13 sierpnia 2010

Szlak Twierdzy Kraków (pętla płn. - cz. II)

Szlak Twierdzy Kraków powitał mnie zabytkami, które w większości były jak na wyciągnięcie ręki. Zabytkowe militarne budowle różniły się od siebie, niektóre zniszczone, inne zadbane. Łączyło je jednak jedno - w każdym z fortów można było znaleźć coś ciekawego. Postanowiłem więc jak najszybciej kontynuować odkrywanie Twierdzy Kraków na rowerze...

Trasa: Zielonki centrum Czerwony Most (1,2 km) Fort Pękowice (2,5 km) Fort Tonie (3,5 km) /zjazd do Fortu Pasternik + 2 km/ Fort Pasternik (10,5 km) Fort Mydlniki (13 km) Chełm (16,5 km) Fort Olszanica (18 km) Fort Skała (20 km) Fort Krępak (22 km) Opactwo na Bielanach (23,5 km) ZOO (26,5 km) Fort Kościuszko (30 km) Salwator pętla

Długość trasy: 32 km

Skala trudności: 4/6

Oznakowanie: dobre

Czas jazdy wraz ze zwiedzaniem: 3-4 h

Warunki na trasie: Odcinek Zielonki – Salwator jest trudniejszy niż część nowohucka. Przede wszystkim fragmentami ten pieszo-rowerowy szlak zamienia się w sam pieszy. Oznacza to mniej więcej tyle co pchanie roweru pod strome wzniesienie bądź też ryzyko wypadku po ewentualnym wjeździe na gwałtownie opadający teren. Wyczerpująca jest przede wszystkim druga część trasy, gdzie praktycznie nie ma miejsca na rekreacyjną jazdę. Albo podjazd albo zjazd.


No ale ruszamy… Za Zielonkami czeka nas niewielki podjazd. Już po kilometrze docieramy do pierwszych fortecznych obiektów. Na rozdrożu dróg warto skręcić w prawo (szlak idzie w lewo) aby obejrzeć Czerwony Most będący dwupoziomowym skrzyżowaniem dróg fortecznych. Obok mostu zaś możemy obejrzeć trochę zarośnięty schron amunicyjny z 1913 r.



Po powrocie na szlak, teren dalej unosi się lekko do góry. Krótka chwila doprowadza nas do Fortu 44a Pękowice, który tego dnia okazał się najbardziej niedostępnym ze wszystkich obiektów. Po dojeździe do pętli autobusowej w Pękowicach spostrzegłem, że sam fort już minąłem, po drodze też nie było żadnej tabliczki. Zacząłem więc kombinować. Początki były ciężkie. Teren wydawał się odgrodzony ze wszystkich stron. Normalnie przejście przez ogrodzenie nie stanowiłoby problemu, jednak ja miałem rower. Poszukiwania zaowocowały między innymi odkryciem pudełka po prezerwatywach przed zamkniętą bramą wjazdową na teren zabytku. Po kilkunastu minutach zobaczyłem światełko w tunelu. Ogólnie rzecz biorąc w połowie drogi między Czerwonym Mostem a pętlą w Pękowicach mijamy rozdroże dróg, gdzie szlak zachodzi delikatnie w lewo. W tej samej chwili od drogi odchodzi ścieżka w prawo, która prowadzi do bramy wjazdowej. Aby dostać się do fortu musiałem pokierować się wtedy prosto. Wjechałem na trawiastą polanę, po której rower musiałem już prowadzić. Po dotarciu do przeciwległego rogu okazało się, że jest to jedyne miejsce, w którym nie ma siatki. Aby przejść na drugą stronę trzeba było tylko przecisnąć się przez gałęzie.

Takiej okazji nie mogłem przepuścić. Kładąc rower na ziemi, dobrze ukryłem go pośród trawy. Zabawa w tarzana również upłynęła bez większych trudności. Po chwili znalazłem się u bram fortu. Mogłem go podziwiać w całej okazałości. Mimo wszystko warto podkreślić, że właściciel dba o ten obiekt. Górna część fortu ewidentnie została odnowiona. Aby nie narazić się na nieprzyjemności szybko wróciłem do roweru. Przy wjeździe do zabytku natknąłem się jeszcze na słupek na którym niestety nie było tabliczki. Fort Batowice znalazł więc niechlubnego sojusznika.


Niespełna kilometr dalszej drogi zaprowadza nas do Fortu 44 Tonie, który powstał z 1879 roku. Jest to jedno z większych dzieł znajdujących się w naszym mieście. Wędrując po jego zakamarkach można poczuć dogłębnie czym była Twierdza Kraków. Obecnie można do niego wejść, za odpowiednią zgodą na takowe wejście, którą załatwić można bodajże w urzędzie miasta. Warto się tam przejść!


W tym miejscu napotkały mnie także nieoczekiwane miejsca. Otóż szlak szedł wzdłuż ogrodzenia, jednak nie mogłem się tam pokierować gdyż droga była odgrodzona taśmą. Nie było żadnej informacji dlaczego coś takiego w ogóle zaistniało. Po upartym szukaniu fortu pękowickiego postanowiłem, że nie poddam się. Przeniosłem rower na drugą stronę i ruszyłem dalej. Szlak skręcał w polną drogę (znowu odgrodzoną taśmą), która ciągnęła się jakiś czas. Mimo braku znaków nie ma tu się czego obawiać, gdyż droga jest jedna i nie ma żadnych odgałęzień. Pod koniec tej części drogi, na rozdrożu postawiony był słupek z drogowskazami. W tym momencie uwierzyłem w urzędników – Szlak Twierdzy Kraków jednak da się dobrze oznakować!

Jak wiadomo Tonie znajdują się na sporym wzniesieniu. Przy dobrej pogodzie możemy delektować się szeroką panoramą Krakowa. Po dojechaniu do ul. Łokietka, tabliczki informują nas o tym, że kilkaset metrów od nas znajduje się bateria sprężona Fortu 44 Tonie. Warto tam zajrzeć, choćby po to, żeby zobaczyć jak taka bateria wygląda.


Po powrocie na szlak asfaltowe drogi doprowadzają nas do drogi olkuskiej, którą musimy przekroczyć. Choć żadne znaki o tym nie mówią to chciałbym podkreślić że między Toniami a Pasternikiem znajduje się stary i zrujnowany Fort Podchruście. Obecnie resztki fortu to zdewastowane otoczenie, dobrze zachowały się jedynie wały ziemne. Można tam nieoczekiwanie ujrzeć także wielki i pusty dziedziniec, zamknięty tylko przylegającym do wału ścianą czołową, pozostałą po rozebranych koszarach szyjowych. Taki widok może zdumiewać. Uparci eksploratorzy forteczni mimo wszystko i tak tam zajrzą. Sam polecam coś takiego. Od momentu, kiedy szlak przecina drogę olkuską, należy iść właśnie tą drogą (w kierunku Olkusza) przez mniej więcej kilkaset metrów. Po tym dystansie należy zboczyć w lewo i iść przez chwilę ścieżką. Przyda się tutaj plan Krakowa aby nie przegapić tego momentu. Ścieżka prowadząca pośród dosłownie kilku altanek i ogródków działkowych doprowadzi nas do szlabanu z wyraźnym zakazem wstępu. Nie jest to zbytnio uczęszczana droga więc mimo zakazu można się na nią wybrać. Jeśli usłyszymy jakieś wojskowe dźwięki można iść lasem, przez co zajdziemy fort od tytułu. W każdym razie, ewentualna wyprawa do Fortu Podchruście może być bardzo emocjonująca.

Z dojazdem do Pasternika także nikt nie powinien mieć żadnych problemów. Przy głównej drodze natrafiamy na kolejne drogowskazy wraz z informacją, że zaledwie 1 km dzieli nas od Fortu 43 Pasternik. Jest to artyleryjskie dzieło zbudowane w latach 70. XIX wieku. Jak zawsze, mimo wszystko, polecam tam zajrzeć. Należy jakiś czas kierować się główną drogą, zjechać na drogę w kierunku Rząski, a tuż po tym zjeździe pokierować się prosto. Dojedziemy wtedy do szlabanu z napisem: „Teren wojskowy, wstęp wzbroniony”. Minięcie tego szlabanu spowoduje, że po kilkunastu metrach ujrzymy obiekt w dosyć okrojony sposób. Iglaki gęsto go porosły, a zapuszczanie się dalej jest już skrajnym ryzykiem.



Po powrocie do szlaku, asfaltowa droga po jakimś czasie przeradza się w polną. W ten sposób docieramy do Fortu 41 Mydlniki będący międzypolowym dziełem piechoty powstałym w latach 1895-96. Niestety zalicza się on do grupy obiektów popadających w ruinę, nikt nie chce się nim zaopiekować…


Będąc w tych okolicach warto zwrócić uwagę na piękne widoki, które ukradkiem mogą się pojawić. Długi zjazd prowadzi nas do stacji PKP Mydlinki, którą omijamy dookoła. Dalej następuje długi asfaltowy odcinek doprowadzający do ronda w Chełmie. Tutaj warto podkreślić, że cykliści powinni pojechać w tym miejscu prosto tj. w ul. Chełmską. Gdy przejeżdżałem tę trasę to sam nie wiedziałem co mnie czeka. Szlak podąża chwilę ul. K. Jadwigi, później skręca nagle w lewo wprowadzając w las. Teren gwałtownie się podnosi, następuje stromizna, pod którą trzeba wprowadzać rower przez ładnych kilka minut. Było to dla mnie szczególnie uciążliwe gdy adidasy same staczały się w dół nie mówiąc już o komarach, które nie dawały spokoju.


Zagadka tak dziwnego poprowadzenia szlaku rozwiązała się na górze. Otóż znajdował się tam tradytor. Idąc za definicją można dowiedzieć się, że jest to ukryte stanowisko strzeleckie, osłonięte od przedpola budynkiem koszar szyjowych fortu, skarpą ziemną lub uskokiem terenu, umożliwiające ostrzał międzypola lub zapola wąskim pasmem ognia. Ja ujrzałem tylko schody prowadzące w głąb ziemi.


Przy ul. Rzepichy trafimy na tabliczki wskazujące na Fort 39 Olszanica. Po ok. 200 metrach docieramy do ciekawie zagospodarowanego zabytku przy którym usytuowana jest stadnina koni wraz ze szkółką. Sam obiekt jest fortem piechoty zbudowanym w latach 80. XIX wieku. Można powiedzieć, że konie na dobre wpisały się już w jego pejzaż.


 Powrót do drogi i kontynuowanie nią jazdy owocuje po paru minutach w miarę trudnego podjazdu dojechaniem do Fortu 38 Skała. Ten fort pancerny z 1878 r. została zaadaptowany na obserwatorium astronomiczne UJ w roku 1970. Z ulicy samego obiektu nie da się dojrzeć. Tabliczka informuje o tym, iż jest on niedostępny. Mimo wszystko na upartego można zadzwonić dzwonkiem przy bramie. Odrobina odwagi może przynieść szczęśliwy efekt.



Po pokonaniu solidnego pojazdu znajdujemy się w bardzo urokliwym miejscu, z którego rozpościerają się piękne widoki na całą okolicę. Można stąd bezpośrednio pojechać aleją w kierunku opactwa Kamedułów. Jest to niegłupi pomysł, gdyż potem nie było lekko. Przy zjeździe do rozproszonego Fortu Krępak należy ograniczyć prędkość, gdyż można wpaść na ruchliwą ul. Księcia Józefa. Po chwili odbijamy prawo i docieramy do pierwszej części fortu. Znajduje się tam punkt oporu oraz schron bojowy. Oba ukryte były w wysokiej trawce.


Dalsza część trasy powraca na ruchliwą Księcia Józefa. Następuje zjazd takimi serepntynami. Trzeba jednak uważać żeby nie minąć drugiej części fortu jakim jest blok koszarowy zbudowany w latach 1912-14. Kolejny fort, w którym życie wymarło…

Przy wodociągach w Bielanach natrafiamy na martwy punkt. Nie wiadomo wtedy, którędy się pokierować. Tabliczki kierują mój wzrok na jakieś chaszcze. Ponadto ta stromizna niczym z beskidzkich szlaków. Szykowała się więc ciężka przeprawa. Kilkanaście metrów dalej szlak Twierdzy Kraków połączył się z czerwonym szlakiem pieszym i wąską ścieżynką podążał ku górze. Innego wyjścia jak zejście z roweru nie było. Tym razem jednak było jeszcze ciężej. Miejscami nachylenie terenu przekraczało 20%! Mozolnemu pchaniu pojazdu towarzyszyły również pokrzywy. Nic przyjemnego!

Gdy teren się delikatnie wywłaszczył postanowiłem wsiąść na rower i spróbować podjechać ten kawałek. Okazało się jednak, że do wodociągów przyjechałem rozpędzony tak więc mój stan przerzutek wyglądał następująco: 3/7. W takiej sytuacji nie było mowy o ruszeniu. Do tego nagle na szlaku pojawiły się powalone drzewa z całkiem sporą średnicą pnia. Męczarni było przy tym wszystkim co nie miara. W pewnym momencie postanowiłem jednak spróbować wsiąść na rower. Stanąłem na pedałach i próbowałem pociągnąć rower do przodu. Niestety skończyło się to spadnięciem łańcucha. Był to z pewnością najgorszy moment na taką usterkę. W jednej chwili obleciały mnie dziesiątki komarów. Chciałem za wszelką cenę szybko założyć łańcuch i uciekać z tego miejsca. Pamiętam jak ręce mi się wtedy trzęsły, wszystko to trwało chyba wieki.

Upragniona jazda skończyła się po dłuższej chwili. Tuż przed opactwem szlak znowu piął się stromo do góry. Nastąpił wtedy bieg z rowerem. Przy opactwie miałem już dość, a przecież przede mną był jeszcze cały Lasek Wolski. W tymże kompleksie leśnym szlak prowadzi wieloma zawijasami. Wszystko po to aby pokazać m. in. Gumańczy Dół oraz schron amunicyjny. Między tymi dwoma obiektami szlak prowadził wąziutkimi leśnymi ścieżkami, które znów pięły się ku górze. Sił coraz bardziej brakowało toteż zejście z roweru było znów wymuszone.


Za schronem okrążamy ZOO dookoła. Stamtąd już tylko niespełna 6 km do Salwatora. Szlak Twierdzy Kraków łączy się wtedy z niebieskim pieszym. Teren zaczyta systematycznie opadać w dół. Można tu się dobrze rozpędzić jednakże trzeba uważać na wystający konary drzew oraz kamienie. Sama ścieżka też nie jest zbyt równa. Ostrożności jednak nigdy nie za wiele, gdyż w końcowym etapie podróży Lasem Wolskim natrafimy na moment grożący nawet śmiercią. Samo sprowadzenie roweru również nie należy do łatwych gdyż buty same zjeżdżają w dół – jest po prostu aż tak stromo.

Po wyjeździe z krakowskich płuc natrafiamy na kolejny potężnie stromy podjazd ku wzgórzu Sikornik. Na pół kilometrowym odcinku od ul. Jodłowej nachylenie znów w paru miejscach sięga 20%. Ciężka jazda dawała się we znaki coraz bardziej.

Po Sikorniku nastąpił zjazd, który po chwili znów przerodził się w podjazd pod Słoneczną Promenadę. Tam to już po prostu człapałem, a do Fortu Kościuszko zbudowanego w latach 1850-56 resztkami sił się jakoś doczołgałem. To cytadelowe dzieło rzeczywiście robi wrażenie wysokimi murami. Poniżej możemy też dostrzec relikty bramy Kościuszko zaś zbaczając na chwilę z głównej alei podziwiać można również zespoły bram fortu oraz pobliski szaniec.


Później następuje już tylko swobodny zjazd do Salwatora i w ten właśnie sposób zakończyła się moja ciężka wyprawa. Pomijam już fakt że z Salwatora do domu miałem jeszcze jakieś 12 km. Tego dnia licznik nabił więc ponad 50 km. Mimo wszystko fajnie było przetrwać tę próbę i poznać lepiej Twierdzę Kraków. A odcinek od Chełmu poprzez Skałę, Las Wolski do Salwatora z pewnością długo będę wspominał…

1 komentarz:

  1. Fantastyczny blog! Jednak przydałoby się coś z historii fortów

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania =)