Gdy 25 lipca 2007 r. zdobywałem po raz pierwszy Luboń Wielki, cel tej wyprawy był zgoła inny niż ostatnio. Wtedy, zaciekawiony tajemniczą wieżą wyłaniającą się z morza zieleni, wyruszyłem samotnie badając teren. Po niemal pięciu latach, również w towarzystwie wyłącznie aparatu, ponownie przetarłem szlaki prowadzące na jedno z najbardziej znanych wzniesień Beskidu Wyspowego. W tym wypadku jednak, charakter tej wyprawy miał iście naukowy cel...
Cel: Pomoc siostrze w realizacji pracy licencjackiej
Trasa: Rabka-Zdrój Góra Królewska (586 m) - stacja narciarska Polczakówka - Galicyjską Koleją Transwersalną wzdłuż Raby Rabka Zaryte Perć Borkowskiego Luboń Wielki (1022 m) Przełęcz Glisne Mszana Dolna
Pogoda: cieplutka
Widoczność: dobra
A wszystko zaczęło się w Rabce-Zdroju, do której dojechałem busem. Ogólnie rzecz biorąc, trasę przewidziałem na ok. 6 h, toteż ze względu na wakacje nie miałem ochoty na wczesne wstawanie. Z domu wyszedłem dopiero przed godziną 10., co w wypadku górskich wypraw nie zdarza mi się niemal nigdy. Co gorsza, przez 3/4 drogi musiałem stać w wypełnionym po brzegi pojeździe. Na parkingu busów zameldowałem się tuż po godzinie 12.
Zanim jednak zainaugurowałem sezon beskidzkich wędrówek, usiadłem na ławce i zjadłem drugie śniadanie, w którym przeszkadzała mi jakaś pszczoła. Wyciągnąłem też mapę analizując okoliczne szlaki. Pojawił się w tym miejscu znak zapytania, bowiem przebieg kolorowych pasków nie zgadzał się ze schematem zamieszczonym na mapie. Istotnie, podążając już za niebieskimi malunkami, w oczy rzuciła mi się ich świeżość. Tak czy siak prowadziły w dobrym kierunku. Zaledwie po kilkunastu minutach mogłem się cieszyć pierwszymi widokami na Kotlinę Rabczańską i otaczające ją pagórki.
Szlak prowadził głównie przez łąki co zapewniało w miarę dobre widoki. W międzyczasie minąłem nawet grupę osób zbierających borówki. Po chwili, wreszcie ujrzałem cel swej wędrówki, który wydawał się wtedy górą oddaloną o wiele kilometrów.
Jak to w takim terenie bywa, ciężko jest o dobre oznakowanie. W przypadku braku drzew, pozostaje malowanie znaków na kamieniach choć i tych czasem brakuje. Przyzwyczajony do mało widocznych malunków z wielkim zaskoczeniem przyjąłem poniższy widok:
Znak został namalowany kilka ładnych metrów ponad ziemią, dzięki czemu dojrzałem go z odległości kilkudziesięciu metrów. Początkowo nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Uniknąłem zabłądzenia, toteż należy pochwalić znakarzy tego szlaku.
Idąc dalej, nagle natrafiłem na wielką, drewnianą wieżę widokową na Górze Królewskiej, o której nigdy wcześniej nie słyszałem. Mapa również milczała w sprawie tego obiektu. Okazało się, że inwestycja ma zaledwie kilkanaście miesięcy. Z wielką radością wkroczyłem więc na górę aby podziwiać panoramę Beskidów.
Jak widać, przy dobrej aurze wzrok nasz dojrzy Gorce, Beskid Wyspowy, Beskid Makowski, a nawet Beskid Żywiecki z Babia Górą. Miejsce to znajduje się zaledwie ok. 30 minut od centrum Rabki-Zdroju przez co trasa ta jest wręcz stworzona dla kuracjuszy, którzy na końcu zostaną nagrodzeni takimi właśnie pejzażami.
Królewska Góra zachowała się wobec mnie w sposób całkowicie nie przystający królom, bowiem schodząc do doliny rzeki Raby zgubiłem gdzieś niebieskie znaki. Jak się potem okazało, przebieg szlaku którym się poruszałem został zmieniony pod koniec maja, toteż wiedziałem już czemu właśnie tak się działo a nie inaczej. W efekcie wylądowałem na stoku narciarskim, którym postarałem się zejść na dół. Stromizna niesamowita, ale za to dla narciarzy ogromna frajda.
Zatoczyłem zatem ogromne kółko. Stracony czas i kilometry wypadało więc szybko nadrobić. Nie chciałem tego czynić idąc wzdłuż ruchliwej DK nr 28, toteż wybrałem całkiem ciekawą, kolejową alternatywę. Warto wiedzieć, że niegdyś z Chabówki do Nowego Sącza pośród Beskidów kursowały pociągi. Dziś pozostały tylko tory i budynki poszczególnych stacji. Między szynami biegła ścieżka, którą właśnie podążałem. Swoją drogą dziwne uczucie maszerować w takim właśnie towarzystwie.
Tory doprowadziły mnie z powrotem do szlaku niebieskiego, który wyprowadził mnie na ruchliwą szosę prowadzącą do Mszany Dolnej. Warto wiedzieć, że z Rabki Zarytego prowadzą aż 3 szlaki na Luboń Wielki. Wybrałem ten koloru żółtego z racji tego, że jest najciekawszy o czym poniżej. Nie jest to bowiem zwykły szlak, to perć skrywająca intrygującą tajemnicę, którą przed laty odkrył Stanisław Dunin-Borkowski – budowniczy i wieloletni gospodarz schroniska PTTK na Luboniu Wielkim oraz zasłużony działacz turystyczny. W ramach upamiętnienia jego zasług droga ta została nazwana Percią Borkowskiego.
A wszystko zaczęło się w Rabce-Zdroju, do której dojechałem busem. Ogólnie rzecz biorąc, trasę przewidziałem na ok. 6 h, toteż ze względu na wakacje nie miałem ochoty na wczesne wstawanie. Z domu wyszedłem dopiero przed godziną 10., co w wypadku górskich wypraw nie zdarza mi się niemal nigdy. Co gorsza, przez 3/4 drogi musiałem stać w wypełnionym po brzegi pojeździe. Na parkingu busów zameldowałem się tuż po godzinie 12.
Zanim jednak zainaugurowałem sezon beskidzkich wędrówek, usiadłem na ławce i zjadłem drugie śniadanie, w którym przeszkadzała mi jakaś pszczoła. Wyciągnąłem też mapę analizując okoliczne szlaki. Pojawił się w tym miejscu znak zapytania, bowiem przebieg kolorowych pasków nie zgadzał się ze schematem zamieszczonym na mapie. Istotnie, podążając już za niebieskimi malunkami, w oczy rzuciła mi się ich świeżość. Tak czy siak prowadziły w dobrym kierunku. Zaledwie po kilkunastu minutach mogłem się cieszyć pierwszymi widokami na Kotlinę Rabczańską i otaczające ją pagórki.
Szlak prowadził głównie przez łąki co zapewniało w miarę dobre widoki. W międzyczasie minąłem nawet grupę osób zbierających borówki. Po chwili, wreszcie ujrzałem cel swej wędrówki, który wydawał się wtedy górą oddaloną o wiele kilometrów.
Luboń Wielki (1022 m) |
Grzebień (677 m) |
Jak to w takim terenie bywa, ciężko jest o dobre oznakowanie. W przypadku braku drzew, pozostaje malowanie znaków na kamieniach choć i tych czasem brakuje. Przyzwyczajony do mało widocznych malunków z wielkim zaskoczeniem przyjąłem poniższy widok:
Znak został namalowany kilka ładnych metrów ponad ziemią, dzięki czemu dojrzałem go z odległości kilkudziesięciu metrów. Początkowo nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Uniknąłem zabłądzenia, toteż należy pochwalić znakarzy tego szlaku.
Idąc dalej, nagle natrafiłem na wielką, drewnianą wieżę widokową na Górze Królewskiej, o której nigdy wcześniej nie słyszałem. Mapa również milczała w sprawie tego obiektu. Okazało się, że inwestycja ma zaledwie kilkanaście miesięcy. Z wielką radością wkroczyłem więc na górę aby podziwiać panoramę Beskidów.
1-7) panorama widziana z wieży widokowej na Królewskiej Górze |
Luboń Wielki widziany ze stoku narciarskiego Polczakówka |
1-2) Galicyjska Kolej Transwersalna w dolinie Raby |
Najpierw jednak rozkoszowałem się pięknymi widokami. Już dzięki nim szlak ten staje się wyjątkowy mimo, iż jego największa atrakcja wciąż przed nami. Tamtego dnia mocno grzało, toteż leżakowanie na takiej łące zaliczyć mogę do niezwykle przyjemnych.
W pewnej chwili wkroczyłem w soczysty las. Perć Borkowskiego pięła się mozolnie pod górę. Czas odkryć jej tajemnicę. Otóż nagle ujrzałem sporych rozmiarów skupisko kamieni i głazów. Podchodzę bliżej i widzę, że jest to klasyczne gołoborze. Hm, klasyczne to może z wyglądu bowiem takiego zjawiska nie zaznamy nigdzie indziej w Beskidzie Wyspowym. Co więcej przemierzam myślami Gorce czy Beskid Sądecki i czegoś takiego również tam nie ma. Gołoborze w Beskidach jeśli już to tylko pod Babią Górą.
1-4) w obrębie rezerwatu przyrody Luboń Wielki |
Naprawdę niesamowite. Poruszałem się wtedy wśród złomowiska luźnych skał i obok pionowego urwiska. Niekiedy rzeczywiście musiałem używać rąk aby przejść. Ponadto często łapałem się gałęzi aby wspomóc się na ostrej stromiźnie. Na perci napotkałem również kapliczkę. Dodatkowo, przewodniki podają o istnieniu na terenie rezerwatu kilkunastu szczelin i jaskiń.
1-6) w obrębie rezerwatu przyrody Luboń Wielki |
Perć - przypominająca bardziej ścieżki rodem z Tatr - kosztowała mnie sporo sił. Przede mną roztaczało się kolejne podejście, a mi po prostu zabrakło pary w nogach. Bardzo, bardzo powoli pokonałem ten odcinek, denerwując się na wciąż słabą kondycję. Gdy Perć Borkowskiego połączyła się ze szlakiem czerwonym wiedziałem, że cel już blisko. W końcu - po wielu męczarniach - udało się stanąć na Luboniu Wielkim.
We wstępie wspomniałem o iście naukowym celu wyprawy. Czas rozwiązać również i tę zagadkę. Otóż moja siostra pisała pracę licencjacką, a jej tematem był Mały Szlak Beskidzki biegnący z Bielska Białej przez Beskid Mały, Makowski i Wyspowy aż na Luboń Wielki. Poprosiła mnie o pomoc w postaci wykonania panoramy roztaczającej się ze szczytu. Wypada więc zaprezentować efekty mojej pracy.
1-8) panorama z Lubonia Wielkiego |
Widoki piękne - to należy przyznać. Teraz zaś kilka spostrzeżeń co do zagospodarowania. Na początek, uwagę należy poświęcić schronisku, które wyglądem przypomina domek Baby Jagi. Mimo małych rozmiarów, jest to jedyne górskie schronisko oferujące pokój z widokiem na cztery strony świata. Z faktów historycznych warto wspomnieć, że budynek powstał w 1931 r. z inicjatywy S. Dunina-Borkowskiego. Najcięższy okres przypadł na II w. światową. Kwaterowali tu partyzanci AK co spowodowało w 1944 r. "wizytę" Niemców, którzy na swoim koncie mają do dziś dziesiątki spalonych i nieodbudowanych schronisk. Na całe szczęście to na Luboniu Wlk przetrwało. 29 lipca 2012 r. odbędzie się tu uroczystość 80-lecia schroniska z mszą świętą oraz poczęstunkiem turystycznym.
Z kolei obok schroniska usytuowany jest Radiowo-Telewizyjny Ośrodek Nadawczy będący wieżą o wysokości 51 metrów. Obecnie służy przede wszystkim do emisji sygnału radia i telewizji dla centralnej części województwa małopolskiego. Wybudowany został w 1961 r. ze względu na odbywające się rok później Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym w Zakopanem.
Wokół schroniska znajduje się sporo ławek, na których można odpocząć. Turyści żądni wiedzy znajdą ją na licznych tablicach pokazujących historię oraz przyrodnicze wartości tego terenu. Można rzec, że wszystko ładnie zagospodarowane tylko teraz pytanie, skąd tak mało ludzi? Wchodząc na szczyt widziałem tylko dwójkę seniorów, którzy po chwili poszli. Zostałem zatem sam. Samotnia ma, została tylko na chwilę zakłócona przez pracownika palącego papierosa. Następnie przyszła dwójka młodych mężczyzn. Po ich odejściu ponownie zostałem sam. Dziwne, tym bardziej, że była sobota, piękna pogoda a do Krakowa tak niedaleko.
1-8) na Luboniu Wielkim... |
Nogi odpoczęły, oczy nacieszone - można zatem ruszać. W planie było zejście Małym Szlakiem Beskidzkim do Mszany Dolnej. Odcinek do przełęczy Glisne jest miejscami stromy i co ciekawe aż za dobrze oznakowany. W pewnej chwili w promieniu kilku metrów widziałem cztery kolejne malunki. Nie jest sztuką znakowanie szlaków, gdy co pół metra stoi drzewo. Mogłem jednak być pewien, że na pewno się nie zgubię.
1-10) Mały Szlak Beskidzki między Luboniem Wielkim, a przełęczą Glisne, 4) Szczebel (977 m), 8) masyw Lubonia Wlk |
Dochodząc już do Glisnego, wkroczyłem na łąki co automatycznie oznaczało kolejną porcję widoków. Odwracając się ujrzałem masyw Lubonia Wielkiego, jednakże charakterystyczna wieża ukryła się gdzieś za lasem. Przede mną zaś roztaczała się kolejna beskidzka wyspa - Szczebel. Nigdy na nim nie byłem, ze względu na zalesienie jego wierzchołka choć kto wie, nie wiadomo jaką trasę przyniesie jutro.
1) drogowskazy na przełęczy Glisne, 2-7) widoki roztaczające się z Małego Szlaku Beskidzkiego w miejscowości Glisne, 8) kościół w Glisnem |
Rozpoczął się mniej przyjemny fragment szlaku. Niestety, przez miejscowość Glisne prowadzi on wyłącznie asfaltem. Jest to trochę uciążliwe, ponieważ w jednym momencie, robi się niemal pełne koło po gminnej drodze. Tymczasem, kiedy ja szedłem tędy 5 lat temu, szlak ścinał boczną ścieżką ten okrąg. Na całe szczęście widoki na Beskid Wyspowy wciąż zachwycały swą lekkością. Kiedy myślałem, że asfalt już nigdy się nie skończy, szlak skręcił w boczną dróżkę, kierując mnie przy okazji na stado komarów.
1-4) Mały Szlak Beskidzki w otoczeniu beskidzkich wysp |
Wraz z końcem dnia aura się rozpogodziła dzięki czemu góry stały się wyraźniejsze. Była to świetna okazja do przypomnienia sobie topografii terenu. Tu Lubogoszcz, tam Śnieżnica, dalej Ćwilin - nuciłem sobie pod nosem. Przemierzając hektary łąk czułem się prawie wolnym człowiekiem. Prawie, ponieważ gonił mnie czas, a tu nagle zejście zamieniło się w chwilowe podejście. Dopiero po nim zobaczyłem dolinę, w której usytuowana jest Mszana. Pomyślałem wtedy, że jeszcze daleko.
1-3) otoczenie Małego Szlaku Beskidzkiego podczas zejścia do Mszany Dolnej |
Będąc coraz bliżej mety, minąłem nawet altankę, na której tak bardzo chciałem siąść i napawać się tym co najpiękniejsze. Autobus do Krakowa, nie mógł jednak na mnie poczekać. Końcówka piechurkowania odbyła się zaś wzdłuż ruchliwej drogi krajowej. Słonko ostro mi tam dopiekło. Zejście z Lubonia Wielkiego do Mszany Dolnej łączy więc elementy bardzo przyjemne wraz z ich przeciwieństwami.
Docierając na dworzec, zdziwiłem się jak wielką metamorfozę przeszło to miejsce. Obskurny budynek przerodził się w galerię handlową - zupełnie tak jak w Myślenicach. Nie było mnie w Mszanie jednak kilka lat, toteż automatycznie wywarło to większe wrażenie. Klapnąłem na ławce, potem w autokarze, za który zapłaciłem (w porównaniu z Rabką) tak mało, że aż się zdziwiłem, aż wreszcie klapnąłem w domu.
Luboń Wielki być może niewysoki ale trasa porządnie mnie zmęczyła. Trud ten warty był jednak cudownych pejzaży oraz iście tatrzańskiej perci. Polecam!
To naprawdę bardzo ładnie wygląda.Sam mogę polecić artykuł https://climb.pl/wedrowka-na-lubon-wielki-czy-warto/ .W nim też jest napisane bardzo dużo na temat tych gór.
OdpowiedzUsuń