17 lipca 2010

Beskid Śląski (Barania Góra)

Byłem tu w marcu i była śnieżyca. Byłem tu w maju i była mgła. Nastał lipiec i znowu tu jestem. Jak było tym razem? Tym razem słonecznie!

Miejsce: Beskid Śląski

Cel: Barania Góra (1220 m) + Jaskinia Malinowska

Trasa: Przełęcz Salmopolska Malinów Jaskinia Malinowska Przełęcz Malinowska (1012 m) Grzbiet Malinowskiej Skały Zielony Kopiec (1154 m) Gawlasi (1076 m) Magurka Wiślańska (1140 m) Barania Góra   Wyrch Wisełka (1192 m)   Schronisko PTTK Przysłop Schronisko na Stecówce Przełęcz Szarcula Przełęcz Kubalonka

Dystans: 20-21 km

Pogoda: upalno-burzowa

Widoczność: słaba

Trudno tę wyprawę określić inaczej jak Beskid Śląski – podejście trzecie. Co ciekawe po Beskidach nie chodziłem przez ponad dwa miesiące. Wyruszając z Przełęczy Salmopolskiej od razu można było odczuć różnicę. Poprzednie cztery tatrzańskie wyprawy charakteryzowały się brakiem upałów, tutaj niestety było inaczej. Wzniesienie się ledwie 700 m ponad Krakowem nie pozwoliło na uniknięcie skwaru.


Znane mi już dobrze podejście zacząłem podchodzić dosyć szybko. Wyprzedziłem prawie całą grupę aby jak najszybciej dojść do Jaskini Malinowskiej. Postanowienie było bardzo oczywiste: Wejść do niej i spenetrować ją w jak największym stopniu. Trasa mijała mi tego dnia szybko, nogi wydawały się już bardzo rozchodzone.


Po ok. 25 minutach dotarłem do jej otworu. Warunki były o wiele lepsze niż przy ostatniej próbie. Przede wszystkim nie było tak mokro. Wąski przesmyk, pod którym czyhała drabinka nie okazał się aż tak trudny. Znajdując się już kilka metrów w głębi Jaskini Malinowskiej można było odczuć zmianę temperatury. Zrobiło się nagle przyjemnie i całkiem chłodno. Z pewnością przyczyniła się do tego spora wilgotność. Im niżej tym ściany były coraz bardziej mokre. Schodzenie w niższe rejony jaskini bez podstawowego sprzętu jest ryzykowne. Bardzo łatwo o poślizgnięcie i w konsekwencji upadek. Myślę, że i tak zaszedłem daleko tym bardziej, że rolę latarki przejęła w tym czasie lampa błyskowa aparatu. Po zejściu około 10 metrów w dół stanąłem na półce skalnej. Dalszy korytarz biegł w przeciwnym kierunku i aby się do niego dostać należało zejść kilkumetrową półką skalną. Tam ciemność była już kompletna – takim ryzykantem dziś nie byłem. W sumie to i tak udało mi się daleko zejść. Powrót ku górze okazał się zaś wspinaczką po mokrych kamieniach.

 1-4) Jaskinia Malinowska
W jaskini i tuż obok niej spędziłem ponad godzinę. Co ciekawe cała grupa ominęła ten ciekawy punkt trasy. Domyśliłem się więc, że teraz to ja jestem jej zamkiem. Po sytym posiłku popędziłem dalej mijając przy okazji rowerzystę, który mozolnie wtaczał swój rower na górę.








Malinowską Skałę widziałem już w tym roku dwa razy, toteż postanowiłem ją ominąć wybierając szlak niebieski. Na znakach zobaczyłem, iż do szczytu Baraniej Góry pozostało mi 3 h drogi. Biorąc pod uwagę, iż ze schroniska do Kubalonki jest jeszcze około 2 h drogi, doszedłem do wniosku, że znajduje się pod kreską. Moje obawy zostały jednak rozwiane po ledwie pięciu minutach drogi kiedy to okazało się, że do Baraniej Góry pozostało już tylko 2 h 45’. Dalej było tak samo. Fragment trasy, który według znaków powinno pokonać się w godzinę, mi udało się przejść w 25 minut.






 






Widoczność była nadzwyczaj słaba. Parne powietrze nie było niestety przejrzyste. Mimo tych upalnych trudności dojrzeć można było Skrzyczne z charakterystyczną wieżą. Od Malinowskiej Skały droga wiodła już grzbietem bez jakichkolwiek trudności. Łagodne zejścia i podejścia – bardzo przyjemny spacer. Otoczenie, w którym maszerowałem również często się zmieniało. Raz był to las, raz młode iglaczki, innym razem z kolei obszar, w którym wiatr powyrywał drzewa jak zapałki. Samotnych drzew spotkałem wtedy co najmniej kilka.



Z Magurki Wiślańskiej na główny szczyt pozostaje już tylko ¾ h. Decydujące podejście nie nastręcza żadnych trudności. Fantastyczną sprawą jest drewniana wieża widokowa, która już od kilku lat stoi na szczycie Baraniej Góry. Każdy, bezpłatnie może na nią wyjść i podziwiać widoki, które przy małym szczęściu potrafią naprawdę zadziwić. Mi niestety widoczność nie dopisała. Było widać tylko najbliższe wzniesienia Beskidu Śląskiego tj. Wielką Czantorię, Równicę, Malinowską Skałę, Skrzyczne i co ciekawe Kościelec. Z drugiej zaś strony ledwo można było dostrzec Rysiankę i Romankę, które należą już do Beskidu Żywieckiego. O widoku Babiej Góry można było zapomnieć, nie mówiąc już o Tatrach czy też Małej Fatrze. W oczy rzucało się tez zamieranie drzewostanów świerkowych spowodowane szkodliwą gospodarką człowieka.

Na górze wieży widokowej znajdują się dodatkowo ławeczki, na których można odpocząć, a także coś zjeść. Warto też podkreślić, że jest to góra, skąd swe źródła bierze Biała oraz Czarna Wisełka, które potem łączą się tworząc najdłuższą rzekę w Polsce.


Wieża widokowa powstała w 1991 r. z inicjatywy Koła Przewodników Beskidzkich z Katowic. Jej wysokość to 15,26 m. Pejzaże można podziwiać z dwóch podestów, które zlokalizowane są na wysokości odpowiednio 8,56 m (podest duży) i 9,16 m (podest mały). Obelisk betonowy u podnóża wieży pochodzi jeszcze z czasów Austro-Węgier.
Droga do schroniska prowadzi łagodnie opadającą szeroką ścieżką. Upalna pogoda charakteryzuje się tym, że zwłaszcza w górach, popołudniami mogą nastąpić gwałtowne burze. Rzeczywiście od pewnego momentu, co jakiś czas dało się słyszeć grzmoty. Do schroniska jednak dotarłem suchą stopą. Tam przywitała mnie fioletowo-biała krowa Milka. Kilkanaście minut później zaczęło lać. Obfity deszcz leciał z nieba, po czym z każdą chwilą opad wydawał się być co raz słabszy. Krople zanikły w sam raz na nasze wyjście ze schroniska.



Dosłownie parę kroków od niego znajduje się Izba Leśna, która jest najstarszym budynkiem w Wiśle datowanym na 1863 rok. Jest to niewielkie muzeum przyrodniczo-turystyczne, które koniecznie należy odwiedzić. Znajdują się tam okazy miejscowej flory i fauny. Wystarczy wejść do środka aby ujrzeć wypchanego wilka, bobra, sowę, sarny, jelenie, królika, rysia, borsuka, bażanta, kunę, wiewiórkę, pustułki, cietrzewie, żmiję, puszczyka i wiele innych. W sąsiedniej Sali znajduje się obszerna panorama z Baraniej Góry. Co ciekawe przez kilka dni w roku można ze wspomnianej wyżej wieży dostrzec nawet Wschodnie Sudety. Trzecia izba wyposażona jest za to w przeróżne odmiany domków dla ptaków, a także w wiele książek, w których możemy obejrzeć rośliny występujące w otaczającym nas terenie. Tak na dobrą sprawę, jeśli ktoś chciałby dokładnie wszystko obejrzeć oraz poczytać, mógłby tam spędzić spokojnie kilka godzin.



 1-14) eksponaty Izby Leśnej, 16) Izba Leśna (wejście)


Kolejny etap trasy również należy do tych przyjemnych ze względu na upał, który po burzy nieco zelżał. Dodatkowo nogi można było sobie schłodzić w pobliskich strumieniach. W międzyczasie też, spotkałem nawet grupkę rowerzystów, w której była młodzież a także kobiety. Wędrowali wspólnie po górskich szlakach. Piękny widok.


Minuty biegły a ja czułem się wspaniale. Niebo robiło się bezchmurne. Samotny marsz pozwalał w pełni cieszyć się chwilą. W pewnym momencie wychodzi się na drogę asfaltową, którą zahaczamy m. in. o Kościół w Istebnej Stecówce z XX w. Jest on konstrukcji zrębowej i kryty gontem. Jak widać nawet w górach można czasem natknąć się na Szlak Architektury Drewnianej, który sławi również województwo śląskie. Po kolejnej chwili doszedłem do schroniska na Stecówce. Nie jest ono jakoś specjalnie urokliwe jednak obok niego znajduje się mnóstwo ławek, a także miejsce na grilla. Rowerzyści w te urocze okolice mogą dojechać rowerem z Krakowa szlakiem greenways Kraków – Morawy – Wiedeń. Odległość między Stecówką a Wawelem to tylko 226 km.

1-4) Kościół w Istebnej Stecówce, 5) Schronisko na Stecówce, 6) rogacz przy schronisku
Końcowe kilometry trasy prowadzą już leśnymi dróżkami, którymi dochodzi się przełęczy Szarcula. Na jej zboczu znajduje się prezydencka rezydencja w Wiśle. Od tego momentu do końca trasy dzieliło mnie już tylko 10 minut. Wyprawa rozpoczęta została na przełęczy i na przełęczy też ją zakończyłem.

 1-3) na Przełęczy Kubalonka
Ostatnia przygoda jaka mnie spotkała tego dnia to spadające drzewo, które zatarasowało drogę. Autokar musiał stać w korku prawie pół godziny. Tak to już niestety bywa. Powrót zaplanowany był na godzinę 20:00, a do Krakowa przyjechaliśmy z ponad dwugodzinnym opóźnieniem.

1 komentarz:

  1. W czerwcu tego roku przeszedłem część Twojego szlaku. To w sumie była moja pierwsza wyprawa w góry więc Barania Góra i okolice będą dla mnie zawsze szczególne. Niektóre miejsca rozpoznaję, ale widzę, że w ciągu trzech lat krajobraz bardzo się zmienił. Zazdroszczę Ci, że masz tyle czasu na wędrówki... Zapraszam do odwiedzenia mojego bloga.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania =)