Region: Sudety Wschodnie
Miejsce: Masyw Śnieżnika
Cel: Najwyższe wzniesienie Masywu Śnieżnika
Trasa: Jodłów Przełęcz Jodłowska Trójmorski Wierch (1145 m) Mały Śnieżnik (1326 m) Śnieżnik (1425 m) „słoniątko” źródła rzeki Morawy Śnieżnik Hala pod Śnieżnikiem (Schronisko PTTK) Międzygórze
Pogoda: jak kobieta – zmienną jest…
Widoczność: dostateczna
Po siódmej pobudka, o ósmej śniadanko, a o dziewiątej zbiórka w autokarze. To w skrócie jeśli chodzi o poranek. Pogoda była za to pod wielkim znakiem zapytania. Było pochmurno lecz póki co nie padało.
Dziś dojazd był bardzo szybki. Po kilku kilometrach znaleźliśmy się w Jodłowie, skąd – wraz ze mną – ruszyło jeszcze około dziesięciu osób na najdłuższy wariant dzisiejszej wycieczki. W planie były trzy solidne podejścia – pierwsze z nich na Trójmorski Wierch. Jest to szczyt wyjątkowy, chciałem go zdobyć z racji tego, że to jedyne miejsce w Polsce będące działem aż trzech mórz. Jego zachodnie zbocza to zlewisko Morza Bałtyckiego, wschodnie – Morza Czarnego, a południowe – Morza Północnego. Moim zdaniem ciekawostka – pierwsza klasa. Warto ją zapamiętać. Trójmorski Wierch stał się też atrakcyjny ze względu na jeszcze jeden fakt. Otóż w 2010 r. otwarto na nim wieżę widokową, a widoki to coś co naprawdę lubię.
Po około 90 minutach dotarliśmy na szczyt. Mimo całkowitego zachmurzenia, okoliczne górki wraz z naszym celem – Śnieżnikiem, było całkiem nieźle widać. Ciekawie prezentowały się pasma po przeciwnej stronie Kotliny Kłodzkiej, które częściowo były zasłonięte chmurami. To co najbardziej dawało się we znaki to porywisty i zimny wiatr. Bez czterech warstw na sobie lepiej było nie wychodzić. Warto też odnotować fakt istnienia gołoborza. Byliśmy więc niby w górach, a jednak u stóp swoich mieliśmy aż trzy wielkie morza!
Pogodzie moja radość najwidoczniejszej się nie spodobała, gdyż zaczęła padać taka kaszka. Mimo wszystko musieliśmy ruszyć dalej. Zrobiło się nieco błotniście, jednakże na taką ewentualność byłem zabezpieczony. Przed Małym Śnieżnikiem opad ustał. Od tej chwili aura systematycznie się poprawiała.
Droga przypominała typowo beskidzkie szlaki. Niekiedy otwierały się jakieś panoramy. Mały Śnieżnik był szczytem zalesionym, toteż w tym miejscu, widoków nie mogliśmy zastać. Szlak był skonstruowany tak, że aby dojść na Śnieżnik musieliśmy najpierw zejść do schroniska czyli w konsekwencji, później nadrabiać wysokość. W pewnej chwili zboczyliśmy ze ścieżki i idąc lasem doszliśmy do granicy, gdzie już dalej po słupkach wprost na grzbiet Śnieżnika. Sam jego szczyt znajduje się przecież na granicy.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to wielka, a wręcz ogromna liczba ludzi. Długi weekend był w pełni, jednakże nie spodziewałem się obrazków rodem z Morskiego Oka. Wśród rzeszy ludzi dotarłem na szczyt. Fakt ten sprawił mi wielką radość, tym bardziej, że osiągnąłem go mimo bólu głowy, który niestety dokuczał mi od rana.
Szczyt jest w miarę płaski, toteż każdy znajdzie w nim miejsce dla siebie. Jego kulminacja –sterta kamieni będąca pozostałościami po wieży, o której wspomnę poniżej, przypomina nieco Babią Górę. Mimo osiągnięcia najwyższego szczytu Masywu Śnieżnego warto wydłużyć sobie wycieczkę i kontynuować ją po stronie czeskiej. Otóż po kilku minutach zejścia natrafia się na obelisk słoniątka i fundamenty schroniska – są to symbole Śnieżnika dla Czechów.
Rzeźbę ustawili w 1932 r. członkowie grupy artystycznej Jescher zaprzyjaźnieni z dzierżawcą schroniska Liechtensteina (zburzonego w 1971 r. – stąd jego pozostałości) Oskarem Gutwinskim. Nazwa grupy miała pochodzić od odgłosu (w języku niemieckim), który wydaje kichający słoń. W tamtym – międzywojennym – czasie bowiem, schronisko było jednym z miejsc, w których spotykała się bohema artystyczna.
Słoniątko to małe, stoi tam już 80 rok, niestety gdy do niego podszedłem to siedziało cicho zapatrzone w czeskie krajobrazy. Wracając z powrotem na szczyt minęliśmy także źródła rzeki Morawy.
Na samym szczycie historii również nie brak. W latach 1895-99 wybudowano tu kamienną wieżę widokową mającą ponad 33 m wysokości. Po II wojnie światowej zapomniana przez gospodarzy, z każdym rokiem niszczała. W efekcie w 1973 r. podjęto pochopną decyzję o jej wysadzeniu w powietrzu. Symbol Śnieżnika oraz całej ziemi kłodzkiej definitywnie przestał istnieć. Późniejsze próby zrekonstruowania wieży nie przyniosły już skutku.
Na samym szczycie nie przebywałem za długo. Ruszyłem ku schronisku, w którym kolejki były przypuszczalnie gorsze niż za czasów PRL-u. W samym obiekcie każda przestrzeń była maksymalnie wykorzystana. Wszystkie ławki w sali jak i te na korytarzu były pozajmowane. Trudno było gdziekolwiek nos wcisnąć. Kolejka do baru również ogromna, pół godziny stania minimum. A na zewnątrz było ledwie 5 stopni. Po prostu zimno.
Po odbyciu posiłku pozostawało już zejście przez las do Międzygórza będącego największą bazą wypadową na Śnieżnik. Typowa miejscowość turystyczna rzeczywiście ulokowana między górami. Zaglądając do jej zakątków oprócz wielkiego ruchu można natknąć się na kilka urokliwych miejsc. Jednym z nich jest wodospad na rzece Wilczki wysokości aż 22 metrów. Co ciekawe, do czasu powodzi tysiąclecia był on najwyższym wodospadem w Sudetach. Po tym zdarzeniu jego próg został jednak obniżony o pięć metrów. Znajduje się też tutaj – popularny zwłaszcza wśród dzieci – ogród bajek. Nie miałem jednak już czasu by tam zaglądnąć.
Pobyt w Międzygórzu upłynął jednak przede wszystkim pod znakiem zepsutego autokaru. Nie wiem nawet o co dokładnie chodziło, jednakże faktem stał się dodatkowy dwugodzinny postój. Z innych ciekawostek to mogę wspomnieć jeszcze tyle, że do ośrodka przyjechaliśmy mocno spóźnieni a obsługa odgrzewała ziemniaki ze cztery razy. Więcej atrakcji już tego dnia nie było…
Miejsce: Masyw Śnieżnika
Cel: Najwyższe wzniesienie Masywu Śnieżnika
Trasa: Jodłów Przełęcz Jodłowska Trójmorski Wierch (1145 m) Mały Śnieżnik (1326 m) Śnieżnik (1425 m) „słoniątko” źródła rzeki Morawy Śnieżnik Hala pod Śnieżnikiem (Schronisko PTTK) Międzygórze
Pogoda: jak kobieta – zmienną jest…
Widoczność: dostateczna
Po siódmej pobudka, o ósmej śniadanko, a o dziewiątej zbiórka w autokarze. To w skrócie jeśli chodzi o poranek. Pogoda była za to pod wielkim znakiem zapytania. Było pochmurno lecz póki co nie padało.
Dziś dojazd był bardzo szybki. Po kilku kilometrach znaleźliśmy się w Jodłowie, skąd – wraz ze mną – ruszyło jeszcze około dziesięciu osób na najdłuższy wariant dzisiejszej wycieczki. W planie były trzy solidne podejścia – pierwsze z nich na Trójmorski Wierch. Jest to szczyt wyjątkowy, chciałem go zdobyć z racji tego, że to jedyne miejsce w Polsce będące działem aż trzech mórz. Jego zachodnie zbocza to zlewisko Morza Bałtyckiego, wschodnie – Morza Czarnego, a południowe – Morza Północnego. Moim zdaniem ciekawostka – pierwsza klasa. Warto ją zapamiętać. Trójmorski Wierch stał się też atrakcyjny ze względu na jeszcze jeden fakt. Otóż w 2010 r. otwarto na nim wieżę widokową, a widoki to coś co naprawdę lubię.
2) pozostałości przejścia granicznego, 3) podejście pod Trójmorski Wierch, 4) widoki z owego podejścia
Po około 90 minutach dotarliśmy na szczyt. Mimo całkowitego zachmurzenia, okoliczne górki wraz z naszym celem – Śnieżnikiem, było całkiem nieźle widać. Ciekawie prezentowały się pasma po przeciwnej stronie Kotliny Kłodzkiej, które częściowo były zasłonięte chmurami. To co najbardziej dawało się we znaki to porywisty i zimny wiatr. Bez czterech warstw na sobie lepiej było nie wychodzić. Warto też odnotować fakt istnienia gołoborza. Byliśmy więc niby w górach, a jednak u stóp swoich mieliśmy aż trzy wielkie morza!
Pogodzie moja radość najwidoczniejszej się nie spodobała, gdyż zaczęła padać taka kaszka. Mimo wszystko musieliśmy ruszyć dalej. Zrobiło się nieco błotniście, jednakże na taką ewentualność byłem zabezpieczony. Przed Małym Śnieżnikiem opad ustał. Od tej chwili aura systematycznie się poprawiała.
Droga przypominała typowo beskidzkie szlaki. Niekiedy otwierały się jakieś panoramy. Mały Śnieżnik był szczytem zalesionym, toteż w tym miejscu, widoków nie mogliśmy zastać. Szlak był skonstruowany tak, że aby dojść na Śnieżnik musieliśmy najpierw zejść do schroniska czyli w konsekwencji, później nadrabiać wysokość. W pewnej chwili zboczyliśmy ze ścieżki i idąc lasem doszliśmy do granicy, gdzie już dalej po słupkach wprost na grzbiet Śnieżnika. Sam jego szczyt znajduje się przecież na granicy.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to wielka, a wręcz ogromna liczba ludzi. Długi weekend był w pełni, jednakże nie spodziewałem się obrazków rodem z Morskiego Oka. Wśród rzeszy ludzi dotarłem na szczyt. Fakt ten sprawił mi wielką radość, tym bardziej, że osiągnąłem go mimo bólu głowy, który niestety dokuczał mi od rana.
Szczyt jest w miarę płaski, toteż każdy znajdzie w nim miejsce dla siebie. Jego kulminacja –sterta kamieni będąca pozostałościami po wieży, o której wspomnę poniżej, przypomina nieco Babią Górę. Mimo osiągnięcia najwyższego szczytu Masywu Śnieżnego warto wydłużyć sobie wycieczkę i kontynuować ją po stronie czeskiej. Otóż po kilku minutach zejścia natrafia się na obelisk słoniątka i fundamenty schroniska – są to symbole Śnieżnika dla Czechów.
Rzeźbę ustawili w 1932 r. członkowie grupy artystycznej Jescher zaprzyjaźnieni z dzierżawcą schroniska Liechtensteina (zburzonego w 1971 r. – stąd jego pozostałości) Oskarem Gutwinskim. Nazwa grupy miała pochodzić od odgłosu (w języku niemieckim), który wydaje kichający słoń. W tamtym – międzywojennym – czasie bowiem, schronisko było jednym z miejsc, w których spotykała się bohema artystyczna.
Słoniątko to małe, stoi tam już 80 rok, niestety gdy do niego podszedłem to siedziało cicho zapatrzone w czeskie krajobrazy. Wracając z powrotem na szczyt minęliśmy także źródła rzeki Morawy.
Na samym szczycie historii również nie brak. W latach 1895-99 wybudowano tu kamienną wieżę widokową mającą ponad 33 m wysokości. Po II wojnie światowej zapomniana przez gospodarzy, z każdym rokiem niszczała. W efekcie w 1973 r. podjęto pochopną decyzję o jej wysadzeniu w powietrzu. Symbol Śnieżnika oraz całej ziemi kłodzkiej definitywnie przestał istnieć. Późniejsze próby zrekonstruowania wieży nie przyniosły już skutku.
Na samym szczycie nie przebywałem za długo. Ruszyłem ku schronisku, w którym kolejki były przypuszczalnie gorsze niż za czasów PRL-u. W samym obiekcie każda przestrzeń była maksymalnie wykorzystana. Wszystkie ławki w sali jak i te na korytarzu były pozajmowane. Trudno było gdziekolwiek nos wcisnąć. Kolejka do baru również ogromna, pół godziny stania minimum. A na zewnątrz było ledwie 5 stopni. Po prostu zimno.
Po odbyciu posiłku pozostawało już zejście przez las do Międzygórza będącego największą bazą wypadową na Śnieżnik. Typowa miejscowość turystyczna rzeczywiście ulokowana między górami. Zaglądając do jej zakątków oprócz wielkiego ruchu można natknąć się na kilka urokliwych miejsc. Jednym z nich jest wodospad na rzece Wilczki wysokości aż 22 metrów. Co ciekawe, do czasu powodzi tysiąclecia był on najwyższym wodospadem w Sudetach. Po tym zdarzeniu jego próg został jednak obniżony o pięć metrów. Znajduje się też tutaj – popularny zwłaszcza wśród dzieci – ogród bajek. Nie miałem jednak już czasu by tam zaglądnąć.
1 (film) oraz 8-9) wodospad Wilczki, 2) fragment zejścia z Hali pod Śnieżnikiem do Międzygórza, 5) Kaplica górska z I poł XX w., 6) drewniany kościół pw. św. Józefa Oblubieńca z XVIII wieku
Pięknie. Masywu Śnieżnika nigdy mi nie dość ;)
OdpowiedzUsuń