27 czerwca 2012

VI Tatrzański Rajd Piechurków (Krywań)

Gdy w klasie maturalnej większość znajomych zrobiła sobie popularne prawko wszystko stało się o niebo łatwiejsze. Przepis jest prosty. Zebrać 4-5 osób. Umówić się tuż przed świtem i pognać gdzie oczy i szosa poniosą. Tak było właśnie w naszym przypadku. Nareszcie przestała nas ograniczać komunikacja zbiorowa. Po godzinie jazdy nocną linią, kilka minut po 2:30 spotkałem się ze znajomymi na pętli autobusowej w Borku Fałęckim. Ruszyliśmy pustą zakopianką w nadziei na fantastyczne przygody, a pierwsze atrakcje nadeszły jeszcze przed inauguracją marszu. Tuż po przekroczeniu granicy w Jurgowie, na szerokiej łące ujrzeliśmy wielkiego jelenia z imponującym porożem. Kilka kilometrów dalej przez drogę przebiegła sarna. Będąc już na Słowacji nie uświadczyliśmy żadnego samochodu, toteż z zaskoczeniem przyjęliśmy spotkanie z panami policjantami. Rzecz się działa na Zdziarskiej Przełęczy, gdzie nagle mundurowy za pomocą ruchu pałeczką kazał zjechać na pobocze. Standardowo przegląd dokumentów i pytanie o alkohol. Mogliśmy mu odpowiedzieć, że dziękujemy, gdyż wszystko mamy. Następnie nasz kierowca został poproszony o "fukanie". Alkomat wykazał 0,00‰, toteż mogliśmy pojechać dalej. Swoją drogą policjanci pracowali we wspaniałej lokalizacji. Ze Zdziarskiej Przełęczy roztaczają się bowiem kapitalne widoki na Tatry Bielskie. 

Następnie, kluczyliśmy licznymi serpentynami, bo właśnie tak prowadzi słowacka "Droga Wolności" łącząca wszystkie najważniejsze ośrodki turystyczne u podnóża Tatr. Co ciekawe, podziwiając z pozycji pasażera poszczególne szczyty, zauważyłem na nich promienie słoneczne. Prawdą więc okazały się dane, że na takiej Łomnicy czy Gerlachu, wschód Słońca notuje się już o 4:00 rano. My za to dotarliśmy o godzinie 5. do parkingu przy Trzech Źródłach/Studniczkach będąc pierwszymi, którzy przybyli tamtego dnia.

Miejsce: Słowackie Tatry Wysokie  

Cel: Krywań (2494,7 m)

Trasa: Tri studničky Rázcestie w Krivanskom žľabe Malý Kriváň Kriváň Malý Kriváň Rázcestie w Krivanskom žľabe Rázcestie pri Jamskom plese Jamské pleso Tri studničky

Długość trasy: 15,5 km

Ilość uczestników: 4

Pogoda: chłodna lecz wspaniała

Widoczność: rewelacyjna, idealna

Pustki na drodze, pustki na szlaku - wszystko należy do nas. Ze względu na godzinę było dosyć zimno, toteż poubierani ruszyliśmy szeroką ścieżką. Faktem bowiem był brak Słońca, bowiem masyw Krywania skutecznie odciął nas od ciepłych promieni. Widząc, iż wierzchołek naszego celu jest już skąpany w Słońcu, zapragnęliśmy jak najszybciej się tam znaleźć. Niby proste, a jednak trudne w realizacji. Słowackie szlaki tatrzańskie (powyżej schronisk), co roku zamykane są od listopada do 15 czerwca. Cały sezon turystyczny dopiero budził się do życia, toteż nasza kondycja siłą rzeczy nie mogła być rewelacyjna. Co jakiś czas robiliśmy sobie postoje, ciesząc się fantastycznymi krajobrazami. Już wtedy wiedziałem, że będzie to wspaniały rajd. A widoki bajeczne, z każdą chwilą były coraz rozleglejsze!

1-6) Panorama Niżnych Tatr, Liptowa oraz Zachodnich Tatr widziana z początkowych faz podejścia na Krywań
Niebiosa chyba się na nas obraziły. W pewnej chwili sytuacja wyglądała w ten sposób, że tereny pod nami, nad nami oraz wszystkie w zasięgu naszego wzroku skąpane były w Słońcu a tylko my pozostawaliśmy w cieniu Krywania. Ponadto wiatr zaczął po prostu piździć przez co znów musieliśmy nałożyć na siebie wszystkie warstwy. Zacząłem się więc zastanawiać, co nas może spotkać na szczycie...

Jeśli mnie pamięć nie myli to dopiero po 1,5 h poczuliśmy na twarzy pierwsze promyczki. Cudowne uczucie. Zatrzymałem się wśród kosówki po prostu zamknąłem oczy. Po chwili ujrzeliśmy nasz cel - był już na wyciągnięcie dłoni!

Zbliżając się do Rozdroża w Krywańskim Żlebie, staliśmy się świadkami pięknego zjawiska. Otóż z dołu żlebu pędziły jak szalone obłoki, które wzięły się praktycznie znikąd. Następnie nikły w partiach podszczytowych pozostawiając Krywań nietknięty...


W pewnej chwili znaleźliśmy się calutcy w chmurze. Obłoki zaczęły coraz mocniej się kłębić, jednak my dochodząc do Rozdroża w Krywańskim Żlebie (2120 m) nabraliśmy już takiej wysokości, iż pozostawaliśmy nieproszonych gości w dole. Pamiętam widok Krywania w pełnej krasie. Czekała na nas fantastyczna wspinaczka...

 
Choć od Rozdroża w Krywańskim Żlebie na sam szczyt jest ok. 1 h 15' drogi to my w tym czasie zrobiliśmy co najmniej kilka dłuższych popasów. Kolejny cudowny akcent, bowiem już nas nie poganiał odjeżdżający autobus. Mieliśmy cały dzień tylko dla siebie i mogliśmy wycisnąć z niego jak najwięcej.

Wiatr wciąż mocno dawał się we znaki, toteż szukając miejsca na odpoczynek, wypatrywaliśmy sporych skał, za którymi moglibyśmy się skryć. Jak widać po fotografiach nie było to specjalnie trudne zajęcie, a jak już znalazło się to idealne miejsce to zapadała taka błoga cisza. Wtedy dopiero poczułem na twarzy jak mocne - mimo chłodu - jest Słońce.  A w sferze widoków coraz lepiej rysowały się Tatry Zachodnie...

1-9) widoki spod Małego Krywania, 1) widoczne oczko wodne to Szczyrbskie Pleso, 7-9) Tatry Zachodnie
Nietrudno się domyślić, że zamieszczane serie zdjęć czynione były właśnie w trakcie naszych sjest. Kolejny odpoczynek minął z kolei pod znakiem Tatr Wysokich. Te wydawały się niezwykle groźne. Kilkusetmetrowe przepaście, strome granie robiły ogromne wrażenie. Perełką zaś był widok Zielonego Stawu Ważeckiego, który błyszczał w objęciach promieni słonecznych. Swoją drogą, to gdy tylko ktoś znalazł wygodny kamień, można było zasnąć w tym tatrzańskim raju.

1-3) Tatry Wysokie, 4-6) Liptów z Niżnymi Tatrami w tle, 7-8) Tatry Zachodnie, 9) Zielony Staw Ważecki
Pozostał już ostatni odcinek ale za to najgorszy. Niekiedy musieliśmy używać rąk. Na szczęście, suche skały nie sprawiały większych problemów. Nagrodą było zdobycie Krywania mającego tylko kilka metrów mniej niż Rysy. Na szczycie zastaliśmy krzyż, a na nim zawieszoną słowacką flagę, która powiewała na wietrze. Istotnie należy przyznać, że Krywań to symbol narodowy. W sumie to absolutnie się temu nie dziwię, bowiem widoki to chyba właśnie z Krywania są najpiękniejsze w całych Tatrach. Nic im nie dorówna i sam nigdy nie widziałem czegoś tak ogromnego.

1-17) panorama 360° z Krywania
Widziałem wszystko, każdy szczyt Tatr a wokół niezliczone pasma tj. Niżne Tatry, Mała Fatra, Wielka Fatra, Góry Choczańskie, Beskid Żywiecki, Makowski, Sądecki oraz Gorce. Obrazy nie do ogarnięcia. Nawet w mojej książeczce z panoramami tatrzańskimi nie było takich rozległych widoków, jak te, które mieliśmy przyjemność podziwiać. Taka widoczność trafia się może kilkanaście razy w roku. 





Swoistej magii dodawała też powiewająca słowacka flaga. Gdyby na naszym miejscu znalazł się prezydent Obama rzekłby: "W takich chwilach wszyscy jesteśmy Słowakami". Ponadto wokół krzyża zauważyłem sporo monet z całej Europy, zaś pod kamieniem folię wewnątrz której była kartka z różańcem i zdjęciem pewnej Polki. Treść intencji pozostawię w tajemnicy. Nie macie wyjścia, musicie wyjść na Krywań! ;)



Nastał czas na jakiś porządny posiłek i kolejne ciekawe rozmowy z moimi piechurkami. W takim otoczeniu każda czynność stałaby się niesamowita. Umilaliśmy sobie czas opisywaniem kształtów obłoków. Pojawiły się w tej zabawie przeróżne zwierzaki i inne rzeczy. Kształt chmur zmieniał się z minuty na minutę. W międzyczasie zaczęli pojawiać się kolejni turyści. Robiło się zatem coraz tłoczniej, a przecież był środek tygodnia. W weekendy na Krywaniu należy spodziewać się oblężenia. Wracając do turystów, szczególnie jeden przykuwał uwagę. Senior, ładnie po 50-tce wlazł na szczyt nie mając skarpet ani butów - po prostu nagą nogą. W czasie zejścia sprawdziłem dokładnie jak ostre potrafią być kanty skał, toteż nie mogłem uwierzyć w wyczyn krywańskiego mistrza.

Gdy popatrzyłem na komórkę, okazało się, że siedzimy na szczycie już ponad godzinę. Cóż, tak pięknie a jeszcze trochę zejścia przed nami. Zachłyśnijmy się więc ostatni raz najcudowniejszą tatrzańską panoramą widzianą z wierzchołka Krywania...

1-23) dydaktyczna panorama 360° widziana z Krywania
Pożegnaliśmy się z Krywaniem we wspaniałym stylu rozpoczynając tym samym niełatwe zejście. Stromość stoku dawała się we znaki, toteż wykazywaliśmy się sporą ostrożnością. Nie byliśmy już sami na szlaku, gdyż spore grono osób dopiero wspinało się na wierzchołek. Za Małym Krywaniem szlak nieco odpuścił, a my rozpoczęliśmy podejmowanie ciągu złych decyzji. Po pierwsze, nie wybraliśmy zejścia do rozdroża starym szlakiem prowadzącym prosto przez Krywański Żleb. Był to krótszy wariant pozwalający na oszczędności w siłach i czasie. Uznałem, że głupio będzie chodzić na skróty gdy wszyscy inni będą nas obserwować. Po chwili okazało się, że kilkoro turystów wybrało właśnie tą nielegalną ścieżkę. Po drugie, trasa do Jamskiego Stawu przez wspomniane rozdroże wymagała pokonania pętelki. W pewnej chwili mogliśmy wprost z grani zejść do doliny omijając rozdroże. Nie wiedzieliśmy jednak ile taki skrót może nam zająć czasu i czy w ogóle moglibyśmy co na nim zyskać. Nie zdecydowaliśmy się na to, co było kolejnym błędem. Wreszcie po trzecie, tuż przed rozdrożem postanowiliśmy jednak je ominąć poprzez trawersowanie stoku i dojście do właściwego szlaku. Tragiczna decyzja, bowiem dostaliśmy się na teren pełen osuwających się kamieni. Męczyliśmy się z tym bardzo, a w efekcie pochłonęło to kilka razy więcej minut niż przy normalnym schodzeniu. Na całe szczęście większych obrażeń nie stwierdzono.

O widokach napisałem już chyba wszystko, te wciąż nam dopisywały. Łagodnym Pawłowym Grzbietem wkroczyliśmy do regla górnego. Dalej już czekało urocze Jamskie Staw, przy którym mieliśmy zaliczyć ostatni porządny odpoczynek. Dochodząc na miejsce ujrzeliśmy jednak stado komarów, toteż zamiast sobie wygodnie usiąść, musieliśmy ten akwen wodny obiec.

1-2) Jamski Staw
Do mety pozostało już tylko kilka kilometrów. Pamiętam nasze zmęczenie, które z każdym krokiem narastało. Rozpoczęła się bowiem trzynasta godzina (!) naszego pobytu w Tatrach. 

Ostatnim etapem był czerwony szlak tzw. Magistrala Tatrzańska, który w pełnym momencie wyprowadził nas na tereny dotknięte wielką katastrofą z 2004 r. Las nagle gdzieś znikł, a my znaleźliśmy się tym samym na terenie wiatrołomów racząc się ostatnimi tego dnia pejzażami. W oczy rzucał się szeroki wał Niżnych Tatr, a patrząc na zachód wyłaniały się Tatry Zachodnie. Gdy usiadłem sobie na pieńku, za moimi plecami wznosił się Krywań, na którym byliśmy ledwie kilka godzin wcześniej. Ten widok uświadomił mi jak długą trasę dziś pokonaliśmy.


Powyższą drogą dotarliśmy do parkingu mniej więcej o godzinie 18:20. Co ciekawe, budka parkingowego była zamknięta toteż zaoszczędziliśmy razem 4,80 €. Zmęczeni, spaleni Słońcem aczkolwiek zadowoleni już po 2,5 h znaleźliśmy się w Krakowie.

Jak tę niesamowitą wyprawę podsumować? Odpowiedzią niech będzie panorama z Krywania. Po prostu cudowna i niezapomniana...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania =)