Nigdy nie widziałem tyle śniegu naraz! Ponadto w programie, specjalność
pięciostawiańskiego zakładu: dupozjazd! Już na samo wspomnienie, czuję
ten szemrzący śnieg między pośladkami. W drogę przygodo, hej!
Miejsce: Tatrzański Park Narodowy
Trasa: Palenica Białczańska Wodogrzmoty Mickiewicza Dolina Roztoki schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (powrót tą samą trasą)
Pogoda: słońce, błękit, biały śnieg = wspaniała zima
Widoczność: bardzo dobra
Sądząc po tytule, można odnieść wrażenie, iż spośród wielu tatrzańskich retrospekcji, ta będzie jedną z mniej ciekawych. Wszak nie zdobyłem tego dnia żadnego wybitnego szczytu ani nie ujrzałem widoków na wszystkie strony świata. Ponadto opisywany szlak jest jedną z bardziej popularnych tras turystycznych. Otóż nic bardziej mylnego!
Gdybym pokonał opisywaną drogę w miesiącach letnich, być może powyższy akapit miałby rację bytu choć w maleńkiej cząstce. Zimą – sytuacja odwraca się o 180 stopni, przez co z pozoru łatwy szlak zamienia się w ekstremalną drogę.
Wszystko jednak zaczęło się standardowo – na parkingu w Palenicy Białczańskiej. Po bliżej nieokreślonym czasie znaleźliśmy się przy Wodogrzmotach Mickiewiczach, które – co może niektórych „dziwić” – zamarzły, tworząc tym samym „lodowy miód dla oka”. Umieszczanie zbyt dużej liczby cudzysłowów czy też ukrytych znaczeń na przestrzeni jednego zdania nie jest moją mocną domeną, toteż – może lepiej – skupię się już na konkretnych wydarzeniach z trasy.
Miejsce: Tatrzański Park Narodowy
Trasa: Palenica Białczańska Wodogrzmoty Mickiewicza Dolina Roztoki schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (powrót tą samą trasą)
Pogoda: słońce, błękit, biały śnieg = wspaniała zima
Widoczność: bardzo dobra
Sądząc po tytule, można odnieść wrażenie, iż spośród wielu tatrzańskich retrospekcji, ta będzie jedną z mniej ciekawych. Wszak nie zdobyłem tego dnia żadnego wybitnego szczytu ani nie ujrzałem widoków na wszystkie strony świata. Ponadto opisywany szlak jest jedną z bardziej popularnych tras turystycznych. Otóż nic bardziej mylnego!
Gdybym pokonał opisywaną drogę w miesiącach letnich, być może powyższy akapit miałby rację bytu choć w maleńkiej cząstce. Zimą – sytuacja odwraca się o 180 stopni, przez co z pozoru łatwy szlak zamienia się w ekstremalną drogę.
Wszystko jednak zaczęło się standardowo – na parkingu w Palenicy Białczańskiej. Po bliżej nieokreślonym czasie znaleźliśmy się przy Wodogrzmotach Mickiewiczach, które – co może niektórych „dziwić” – zamarzły, tworząc tym samym „lodowy miód dla oka”. Umieszczanie zbyt dużej liczby cudzysłowów czy też ukrytych znaczeń na przestrzeni jednego zdania nie jest moją mocną domeną, toteż – może lepiej – skupię się już na konkretnych wydarzeniach z trasy.
Warto podkreślić, iż głównym celem wyprawy było Morskie Oko, toteż
słysząc propozycję zmiany tej opcji, niezmiernie się ucieszyłem. Mniej
więcej rok wcześniej (I 2008), miałem okazję przebyć już tę drogę zaś w
dolinie pełnej stawów jeszcze nie byłem - nie tylko zimową porą, lecz w
ogóle.
O ile, na oblodzonej asfaltowej drodze, ze względu na weekend i
ferie dało się jeszcze zauważyć znikomy ruch turystyczny, o tyle jego
natężenie w Dolinie Roztoki ustało niemal całkowicie. Szlak był słabo
przetarty do tego stopnia, iż minięcie się z innymi amatorami zimowych
wędrówek oznaczało wejście w zaspę. Tych z kolei, można było policzyć na
palcach ręki, przez co nasza grupa wyglądała niemal jak pielgrzymka.
Podczas poznawania Doliny Roztoki zauważyłem jedną niepokojącą
rzecz. Otóż większość grupy posiadała kije turystyczne – posiadałem i
ja. Ochraniacze na łydki – też miałem. Raki – oops, problem. Jako laik w
dziedzinie tatrzańskich wypraw zimą, ledwo co ogarniałem temat sprzętu.
Zacząłem się więc zastanawiać czy podołam temu wyzwaniu. Późniejsze
trudności wymagały bowiem ogromnej sprawności i zmysłu utrzymywania
równowagi.
1-2) w Dolinie Roztoki |
Jak wiadomo, Dolina Roztoki kończy się zamarzniętą Siklawą. My,
nawet się do niej nie zbliżyliśmy, bowiem odpowiednio wcześniej
skręciliśmy w lewo aby wspiąć (!) się do schroniska. Trzeba przyznać, że
komicznie to brzmi ale tak to właśnie jest, że Dolina Pięciu Stawów
góruje nad Doliną Roztoki.
podejście pod Dolinę Pięciu Stawów |
W tamtym miejscu, wkroczyliśmy na wyższy poziom piechurkowania.
Przed nami rozpościerał się niezwykle stromy stok. Warto wspomnieć też o
ogromnych ilościach białego puchu. Czy na lewo czy na prawo, warstwę
śnieżynek należało liczyć w metrach, a nie wolno też zapominać o
kolejnych decymetrach ukrytych pod stopami. Nie wyczuwałem pod nimi za
często kosówki, toteż co niecoś było na rzeczy. Galeria zdjęciowa
doskonale to ilustruje.
Pamiętam tamte chwile do dziś. Piętnastoletni chłopak w walce z żywiołem. Inni za pomocą raków, perfekcyjnie wcinali się w stok, natomiast ja opierałem cały swój ciężar na kijach. Kilka razy nogi obsuwały mi się w dół. Gdyby nie kije spadłbym na sam dół, a może i jakaś lawinka by powstała. Z perspektywy czasu mogę o tym mówić z uśmiechem, natomiast wtedy troszkę obaw kotłowało się w mej głowie. Trzymając się ogona grupy, kroki stawiałem w miejscu pozostawionych śladów. W innym przypadku od razu zapadałem się w dół. Choć zbocze nie było jakoś specjalnie długie, to jego pokonanie zajęło nam mnóstwo czasu. Jeden krok, postój, następny kroczek i znów odpoczynek – w ten sposób marsz zamienił się w spacerek, który spacerkiem był wyłącznie z nazwy. Jak widać, zimą tatrzańskie szlaki nabierają zupełnie innych barw.
Po wielu bojach udało się wyjść na górę, przez co mogliśmy górować nad schroniskiem i całą Doliną Pięciu Stawów! Pejzaże bajeczne! Nie spodziewałem się, że ujrzę coś tak wspaniałego. Cała dolina pokryta kilkumetrową warstwą śniegu przez co stawy przestały być dostrzegalne. Szczyty okalające to urzekające miejsce również były widoczne, a mam tu na myśli Kozi Wierch czy też Szpiglasowy Wierch. Szczerze mówiąc, na tamtą chwilę był to najpiękniejszy zimowy pejzaż jaki zaznałem w życiu.
Pamiętam tamte chwile do dziś. Piętnastoletni chłopak w walce z żywiołem. Inni za pomocą raków, perfekcyjnie wcinali się w stok, natomiast ja opierałem cały swój ciężar na kijach. Kilka razy nogi obsuwały mi się w dół. Gdyby nie kije spadłbym na sam dół, a może i jakaś lawinka by powstała. Z perspektywy czasu mogę o tym mówić z uśmiechem, natomiast wtedy troszkę obaw kotłowało się w mej głowie. Trzymając się ogona grupy, kroki stawiałem w miejscu pozostawionych śladów. W innym przypadku od razu zapadałem się w dół. Choć zbocze nie było jakoś specjalnie długie, to jego pokonanie zajęło nam mnóstwo czasu. Jeden krok, postój, następny kroczek i znów odpoczynek – w ten sposób marsz zamienił się w spacerek, który spacerkiem był wyłącznie z nazwy. Jak widać, zimą tatrzańskie szlaki nabierają zupełnie innych barw.
Po wielu bojach udało się wyjść na górę, przez co mogliśmy górować nad schroniskiem i całą Doliną Pięciu Stawów! Pejzaże bajeczne! Nie spodziewałem się, że ujrzę coś tak wspaniałego. Cała dolina pokryta kilkumetrową warstwą śniegu przez co stawy przestały być dostrzegalne. Szczyty okalające to urzekające miejsce również były widoczne, a mam tu na myśli Kozi Wierch czy też Szpiglasowy Wierch. Szczerze mówiąc, na tamtą chwilę był to najpiękniejszy zimowy pejzaż jaki zaznałem w życiu.
1) Dolina Pięciu Stawów Polskich, 2) schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich |
Co najlepsze, nie był to koniec atrakcji, ponieważ nagle spod
schroniska zaczął wznosić się helikopter TOPR. Przy starcie zrobił
wielką zadymę, w konsekwencji czego znikł on na chwilę z pola widzenia
gdzieś w zawiei śnieżnej. Dalej, mogliśmy już tylko podziwiać czerwony
obiekt na tle ośnieżonych szczytów i błękitnego nieba. Lecąc zapewne do
Zakopanego, znikł za granią Orlej Perci.
1-3) śmigłowiec TOPR-u |
Spory wysiłek, wynagrodził nam popas w schronisku. Zamówiłem sobie
żurek, który bardzo mi smakował i dodał sił na powrót. W dalszej
kolejności, wypadało też wyjść przed budynek i delektować się widokami.
Tylko nieliczne ślady niwelowały ich dziewiczość. Można rzec, iż
pozostawał nam tylko odwrót. W innym wypadku rzeczy, zaspy nie
pozwalałyby na swobodne piechurkowanie.
1-4) obrazki widziane spod schroniska |
Ponownie, wyszliśmy zatem na wzniesienie aby podziwiać dolinę z
innej perspektywy dnia. Chmury zaczęły zanikać, toteż dalsze schodzenie
okazało się jeszcze przyjemniejsze. W gruncie rzeczy, schodzenie nie
jest tutaj odpowiednim wyrażeniem, ponieważ zważywszy na stromość stoku,
najlepszą opcją do jego pokonania był dupozjazd. Czynność niezwykle
prosta. Wystarczy tylko siąść na tyłku, unieść nogi ku górze, odepchnąć
się rękoma z całych sił, złapać odpowiedni poślizg i cieszyć się
niezapomnianą jazdą. W naszym wypadku odbyła się ona na wprost Koziego
Wierchu. Zabawy mieliśmy wtedy mnóstwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania =)