Uraczony cudownymi Pieninami oraz równie urokliwym Beskidem Sądeckim
obudziłem się pełen szczęścia w niedzielny poranek. Było kwadrans po
siódmej, kiedy to wyjrzałem przez okno i w tej chwili jeszcze większy
zachwyt ogarnął moją duszę i ciało.
Miejsce: Beskid Sądecki
Trasa: Schronisko PTTK na Prehybie Skałka (1161 m) Krótka Polana Przełęcz Przysłop Dzwonkówka (983 m) Krościenko nad Dunajcem
Długość trasy: 12-13 km
Pogoda i widoczność: wspaniała
Plecak: odrobinę lżejszy
Wczorajszego dnia obcowałem z Tatrami na trzy różne sposoby. Z Wysokiej kulminacja najwyższych tatrzańskich szczytów była pokryta obłoczkami. Na Radziejowej byłoby podobnie gdyby nie fakt oślepiającego Słońca. Będąc za to już w schronisku, praktycznie już po zachodzie, Tatry nareszcie stały się bezchmurne. Uwagę przykuwało także magicznie kolorowe niebo, na którym jawiły się odcienie czerwieni, różu oraz oczywiście błękitu.
Budząc się wcześnie rano, wyjrzałem z ciekawości przez okno. To co zobaczyłem było wspaniałe. Absolutna kwintesencja Tatr bez nawet jednego obłoczka przy olśniewającym niebie. To było to – uczta dla oczu!
Miejsce: Beskid Sądecki
Trasa: Schronisko PTTK na Prehybie Skałka (1161 m) Krótka Polana Przełęcz Przysłop Dzwonkówka (983 m) Krościenko nad Dunajcem
Długość trasy: 12-13 km
Pogoda i widoczność: wspaniała
Plecak: odrobinę lżejszy
Wczorajszego dnia obcowałem z Tatrami na trzy różne sposoby. Z Wysokiej kulminacja najwyższych tatrzańskich szczytów była pokryta obłoczkami. Na Radziejowej byłoby podobnie gdyby nie fakt oślepiającego Słońca. Będąc za to już w schronisku, praktycznie już po zachodzie, Tatry nareszcie stały się bezchmurne. Uwagę przykuwało także magicznie kolorowe niebo, na którym jawiły się odcienie czerwieni, różu oraz oczywiście błękitu.
Budząc się wcześnie rano, wyjrzałem z ciekawości przez okno. To co zobaczyłem było wspaniałe. Absolutna kwintesencja Tatr bez nawet jednego obłoczka przy olśniewającym niebie. To było to – uczta dla oczu!
Dzisiejsza trasa była o połowę krótsza. Stwarzało to więc sporo
możliwości w postaci wolnego czasu. Postanowiłem się nie spieszyć.
Najpierw się umyłem, a następnie zjadłem śniadanie. Teraz czas przyszedł
na ponowne zwiedzenie najbliższych okolic schroniska. Ponowne, ponieważ
robiłem to już kilka razy.
W oczy, rzuca się przede wszystkim prawie 90-metrowa wieża
radiowo-telewizyjna. Jest to niewątpliwie znak rozpoznawczy Prehyby.
Warto podejść do jej podnóży gdyż obok niej – nieco schowana – znajduje
się polana otwierająca panoramę na Kotlinę Sądecką.
Gdy kończyłem mój spacerek (w końcu bez plecaka), reszta mojej grupy opuszczała już Przehybę. Można powiedzieć, że zostałem na samym tyle. Sam bardzo się z tego cieszyłem, gdyż pozwalało mi to delektować się w ciszy i spokoju kończącymi się już niestety wakacjami.
Do Krościenka wyruszyłem przed godziną 10:00. Miałem więc ok. 6 h na pokonanie trasy – pytanie tylko jakiej? Drogowskazy przy schronisku pokazywały, że do Krościenka jest 4 h 30’. Po niecałych 5 minutach marszu ujrzałem już kolejne drogowskazy, które mówiły o 4 h 15’. Zapowiadała się więc jeszcze krótsza droga.
Gdy kończyłem mój spacerek (w końcu bez plecaka), reszta mojej grupy opuszczała już Przehybę. Można powiedzieć, że zostałem na samym tyle. Sam bardzo się z tego cieszyłem, gdyż pozwalało mi to delektować się w ciszy i spokoju kończącymi się już niestety wakacjami.
Do Krościenka wyruszyłem przed godziną 10:00. Miałem więc ok. 6 h na pokonanie trasy – pytanie tylko jakiej? Drogowskazy przy schronisku pokazywały, że do Krościenka jest 4 h 30’. Po niecałych 5 minutach marszu ujrzałem już kolejne drogowskazy, które mówiły o 4 h 15’. Zapowiadała się więc jeszcze krótsza droga.
Co jakiś czas zza drzew wyłaniały się Tatry, które towarzyszyły mi
przez pierwszą część trasy. Były to kolejne, szczególnie ciekawe widoki,
gdyż soczysta zieleń iglaków na tle tatrzańskich grani wyglądała
doprawdy fantastycznie.
Tego dnia nie było już tak wielu punktów widokowych. Nie oznacza to jednak, że nie było ich wcale. Praktycznie na każdej polance zatrzymywałem się by odpocząć i popodziwiać widoki. Takie były uroki tego cudownego dnia.
Przy Przełęczy Przysłop natrafiłem na pierwsze domostwa. W ogóle jest to bardzo ciekawe miejsce, gdyż oprócz kilku gospodarstw znajduje się tam jeszcze kaplica drewniana w stylu podhalańskim. W miejscu usytuowania kaplicy, przed wieloma laty stało gospodarstwo, które zostało spalone przez okupantów w czasie II wojny światowej. Jego mieszkańcy spłonęli żywcem. Na samej przełęczy przy rozejściu dróg znajduje się również pomnik pamięci pomordowanych tu partyzantów.
Za przełęczą nastąpiło jedyne tego dnia podejście prowadzące na szczyt Dzwonkówki. Jest to miejsce mi znane, gdyż odwiedziłem je już kilka miesięcy temu podczas pamiętnej wyprawy styczniowej w Beskid Sądecki. Prawdopodobnie była to moja najcudowniejsza zimowa eskapada. Gdy patrzę na tamte zdjęcia to wprost nie mogę uwierzyć, że przeżyłem coś tak niesamowitego. Nieprzypadkowo do nich nawiązuję. Po ponad pół roku powróciłem w to same miejsce – polanę przy Dzwonkówce. Porównując fotografie zimy i lata bez wahania stwierdzam, że zdjęcie ze stycznia ma tak jakby większą moc i siłę przyciągania. Nawet nie chodzi już o to, że letnia fotografia nie ukazała Tatr, które wraz z upływem dnia pokrywały się cirrusami lecz o głębię zdjęcia.
Warto również wspomnieć, że oprócz stałych PTTK-owskich drogowskazów na Dzwonkówce, zauważyć można także znak: „Himalaje – 2 lata”. Na opisywanej polance zrobiłem naprawdę długi popas, który trwał ponad godzinę. Leżenie w tej małej górskiej łączce był bardzo kojący, gdyż Słońce cały czas operowało. Można ująć, że chłonąłem wszelkie promienie słoneczne.
Dalej już spokojnie zeszedłem do Krościenka, gdzie pozostali uczestnicy wyprawy plażowali przy Dunajcu. Z tego co pamiętam powrót minął całkiem spokojnie. Cała dwudniowa wyprawa dostarczyła kolejnych niezapomnianych wrażeń. Być może była to zasługa stałego przyjaciela w postaci dużego plecaka. Wysiłek, który włożyłem w jego niesienie z pewnością dodał wiele uroku, a przede wszystkim satysfakcji. Wszak pokonałem większe niż zazwyczaj trudności i mimo wszystko szczytowałem wiele razy. To wszystko napawa mnie dumą. Mam nadzieję, że w przyszłym roku również doświadczę takiej wędrówki.
Wyprawę zorganizowało Koło PTTK Zakładu Stalownia zrzeszone w Hutniczym Oddziale PTTK.
Tego dnia nie było już tak wielu punktów widokowych. Nie oznacza to jednak, że nie było ich wcale. Praktycznie na każdej polance zatrzymywałem się by odpocząć i popodziwiać widoki. Takie były uroki tego cudownego dnia.
1-3) Sł. Tatry Wysokie widziane z sądeckiej części Gł. Szl. Beskidzkiego, 6) widoczna wieża na Przehybie
Przy Przełęczy Przysłop natrafiłem na pierwsze domostwa. W ogóle jest to bardzo ciekawe miejsce, gdyż oprócz kilku gospodarstw znajduje się tam jeszcze kaplica drewniana w stylu podhalańskim. W miejscu usytuowania kaplicy, przed wieloma laty stało gospodarstwo, które zostało spalone przez okupantów w czasie II wojny światowej. Jego mieszkańcy spłonęli żywcem. Na samej przełęczy przy rozejściu dróg znajduje się również pomnik pamięci pomordowanych tu partyzantów.
Za przełęczą nastąpiło jedyne tego dnia podejście prowadzące na szczyt Dzwonkówki. Jest to miejsce mi znane, gdyż odwiedziłem je już kilka miesięcy temu podczas pamiętnej wyprawy styczniowej w Beskid Sądecki. Prawdopodobnie była to moja najcudowniejsza zimowa eskapada. Gdy patrzę na tamte zdjęcia to wprost nie mogę uwierzyć, że przeżyłem coś tak niesamowitego. Nieprzypadkowo do nich nawiązuję. Po ponad pół roku powróciłem w to same miejsce – polanę przy Dzwonkówce. Porównując fotografie zimy i lata bez wahania stwierdzam, że zdjęcie ze stycznia ma tak jakby większą moc i siłę przyciągania. Nawet nie chodzi już o to, że letnia fotografia nie ukazała Tatr, które wraz z upływem dnia pokrywały się cirrusami lecz o głębię zdjęcia.
Warto również wspomnieć, że oprócz stałych PTTK-owskich drogowskazów na Dzwonkówce, zauważyć można także znak: „Himalaje – 2 lata”. Na opisywanej polance zrobiłem naprawdę długi popas, który trwał ponad godzinę. Leżenie w tej małej górskiej łączce był bardzo kojący, gdyż Słońce cały czas operowało. Można ująć, że chłonąłem wszelkie promienie słoneczne.
Dalej już spokojnie zeszedłem do Krościenka, gdzie pozostali uczestnicy wyprawy plażowali przy Dunajcu. Z tego co pamiętam powrót minął całkiem spokojnie. Cała dwudniowa wyprawa dostarczyła kolejnych niezapomnianych wrażeń. Być może była to zasługa stałego przyjaciela w postaci dużego plecaka. Wysiłek, który włożyłem w jego niesienie z pewnością dodał wiele uroku, a przede wszystkim satysfakcji. Wszak pokonałem większe niż zazwyczaj trudności i mimo wszystko szczytowałem wiele razy. To wszystko napawa mnie dumą. Mam nadzieję, że w przyszłym roku również doświadczę takiej wędrówki.
2) Dunajec płynący przez Krościenko nad Dunajcem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania =)