15 sierpnia 2010

Tatry Wysokie: Orla Perć (Granaty - Krzyżne)

Czy złapała Was kiedyś burza na Orlej Perci?

Miejsce: Tatry Wysokie

Cel: Przeżycie Orlej Perci

Trasa: Zakopane Kuźnice Przełęcz między Kopami Hala Gąsienicowa Czarny Staw Gąsienicowy Skrajny Granat (2225 m) (Orla Perć: Granacka Przełęcz (2145 m) Pościel Jasińskiego Buczynowa Turniczka (2060 m) Mała Buczynowa Turnia (2172 m) Przełęcz Krzyżne) Dolina Pięciu Stawów Polskich Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich Dolina Roztoki Wodogrzmoty Mickiewicza Palenica Białczańska

Dystans: 23 km

Czas przejścia: 10 h + odpoczynki

Pogoda: niebezpieczna...

Widoczność: średnia / marna

Pewnego czerwcowego dnia wchodzę na stronę internetową H.O. PTTK w poszukiwaniu atrakcyjnych ofert na wakacje. Jedna propozycja szczególnie mnie zainteresowała. Mianowicie słynna i podobno najtrudniejsza Orla Perć. Jak do tej pory moje mniemanie o tym szlaku było takie, że jest to jakiś kosmos dla bardzo odważnych ludzi. Zacząłem poddawać w wątpliwości przypuszczenia czy poradzę sobie na tych wszystkich graniach? Wszak zdobycie Rysów jest niewątpliwie wyczynem jednak skala trudności jest tutaj nieporównywalna.

Postanowiłem poszukać informacji w Internecie. To co tam zobaczyłem przeraziło mnie. Czytając opisy jakie się tam znajdują można odnieść wrażenie, że Orla Perć jest tylko dla samobójców. Nie chciałem się pesymistycznie nastawiać, toteż od razu wyłączyłem straszące witryny.

Sytuacja nie była więc dobra. Kolejnym etapem przygotowań było kupno mapy Orlej Perci w bardzo precyzyjnej skali 1:5000. Otwieram jej część topograficzną. Widzę czerwone kreski, które bardzo często pooddzielane są od siebie pomarańczowo-żółtymi kropkami. Sięgam do legendy i widzę, że są to łańcuchy, klamry bądź drabinki. Plany wycieczkowe zakładały przejście fragmentu Orlej Perci od Granatów po Krzyżne, toteż skupiłem się najbardziej na tym fragmencie. Zacząłem liczyć owe kropki. Okazało się, że na tym krótkim 1,5-kilometrowym odcinku czeka na mnie kilkadziesiąt serii łańcuchów. Ta suma przemówiła mi mocno do wyobraźni. To jednak nie był koniec. Wzdłuż zaznaczonego na mapie szlaku widniały również wykrzykniki oraz czaszki i piszczele. Po przeanalizowaniu części topograficznej musiałem chwilę ochłonąć.

Z tyłu mapki mogłem ujrzeć m. in. ogólny opis trasy. Oto niektóre fragmenty: 
Ostatni odcinek [Granaty – Krzyżne] jest najdłuższy, bez możliwości wcześniejszego zejścia, bardzo trudny i wyczerpujący. (…) Szlak powraca na północną stronę, gdzie czeka nas wspinaczka wzdłuż pionowej ściany skalnej nad przepaścią. To miejsce dla osób silnych zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. 
Silna odporność psychiczna uczuliła, a wręcz przestraszyła mnie już na dobre. Mimo wszystko zapisałem się na tę wyprawę pełen obaw i myśli typu: Po co ja się tam pcham?

Przez dużą ilość wyjazdów wakacje mijały bardzo szybko. Jeszcze w lipcu postanowiłem sobie robić codziennie kilkanaście pompek tak aby wzmocnić ręce. Z tego postanowienia jednak nic nie wyszło. Ostatni tydzień przed wyjazdem oprócz zwiedzania Twierdzy Kraków upłynął również na ciągłym sprawdzaniu prognoz pogody. Na ok. 5-6 dni przed wyjazdem humor mogłem mieć bardzo dobry. Jednak wraz z każdym dniem prognozy pogarszały się. W sobotni wieczór stanęło na tym, iż mogłem się spodziewać wszystkiego.

15 sierpnia nadszedł wielki dzień. Z racji pory roku mój ekwipunek nie odbiegał zbytnio od normy. Był to niestety mój błąd, gdyż brakowało w nim czapki, rękawiczek, oraz rzeczy na zmianę. Z perspektywy czasu zbyt dużo jak na jeden dzień.

Wróćmy jednak do wyprawy. Jazda autokarem urozmaicona była jak zazwyczaj rozdaniem przez kierownika programów wycieczek. Otrzymałem m. in. panoramy rozpościerające się ze Skrajnego Granatu oraz przeł. Krzyżne. Na papierze wyglądało to niesamowicie nie mówiąc już o rzeczywistości. Wraz z panoramami dołączony był plan dnia oraz opis fragmentu Orlej Perci na który się wybieraliśmy. Myślę, że moją relację warto przeplatać z tym tekstem, który zasiał trwogę w mym sercu, gdyż moim zdaniem przebił on wszystkie opisy znajdujące się w Internecie.

O przyjeździe do Zakopanego mogę powiedzieć tylko tyle, że pazerność tamtejszej społeczności mnie zdenerwowała. Otóż zamknięta dla autokarów została droga do Kuźnic przez co musieliśmy z niego wysiąść i pchać się do busów, płacąc za nie 3 zł od osoby.

Droga do Murowańca odbyta została żwawym tempem tak aby nie marnować czasu oraz bez jakichkolwiek problemów. Tego dnia pogoda była najważniejsza. Niebo było pokryte chmurami jednak obłoczki te nabrały różnych barw. Raz były jaśniejsze a raz ciemniejsze. W takiej sytuacji wciąż można było liczyć na przejaśnienia.


O godzinie 10:00 dotarliśmy do schroniska przechodząc odcinek od Kuźnic o 40 minut szybciej niż zakładał to plan. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po wejściu do obiektu było skierowanie wzroku na ekran informujący o warunkach atmosferycznych. Widniał tam napis mówiący o umiarkowanym zachmurzeniu bez opadów. Co jakiś czas pojawiały się też prognozy na następne dni oraz godziny. Tu było już gorzej, gdyż wraz z upływem dnia pogoda miała się pogarszać. Mogły nastąpić nawet burze.

Będąc w schronisku zaskoczyła nas nagła ulewa. Deszcz padał grubymi kroplami, a do tego bardzo obficie. Całe zjawisko trwało ledwie kilka minut. Po tym czasie wszystko wróciło do stanu sprzed.

Przed schroniskiem nastąpiła dobrowolna selekcja. Każdy z grupy musiał dziś zdobyć przełęcz Krzyżne. Różnica była jednak taka, że część osób mogła iść żółtym szlakiem od Murowańca, który omija Orlą Perć, zaś pozostali właśnie tą niesamowitą drogą. Ze względu na ewidentne postraszenie uczestników skalą trudności trasy oraz na ryzyko załamania pogody z ponad 40 osób na Granaty wybrało się tylko kilkanaście.

1) Czarny Staw Gąsienicowy, 2-3) otoczenie stawu
Niepewna pogoda nie odstraszała turystów. Na szlaku naliczyłem kilka grup dzieci oraz młodzieży. Wszyscy chcieli korzystać z wakacyjnego weekendu.

Miło było powrócić po prawie 50 dniach nad Czarny Staw Gąsienicowy. Znów zobaczyłem stromego Kościelca oraz groźną grań Koziego Wierchu. Moim zdaniem jeziorko to, najpiękniej prezentuje się w pełnym słoneczku przybierając cudowne barwy.


Aby dojść do szlaku żółtego prowadzącego na Skrajny Granat należy obejść pewną część Czarnego Stawu. Od tej pory spacerek zamieniał się w coraz stromszą wspinaczkę. Początkowo do pokonania było mnóstwo skalnych schodów. Nie sprawiały one większych trudności – wystarczyło tylko wysoko podnosić nogi. Kolejne minuty objawiały się coraz rozleglejszymi panoramami. Gdzieś daleko w tle ukazał się zamglony Giewont.

Po 40 minutach konkretnego już podejścia nastały pierwsze łańcuchy, które lekkim krokiem pokonaliśmy. Wtedy też szare obłoki chmur zaczęły nisko opadać. Po krótkiej chwili zaczął padać deszcz wraz z gradem. W takiej sytuacji dalszy marsz trzeba było odłożyć na bok. Na całe szczęście gradobicie ustało po kilku minutach. Znajdowaliśmy się w okolicach 2000 metrów n.p.m., była wtedy godzina 12:00. Całe zdarzenie było dopiero przedsmakiem tego co działo się później.

1-2) szlak prowadzący na Skrajny Granat

Niedługi czas potem udało się zdobyć Skrajny Granat mający całe 2225 metrów wysokości. Co ciekawe był to wówczas drugi co do wysokości szczyt w moim życiu, na którym stanąłem. Widoki były mocno ograniczone jednak mogłem ujrzeć całą grań prowadzącą do Koziego Wierchu. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy gdy tylko ją zobaczyłem była w stylu: jak w ogóle można to przejść?! Za Kozim widać było jeszcze Świnicę oraz oczywiście Kościelec. Na ostatnim planie zaś były okolice Kasprowego Wierchu. Z kolei w dole można było zobaczyć fragment Doliny Pięciu Stawów. Słowackie Tatry były zamglone. Ogółem rzecz biorąc z co najmniej kilkudziesięciu szczytów widziałem tak na oko jakąś połowę. Był to i tak o wiele lepszy wynik niż na pamiętnej ekspedycji na Rysy.


Przede mną ciągnęła się droga, która tak jakby na mnie czekała. Rzeczywiście była bardzo przyciągająca jednak mimo wszystko miało to być najtrudniejszy 1,5 km w moim życiu. Co ciekawe, znajomy przodownik z wieloletnim stażem powiedział do mnie z uśmiechem, że jestem pierwszy raz na Orlej Perci i od razu na najtrudniejszym jej fragmencie.

Pogoda sprawiła, że kilkunastominutowy postój szybko wychłodził organizm. Czas więc było zacząć walkę z własnymi słabościami.

1-2) łańcuchy sprowadzające ze Skrajanego Granatu na Granacką Prełęcz
"Na Skrajnym Granacie należy odpocząć, ponieważ dalej czeka nas godzinna wędrówka non stop stromymi kominkami i szczelinami – w przeważającej części ubezpieczonych łańcuchami (…) Ze szczytu za pomocą systemu łańcuchów schodzimy do Granackiej Przełęczy. Samo zejście odbywa się po sześciennych, gładkich i zrębowych skałach, na których często nie ma gdzie postawić stopy. To zejście jest szczególnie męczące dla rąk. Schodząc dalej, w jej żlebie umieszczonych jest mnóstwo łańcuchów, ponieważ jest tutaj tak ślisko, że wielu idących tędy turystów ma problem z utrzymaniem się stabilnie na nogach. Trudność potęguje tutaj dodatkowo wystająca na całej długości (wzdłuż), w środku ścieżki – ostra, wąska ale bardzo długa skała. Buty są w tym miejscu za szerokie dla tego miejsca, przez co trudno utrzymać równowagę.”
Rzeczywiście, na sam początek teren gwałtownie opada w dół. Trzymając się pewnie łańcucha, powoli i w miarę bezpiecznie można pokonać ten fragment. Dalej dochodzi się do odcinka z gładką skałą. Tutaj szczególnie mocno trzeba trzymać się łańcucha gdyż wygładzony kamień powoduje, iż nie ma gdzie postawić stopy. W efekcie człowiek samoistnie zsuwa się w dół. Mocne ręce są więc na wagę życia. Później dochodzi się do żlebu, w którym także napotkać można kilka przeszkód. Po prostu nie było gdzie postawić stopy. Szedłem w tym miejscu równolegle (tzn. twarzą) do łańcucha zastanawiając się przez dobrych kilka sekund gdzie postawić nogę przy najbliższym kroku. Pamiętam jak w tym miejscu miałem pewne chwile kryzysu. Istotnie trudno było utrzymać równowagę. Jednak jak widać udało się to przejść.


„Schodzimy w kierunku Doliny Pańszczycy i przy licznej ekspozycji trawersujemy Orle Turniczki. Po przejściu tego etapu idziemy przez chwilę mniej wymagającymi skałkami. Naszym oczom ukazuje się nowa srebrna drabinka, stabilnie osadzona, pozwalająca sobie zaufać. Po jej pokonaniu mijamy Orlą Basztę (2177 m), schodzimy kolejnym bardzo stromym zejściem w dół o podobnym stopniu trudności co poprzednio. Docieramy nad 12-metrowy kominek, którym opuszczamy się na przełęcz Pościel Jasińskiego. Teraz czeka nas wejście trudnym, bardzo stromym i wyczerpującym kominkiem na przełęcz pod Buczynowymi Czubami. Komin jest wyczerpujący z tego względu, iż wymaga on trzymania się łańcuchów na całej jego długości. Dodatkowo cały ten odcinek przechodzi się nad ogromną przepaścią. W tym miejscu idący pierwszy raz turyści z Krzyżnego zwykle rezygnują z dalszej wyprawy.”
Będąc na drabince można poczuć się całkiem stabilnie. Jest to jedno z nielicznych miejsc na Orlej Perci, które potrafią dać to wrażenie. Pogoda z każdym krokiem psuła się. Chmury nadciągnęły od strony Doliny Pańszczycy. Z drugiej strony jednak wciąż było widać Dolinę Pięciu Stawów. 12-metrowy kominek, o którym mowa w powyższym akapicie był chyba jednym z najtrudniejszych momentów na całej trasie. Tutaj także nie miałem gdzie stawiać stóp. Ponownie szedłem równolegle do łańcucha. Z punktu widzenia psychiki była to najlepsza pozycja, gdyż za mną czaiła się przepaść. Pod koniec zejścia nastał moment, w którym nie mogłem sięgnąć nogą do kolejnej skały. Zeskok skutkował obiciem kolana. Ból, zwłaszcza przy zginaniu kolana towarzyszył mi już przez resztę trasy. Pościel Jasińskiego była ledwie króciutkim odcinkiem pozbawionym łańcuchów. Kolejny komin wiązał się z wielką ekspozycją. Uroki pogody sprawiły jednak, że przepaść nad którą miałem chodzić stała się niewidoczna dzięki chmurom. W tym miejscu nastąpiło załamanie pogody. Na nasze głowy zaczęły spadać kulki gradu. Szybko wyciągnąłem pelerynę. Sam grad nie był najgorszą z możliwych opcji. Po chwili zobaczyliśmy prawdziwą błyskawicę a kilka sekund później ogromny huk i grzmot. Sytuacja stawała się nadzwyczaj niebezpieczna. Po kilku minutach nastał taki moment, w którym fragment trasy zasłonięty był wielką i wysoką skałą. Znajdowaliśmy się po północnej stronie grani zaś deszcz zacinał od strony południowej. Było to jednak tylko pozorne szczęście. Przy skale znaleźliśmy się o 13:40, tymczasem mijała już godzina 14. Mocny deszcz nie ustępował, błyskawice także. Burza na wysokości ponad 2000 m n.p.m. postawiła nas w skrajnie trudnym położeniu. Problemem było także to, iż znajdowaliśmy się mniej więcej w połowie odcinka od Granatów do Krzyżnego. Do obu tych punktów było daleko, o zejściu na dziko z turni też oczywiście nie mogło być mowy. Mogliśmy tylko czekać na poprawę pogody. Ogólnie rzecz biorąc w czasie burz nie ma bezpiecznego miejsca. Piorun może Cię trzasnąć wszędzie. Istnieje jednak sposób na to by określić jak daleko od nas znajduje się ewentualna burza. Otóż jak wiadomo po błysku, huk następuje dopiero po kilku sekundach. Jest to właśnie nasz przelicznik. Jedna sekunda przerwy równa się ok. 333 m w terenie czyli jeśli błysk i huk dzielą 3 sekundy to wtedy centrum burzy znajduje się od nas o ok. 1 km. W pewnej chwili burza zaczęła się do nas zbliżać. Piorun padł nawet 0,5 km od nas. Mimo ochrony w postaci turni nikt z nas nie mógł czuć się bezpiecznie. Postanowiłem spróbować nakręcić to zjawisko. Film zacząłem nagrywać nanosekundę po ujrzeniu pioruna, po kilku sekundach nastąpił huk...




Mijały kolejne minuty, a my staliśmy i marzliśmy. Brak ruchu powodował, że zrobiło mi się zimno. Po następnych kilkunastu minutach deszcze delikatnie osłabł. Grzmoty również stawały się jakby rzadsze. Postanowiliśmy w końcu iść w dalszą drogę.
„Dalej perć prowadzi poniżej grani, w zmieniających się formach skalnych do przełęczy Nowickiego mającej 2105 m. Nie zdobywamy Wielkiej Buczynowej Turni a jedynie omijamy ją szerokim trawersem. Za chwilę czeka nas kolejne trudne zejście o poziomie trudności podobnym jak za Skrajnym Granatem. Tuż po przejściu tego momentu wchodzimy niebezpieczną ścieżką na Buczynową Turniczkę mającą 2065 metrów wysokości. Od teraz czeka nas krótkie, nieco łatwiejsze w szczelinie skalnej. Kolejny etap drogi prowadzi do Buczynowej Przełęczy. Jest to jeden z ostatnich, krytycznych momentów, gdyż kilkunastominutowa wspinaczka łączy się nieprzerwanie z wielką ilością łańcuchów po których trzeba się podciągać. Dalsza droga na Krzyżne wiedzie przez grań Małej Buczynowej Turni gdzie szlak jest bardzo łatwy i prowadzi równym chodnikiem z kamieni, omijając turnie Ptak i Kopę nad Krzyżnem.”

Gdy tylko wyszliśmy na odsłonięty teren wiatr niemiłosiernie dał o sobie znać. Jego silne podmuchy sprawiły, że dolna część peleryny na nałożyła mi się za głowę. Później było tak jeszcze wiele razy. Branie peleryny w Tatry jest po prostu bezsensowne i sprawia więcej problemów niż pożytku. Błyskawice, które co jakiś czas zaskakiwały nas w trakcie trasy potęgowały tę walkę o przetrwanie. Powyższe łatwiejsze zejście z małą ilością łańcuchów w szczelinie skalnej okazało się skrajnie trudnym punktem. Deszcz sprawił, że skały stały się bardzo śliskie. Szczelinę skalną wypełniła woda tworząc potok. Najgorzej było gdy musieliśmy przejść z jej jednej strony na drugą. Tam o upadek w dół był bardzo łatwo. Ostatnie trudne podejście dało nam ponownie w kość. Pamiętam kolejną szczelinę skalną i prawie pół godziny ciągłego podciągania się łańcuchami. Dodam tylko, że moje ręce były przemoczone, łańcuchy mokre i śliskie, trudno było się dobrze chwycić. Za Buczynową Przełęczą deszcz ustał, piorun nas nie trafił więc było całkiem dobrze. Przejście po Małej Buczynowej Turni było ostatnim zetknięciem z turniami i ekspozycją. Wyglądało więc na to, że udało się przejść te bardzo długie 1,5 km.
„Po dojściu na Przełęcz Krzyżne widzimy najwspanialszą panoramę na Tatry Wysokie. Krzyżne to koniec Orlej Perci.”

Niebo było dalej zachmurzone. Ujrzeć można było tylko część szczytów. Z pewnością jednak jest to miejsce, które warto odwiedzić dla takich widoków. Teraz pozostawało już tylko długie zejście do doliny Pięciu Stawów. Po ustaniu ulewy myślałem, że wszystko to co najgorsze jest już za mną. Myliłem się jednak, gdyż kilka minut po rozpoczęciu zejścia rozpoczęło się prawdziwe piekło. Cały teren przykryły chmury, widoczność spadła do kilkunastu metrów. Z nieba zaczęła spadać ściana deszczu. Nigdy nie doświadczyłem tak obfitej ulewy. Buty w jednej chwili wypełniły się wodą. Każdy krok wiązał się z bulgotaniem w butach. Jedyną suchą częścią spodni były okolice pasa. Pod wpływem nasączenia wody spodnie powoli osuwały się w dół. Co chwilę musiałem je podciągać co wiązało się z niemiłym doznaniem mokrej tkaniny. Niestety nie był to tylko deszcz nad deszcze. Z powrotem wróciły błyski i grzmoty. Tym razem jednak piekło było ledwie kilkadziesiąt metrów ode mnie. Nigdy nie zapomnę tej błyskawicy, która nagle stanęła tuż przed moimi oczami. Całkowite przemoczenie skutecznie mnie spowolniło, zejście z Krzyżnego ciągnęło się w nieskończoność. O ile na Orlej Perci nie zaliczyłem żadnego upadku to tutaj było zupełnie inaczej. Wywróciłem się dwa razy, w obu przypadkach tak samo. Próba postawienia kroku na śliskiej skale spowodowała, że przednia noga poleciała do góry, a ja upadłem na plecy. Za drugim razem było gorzej, gdyż wtedy zjechałem w dół kilka metrów. Wtedy serce podskoczyło mi do gardła. Wystarczyła chwila nieuwagi.

Czy mogło stać się coś równie strasznego? Ściana deszczu spowodowała, iż wszystkie żleby wypełniły się wodą tworząc szybkie potoki. Im niżej, tym były większe i szersze. Na górze przybierały barwę białą, zaś wraz ze spadkiem wysokości nabierały one pochodnych koloru brązowego. W pewnym momencie szlak poprowadził nas tak, że aby móc kontynuować drogę trzeba było przekroczyć w poprzek szeroki strumień. Problemem było jednak to że jego szerokość wynosiła kilka metrów zaś jego wysokość sięgała – w zależności od miejsca stania – nawet do pasa. Groziło to porwaniem przez szybki nurt potoku, a właściwie rwącego wodospadu. Szedłem wtedy ostatni. Gdy doszedłem do tego momentu, kompani podróży na mnie czekali. Sposobem na pokonanie tej przeszkody był długi przeskok z pobliskiego kamienia. Wylądowałem wprost w ramionach znajomych twarzy.


Powoli zbliżaliśmy się do doliny Pięciu Stawów. Przy dojściu do schroniska denerwującym faktem jest stan utrzymania szlaku, na którym zalegała woda. Szkoda, że nikt oto nie dba. W schronisku było pełno ludzi, w końcu mogłem się zagrzać i zdjąć zewnętrzne, przemoczone odzienie. Spędziliśmy tam jakieś pół godziny. Co ciekawe na ekranie nadal widniała informacja o aktualnej pogodzie, gdzie obok podanej temperatury pokazana była chmurka ze słoneczkiem bez opadów.

Dzień ewidentnie zbliżał się ku końcowi. Było już grubo po 18. Droga prowadząca przez Dolinę Roztoki również obfitowała w momenty, kiedy szlak był zalany. Nagromadzona woda nie miała gdzie spłynąć. Summa summarum przeżyłem tego dnia chyba wszystko, więc nic nie mogło mnie już zabić. Byłem też niesamowicie dumny z tego, że udało się przejść Orlą Perć w takich warunkach. Ta duma towarzyszyła mi przez cały powrót do Krakowa. Z Palenicy wystartowaliśmy po 20:30, zaś w domu byłem przed północą. Sam nie wiem czy kiedykolwiek przeżyje jeszcze coś tak ekstremalnego. Nie ma co ukrywać, że ta wyprawa była igraniem z losem. Jednego jestem jednak pewny - tę trasę trzeba koniecznie przejść jeszcze raz, tym razem, może w nieco lepszych warunkach...

4 komentarze:

  1. cóż za wyprawa, pamiętam, że w drodze na Kościelec a dokładniej przy Karbie też u mnie nadchodziły czarne chmury ale ten głupi upór ludzki kazał iść i zdobyć. Deszcz nie spadł więc miałem szczęście, ale u Pana to już gorzej skoro było się już tak wysoko, nie było odwrotu. Dziękuje za relacje, ciekawie się czytało

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym po raz drugi miał wyruszyć ku Orlej Perci widząc ciemne chmurzyska - nie wiem czy bym się odważył. Choćby przez wzgląd na to co przeżyłem podczas opisanego wyżej razu pierwszego. Można więc ująć, że ta lekkomyślność czy też "głupi upór ludzki" zdarza się tylko raz w życiu. Na całe szczęście, dla mnie i dla Ciebie skończyło się to wszystko szczęśliwie, przez co teraz potrafimy lepiej przewidywać przyszłość.

      Dziękuję za ciepłą opinię i zainteresowanie, pozdrawiam!

      Usuń
  2. Dokładnie. Kilka dni temu wszedłem Zlebem Kulczyńskiego na Granaty i przeszedłem te szczyty, schodząc żółtym nad Czarny Staw Gąsienicowy. Wszystko w deszczu, na przemian z mrzawką, od początku do końca. Lało jak z cebra, nad Zmarzłym Stawem, potem przy łańcuchach w Zlebie, potem znowu na szczytach. Na szczęście tylko wiatru nie miałem. To był raz jeden i ostatni, gdzie w taką pogodę wybieram się w Tatry Wysokie. Coś w tym jest, że zdarza się to raz w życiu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny opis-ja nie zdobyłem się na wejście na Giewont-gdy od Kasprowego napłynęły czarne chmury i przesłoniły Kondracką Kopę.Chyba jestem cienias.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania =)