30 maja 2013

Beskid Żywiecki (Boracza + Lipowska + Rysianka)

Ogromna, niczym nieograniczona radość. Właśnie takie uczucie towarzyszyło mi na myśl o zbliżającym się Centralnym Rajdzie Hutników w Beskidzie Żywieckim. Choć do hutników się nie zaliczam to jednak przynależność do Hutniczo-Miejskiego Oddziału PTTK w Krakowie zobowiązywała do uczestnictwa w tej flagowej imprezie. Rajd okazał się idealną okazją do opuszczenia Krakowa na kilka dni i oddania się w pełni górskim przeżyciom. Program Rajdu był bardzo bogaty, toteż z niecierpliwością wyczekiwałem pierwszego dnia przygód. O poranku, w Boże Ciało, wsiedliśmy w autokar i udaliśmy się w kierunku Żywca oraz Węgierskiej Górki marząc o szczytach pełnych malowniczych widoków...

Pasmo: Beskid Żywiecki (zachodnia część, Grupa Lipowskiego Wierchu i Romanki) 

Cel: Centralny Rajd Hutników - 4 dni wspaniałej, górskiej przygody

Trasa: Żabnica Skałka  Schronisko PTTK na Hali Boraczej  Hala Studzionka Hala Redykalna Redykalny Wierch (1144 m)  Hala Bacmańska  Boraczy Wierch (płd zbocze)  Lipowski Wierch (płd zbocze) Schronisko PTTK na Hali Lipowskiej (1290 m)  Schronisko PTTK na Rysiance  Hala Rysianka (1320 m)  Złatna Huta

Długość trasy: 14,3 km

Pogoda: deszczowa

Widoczność: słaba

Cudowne nastroje tonowała niestety otaczająca aura. Beskidy spowite zostały gęstymi obłokami, z których deszcz czasem kropił, a czasem niestety atakował niosąc opad tak obfity jak gdybym brał prysznic. Czy to oznaczało, że podczas pierwszego dnia Rajdu nie ujrzymy widoków aż po horyzont? Mimo wszystko nie chcieliśmy się dać złym myślom, toteż wciąż mieliśmy nadzieję...

Po dojeździe do Węgierskiej Górki, nie mieliśmy już złudzeń. Dzisiaj to my słonka nie ujrzymy. Jednocześnie święto Bożego Ciała wypadało odpowiednio celebrować, toteż zjawił się w mej głowie pewien pomysł. Może tak wybłagamy u Boga lepszą aurę? Z podobnego założenia wyszła część grupy, toteż autokar zatrzymał się przy drewnianym kościele pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Żabnicy. Tak się szczęśliwie złożyło, że zaraz miała rozpocząć się msza święta.

kościół pw. MB Częstochowskiej w Żabnicy
Niewątpliwie, nasza grupa ubrana w pstrokate kurtki oraz polary wyróżniała się na tle elegancko ubranej, lokalnej społeczności. Można więc uznać, że dodaliśmy od siebie co nieco folkloru. Jako, że uwielbiam architekturę drewnianą, msza upłynęła mi pod znakiem obserwowania uposażenia świątyni. Nie zabrakło również głębokich wdechów, dzięki którym syciłem swoją duszę unikalnym zapachem drewna. Przy okazji też zaczepiałem Ju, przy czym ona dzielnie się opierała moim subtelnym szturchnięciom.


Po zakończeniu liturgii, udaliśmy się na krótką procesję, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Przede wszystkim w oczy rzucał się tradycyjny i wielobarwny orszak. W tym kontekście nasze górskie ciuchy idealnie się komponowały. Mogliśmy więc zaobserwować, że przy postępującej laicyzacji, są miejsca, w których katolicka wiara jest silnie zakorzeniona. Mimo złej pogody, miałem odczucie, że cała wieś zebrała się w jednym miejscu. Świąteczny nastrój udzielił się zatem wszystkim wokół. 

Czy nasze modły zostały wysłuchane? Nastała pora ażeby sprawdzić to na szlaku. Gdy zapakowaliśmy się do autokaru, ten podjechał jeszcze kilka kilometrów na koniec wsi do przysiółka Skałka, gdzie rozpoczyna się kilka szlaków turystycznych. Zieloną ścieżką można wyruszyć bezpośrednio na Rysiankę zaś czarną ścieżką osiągnie się Słowiankę (idąc na północ) bądź schronisko PTTK na Hali Boraczej (idąc w kierunku południowym). 



Nasze zamierzenia były dziś oczywiste. Pragnęliśmy zaliczyć tournée po żywieckich schroniskach. Na pierwszy ogień poszła więc Hala Boracza, do której ze Skałki prowadzi wygodna droga asfaltowa. Choć ciemny dywan pnący się jak wstęga ku górze nie jest moją ulubioną nawierzchnią do piechurkowania to jednak docenić należy fakt, że dzięki temu uniknęliśmy spotkania z błotem. Nikt bowiem nie miał wątpliwości, że po kilku dniach obfitych opadów, stan szlaków nie będzie satysfakcjonujący. Powoli zagłębiając się w bujną, wiosenną roślinność osiągnęliśmy schronisko PTTK na Hali Boraczej.  


Hala Boracza przywitała nas smętnymi warunkami atmosferycznymi. Widoczność sięgała tylko okolicznych górek zaś cały teren wyglądał na głęboko pogrążony we śnie. Dodając do tego fakt, że sama kubatura schroniska nie należy do najpiękniejszych, okazało się, że nie ma za wiele elementów krajobrazu, na którym można by zawiesić oko. Jako, że Boraczą ze Skałki osiąga się w niecałą godzinę, nikt nawet nie myślał o większym popasie. Przed nami bowiem były jeszcze dwa schroniska oraz kilka kilometrów szlaków obfitujących w kapitalne widoki. Ruszajmy więc dalej i spróbujmy odkryć wszystkie walory turystyczne tego rejonu. 

Hala Boracza
Schronisko PTTK na Hali Boraczej
Początek szlaku czarnego na Halę Redykalną
Pierwsze poważne podejście podczas wędrówki...
Po kilkunastu minutach od wymarszu ze schroniska dochodzi się do rozdroża szlaków. Od zielonej ścieżki wybiega czarna. Zielony wariant to najszybsza opcja dojścia na Lipowską oraz Rysiankę. Gdy jednak dysponujemy choć odrobiną większej ilości czasu to koniecznie wybierzmy w tym miejscu wariant czarny. Doprowadza on bowiem do Hali Redykalnej, gdzie przesiadając się na żółty szlak możemy doświadczyć serii kilku hal, z których rozpościerają się przecudowne widoki na Słowację. 

Hala Redykalna - rozdroże szlaków 
Nie ukrywam, cudownie było tutaj wrócić po prawie czterech latach. Odcinek ten miałem okazję przechodzić w odwrotnym kierunku podczas lipcowej wycieczki w roku 2009 (Link do retrospekcji). Tym samym miałem zamiar podzielić się przepysznymi widokami na Beskid Żywiecki, a przy dobrych wiatrach złowić nawet wierzchołki Małej Fatry. Niestety, przeglądając archiwum fotograficzne, jedyne co pozostało to zdjęcia tabliczek, których układ nie zmienił się od mojej ostatniej wizyty. 

Zmieniła się za to aura. O ile kapuśniaczek na Hali Boraczej był do zniesienia, o tyle po wzniesieniu się ponad 1000 m n.p.m. sytuacja zrobiła się o wiele cięższa. Przede wszystkim deszcze przybrał na sile, a chmury ograniczyły widoczność do zaledwie kilkudziesięciu metrów. Warto jednak podkreślić, że w Beskidach nie ma złej pogody, a są tylko źle przygotowani turyści. Moje narzekania brały się więc stąd, że nastawiłem się na cudowne pejzaże, których dziś nie było dane dojrzeć. 

Nie da się ukryć, że panujące warunki zgasiły mój zapał i optymizm. W takich sytuacjach sztuką jest odnaleźć pozytywy. Wszak to, że dziś leje nie oznaczało, że w takiej aurze upłynie cały weekend. Poza tym dojazd w okolice Węgierskiej Górki dzięki Kolejom Śląskim jest naprawdę wygodny, toteż w każdej chwili będziemy mogli tu wrócić, prawda? Starałem się więc myśleć o przyszłości przy czym i tutaj mój wigor szybko osłabł. Dlaczego? Otóż stan szlaku był doprawdy tragiczny. Leśny trakt był jednym wielkim bajorem. Każdy krok oznaczał groźbę poślizgnięcia. Za każdym razem but zagłębiał się w brązowej mazi na głębokość kilku centymetrów. Prawda okazała się brutalna. Bez kijków turystycznych, można było poczuć się jak na lodowisku. 


Co gorsza, nie sposób było ten fragment ominąć. Pozostało więc balansowanie na cienkiej krawędzi upadku i błotnistej kąpieli. W tym kontekście, największą atrakcją okazało się podziwianie mej towarzyszki, której humor dopisywał. Kroczyła przede mną metrów kilkanaście i gdy odwracała się to najczęściej dzieliła się uśmiechem oraz radością. Właśnie takiego wsparcia wtedy potrzebowałem, bo inaczej to bym przeklął ten szlak na wszystkie możliwe strony. Na całe szczęście, odcinek do Lipowskiej nie oznaczał jedynie walki z trudnymi warunkami atmosferycznymi. 


Otóż najpiękniejszymi odcinkami dzisiejszej wycieczki okazały się liczne hale. Te, które my mieliśmy okazję odkryć jak np. Hala Bacmańska, Gawłowska oraz Bieguńska zaliczane są przez niektórych do najpiękniejszych żywieckich hal. Oferują malownicze widoki w kierunku południowym, toteż jeśli trafimy na odpowiednią widoczność to ujrzymy nie tylko Małą Fatrę oraz Magurę Orawską ale nawet Tatry Wysokie, Zachodnie oraz Niżne. Gdyby dziś dopisało nam szczęście to pewnie zapuściłbym w tym miejscu korzenie i żadna siła - nawet nadludzka - nie zdołałaby mnie odciągać od kontemplowania tych widoków.

Soczyście zielona hala odkryła jednak przed nami inną zaletę. Otóż mogliśmy na niej wyczyścić buty szurając nimi między źdźbłami. Zabieg ten nie miał jednak zbyt długiej gwarancji, bowiem gdy tylko wkroczyliśmy z powrotem do lasu to przywitała nas znajoma droga usłana grubą warstwą rozmokłej brei. Jedynym sposobem na przeżycie okazało się więc jak najszybsze przejście tego odcinka. Zasadniczo to i tak nie pozostawało nam nic innego. Byliśmy już tak przemoczeni, że marzyliśmy o ciepłej schroniskowej kuchni, w której moglibyśmy zdjąć wierzchnie okrycie. Po sekwencji kilku polan i odcinków leśnych udało się finalnie osiągnąć nasze zamierzenie. 

Schronisko PTTK na Hali Lipowskiej (data wybudowania to 1931 r.)
Węzeł szlaków przy schronisku
Jakże cudownie było wejść do ciepłego schroniska... Na ten sam pomysł wpadło jednak kilkadziesiąt innych turystów, toteż okazało się, że miejsca w jadalni za wiele nie pozostało. W pewnym momencie można było poczuć się jak w saunie, gdyż hektolitry wody z przemoczonej odzieży szybko zaczęły parować. W efekcie, po którym posiłku podjęliśmy dalszą wędrówkę. Motywował nas fakt, że zaledwie kwadrans drogi od Hali Lipowskiej znajduje się Hala Rysianka z kolejnym schroniskiem. Tam dla turystów przeznaczono więcej miejsca.

Nim jednak opuścimy Halę Lipowską, warto wspomnieć o Lipowskim Wierchu (1324 m) będącym jednym z najwyższych wzniesień Beskidu Żywieckiego. Główna ścieżka pomija jednak ten całkowicie zalesiony wierzchołek obchodząc go od południowej strony. Podobnie zresztą jest z Rysianką (1322 m), która również ukryta jest w lesie powyżej hali. Nie zmienia to jednak faktu, że balansowanie na wysokości 1300 m n.p.m. w Beskidach do najczęstszych nie należy, toteż mogliśmy czuć niebywałą satysfakcję, że mimo ciężkich warunków udało się osiągnąć taki pułap. 

między Halą Lipowską a Halą Rysianką
Hala Rysianka... to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie kiedykolwiek odkryłem. Wszystko jest tu po prostu niebywałe, niesamowite i wprawiające w pełną ekscytacji beskidzką hipnozę. Rozległość hali wręcz powala z nóg, tak samo jak widoki, które rozpościerają się już nie tylko na południową stronę ale również i daleko na wschód. Ujrzymy tutaj wszystko czego tylko zapragniemy. Od Beskidu Wyspowego po najpiękniejsze zakątki Słowacji. W tym miejscu nie sposób się nie zakochać! A gdy trafi się pogoda taka jak dziś i za wiele nie zobaczymy? Wtedy trzeba koniecznie spróbować następnym razem. Rysianka to absolutnie obowiązkowy punkt dla każdego górskiego łazika. Gorąco polecam! 


Z pewnością ciężko sobie wyobrazić, że za tymi gęstymi chmurami czyhają Tatry, prawda? Nadejdzie jednak pora, że piechurek wstrzeli się w okienko pogodowe i blog zostanie dosłownie zalany najcudowniejszymi beskidzkimi ujęciami wprost z Rysianki. To więcej niż pewne :). Tymczasem pozostało wejść do schroniska i wrzucić coś na ząb. W jadalni było luźniej niż na Hali Lipowskiej, toteż znaleźliśmy dla siebie miejsca bez najmniejszego problemu. W pamięci utkwił mi widok rodzinki grającej w scrabble. Od razu przypomniały się czasy gimnazjum kiedy to byłem zapalonym scrabblistą. Obserwowałem więc rozgrywkę analizując poszczególne ruchy. Zazwyczaj w takich momentach staram się wycisnąć z literek jak najwięcej punkcików. Tymczasem tak naprawdę nie o punkty tu chodzi. Z biegiem lat, optyka na to z pozoru zwykłe zdarzenie trochę mi się zmieniła. Liczy się wszak możliwość ciekawie spędzonego dnia w gronie rodzinnym, z dziećmi. Gdy więc patrzę na swoje pudełko scrabbli ukryte w szafie to zaczynam marzyć o dniu kiedy z własną, założoną przez siebie rodziną wybiorę się na Rysiankę. Gdy aura nie dopisuje to branie planszówek w plener jest doprawdy rewelacyjną opcją. Kto wie, może i kiedyś taka właśnie retrospekcja tu zagości (to już niestety nie jest pewne). 

Węzeł szlaków na Hali Rysianka
Wędrówka powoli dobiegała końca. Pozostało już tylko zejście do Złatnej. Podpowiem, iż pragnąc dostać się na Rysiankę jak najkrótszym i najszybszym wariantem to czarna ścieżka ze Złatnej będzie optymalnym wyborem. 

Jest to zatem dobry moment na podsumowanie pierwszego dnia Rajdu. Pogoda spłatała figla co jednak nie zmienia faktu, że mogliśmy spędzić wspólnie nader interesujący dzień. Gdy razem robi się to co się kocha to nawet najbardziej parszywa pogoda nie jest w stanie zakryć radości - w tym wypadku radości z górskiej wędrówki (nawet kilkanaście akapitów moich narzekań tego nie zmieni). Co ważne, koniec wycieczki nie oznaczał końca atrakcji. Do tej pory przywykliśmy bowiem, że po każdej wyciecze autokar zawozi nas z powrotem do Krakowa. Dziś jednak tak się nie stało. Krótki przejazd zakończył się przy domu wypoczynkowym w Rycerce Dolnej, gdzie czekała już na nas obiadokolacja. Po spożytym posiłku otrzymaliśmy zakwaterowanie w domku campingowym. Choć nasz pokoiczek do najcieplejszych nie należał to wspólnie uwiliśmy sobie przytulne gniazdko. Mogliśmy się więc bez ograniczeń cieszyć nadchodzącym latem, wakacjami oraz skupić myśli na sobie i jutrzejszej wycieczce. Zapowiadana pogoda miała być bowiem lepsza. A czy tak się okazało, o tym już w następnej retrospekcji, która jest dostępna pod linkiem:  Beskid Żywiecki (Wielka Racza) 

Do zobaczenia na szlaku! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)