Cel: jaskinia + zamek + Zejmarska Roklina
Pogoda: zmienna
W pierwotnym zamyśle, trzeci dzień miał być bardziej objazdowy aby klasa mogła lepiej wypocząć. I tak na początek pojechaliśmy do Dobszyńskiej Lodowej Jaskini. W sumie to nie ma co o niej pisać – wszystko zostało przytoczone dwa lata temu. (link do tamtej wyprawy --> Słowacki Raj (Dobszyńska Jaskinia Lodowa)). My po prostu ją zwiedziliśmy. Myślę, że moi rówieśnicy jeszcze nigdy nie przemierzali lodowych korytarzy także była to nie lada atrakcja.
Nad nami wisiały szare chmury. Przed wejściem do jaskini leciutko tylko pokropiło. Oczywiście tylko pokrzepiło to wychowawczynię w dążeniach do tego aby nie zrealizować drugiego punktu naszej wycieczki jakim był wąwóz Zejmarská roklina wznoszącego się nad największym zbiornikiem wodnym Słowackiego Raju.
Gdy dojechaliśmy na miejsce dalej tylko kropiło (deszcz praktycznie nie odczuwalny). Mimo wszystko zleceniodawca wychowawczyni oczywiście nacisnęła i wręcz zabroniła tej wyprawy, gdyż w tle usłyszane zostały grzmoty zwiastujące burzę. Było to kolejne kuriozum gdyż cały wąwóz przechodzi się w ok. 50 minut. Cała trasa obliczona była na ok. 2 h. Poza tym osoby nie mające ochoty na ten spacer mogły zostać w autokarze lub spędzić ten czas na zbiornikiem wodnym. Oczywiście jednak nic z tego nie wyszło.
W gruncie rzeczy być może była to dobra decyzja, gdyż po kwadransie rzeczywiście zaczęło padać. Jednak moim zdaniem to nie był wystarczający powód. Na zebraniu przodownik przestrzegał przed opadami deszczu tak więc wszyscy zaopatrzeni byli w peleryny. Po co więc były kupowane skoro i tak miały być nieużywane. Po prostu ciekawe jest to, że nagle wg wychowawczyni staliśmy się obiektami z cukru. Szkoda, że nikt nie myśli tak o nas w szkole, kiedy potrafią nam przyładować ze 6 sprawdzianów w ciągu tygodnia. Nagle zaczęto dbać o nasze bezpieczeństwo – szkoda tylko, że kosztem kolejnym atrakcji. Szkoda. Mimo wszystko można tą Zejmarską Roklinę wybaczyć.
W związku z odwołaniem kolejnego wąwozu, mieliśmy sporo czasu do kolacji. Pierwotnie zamek mieliśmy zwiedzać w nocy. Postanowione zostało, że pojedziemy teraz do niego. Droga była długa i kręta. Sporo osób wykorzystało ten czas do drzemki. My z przodownikiem głowiliśmy jak do zamku dojechać. Nasze mapy nie obejmowały już tego terenu. Wszystko jednak przebiegło w miarę sprawnie.
Zamek Spiski – zabytkowy kompleks zamkowy na Słowacji z przełomu XI i XII wieku jest zaliczany do największych tego typu w środkowej Europie. Wpisany na listę UNESCO przykuwa uwagę swoimi rozmiarami z daleka.
Aby do niego dojść trzeba się było najpierw wdrapać na wzgórze. Po pół godzinie spaceru byliśmy na miejscu. Pogoda ewidentnie się poprawiła. W tym miejscu nie padało wcale. Jeden z opiekunów wykupił audio-przewodnika toteż mogliśmy wspólną grupą wyruszyć na zwiedzanie. Usłyszeliśmy wiele legend i historii, najciekawsze jednak były dwa etapy. Pierwszym z nich była sala tortur. Rozciąganie ciała wraz z wyrywaniem rąk i nóg, krzesło z kolcami, gilotyna, przypięcie łańcuchami do ściany – to tylko niektóre z atrakcji. Później udaliśmy się do najwyższej baszty na zamku. Prowadziły do niego bardzo strome i wąskie schody z łańcuchami mające rzeczywiście co najmniej kilkaset lat. Myślę, że Pudzian by się w nich nie zmieścił, a Marcin Gortat musiałby wchodzić na czworaka.
Widoki z wieży były epickie. Tatry pogrążone w chmurach jednakże pozostała część Słowacji były odkryta. Słowacki Raj, Góry Lewockie i Spisz to tylko niektóre elementy krajobrazów. Zrobiliśmy sobie też wspólne zdjęcie i tym samym zakończyliśmy zwiedzanie.
Przez długą jazdę byliśmy już teraz spóźnieni na kolację. Musieliśmy więc szybko uciekać. Trochę szkoda, gdyż chętnie pochodziłbym jeszcze sobie po murach tej wielkiej ruiny oraz pooglądał panoramy.
Kilka kilometrów za zamkiem zatrzymaliśmy się na chwilkę aby popatrzeć na ciekawe zjawisko jakim jest jezioro trawertynowe. W praktyce wygląda to jak mały gejzer, w którym co chwilę następuje mały wybuch. Woda w jeziorku jest zdrowa lecz pachnie zgniłym jajem.
Oprócz jeziorka zatrzymaliśmy się jeszcze w Lidlu. Prawie wszyscy rzucili się na zakupy. Do ośrodka dojechaliśmy o kwadrans spóźnieni. Nie miało to wpływu na kolację, która i tak była bardzo ciepła. Co ciekawe, po raz pierwszy też dostaliśmy deser. Okazało się bowiem, że to właśnie dziś był dzień dziecka. Wieczorem jak zwykle nastąpiła integracja w podgrupach.
Pogoda: zmienna
W pierwotnym zamyśle, trzeci dzień miał być bardziej objazdowy aby klasa mogła lepiej wypocząć. I tak na początek pojechaliśmy do Dobszyńskiej Lodowej Jaskini. W sumie to nie ma co o niej pisać – wszystko zostało przytoczone dwa lata temu. (link do tamtej wyprawy --> Słowacki Raj (Dobszyńska Jaskinia Lodowa)). My po prostu ją zwiedziliśmy. Myślę, że moi rówieśnicy jeszcze nigdy nie przemierzali lodowych korytarzy także była to nie lada atrakcja.
Nad nami wisiały szare chmury. Przed wejściem do jaskini leciutko tylko pokropiło. Oczywiście tylko pokrzepiło to wychowawczynię w dążeniach do tego aby nie zrealizować drugiego punktu naszej wycieczki jakim był wąwóz Zejmarská roklina wznoszącego się nad największym zbiornikiem wodnym Słowackiego Raju.
Gdy dojechaliśmy na miejsce dalej tylko kropiło (deszcz praktycznie nie odczuwalny). Mimo wszystko zleceniodawca wychowawczyni oczywiście nacisnęła i wręcz zabroniła tej wyprawy, gdyż w tle usłyszane zostały grzmoty zwiastujące burzę. Było to kolejne kuriozum gdyż cały wąwóz przechodzi się w ok. 50 minut. Cała trasa obliczona była na ok. 2 h. Poza tym osoby nie mające ochoty na ten spacer mogły zostać w autokarze lub spędzić ten czas na zbiornikiem wodnym. Oczywiście jednak nic z tego nie wyszło.
W gruncie rzeczy być może była to dobra decyzja, gdyż po kwadransie rzeczywiście zaczęło padać. Jednak moim zdaniem to nie był wystarczający powód. Na zebraniu przodownik przestrzegał przed opadami deszczu tak więc wszyscy zaopatrzeni byli w peleryny. Po co więc były kupowane skoro i tak miały być nieużywane. Po prostu ciekawe jest to, że nagle wg wychowawczyni staliśmy się obiektami z cukru. Szkoda, że nikt nie myśli tak o nas w szkole, kiedy potrafią nam przyładować ze 6 sprawdzianów w ciągu tygodnia. Nagle zaczęto dbać o nasze bezpieczeństwo – szkoda tylko, że kosztem kolejnym atrakcji. Szkoda. Mimo wszystko można tą Zejmarską Roklinę wybaczyć.
W związku z odwołaniem kolejnego wąwozu, mieliśmy sporo czasu do kolacji. Pierwotnie zamek mieliśmy zwiedzać w nocy. Postanowione zostało, że pojedziemy teraz do niego. Droga była długa i kręta. Sporo osób wykorzystało ten czas do drzemki. My z przodownikiem głowiliśmy jak do zamku dojechać. Nasze mapy nie obejmowały już tego terenu. Wszystko jednak przebiegło w miarę sprawnie.
Zamek Spiski – zabytkowy kompleks zamkowy na Słowacji z przełomu XI i XII wieku jest zaliczany do największych tego typu w środkowej Europie. Wpisany na listę UNESCO przykuwa uwagę swoimi rozmiarami z daleka.
Aby do niego dojść trzeba się było najpierw wdrapać na wzgórze. Po pół godzinie spaceru byliśmy na miejscu. Pogoda ewidentnie się poprawiła. W tym miejscu nie padało wcale. Jeden z opiekunów wykupił audio-przewodnika toteż mogliśmy wspólną grupą wyruszyć na zwiedzanie. Usłyszeliśmy wiele legend i historii, najciekawsze jednak były dwa etapy. Pierwszym z nich była sala tortur. Rozciąganie ciała wraz z wyrywaniem rąk i nóg, krzesło z kolcami, gilotyna, przypięcie łańcuchami do ściany – to tylko niektóre z atrakcji. Później udaliśmy się do najwyższej baszty na zamku. Prowadziły do niego bardzo strome i wąskie schody z łańcuchami mające rzeczywiście co najmniej kilkaset lat. Myślę, że Pudzian by się w nich nie zmieścił, a Marcin Gortat musiałby wchodzić na czworaka.
Widoki z wieży były epickie. Tatry pogrążone w chmurach jednakże pozostała część Słowacji były odkryta. Słowacki Raj, Góry Lewockie i Spisz to tylko niektóre elementy krajobrazów. Zrobiliśmy sobie też wspólne zdjęcie i tym samym zakończyliśmy zwiedzanie.
Przez długą jazdę byliśmy już teraz spóźnieni na kolację. Musieliśmy więc szybko uciekać. Trochę szkoda, gdyż chętnie pochodziłbym jeszcze sobie po murach tej wielkiej ruiny oraz pooglądał panoramy.
Kilka kilometrów za zamkiem zatrzymaliśmy się na chwilkę aby popatrzeć na ciekawe zjawisko jakim jest jezioro trawertynowe. W praktyce wygląda to jak mały gejzer, w którym co chwilę następuje mały wybuch. Woda w jeziorku jest zdrowa lecz pachnie zgniłym jajem.
Oprócz jeziorka zatrzymaliśmy się jeszcze w Lidlu. Prawie wszyscy rzucili się na zakupy. Do ośrodka dojechaliśmy o kwadrans spóźnieni. Nie miało to wpływu na kolację, która i tak była bardzo ciepła. Co ciekawe, po raz pierwszy też dostaliśmy deser. Okazało się bowiem, że to właśnie dziś był dzień dziecka. Wieczorem jak zwykle nastąpiła integracja w podgrupach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania =)