25 września 2012

Ukraina: Połonina Borżawa (Hukliwe + Szypot)

Co tu dużo mówić, ze względu na pogodę będzie to rwany wpis bez setek zdjęć widoków ale za to z innymi wyszukanymi atrakcjami. Skoro więc zabraknie połonin, wolną przestrzeń wykorzystam na opisanie warunków w jakich przystało nam żyć przez calutki tydzień. Teraz już nikt nie powie, że na Ukrainie brakuje pensjonatów z prawdziwego zdarzenia. Choć zapowiada się nieciekawie to może jednak odnajdziemy razem jakiś uroczy zakarpacki zakątek. Myślę że się uda!

Region: ukraińskie Zakarpacie

Miejsce: obrzeża Połoniny Borżawa  miejscowości Hukliwe (ukr. Гукливий) oraz Pilipiec (ukr. Пилипець)

Pierwotny cel: najwyższy punkt Połoniny Borżawa  Stoj (1677 m)

Trasa: Hukliwe - wiejską drogą pod zalesione zbocza Połoniny Borżawa  powrót tą samą trasą

Pogoda: delikatnie mówiąc niesprzyjająca

Widoczność: w trakcie przejaśnień obiecująca

Chronologicznie rzecz biorąc, jak co dzień spożywaliśmy sobie śniadanko kiedy to nagle za oknami rozpętała się ulewa. Lało niemiłosiernie mocno na szczęście żywioł szybko ustał. Wycieczka w pasmo Połoniny Borżawa wydawała się zatem niezagrożona tym bardziej, że zaczęło się rozjaśniać. Ponadto, autokar nie był nam dziś potrzebny bo w zasadzie Hukliwe ulokowane jest tuż przy Borżawie. Przydałaby się zatem mapka ale tej dziś niestety nie będzie, co wyjaśniałem w poprzednim wpisie. 

Summa summarum, wyruszyliśmy boczną drogą pośród zabudowań Hukliwego. Deszcz, wypełnił każdą dziurę gruntowej drogi, toteż nawet my musieliśmy iść slalomem. Wieś ciągnęła się wiele kilometrów przez co mogliśmy przyjrzeć się życiu mieszkańców odrobinę lepiej. Oczywiście Hukliwe nie jest skupiskiem bogatych Ukrainców, toteż większość domów zrobiona jest z drewna, murowane stanowią zatem mniejszość. Okazale wyglądają za to fundamenty nowych domów, których kilka ujrzeliśmy tuż pod lasem porastającym zbocza Połoniny Borżawa.

1-3) podczas wędrówki przez Hukliwe
W międzyczasie minęliśmy co najmniej dwa interesujące zabytki. Oba były miejscami kultu religijnego z czego jedno zasługiwało na szczególną uwagę. Otóż najstarszą świątynią Hukliwego jest cerkiew p.w. Świetego Ducha z XVIII wieku. Z drogi, którą szliśmy jest ona słabo widoczna (zasłonięta gałęziami). Aby ją ujrzeć należy zejść w dół i przejść mostkiem nad rzeką. W zasadzie, napotykam tu jedyną rzecz, której żałuję na przestrzeni całej wyprawy. Otóż część uczestników podeszła do świątyni bliżej, natomiast ja tego nie uczyniłem widząc spore tempo jakie zostało narzucone przez czołówkę. W związku z tym posłużę się opowieściami i zdjęciami innych uczestników. Po krótkiej przeprawie zastali cerkiew zbudowaną z jodłowego drewna na fundamencie z kamienia rzecznego. Co więcej, okazało się, że zostali oni wpuszczeni do środka za sprawą kobiety w podeszłym wieku, która zapewne sprawowała funkcję opiekuna tego miejsca. Co więcej, niewyobrażalnie cieszyła się z naszej wizyty, bowiem zainkasowała kilka hrywien. Dla nas to były grosze, a dla niej majątek. Wewnątrz, na uwagę zasługiwał ikonostas wykonany w 1784 r. przez niemieckiego artystę Franza Peer'a. Tuż obok znajdowała się też 8-metrowa dzwonnica.

 
1-6) zabytki Hukliwego, 2-6) uroki cerkwi p.w. św. Ducha, 3) ikonostas
Inną ciekawostką był poniższy widok. W sumie to nawet nie wiem co o nim napisać. Jako mieszczuch nieznający życia na wsi współcześnie jak i kiedyś może lepiej jeśli zostawię to bez komentarza. 


Zbliżaliśmy się do Borżawy, a z przydomowych ogrodków opadały ku drodze gałęzie pełne owoców. Po porannym deszczu sprawa miała się tak, że mnóstwo owoców leżało na drodze w błocie. Jak widać nikt tych skarbów natury tam nie zbiera. Z dalszych perspektyw, warte odnotowania były chmury tańczące sobie wokół połonin. Póki co na powtórny deszcz się nie zapowiadało.

1 i 3) Połonina Borżawa
Gdy minęliśmy ostatnie zabudowania Hukliwego, zauważyliśmy nadchodzące od strony Wołowca czarne chmurzyska. Chcieliśmy je zdmuchnąć z naszej trasy ale niestety ich potęga nie mogła równać się naszym płucom. Kilkanaście minut później zaczęło padać, toteż wszyscy w pośpiechu ubrali peleryny oraz inne elementy sprzętu przeciwdeszczowego. Gdy wszyscy już się ubrali, deszcz przestał padać. Wiadomo, że chodzenie w pelerynie jest gwarancją ogólnego poczucia przegrzania, toteż zaczęło się wielkie ściąganie mokrych rzeczy. Przynajmniej mogliśmy iść dalej. Nie na długo jednak. Po następnych kilku minutach zaczęło ponownie padać z tą jednak różnicą, że końca opadów widać nie było. Będąc w gęstym lesie iglastym opanowała nas mgła toteż zatrzymaliśmy się aby podjąć decyzję co dalej. Nastąpił odwrót i trzeba podkreślić, iż bardzo słusznie. Nie spowodowało to oczywiście końca marszu w deszczu, bo ten uspokoił się dopiero przy powrotnym dojściu do pensjonatu. Organizatorzy mieli jednak awaryjny plan B. 

1-2) te chmury stały się początkiem końca naszej wycieczki na Połoninę Borżawa
Po przebraniu się w suche rzeczy, ruszyliśmy autokarem w kierunku Miżhirji, aby potem zjechać w miejscowości Pilipiec na boczną drogę i pojechać kilka kilometrów w głąb wsi. Wysiadając, ujrzeliśmy potężny budynek będący 4-gwiazdkowym Grand Hotelem Pylypets (angielska nazwa miejscowości).

Grand Hotel Pylypets
Z ciekawości, zerknąłem na opinie dotyczące tego hotelu i dosłownie wszystkie można określić jako superlatywy. Ceny za nocleg wahają się od niespełna 200 zł w przypadku standardowego pokoju do prawie 1200 zł w przypadku apartamentu wyposażonego w telewizor z płaskim ekranem oraz... sejf. Skąd takie cudo wzięło się w Pilipcu? Otóż na zboczach góry Гемба (1498 m - również należy do Połoniny Borżawy) wybudowano kilka wyciągów przez co narciarz o każdym stopniu zaawansowania znajdzie tam odpowiednią rozrywkę. Jeśli wierzyć ukraińskiej Wikipedii to suma długości tras narciarskich przekracza 20 km. W związku z tym w Pilipcu panuje spory ruch (zwłaszcza zimą) a oprócz Grand Hotelu znajdziemy również i inne obiekty noclegowe.

Nasz spacer nie był oczywiście wymierzony w oglądanie hoteli. Przybyliśmy do Pilipca aby przespacerować się do pobliskiego rezerwatu kryjącego wodospad Szypot (ukr. Шипіт). W związku z silnymi opadami liczyliśmy, że wodospadowi przybędzie sporo mocy.

1-5) spacer ścieżką przez rezerwat kryjący na końcu wodospad Szypot 
Aby móc obejrzeć ten uroczy zakątek pasma Połoniny Borżawa musieliśmy wykupić bilety wstępu w cenie 3 hrywien (takie ceny mi się podobają). Przed budką, na parkingu stało kilka samochodów natomiast już za nią stała następna - pełna zakarpackich pamiątek. Ruszyliśmy więc spokojnie, wzdłuż wartkiej rzeczki przez co po dosłownie kilku minutach dotarliśmy do 14-metrowego wodospadu pełnego kaskad.

1) wodospad tuż tuż, 2 i 4-5) Szypot w pełnej krasie
Wraz z nadejściem naszej grupy, wodospad został zajęty na dłuższy okres czasu przez osoby pragnące mieć zdjęcie na tle rwącego żywiołu. W międzyczasie, kto chciał, mógł wyjść boczną ścieżką ku górze tak aby podziwiać Szypot z zupełnie innej perspektywy. Takie atrakcje niewątpliwie umilają deszczowe dni.

W trakcie powrotnego spaceru, tłok nastał w budce z pamiątkami. W ruch poszły hrywny a na celowniku znalazły się magnesy z pejzażami Zakarpacia, mapy oraz ciepłe napoje.

talerze satelitarne ciekawie komponują się z drewnianą chatą
Czyżby nastał czas powrotu do ośrodka? Otóż nie. W Pilipcu jest jeszcze jedno miejsce warte zwiedzenia. Znajduje się ono już przy głównej drodze, tuż obok hotelu Aratta a jest nim muzeum cerkwi. Niewiekie, jednoizbowe pomieszczenie mieściło na stole oraz półkach przy ścianie dziesiątki zakarpackich cerkwi. Mieliśmy nawet przewodniczkę, która opowiadała w języku ukraińskim o poszczególnych okazach. Kto zatem cokolwiek rozumiał mógł dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, ja rozumiałem tylko pojedyncze słowa. Bez względu na to czy ktoś rozumiał mowę ukraińską czy też nie, z pewnością nie mógł oderwać wzroku od wspomnianej pani przewodnik. Oczywiście, jej głównym zajęciem jest praca w hotelu ale co tam, większość mężczyzn chciałaby być wodzona oprowadzana przez taką panią przewodnik i to jeszcze mającą tak szczegółową wiedzę...

1-9) kadry z muzeum cerkwi, 9) pani przewodnik w nieco zamazanej okazałości, pełna ostrość grozi oczopląsem :)
No to gdzie my w ogóle jesteśmy? No tak, w Pilipcu! W ogóle teraz "wyszukane atrakcje" z pierwszego akapitu nabierają nieco innych barw. Większość grupy udała się do Aratty (ceny znacznie niższe niż w Grand Hotelu) aby zjeść coś ciepłego w restauracji. Inni natomiast dotrzymywali towarzystwa sympatycznemu psiakowi, który strzegł muzeum.

3) w tym budynku mieści się muzeum cerkwi, 4) hotel Aratta w Pilipcu
Po powrocie do Hukliwego mieliśmy jeszcze sporo czasu aby odpocząć i tym samym nabrać sił przed następnymi, wymagającymi wycieczkami. Nie było jednak mowy o leżeniu plackiem, toteż najodpowiedniejszą opcją wydawał się spacer tak aby mięśni nóg nadmiernie nie przemęczać ale też jednocześnie nie pozwolić im wyjść z rytmu.

Mieszkaliśmy sobie bardzo przytulnym pensjonacie, w którym niczego nie brakowało. Z zewnątrz i w wewnątrz czysty i zadbany, natomiast same pokoje takie w sam raz. Nie tak wielkie jak te w Polanicy Popowiczowskiej przed rokiem ale też nie za małe, po prostu każdy ciuszek tudzież produkt spożywczy znalazł swe miejsce przez co nasz 3-osobowy (młodzieżowy) pokój wypełnił się tworząc swojską atmosferę. Oczywiście nie będę zamieszczał zdjęć z naszego pokoju, bo wstyd ukazywać taki bajzel ale no właśnie czuliśmy ten urok wakacji. Bez pretensji dotyczących sprzątania, po prostu bez stresu. I gdyby tylko nasz najmłodszy współlokator zachowywał się normalnie to byłoby cudownie ale cóż, taki wiek... gimnazjalny - najgorszy z możliwych!

1-3) nasz pensjonat z perspektywy zewnętrznej i wewnętrznej
Ponadto, pensjonat odgrodzony był płotem z blachy przez co mogliśmy się czuć bezpiecznie. Do tego opisu dodałbym również ogrodowe huśtawki z drewna przez co każdego wieczora mogliśmy się błogo pobujać. Osobiście, spędziłem na nich wiele godzin a wszystko przez to, że w końcu udało się dorwać starter ukraińskiej sieci life:). Wspominam tu o bardzo praktycznej rzeczy bowiem dzięki odpowiedniej taryfie, mogliśmy dzwonić do Polski za ok. 10-15 kopiejek od minuty. Krótko mówiąc: kilka groszy a co więcej osoba odbierająca to połączenie w Polsce absolutnie nie ponosiła żadnych kosztów. Zestawiając tę kwotę z 5 zł/min jaką oferują polscy operatorzy to hm... wybór jest chyba jasny. Pod koniec całego wyjazdu nawet musiałem dokupywać doładowania (po ukraińsku: popełnienia rachunku). Za kilkanaście hrywien otrzymywałem więc kilka godzin rozmów z najbliższymi. Nic tak nie umilało wieczorów jak ukochany głos w telefonie...

1) starter ukraińskiej sieci dzięki któremu mogliśmy dzwonić do Polski za grosze, 2-4) takie widoki mieliśmy wokół ośrodka
Oczywiście, zdjęcia te pochodzą z różnych dni co widać choćby po kolorze nieba. Uznałem jednak, że lepiej opowiedzieć o Hukliwym w jednym wpisie niźli dodawać po akapicie do wszystkich ukraińskich retrospekcji.

A teraz coś dla łasuchów. Śniadania i obiadokolacje jedliśmy w "Natalii" będącej hotelowym kompleksem znajdującym się po drugiej strony ulicy. Każdego ranka i wieczora musieliśmy więc przejść kilkadziesiąt metrów. Same posiłki odbywały się w sali mającej co najmniej kilka luksusowych elementów. Przy pierwszym obiedzie aż nie mogłem uwierzyć temu eleganckiemu widokowi.

1-2) budynek, w którym spożywaliśmy posiłki, 3-5) jego wnętrze
Menu okazało się różnorodne. Mam w pamięci na przykład paprykę nadziewaną ryżem. Ponadto różne rodzaje mięsa wraz z kaszą, ziemniakami wsparte sałatkami. Takie wyjazdy - niewątpliwie - zawsze są odskocznią od domowych obiadów. Obsługa starała się sprawnie to wszytko ogarniać aczkolwiek zawsze zatrważająco długo czekaliśmy na wrzątek przez co często bywało tak, że wszystkie dania bądź kanapki już zjedliśmy a popić tego nie było czym. Na szczęście jak już wrzątek przyjeżdżał to herbata z najwyższej półki, bowiem byliśmy raczeni Liptonem. Z innych obserwacji, do dziś zastanawiam się dlaczego przy każdym śniadaniu nie mieliśmy do dyspozycji talerza. Przychodząc do stołu mieliśmy położone na serwetce widelec oraz nóż i właśnie na niej smarowaliśmy sobie kanapki. Z kolei w trakcie obiadokolacji sytuacja była odwrotna. Po zjedzeniu miski zupy spoczywającej na talerzu, przyjeżdżało gotowe drugie danie przez co jedliśmy je na konstrukcji dwóch takich samych leżących na sobie naczyń.   

1-2) przykładowe posiłki jakie dostawaliśmy w trakcie obiadokolacji, 3-4) luksusy naszej stołówki, 5) Natalia w promieniach Słońca 
Kogoś może to zdziwić ale rzeczywiście, zdarzyło się kilka razy wziąć na stołówkę aparat. Reasumując to wszystko, uważam że jest to miejsce godne polecenia. Jedzenie dobre, ciepłej wody w prysznicu nie brakowało, toteż po prostu pakować się i przyjeżdżać na wakacje w naprawdę prześliczne tereny ukraińskich Karpat.

Ponadto w Natalii usytuowana jest apteka oraz w miarę dobrze zaopatrzony sklep, toteż zawsze można coś kupić w razie nagłej potrzeby. Swoją drogą, wiejskie sklepy są tu kwestią na osobny temat. Wszystko dlatego, że tak naprawdę bardziej adekwatnym dla nich określeniem jest mieszanka sklepu z barem. Zwykle wygląda to tak, że w jednym kąciku są ustawione stoliki z krzesłami natomiast pozostałą część wypełniają półki z rzeczami. Nie może oczywiście zabraknąć lady ze sprzedawczynią. Czasem, spore wyzwanie stanowi zakupienie zwykłej wody w butelce. Na przykładzie sklepu w Natalii mogę rzec, że były w niej aż dwie chłodzące lodówki, wypełnione po brzegi piwem. Naturalnie, kto nie lubił złocistego napoju w wersji zimnej mógł z podłogi wybierać do woli wśród wielu rodzajów. Wody natomiast jak na lekarstwo. Taki to właśnie urok, wiadomo przynajmniej na co jest największy popyt.

Przejeżdżając przez ukraińskie miasta i wsie, zauważyłem spore zagęszczenie aptek. Przez chwilę nawet zastanawiałem się dlaczego tak jest, po czym odpowiedź uzyskiwałem każdego wieczoru, oglądając przed snem ukraińską telewizję. W trakcie tamtejszym reklam, niemal co druga z nich tyczyła się leków. Po prostu aż do przesady i było ich więcej (może trochę przesadzam) niż tych propagujących partie polityczne.

Co do programów telewizyjnych to w zasadzie napotkałem te same - skopiowane z zachodu - formaty co i w Polsce. Zazwyczaj jednak, poszukiwałem jednak stacji informacyjnych w celu obejrzenia pogody. Pamiętam taką sytuację, że był serwis, po nim od razu sport, potem 15 minut reklam i... film. A niech to! Co ciekawe, oferta kanałów zawierała również i piłkarski przez co mogliśmy oglądać np. spotkania ligi angielskiej oraz ukraińskiej. 

Skoro już wspomniałem o polityce, to tenże jegomość z Partii Regionów (nawiasem mówiąc wygrali wybory) towarzyszył nam każdego dnia. Plakat ten wisiał bowiem idealnie między Natalią a naszym pensjonatem przypominając o zbliżających się wyborach. Ciekawe tylko, czy tak jak w Polsce, plakat wisiał jeszcze wiele tygodni po nich....

Idąc drogą w kierunku Wołowca dochodzi się do ogromnego wiaduktu kolejowego. Otóż przez Wołowiec przebiega linia kolejowa o dużym znaczeniu. Kursuje tędy większość pociągów ze Lwowa i pozostałej części Ukrainy do Zakarpacia, na Węgry, do Słowacji, Rumunii i dalej do innych krajów europejskich. Jest to niejako okno Ukrainy i Rosji do państw Europy środkowej i południowej. Linia kolejowa, która kilkanaście kilometrów na północ od Wołowca przekracza główne pasmo Karpat (na przełęczy Beskid), dostarcza podróżnym przepięknych górskich widoków.

w tle widoczny wiadukt kolejowy
z Hukliwego do Kołoczawy 62 km,
do Moskwy tylko 1458 km


Na wyprawie nie było przymusu realizacji wcześniej założonego programu, toteż kilka osób wykorzystało linię kolejową i udało się do Lwowa płacąc za bilety dosłownie kilka hrywien.

W przypadku infrastruktury drogowej Wołowiec leży na uboczu, toteż w Hukliwym ruch samochodowy był znikomy. Komunikację publiczną zapewniają tu marszrutki, których widok wewnątrz często przypominał mi ten znany z autobusów jadących o poranku ku Akademii Górniczo-Hutniczej (dla nie-krakusów - istny tłok). Na przystanku nie znalazłem żadnego rozkładu jazdy, za to sam przystanek upiększały mozaiki. Dodatkowymi informacjami były odległości do poszczególnych miast.



1-3) przystanek w Hukliwym, 4) główna droga prowadząca przez wieś (w tle Połonina Borżawa)
Na tym czas zakończyć spacer po Hukliwym. Na koniec zdjęcie, które szczególnie mi się podoba choć nie przedstawia niczego wyjątkowego. Po prostu w moich oczach jest to takie połączenie piękna natury ze swojskim klimatem ukraińskiej wsi. Może tylko ten nowy budynek trochę zniekształca ale uznajmy, że go tam nie ma.


W kolejnej retrospekcji obiecuję, że pogoda ulegnie gwałtownej poprawie. Jesteście ciekawi widokowych efektów? Sprawdźcie to już teraz -->  Ukraina: Połonina Krasna 

3 komentarze:

  1. Taka niby Ukraina , a zawsze coś :)
    Przyroda,kultura zawsze jest tam piękna !
    Ja też lubię podróże , dlatego prowadzę bloga podroze-to-co-kocham.blogspot.com
    Proszę wejdź na niego może Ci się spodoba .
    A jeśli tak to dołącz do obserwatorów ;)
    dzięki piękne !
    Marysia

    OdpowiedzUsuń
  2. niepogoda jest fotogeniczna.
    pozdrawiam z Misiolandii :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania =)