokonać. Teraz nie było za wiele łatwiej. Komin ten wymaga iście długich nóg aby móc przejść jego kolejne progi. Robienie półkroczków groziło upadkiem. Jeżeli pamięć mnie nie myli to lekko stłukłem sobie tam kolano.
1) zdjęcie zrobione z pn.-wsch. wierzchołka Rohacza na jego wyższy pd.-zach wierzchołek, 2) Rohackie Stawki, 3) komin w Rohackiej Szczerbinie
Po przebyciu tych wszystkich trudności, osiągnęliśmy Rohacz Ostry celebrując radośnie tą chwilę. Czas najwyższy aby przyjrzeć się widokom. Choć wierzchołek, na którym się znajdowaliśmy jest wyższy o ponad 20 m od Wołowca to jednak przez chmury widzieliśmy tylko urywki panoram. Kształtowały się one tak, że kulminacja Banówki została odcięta z widzenia naszych oczu (pierwsze zdjęcie poniżej), zaś patrząc w przeciwnym kierunku to widoczne były tylko najbliższe szczyty wliczając to Wołowiec i Jakubinę. Nawet Bystra gdzieś się skryła nie mówiąc już o Czerwonych Wierchach. Warto podkreślić, że przy nieskazitelnej aurze, widać stąd Gerlach, który wyłania się właśnie zza Bystrej.
1-9) panorama z Rohacza Ostrego
Uznając, że grozi nam załamanie pogody, zrobiliśmy sobie szybkie pamiątkowe zdjęcie i ruszyliśmy ku Rohaczowi Płaczliwemu. Oby niebo dziś nad nim nie płakało. Zanim jednak mogliśmy się cieszyć z jego zdobycia, czekały nas strome płyty skalne oraz kolejny długi komin ubezpieczony łańcuchami. W rejonie Rohackiej Przełęczy, oddzielającej oba Rohacze, zrobiliśmy sobie krótki postój, rozkoszując się wyniosłościami skalnymi jakie się tam znajdują. Od razu upatrzyłem sobie taką wieżę skalną, na którą się wdrapałem górując kilka metrów nad innymi.
Za przełęczą, szlak dźwiga się ponownie stromiej zakosami aż na szczyt. W myślach cały czas powtarzałem sobie, że jeszcze się rozpogodzi.
1-4) między Rohaczem Ostrym a Rohaczem Płaczliwym
Rohacz Płaczliwy wznosi się dumnie nad trzema dolinami, toteż jest wybornym punktem widokowym. Na szczycie bywali Tytus Chałubiński, Juliusz Kossak oraz Mieczysław Karłowicz.
Mogliśmy podziwiać tylko namiastkę tych widoków. Co ciekawe a może raczej typowe, Kotlina Liptowska jak i Podhale były pięknie oświetlone. Tylko pomiędzy nimi, w tym nie za szerokim lecz długim pasie Tatr chmury odcięły dostęp ciepłych promieni. Najdalsze widoki w kierunku Polski sięgały Kominiarskiego oraz masywu Czerwonych Wierchów. O bliższemu Jarząbczemu czy Starorobociańskiemu Wierchowi, mogliśmy tylko pomarzyć. Nawet słowacki Baraniec zaczął się kryć za nieładna pierzyną. Dalszy ciąg grani Orlej Perci Tatr Zachodnich się odsłonił, jednakże tło na jakim mogliśmy podziwiać te szczyty zmierzał ku coraz ciemniejszym odcieniom. Tak jak z pozostałych wierzchołków, wciąż mogliśmy podziwiać wielką Dolinę Rohacką. Z Płaczliwego Rohacza doskonale widać bufet Rohacki, a także szoszę do niego biegnącą. Nie wolno naturalnie pomijać Stawków Rohackich choć trzeba przyznać, że bez akompaniamentu słońca nie prezentowały się tak uroczo jak przedtem.
1-8) widok z Rohacza Płaczliwego
Na pogodę wpływu nie mieliśmy, toteż podkreślimy przy okazji, że właśnie szczytowaliśmy na najwyższym wierzchołku podczas VII Tatrzańskiego Rajdu Piechurków. Co ciekawe, spośród wszystkich siedmiu edycji, był to najniższy z grupy najwyższych szczytów jakie zdobyliśmy na poszczególnych rajdach. Aura niemile zaskoczyła, toteż w pamięci pozostawimy głównie Rakoń i Wołowiec.
Kompani sygnalizowali aby rozpocząć zejście ku Smutnej Dolinie, jednakże chciałem jeszcze chwilę zostać bowiem jak szybko widoki się popsuły, tak szybko mogły się poprawić. Nie doczekałem się tego, toteż zaczęliśmy zejście trudnym i wymagającym szlakiem. Ponownie, mnóstwo skałek, a niekiedy trzeba było z nich zjeżdżać na tyłku bądź przeskakiwać. Gdy jednak ma się jakąś perspektywę kilkudziesięciu metrów to zupełnie inaczej pokonuje się ten fragment. Oczywiście, znów nawiązuje tu do wyprawy sprzed dwóch lat.
Rohacz Płaczliwy
Między Rohaczem Płaczliwym a Smutną Przełęczą znajduje się kilometrowa skalista grzęda, gdzie miłośnicy ostrych doznań z pewnością znajdą coś dla siebie. Niekiedy szlak prowadzi na samej krawędzi jednakże trudniejsze momenty można obejść boczną ścieżką. W zasadzie to przełęcz wyłania się z zaskoczenia, bowiem tuż przed nią znajduje się jeszcze lekka hopka, po czym teren gwałtownie opada.
Smutna Przełęcz
Ogółem, wraz z upływem dnia mijaliśmy coraz więcej turystów. Sporo dopiero wyruszyło na grań Rohaczy zaś kolejna ich porcja oczekiwała na Smutnej Przełęczy. Co ciekawe, nad głowami znowu ujrzeliśmy niebieskie niebo. W trakcie popasu, postanowiłem odnaleźć zasięg polskiej sieci komórkowej. Nie udało się tego uczynić, w przeciwieństwie do rejonów Rohacza Ostrego. Co ciekawe, oprócz odnalezienia eteru polskich i słowackich sieci, telefon odszukał również zasięg... węgierski. Dowód na to ciekawe zjawisko na samym dole retrospekcji.
1-3) widoki ze Smutnej Przełęczy na grań Rohaczy oraz boczną grań Barańca
Smutna Przełęcz
Smutna Dolina z widokiem na Wołowiec i Rohacz Ostry
Pobyt w Dolinie Smutnej minął nam pod znakiem... polowania na świstaka. Idziemy tak sobie ścieżką i nagle zatrzymuję chłopaków aby zwrócić im uwagę, że coś wystaje zza kamienia i na dodatek się porusza. Zwierzę widząc, że się zbliżamy umknęło do kryjówki. Spoglądamy i rzeczywiście widzimy że wśród płyt skalnych istnieje jakąś wnęka gdzie światło dzienne nie dociera. Postanawiamy otoczyć to miejsce z trzech stron niczym na warcie trzymając w ręku włączone aparaty. Przecież w każdej chwili ssak mógł się znów wyłonić. Istotnie, po kilku minutach znów widzimy główkę świstaka. Pełni emocji robimy bardzo powolne ruchy aby uzyskać jak najlepsze ujęcie. Wtem, w całej dolinie rozlegają się przeraźliwe świsty, po którym zwierzę ponownie się chowa. Początkowo, nie wiedzieliśmy skąd się te dźwięki biorą. Myślałem, że to może jakiś jastrząb tak dawał o sobie znać. Prawda jest jednak taka, że to inne świstaki wydawały te szumy, ostrzegając tym samym upatrzonego przez nas zwierzaka. Co ciekawe, świsty te słychać było z daleka, z obu stoków doliny tak jakby cała rodzinka świstaków permanentnie obserwowała zajście uznając nas za potencjalne niebezpieczeństwo.
Postanowiliśmy, że tak łatwo nie damy za wygraną. Przyjęliśmy bardzo awangardową taktykę. Jeden z piechurków położył się na trawie na przeciwko miejsca, z którego wyłaniał się świstak. Jako, iż moja kurtka miała kolor zgniłej zieleni, przykryłem nią naszego dzielnego łowcę aby ten wtapiał się w otoczenie. Wyglądało to tak, że tylko obiektyw aparatu wystawał z czuba kurtki. Zaczęło się wielkie oczekiwanie, które zakłócali inni schodzący turyści. Ich rozmowy były słyszane z daleka, a przez taki hałas świstak na pewno nie powróci na powierzchnię. Niektórzy przypatrywali się co robimy, a inni szli dalej. Dopiero po kilkunastu minutach sytuacja się uspokoiła. Zwierzę wyłoniło się na chwilę przez co mogę opublikować jego śliczna mordkę. Czekaliśmy potem jeszcze trochę na bis ale na dziś świstak miał już nas zapewne dość.
Co ciekawe, wokół miejsca naszego polowania ujrzeliśmy jeszcze kilka innych norek w ziemi co przy głosowej obecności całej rodziny daje nam sygnał, że Dolina Smutna świstakami stoi. Pierwsze z poniższych trzech zdjęć jest moim tworem, natomiast pozostałe dwa ujęcia są dziełem naszego piechurka: fotografa/kierowcy Tomka, którego sprzęt fotograficzny pozwala na o wiele lepsze efekty.
1-3) Świstak w Dolinie Smutnej
Dalej nie działo się już nic nadzwyczajnego. Spokojnie, mając wciąż mnóstwo dnia przed sobą zeszliśmy do bufetu Rohackiego. Tam kto chciał, mógł zamówić ciepły posiłek zaś szosa doprowadziła nas z powrotem na parking. Mogliśmy nareszcie zdjąć buty i chwilę odetchnąć. Tak o to zakończył się VII Tatrzański Rajd Piechurków. Wyprawa ta miała dwa pogodowe oblicza, przez co nie widzieliśmy z Rohaczy tego co sobie wyśniliśmy. Nie da się jednak ukryć, że dzięki bliskiemu spotkaniu, a właściwie to polowaniu na świstaka, rajd ten przejdzie do historii. Do tego została też podtrzymana tradycja rajdu i ponownie nie spadła ani jedna kropla deszczu. Oby tak dalej tylko tych chmurek trochę mniej! Dziękuję uczestnikom i już obiecuję, że w 2013 r. będziemy kontynuować grań "Orlej Perci Tatr Zachodnich".
Do momentu zdjęć świstaka, wszystkie zdjęcia wyszły spod mojej cyfrówki. Teraz pragnę przedstawić kilka ujęć autorstwa wspomnianego Tomka ukazujące jeszcze piękniejszą stronę naszego rajdu. Zapraszam do oglądania i do czytania następnych retrospekcji!
Przepiękne zdjęcia, jakbym widziała na żywo te wszystkie krajobrazy.
OdpowiedzUsuń