25 maja 2013

Beskid Niski (Pustelnia św. Jana)

Choć na trasie dzisiejszej wędrówki nie zdobędziemy żadnego wzniesienia, które miałoby chociaż 700 m n.p.m. to wcale nie będzie oznaczać to przeżyć nudnych i niewartych odnotowania w tym internetowym pamiętniku. Wprost przeciwnie! Beskid Niski jest bowiem idealny aby uświadomić sobie, że w górach nie chodzi wyłącznie o zdobycie jak najwyższego szczytu. Choć nie pokonaliśmy tamtego dnia żadnych stromizn, na myśl o których całe ciało spowijałaby gęsia skórka to przeżyliśmy za to kilka innych - moim zdaniem o wiele ciekawszych - epizodów. Niewysokie góry nie oznaczają bowiem braku widoków, a tych - jak przekonacie się niżej - wcale nie brakowało. Ponadto wielokilometrowa wędrówka lasem stwarzała możliwości do bliskiego obcowania z przyrodą, a Beskid Niski z racji na nikłą popularność wśród turystów jest ku temu idealny. Wstęp ten z widokami i pięknem przyrody należy też uzupełnić o zabytki natury sakralnej, których jest w tamtej okolicy na pęczki, a każdy z nich tylko czeka na odkrycie. Nie wiem jak Wy ale ja już nabrałem ochoty aby wyruszyć na szlak, toteż nie marnujmy czasu!

Pasmo: Beskid Niski (na wschód od Magurskiego Parku Narodowego)

Cel: odpoczynek z dala od miasta, zgromadzenie pozytywnej energii i radości

Trasa: Kąty  okolice Grzywackiej Góry  Łysa Góra (641 m)  Polana (651 m)  Chyrowa  Pustelnia św. Jana  Nowa Wieś (DK nr 9)

Pogoda: zmienna

Widoczność: średnia

Długa jazda odbiła się w Nas swoistym zniecierpliwieniem, bowiem oboje z Ju chcieliśmy jak najszybciej kontynuować podróż, którą wyznaczały biało-czerwono-białe znaki Głównego Szlaku Beskidzkiego. Asfalt zaś wydawał się ciągnąć w nieskończoność przez co najlepszym sposobem na przetrwanie dojazdu była rozwlekła drzemka. Wreszcie, zza okien zaczęły wyłaniać się charakterystyczne pagórki. Jeszcze tylko kilka kilometrów...

Rozkosznie krótko trwała ma rozłąka z Beskidem Niskim. Wspaniałym uczuciem jest wysiąść z autokaru i postawić stopy w objęciach malowniczych pagórków wypełnionych soczystą wiosenną zielenią. Choć minęło ledwie 35 dni, to gdy ujrzałem Kamień nad Kątami poczułem jakbym był tam wczoraj. Dziś już na niego wchodzić nie będziemy aczkolwiek jego towarzystwo umilało nam wędrówkę w trakcie jej początkowej fazy.

drogowskaz w Kątach
Kąty przez ten miesiąc nic się nie zmieniły co tylko potwierdzało, że życie tutaj toczy się o wiele wolniej i spokojniej aniżeli w wielkich aglomeracjach. Właśnie takich klimatów potrzebowaliśmy! Z wielką radością rozpoczęliśmy marsz, bo oboje czekaliśmy na ten dzień. Zwłaszcza Ju, która miała za sobą szereg - pomyślnie zdanych - egzaminów maturalnych. Nastał zatem czas zasłużonego wypoczynku, podczas którego szkolne i uczelniane stresy definitywnie znikły wskutek mocy płynącej z krajobrazów Beskidu Niskiego.

1-4) widoki rozpościerające się z Głównego Szlaku Beskidzkiego między Kątami a Grzywacką Górą
Na opisywanym odcinku wraz z Głównym Szlakiem Beskidzkim biegnie również szlak zielony. Gdy oba szlaki się rozwidlają warto wybrać wariant zielony, bowiem w przeciągu kilku minut doprowadza on do szczytu Grzywackiej Góry (567 m n.p.m.). Jest to miejsce bardzo atrakcyjne ze względu na usytuowanie krzyża milenijnego, który spełnia również funkcję wieży widokowej.

3) kaplica na szczycie Grzywackiej Góry
Poświęcenie milenijnego krzyża papieskiego miało miejsce we wrześniu 1999 roku. Rok później włączono go do miejsc odpustowych w diecezji rzeszowskiej. Z Kątów prowadzi do niego Droga Krzyżowa Miłosierdzia Bożego. Tuż obok krzyża znajduje się ponadto kaplica.
Z racji na pogarszające się warunki atmosferyczne, zostawiliśmy plecaki u podnóża wieży aby z lekkością wspiąć się po kilkudziesięciu schodach na platformę. Przyznam szczerze, że takiego pejzażu się nie spodziewałem. Widoki na wszystkie strony świata! Ze szczytu Beskidu Niskiego? Wydawałoby się to niemożliwe, a jednak!

1-11) panorama z Grzywackiej Góry
Co tu dużo mówić, do szczęścia nie było potrzebne nic innego jak tylko spoglądanie, rejestrowanie, wchłanianie oraz sycenie się tym wszystkim co wokół. Trudno jednak wyrazić ciszę w słowach, toteż - dla zachęty - wyobraźcie sobie te widoki przy lepszej widoczności. Aż chce się tam jechać!

Morza łąk urzekały. Już sama myśl o tym, że za chwilę będziemy nimi wędrować radowała niesamowicie. Dodatkowo, panorama odznaczała się kilkoma ciekawymi szczegółami. Otóż jak na dłoni widoczna była trasa wędrówki sprzed miesiąca, toteż w mgnieniu oka powróciły wspomnienia. Te, kumulowały się zwłaszcza wokół Świerzowej zapamiętanej zwłaszcza z całej masy śniegu, błota i roztopów. To dopiero była przeprawa, po której w maju śladu już zapewne nie było. Hm, może za wyjątkiem błota, bowiem kto odwiedza Beskid Niski ten z pewnością natknął się na niejedno bajorko. O tego typu urokach sami przekonaliśmy się w późniejszej części wycieczki.

w oddali widoczna farma wiatraków
Choć Beskid Niski okrywał się powoli mgłą to w kierunku północnym przejrzystość powietrza pozwalała na obserwacje niemal po horyzont. W życiu bowiem trzeba umieć doceniać to co się ma. Ci, którzy wytężyli swój wzrok dostrzegli na przykład farmę leniwie pracujących wiatraków. Szkoda, że nie miały one mocy aby odpędzić od nas szare obłoki.

Zapatrzeni w pagórki, nagle poczuliśmy kilka chłodniejszych podmuchów wyraźnie sygnalizujących, że pora zejść i nałożyć cieplejszą odzież. Gdyby nie wspomniany zew natury to pewnie żadna siła nie ściągnęłaby nas z tego doskonałego punktu widokowego. Dzięki niemu zorientowaliśmy się, że zdecydowana większość grupy była już daleko przed Nami. Czyżbyśmy zatem znów ubezpieczali tyły? Chyba tak lecz w naszym wykonaniu była to robota na pełen etat przy większości wypraw z Hutniczo-Miejskim Oddziałem PTTK.

Grzywacka Góra z zupełnie innej perspektywy
Wykorzystując wcześniej obczajony skrót powróciliśmy do Głównego Szlaku Beskidzkiego. Z uśmiechami zarówno na twarzach jak i w sercach przemierzaliśmy wiosenną łąkę czując, że wreszcie żyjemy. Każde spojrzenie Nas w tym utwierdzało. Po prawej nadal mieliśmy Kamienia nad Kątami, przed Nami ziszczało się delikatne podejście pod Łysą Górę, a po lewej to już nie pamiętam co było ale z pewnością cieszyło Nas równie wielce.

1-3) uroki Głównego Szlaku Beskidzkiego w rejonie Łysej Góry
Ciąg polan wydawał się nie mieć końca. Miejsce to wydawało się idealne na spacer po zimowej przerwie tak aby rozruszać kości i nabrać lepszej kondycji. Tylko jak tu zrzucać zbędne kalorie skoro okazja do postoju nadarzała się co kilka minut? Tu widoczek, tam kolejny i jeszcze ładniejszy. W efekcie, pogoda widząc nasze ślimacze tempo wezwała mgły cobyśmy po prostu nie mieli czego podziwiać.

1-4) uroki Głównego Szlaku Beskidzkiego w rejonie Łysej Góry
Swoją drogą to warto wspomnieć, że aktualnie znajdowaliśmy się w środkowo-wschodniej części Beskidu Niskiego. Metą naszej wędrówki była główna droga prowadząca na Przełęcz Dukielską. Warto wiedzieć, że obszar rozłożony po obu stronach tejże szosy (od doliny Wisłoku na zachodzie po drogę Królik Polski - Daliowa - Czeremcha na wschodzie) zowie się Beskidem Dukielskim.

Tymczasem dogoniliśmy grupę dzięki ich popasowi na zboczach Polany (651 m n.p.m.), która okazała się być dachem dzisiejszej wyprawy. Tak pozostając w prawdzie to nawet kilka metrów mniej aniżeli 651, gdyż szlak omija szczyt od północy kierując wprost na sąsiednią polanę widokową. Mimo nikłej wysokości ujrzeliśmy co najmniej kilka nakładających się na siebie pasm przez co ilość widzianych szczytów była nie do policzenia. W takich warunkach chciałbym spożywać drugie śniadanie codziennie!

1-4) Polana dostarcza ciekawych widoków na okoliczne pasma
Co najważniejsze, niebo zaczęło się litować odsłaniając troszeczkę swego piękna. Liczyliśmy zatem na utrzymanie tej tendencji. Najedzeni i napojeni, a przede wszystkim zadowoleni mogliśmy więc ruszać dalej. Kolejną fazą wędrówki było zejście do miejscowości Chyrowa usytuowanej w Dolinie Śmierci.
Podczas operacji dukielsko-preszowskiej we wrześniu 1944 r. toczyły się tu ciężkie walki między Armią Radziecką a Wehrmachtem. W stronę Chyrowej nacierał I Korpus Czechosłowacki gen. Svobody. Dolina swą nazwę otrzymała przez wzgląd na ogromne straty po obu stronach i zniszczenia dokonane w czasie walk. Jest ona głęboka i V-kształtna - takie ukształtowanie terenu dodatkowo utrudniało walki i poruszanie się jednostek bojowych. Po tej operacji we wsi ocalała wówczas tylko jedna chałupa i cerkiew.
1) do tej pory oznakowanie szlaku było bez zarzutu


5) zbliżamy się do głębokiej Doliny Śmierci
Po jednym z dłuższych fragmentów lasu, szlak sprowadził nas do Doliny Śmierci przy pomocy kolejnej widokowej łąki. Mieliśmy wręcz ochotę z dziecięcą radością po niej zbiec tylko po co mamy spieszyć się ku Śmierci? Historyczna nazwa już zawsze będzie przypominać o wydarzeniach z przeszłości na szczęście teraz w Chyrowej nie ma niczego strasznego. Wprost przeciwnie, bowiem wieś znajduje się na szlaku architektury drewnianej, a jej chlubą jest cerkiew z 2 połowy XVIII wieku. Nim do niej dotarliśmy, wyraziliśmy kilka zachwytów nad ogródkiem jednego z mieszkańców.

3) zawsze sprawdzajcie czasy przejść na mapie, bowiem drogowskazy czasem zaginają czasoprzestrzeń
Chyrowa albo jeszcze nie Chyrowa - oto jest zagadka. Docierając do drogi asfaltowej, po następnych 10-15 minutach dochodzi się do centrum wsi, a tymczasem powyższy drogowskaz obwieszcza zupełnie co innego. Autorzy tego szlakowskazu mieli bowiem na myśli szczyt o nazwie Chyrowa znajdujący się nieopodal aczkolwiek najlepsze w tym wszystkim jest to, że GSB omija go szerokim łukiem! Miejcie się zatem na baczności i przed każdą wyprawą sprawdzajcie dokładnie czas i dystans co by nic na trasie Was nie zaskoczyło.

Gdybyście zaś opadli z sił i chcieli w Chyrowej przenocować to z pomocą przychodzi prywatne schronisko turystyczne "Pod Chyrową" usytuowane w budynku dawnej szkoły. Do dyspozycji są też liczne kwatery agroturystyczne.

główna atrakcja Chyrowej
Czerwone znaki szybko opuszczają główną drogę na rzecz bocznej (dojazdowej do świątyni) prowadzącej tuż obok rzeczki Iwielki. Tym samym Główny Szlak Beskidzki omija skrajem główny ciąg zabudowań wsi oszczędzając turystom kilkaset metrów wędrówki asfaltem jak również spotkań z ruchem samochodowym. Mogliśmy się więc tylko cieszyć i z poczuciem bezpieczeństwa kroczyć naprzód. Po kilku minutach dotarliśmy do aktualnie najbardziej interesującego Nas miejsca tj. cerkwi. W pierwszej chwili pomyślałem, że w sumie to widziałem już ładniejsze obiekty tego typu lecz ten wyróżnia się ze względu na swą historię...
Jak głosi legenda, w miejscu gdzie stoi cerkiew, znaleziono cudowny obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem, który bez ludzkiej pomocy przywędrował tu z Węgier. Właściciele próbowali zabrać go z powrotem lecz konie nie chciały ciągnąć wozu. Dopiero wołom się to udało ale po jakimś czasie obraz znów wrócił do Chyrowej. W miejscu, gdzie - jak mówi legenda - ikona się pojawiła, wybudowano niewielką murowaną kaplicę, która stanowiła podstawę dla późniejszej świątyni. W efekcie, obraz umieszczono w głównym ołtarzu cerkwi (budowę ukończono w 1780 roku). Jeszcze w okresie międzywojennym ściągały tu liczne pielgrzymki (głównie ze Słowacji).
...oraz sposób budowy. 
Świątynia w Chyrowej jest jedną z dwóch zachowanych do dzisiaj cerkwi (drugą jest cerkiew w Bałuciance) prezentujących typ budowli charakterystycznych dla obszaru środkowej i wschodniej Łemkowszczyzny, w których upowszechniło się stosowanie wielopolowych sklepień zrębowych.
1-3) cerkiew w Chyrowej i jej otoczenie
Znajdowaliśmy się zatem obok obiektu unikalnego, który - co trudno sobie wyobrazić - mógł popaść w całkowitą ruinę.
Po wojnie cerkiew była w administracji parafii rzymskokatolickiej w Dukli (od 1983 r. w Iwli), która nie podjęła żadnych kroków dla utrzymania zabytku. W 1982 roku rozpoczęto rozbiórkę będącej już w bardzo złym stanie cerkwi. Po interwencji warszawskich turystów u wyższych władz kościelnych zaprzestano dalszego demontażu. Dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych przeprowadzono remont finansowany przez wojewódzkiego konserwatora zabytków. 
Dzięki generalnemu remontowi udało się uratować to miejsce. Jak widać, wydaje się ono zadbane na co wskazują choćby kamienne postumenty z krzyżami (datowane na 1860-1885). W Beskidzie Niskim nie brakuje bowiem zapomnianych cerkwisk i cmentarzy, w których poprzewracane pomniki niszczeją wśród zarastającej trawy. Na szczęście takich miejsc jest coraz mniej.

ostatni rzut oka na cerkiew w Chyrowej
Niestety, nie mieliśmy sposobności wejścia do środka świątyni aby na własne oczy ujrzeć magiczny obraz, toteż na otarcie łez pozostała rundka wokół zabytkowej cerkwi, która obecnie pełni funkcję kościoła rzymskokatolickiego. Teren cerkiewny otoczony jest murem z dzikiego kamienia.

Dodatkowo, warto zerknąć tuż obok na obelisk upamiętniający pobyt Karola Wojtyły w Chyrowej. Polegał on na noclegu dnia 12 VIII 1953 roku, po którym następnego dnia o poranku przyszły papież odprawił mszę świętą.

obelisk poświęcony Janowi Pawłowi II
Jeśli myślicie, że to koniec ciekawostek o Chyrowej to jesteście w grubym błędzie. Otóż wszelkiej maści źródła podają, że jej mieszkańcy słynęli onegdaj z ozdabiania wyjątkowo pięknych pisanek. Ciekawe zatem jakie motywy dominowały na upiększonych jajach, bo choć wtedy nie byłem tego świadom, to po wizycie w jedynym na świecie muzeum pisanek (przyjdzie pora, że i o tym będzie retrospekcja) wiem, iż mogą one mówić w interesujący sposób o każdym aspekcie życia - nie tylko religijnym.

W nogach mieliśmy już ok. 10 km, a w dalszej perspektywie drugie tyle. Pogoda do tej pory była nieustabilizowana aczkolwiek jej wahania nie powodowały żadnych poważnych konsekwencji. Do teraz. W pewnej chwili z nieba po prostu lunęło. Powiedzieć, że zaczął padał deszcz to tak jakby nic nie powiedzieć. Grube krople sprawiły, że każdy skrawek odzieży nieprzemakalnej był na wagę złota, bowiem nie mieliśmy za bardzo gdzie się schronić. W przeciągu kilku minut od początku ulewy czułem, że coraz bardziej przemakam. Wtem, ujrzeliśmy kilka osób stojących pod wielkim i rozłożystym drzewem liściastym. Postanowiliśmy zatem do nich dołączyć i przeczekać najgorsze.

deszcz był tak intensywny, że nawet leniwe zazwyczaj krowy ruszyły na poszukiwanie schronienia
Pocieszaliśmy się, iż po każdej burzy Słońce wychodzi zza chmur. Czy zatem nad Chyrową zaświeci znów? Na razie się na to nie zanosiło choć niewątpliwym plusem był spadek intensywności opadów. W konsekwencji postanowiliśmy ruszyć dalej. 

Efektem ulewy było wezbranie na sile delikatnej rzeczki Iwielki. Droga, którą wiódł szlak kilkukrotnie przekraczała jej bieg przez co przeczuwaliśmy, że możemy natrafić na całkiem porządną przeszkodę do pokonania. Zazwyczaj kończyło się jednak na kilku susach bądź też sprawdzianie nieprzemakalności naszych butów. 

Na jednej z kolejnych przepraw ujrzeliśmy, że na drogę położono kilka płyt betonowych, po których z nieopisaną szybkością przemykał wartki lecz cienki strumień. Lajcik, przejdziemy to raz dwa! Postawiłem więc pierwszy krok, a tu nagle pięta wraz z całą nogą uciekła do przodu i zaliczyłem efektowną glebę. Dobrze, że Was tam nie było. W sumie to współczuję mieszkańcom Chyrowej, bo chyba musieli na kilka chwil zatkać swe uszy. Heh, może tak źle nie było ale Ju nigdy nie usłyszała z mych ust tak głośnych przekleństw! Cały bok miałem w błocie! A niech to! Mina mi więc zrzedła i przez następny odcinek drogi ma towarzyszka podróży skazana była na słuchanie permanentnych narzekań choć przecież tak naprawdę nic się nie stało. Byłem cały i zdrowy (oraz brudny) lecz i tak musiałem (bo byłem mokry i brudny) odbębnić swoje żale i niezadowolenia (nie lubię być mokry ani brudny), toteż Ju mogła się tylko ze mnie pośmiać. 

Dobra, przeszło mi. Dodam tylko, że gdy doszliśmy do następnej przeprawy przez mokre płyty betonowe to stawiałem kroki z tak empirycznym pietyzmem jak nikt nigdy wcześniej.

Po perypetiach na Iwielce doszliśmy do momentu, który może być mylący do posiadaczy map Beskidu Niskiego sprzed 2013 roku. Otóż wg nich szlak skręca (nieopodal obiektów sportowych) pod kątem prostym na wschód kierując się przez pola ku kolejnym wzniesieniom. Trasa ta choć zapewniała kolejną porcję widoków nie jest już aktualna. Obecnie szlak po pewnym czasie wraca na główną szosę prowadzącą przez Chyrową i prowadzi nią dobry kilometr. Dopiero tuż przed rozwidleniem dróg asfaltowych, GSB skręca w lewo by wkroczyć w las. Tam nastąpiła istna gehenna, bowiem wskutek opadów, błoto wręcz spływało po zboczu przez co wszyscy mieli wrażenie jakby maszerowali po budyniu. Kto nie miał kijków ten ślizgał się jak na lodowisku. 

Jak przetrwać gorszy okres na szlaku? Najlepiej - mimo trudności - wcale o nim nie myśleć. Jak to uczynić? Zaabsorbować myśli czymś zupełnie innym choćby pochłaniającą rozmową. Dzięki Ju tych nie brakowało zarówno w górach jak i w życiu. Odcinki wiodące asfaltem oraz błotnistymi ścieżynami w lesie minęły mi zatem całkiem szybko. Ju opowiadała bowiem fabułę książki, którą otrzymała ode mnie na urodziny. Swoją drogą podarowanie książki miłośniczce książek na kilka dni przed maturami było trochę ryzykownym pomysłem. Oczywiście prosiłem o to, by zajrzała do niej dopiero po egzaminach lecz szanse na taki scenariusz oscylowały wokół zera. Nie mniej, nie musiałem czuć się winny, bowiem Ju potrafi łączyć i znajdywać czas w życiu na wiele rzeczy co zresztą niezwykle mi imponuje. Książka była bardzo wciągająca, toteż i było o czym rozmawiać. Słuchając wianuszka słów płynących z Jej delikatnych ust cieszyłem się, że dokonałem nie najgorszego wyboru. Nie brakowało przy tym chwil z uśmiechem, bowiem jak Ju opowiadała jedno zdarzenie, potem następne to miedzy nimi było jeszcze pięć innych o czym przypominała sobie chwilę później. Koniec końców jakoś się połapaliśmy w tej układance tworząc logiczny ciąg zdarzeń. Tak oto pokonaliśmy cięższe fragmenty przez co Pustelnia św. Jana była już na wyciągnięcie ręki.

Mniej więcej w połowie drogi między Chyrową a Pustelnią św. Jana, następuje miejsce, z którego wybiega szlak żółty (sprowadza on do Dukli)
Mimo panujących okoliczności na szlaku, nawet najokropniejsze błocko nie było w stanie zabrać nam radości i wyzwolenia z sideł obowiązków. Myślę, że oboje doskonale czuliśmy, że znajdujemy się we właściwym miejscu. Gdy przeglądam zdjęcia, na których utrwaliłem Ju to tylko się w tym utwierdzam. Z uśmiechem jest bowiem tak, ze czasem jest on wymuszony daną sytuacją a u Ju był on po prostu bezwarunkowy i szczery czy to deszcz czy błoto. Taka towarzyszka podróży to istny Skarb. Na myśl o zbliżających się wakacjach, czułem w tamtym okresie ogrom ciepła rozpływającego się po wszystkich zakamarkach duszy.

Pojawiające się przy szlaku stacje drogi krzyżowej zwiastowały wkroczenie w bezpośrednie sąsiedztwo Pustelni św. Jana. Dosłownie kilka minut później ujrzeliśmy sporych rozmiarów murowaną kaplicę, a także niemałą rzeszę turystów co świadczy o niesłabnącej popularności tego miejsca.

kaplica stanowiąca główną część Pustelni św. Jana z Dukli
Obecna kaplica, wzniesiona z początkiem XX-go wieku jest już trzecią w historii tego miejsca. Według legendy około 1768 r. św. Jan objawił się we śnie Marii Amalii z Brühlów Mniszchowej, właścicielce Dukli, polecając wybudować jej na miejscu swej pustelni kaplicę. Blisko półtora roku trwało ustalanie lokalizacji nim przystąpiono do budowy. 15 sierpnia 1769 r. odbyło się poświęcenie sanktuarium. Tego dnia spod kościoła parafialnego w Dukli ruszyła tu uroczysta, dwutysięczna procesja z udziałem fundatorów. Kaplicę strawił jednak pożar w 1883 roku. W jej miejsce w 1887 roku z fundacji Cezarego Męcińskiego wzniesiono drewnianą kaplicę. Trzecią, zachowaną do dnia dzisiejszego neogotycką i murowaną zbudowano w latach 1906-1908 staraniem gwardiana bernardynów dukielskich Ambrożego Ligasa kosztem 24 000 koron austriackich. Znajdująca sie w niej polichromia przedstawiająca życie bł. Jana, namalowana została przez sanockiego malarza Władysława Lisowskiego.
Drewniany budynek tuż obok kaplicy (zbudowany w latach trzydziestych) jest natomiast miejscem modlitwy i skupienia. Co ciekawe, przebywa w nim od wiosny do jesieni jeden z zakonników z Dukli przechowujący m. in. księgę pamiątkową, do której każdy może złożyć swój wpis.

wnętrze kaplicy
Rozpoczęliśmy zatem wnikliwe poznawanie Pustelni, a wizyta w kaplicy była jedną z pierwszych rzeczy jaką uczyniliśmy po przyjściu tutaj. Na zdobyciu progów świątyni się jednak skończyło, bowiem mieliśmy tak ubłocone buty, że wstydem byłoby zanieczyścić tak zacne miejsce.

Co ciekawe, Pustelnia nie spełnia wyłącznie funkcji religijnej. Dla pewnych stworzeń jest to bowiem całoroczny dom będący jedyną szansą na przetrwanie.
Poddasze kaplicy jest schronieniem kolonii rozrodczych dwóch zagrożonych w całej Europie gatunków nietoperzy - podkowca małego i nocka dużego. Zwierzęta te wymagają czynnej ochrony, bez której skazane są na wyginięcie. Wiosną 2006 r. przeprowadzono prace adaptacyjne niezbędne dla zachowanie stanowiska.
Żadnego nietoperza niestety nie ujrzeliśmy ale za to aura zaczęła się nareszcie poprawiać. Zza chmur wyjrzało Słońce a wkroczenie w sferę jego promieni było naprawdę przyjemnym przeżyciem.

widok z tarasu przed kaplicą
źródełko
Miejscem godnym uwagi jest również sztuczna grota ze źródełkiem znajdująca się poniżej kaplicy. Oczywiście liczni pielgrzymi czerpią z niego wodę aczkolwiek wśród źródeł pisanych nie znalazłem informacji o jego nadzwyczajnych mocach.

Warto również wstąpić do niepozornej drewnianej chaty stanowiącej rekonstrukcję pustelni zakonnika. Jej skromne wyposażenie daje do myślenia i skłania do refleksji czy ktokolwiek z nas byłby w stanie wytrzymać w takich warunkach dłużej niż kilka dni.

1-3) rekonstrukcja pustelni
Dzięki tablicom informacyjnym każdy turysta nawiedzający to miejsce ma sposobność uzupełnienia swej wiedzy. Można rzec, że o Pustelni św. Jana wiemy już prawie wszystko. Prawie, ponieważ opis tego miejsca powinienem rozpocząć od życiorysu św. Jana z Dukli. Jego kult trwający już kilkaset lat nie wziął się bowiem znikąd. 
Jan z Dukli żył w latach 1414-84. Mając 20 lat wstąpił do zakonu franciszkanów konwentualnych w Krośnie, a następnie studiował w Krakowie. Później pełnił funkcje gwardiana klasztoru w Krośnie i we Lwowie, gdzie głosił kazania. W 1463 r. uzyskał zgodę na przejście do mających surowszą regułę bernardynów. Miał światły umysł i prawe serce. Zasłynął też jako wybitny kaznodzieja i spowiednik. Obowiązki te wykonywał nawet pod koniec życia kiedy to zmogła go poważna choroba, na skutek której stracił wzrok. Pochowano go we Lwowie w kościele bernardyńskim i od razu został otoczony czcią. Jego wstawiennictwu przypisywano liczne cuda. Według legend przyczynił się do ocalenia Lwowa podczas powstania Chmielnickiego w 1648 r. kiedy to ukazał się w chmurach nad klasztorem bernardynów Bohdanowi Chmielnickiemu i Tuhaj Bejowi. Aby upamiętnić zdarzenie bracia zakonni wystawili przed kościołem kolumnę, na której szczycie widać postać mnicha Jana w chmurach. Beatyfikował go w 1733 r. papież Klemens XII, natomiast kanonizację przeprowadził w Krośnie w 1997 r. Jan Paweł II. Relikwie świętego - patrona Polski, Rusi, Litwy i rycerstwa polskiego znajdują się w Dukli w kościele bernardynów. W ikonografii przedstawiony jest jako niewidomy franciszkanin. 
Dociekliwi zapytają zapewne skąd zatem pustelnia w tym miejscu? Wiadomości o pustelniczym życiu świętego nie znajdują potwierdzenia w starszych źródłach pisanych, są natomiast mocno osadzone w tradycji.
Podobno w młodości opuścił dom rodzinny by przez 3 lata prowadzić życie pustelnicze w pobliskich lasach. Podania wymieniają tu zbocza Cergowej oraz górę Zaśpit.
jedna ze stacji drogi krzyżowej
Dziś, Pustelnia św. Jana z Dukli znajduje się na stromym stoku górskim w miejscu zwanym właśnie Zaśpit. Co ciekawe, takie usytuowanie Pustelni sprawiło przed laty sporo problemów. Krótko mówiąc, groziła temu miejscu katastrofa, gdyż w 1999 r. stok zaczął się osuwać. Kolejny akord tego zdradliwego procesu morfogenetycznego miał miejsce wiosną 2002 roku. Obecnie nie ma już zagrożenia, bowiem przeprowadzono szereg prac zabezpieczających. Ogrodzono teren murem oporowym oraz wzmocniono grunt stalowymi palami.

Jako, że prowadzi tu wygodna droga asfaltowa z Trzciany (odchodząca od drogi krajowej) każdy wierny może tu przybyć, toteż czujcie się zaproszeni! Wspomnienie liturgiczne św. Jana z Dukli obchodzone jest 8 lipca, w związku z czym, uroczysta liturgia odprawiana jest w pierwszą sobotę lipca. Ponadto msze święte odbywają się tu od maja do października w niedziele o godzinie 11:30 i 16. 

Na szczęście Główny Szlak Beskidzki prowadzi asfaltem tylko przez chwilkę po czym zbacza na wąską, leśną ścieżkę. Do mety wycieczki pozostawało już tylko kilkadziesiąt minut zejścia. Upłynęły one początkowo na podziwianiu widoków na graniczne pasma Beskidu Niskiego.

1-3) uroki Głównego Szlaku Beskidzkiego między Pustelnią św. Jana a Nową Wsią
Później zaś było jeszcze ciekawiej. Idąc ciągiem łąk wylądowaliśmy dosłownie w malinach. Szlak po prostu gdzieś wcześniej skręcił a my tego nie zauważyliśmy. Zasugerowani ścieżką poszliśmy na wprost po czym ta zaczęła powoli zanikać. Decyzja o odwrocie była jedyną możliwą w tej sytuacji. Cóż, kto by się jednak przejmował szlakiem skoro wędrowaliśmy w tak urokliwych okolicach.

żegnamy Główny Szlak Beskidzki
I właśnie tacy - pełni radości dotarliśmy do drogi krajowej, przy pomocy której doczłapaliśmy do autokaru. Tam nastąpiło generalnie czyszczenie butów, które z braku dostępu do rzeki odbywało się przy pomocy wody z pobliskich kałuż. Lepszy rydz niż nic. Najważniejsze, że przeżyliśmy razem kolejny wspaniały dzień, który na trwale zapisał się w naszej karcie wspomnień. Do Krakowa powróciliśmy zatem pełni energii i uśmiechów. Cel wycieczki został w pełni zrealizowany!


Retrospekcja powstała przy udziale niezawodnych przewodników: 
"Beskid Niski" wyd. Rewasz oraz "Główny Szlak Beskidzki" wyd. Compass

6 komentarzy:

  1. O to bardzo fajna trasa. I niezbyt uciążliwa ;) A widok z Góry Grzywackiej robi wrażenie ;) Niestety te okolice w "sezonie" są czasem dość licznie oblegane, ale i tak warto tam zajrzeć. A jest tam co zwiedzać! ;)
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  2. Boze jak ja kocham Beskidy! Bardzo fajne zdjecia ;) zapaszam


    http://owczeprzygody.pl/wypas-owiec/

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne zdjęcia! :) Chyba w weekend wybiorę się w góry :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniale :) Beskid Niski kryje wiele tajemnic

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania =)